Świat

Co się dzieje na froncie wojny w Ukrainie? „Od niuansów może zakręcić się w głowie”

Nie pamiętam w historii Rosji rządów junty wojskowej, czyli przejęcia władzy przez generałów. Tamtejsi wojskowi zawsze się ustawiali w reżimie, który tworzyli politycy; jak biali oficerowie przegrali wojnę domową, to wstąpili do armii bolszewickiej. Ja w każdym razie nie wierzę w zdesperowanego generała, który będzie Putina gonił z pistoletem po Kremlu – mówi Piotr Łukasiewicz.

Michał Sutowski: 8 października wyleciał w powietrze spory kawał mostu na Cieśninie Kerczeńskiej, prowadzący z rosyjskiego Kubania na okupowany przez Rosjan Krym. Niedługo potem nastąpiła wielodniowa seria ataków na ukraińskie cele cywilne. To jest przełomowy moment tej wojny? Jakaś nowa faza?

Piotr Łukasiewicz: Momenty zwrotne były dotąd dwa, jeśli nie liczyć samej decyzji o fatalnie przygotowanym ataku na Ukrainę: źle zaplanowanym i przeprowadzonym niewystarczającymi siłami, będącym skutkiem strategicznej głupoty, przecenienia sił własnych i niedocenienia przeciwnika. Ale te właściwe przełomy, czyli niespodziewane zwroty akcji, to oczywiście wycofanie się Rosjan spod Kijowa na przełomie marca i kwietnia oraz wrześniowa ofensywa charkowska. Te dwa wydarzenia pokazały światu, że Rosja może przegrać tę wojnę, a Ukraina być może nawet odzyskać terytorium zajęte po 24 lutego przez Rosję.

Atak na most coś istotnie zmienia? A po nim fala ataków rakietowych na miasta?

Sam ten atak na most daje Rosji argumenty na użytek wewnętrzny: proszę, używacie metod terrorystycznych? No to my też możemy – w ten sposób Rosja zwalnia się z odpowiedzialności za swoje metody, w tym uderzenia w infrastrukturę energetyczną.

Sikorski o wojnie: Co zawalili Niemcy, czego chce Putin i co się da jeszcze zrobić?

To nie są „uprawnione” cele wojskowe? Elektrownie?

No nie, chodzi w nich o to, by ludzie marzli, a szpitale nie działały, chodzi więc o zastraszenie i wymęczenie cywilów. Jednocześnie to jest sygnał dla świata Zachodu: może i kończy się nam broń gazowa, może i się wyczerpała w stosunkach z Niemcami, ale to nie znaczy, że jesteście bezpieczni.

Bo?

Bo raz, że Ukrainie po atakach też zaczyna brakować energii elektrycznej, a dwa, że Polska liczyła bardzo na łącznik energetyczny Chmielnicki-Rzeszów. Plany jego rewitalizacji sięgają jeszcze lat 90. Nawet do 15 proc. naszego zużycia prądu mogłyby pokrywać dostawy z Ukrainy. No i teraz Rosjanie nam mówią: ten cały wasz łącznik też możemy tak potraktować.

A co wiemy w związku z atakami rakietowymi? Bo że oni są zdolni do zabijania cywilów, to wiedzieliśmy już wcześniej.

Nie znamy katalogu zasobów rakietowych Federacji Rosyjskiej, w czasie zimnej wojny Sowieci mieli podobno około 40 tysięcy różnego rodzaju i zasięgu rakiet. Z tego zdatnych do użycia zostało pewnie kilka tysięcy sztuk, a w czasie wojny oni wystrzelili około 3 tysięcy. W związku z tym pojawiła się taka supozycja, że może już wyczerpali swoje zasoby. Teraz tą kilkudniową kampanią ostrzału celów cywilnych pokazali, że mają wciąż zdolności eskalacyjne. Tylko w pierwszych kilku dniach wystrzelili około 100 rakiet wartych, według wyliczeń „Forbesa”, około 400 mln dolarów.

Wiem, co Rosja robi Ukrainie, bo sam przeżyłem wojnę

A doniesienia o sukcesach ukraińskiej artylerii przeciwlotniczej są wiarygodne?

Jestem zaskoczony, że odsetek zestrzeleń jest tak wysoki – połowa zlikwidowanych pocisków to byłoby bardzo dużo, bo obrona przeciwrakietowa jest dużo trudniejsza niż przed samolotami. Te liczby, ale też różne nagrania, np. to z filmikiem z zestrzelenia kalibra ręcznym zestawem rakietowym Igła pokazują, że Ukraińcy mają zdolności obrony przed rakietami.

Mówisz o tym, co Rosjanie chcieli pokazać światu – a co na to świat?

Wygląda na to, że Zachód się nie przestraszył i zaoferował Ukrainie kolejne transporty broni. Niemcy wysłali pierwsze zestawy systemu przeciwlotniczego IRIS-T SLM do obrony ludności cywilnej, Amerykanie zapowiedzieli dostarczenie systemu obrony powietrznej NASAMS i to są wszystko znaczące wzmocnienia. W sensie wojskowym ataki Rosjan niewiele zmieniły, jeśli chodzi o zdolności obronne Ukrainy, nie słyszeliśmy nic o celnych uderzeniach w zgrupowania wojsk. Oczywiście, Ukraina jest systematycznie niszczona, ale to wszystko da się odbudować. Podsumowując, nie ma przełomu, trwa wymiana ciosów.

A rajd Ukraińców na wschód w poprzednich tygodniach?

Ofensywa charkowska przyniosła realne odzyskanie terenu, przy czym słabo bronionego, bo Rosjanie nie mieli tam za dużo ludzi, choć mieli sprzęt. Po prostu nie wystarczyło im odpowiednio liczebnych oddziałów, które samą ilością i obecnością mogłyby zablokować wtargnięcie sił dywersyjnych i specjalnych, a potem piechoty zmechanizowanej. W tym sensie postępy w okolicach Charkowa były efektem zręcznego wypatrzenia słabości przeciwnika i odzyskania terenu właściwie bez większych potyczek. To wszystko nie umniejsza ich sukcesu – oni po prostu są świetni w rozpoznaniu i planowaniu działań.

Dobrzy w rozpoznaniu, tzn. wiedzą, gdzie uderzyć, a gdzie niekoniecznie?

Mają zaskakujące zdolności zwiadowcze, bo tu nie chodzi tylko o rozpoznanie satelitarne, dostarczane przez sojuszników, ale też taktyczne – poprzez drony, własną partyzantkę i siły specjalne. Bo jak przejrzeć krążące po sieci filmy ukraińskie, to na nich są głównie żołnierze sił specjalnych, którzy robią to, do czego właśnie powinni służyć specjalsi, czyli wskazywać, gdzie jest przeciwnik.

Jak to wygląda na południu?

Tam, w okolicy Chersonia trwa ofensywa z użyciem precyzyjnej artylerii dalekiego zasięgu, od początku lipca, czyli od czasu dostarczenia HIMARS-ów i ciężkich haubic. Ostrzał Ukraińców wykruszył moim zdaniem możliwości rosyjskiej obrony na prawym, czyli zachodnim brzegu Dniepru, który wydaje się trudny lub zupełnie nie do obrony. Jest tam mało przepraw, można zrobić pontonowe, ale te łatwo zniszczyć. Most w Kachowce jest przejezdny, ale poważnie naruszony, więc i cały teren jest dla Rosjan nie do utrzymania. Dniepr jest poważną przeszkodą naturalną, po którego drugiej stronie trudno jest działać. Choć i trudno będzie też Ukraińcom sforsować.

A uszkodzenie mostu na Krym robi tu jakąś różnicę?

Nawet jeśli Rosjanie zdołają go wyremontować przez 1,5 miesiąca, bo na tyle pracy eksperci oceniają jego uszkodzenie, to na pewno ograniczy to dostawy logistyczne na południe. Krym był tak naprawdę jedyną wiarygodną drogą przekazywania uzbrojenia na kierunku chersońskim, więc można się spodziewać, że Ukraińcy spróbują te najbliższe tygodnie wykorzystać, by wypchnąć te 20–30 tysięcy żołnierzy z terenu na Zachód od Dniepru.

Rosjanie będą go twardo bronić?

Jacyś blogerzy rosyjscy, rzekomo wojskowi sugerowali, że generałowie już dawno zalecali wycofanie się stamtąd, jako czegoś niemożliwego do obrony, ale polityka i względy symboliczne jakoby biorą górę, a decyduje osobiście Putin – i dlatego obrona trwa.

Wytrwa?

Ja bym bardzo uważnie patrzył na kierunek melitopolski, od Zaporoża aż do Morza Azowskiego – wdarcie się tam klinem byłoby potężnym ciosem i zmusiło Rosjan do poważnego rozproszenia sił. Musieliby mocno kombinować, gdzie tych rekrutów rozmieścić, żeby siedzieli, marzli w okopach, ginęli i samą swą liczbą bronili terenu i powstrzymywali ukraińskie oddziały rozpoznawcze.

Uległość: Ukraina walczy, wolnościowcy kręcą nosem

Szczególnie duże siły Rosjanie mają w Donbasie. Tam Ukraińcom będzie najtrudniej?

Na ten moment rozstrzyga się kwestia kontroli nad Bachmutem, miastem na północny wschód od Doniecka. Bodaj od czerwca trwało formowanie tzw. 3 grupy armijnej w Mulinie pod Nowogrodem, gdzie zgromadzono sprzęt i amunicję, a potem ćwiczono ją wokół Rostowa. Oni wszyscy – to jest około 10 tysięcy ludzi – zostali przerzuceni na kierunek donbaski i faktycznie mogą wprowadzić jakościową zmianę. Po prostu dlatego, że byli dłużej ćwiczeni, będą w lepszym stanie niż ci zmobilizowani nieszczęśnicy, którzy ćwiczą bez magazynków i marzną po lasach.

Czyli stamtąd płynie największe zagrożenie?

Odcinek donbaski będzie niewątpliwie trudny dla Ukraińców, zresztą widać to po zakończeniu ofensywy charkowskiej. Po zajęciu Iziumu i Kurpiańska uderzenie wytraciło impet. Rosjanie mogą tam nawet spróbować swojej kontrofensywy, bo walka na terenie obwodu Ługańskiego jest dla nich kluczowa politycznie.

A jak interpretować zmianę głównodowodzącego armii rosyjskiej?

Sama zmiana dowództwa w czasie wojny nie jest niczym zaskakującym, to jest kolejna próba poukładania źle skoordynowanego frontu. Generał Surowikin jest dowódcą lądowym, który karierę zrobił jednak w siłach powietrznych, dowodził operacją w Syrii, która przez Rosjan była prowadzona głównie za pomocą lotnictwa.

To znaczy bombardowano miasta.

On może próbować rozwiązać zupełnie niezrozumiały dla mnie problem, jaki Rosjanie mają w tej wojnie z połączeniem działań sił lądowych z powietrznymi, zaskakująco mało obecnymi na tej wojnie. Nie wiemy, czy to z obawy przed obroną przeciwlotniczą, czy z ogólnej niezdolności koordynacji różnych sił. Bo wiemy, że armia rosyjska ma zdolności lotnicze, ale z nich nie korzysta. Ma też inne problemy: brak rozdziału dowództwa na operacyjne i szkoleniowe, nasycenie pododdziałów sprzętem, ale nie ludźmi, wreszcie ekspedycyjny charakter armii rosyjskiej, nastawionej na błyskawiczny atak i realizację celów politycznych.

Polak już wie: Ruskie to chuje, a najgorsi z nich są ci dobrzy

A ma rezerwy ludzkie? Rosja od kilku tygodni prowadzi mobilizację. Ona faktycznie jest tak bardzo nieudana, jak pokazują media?

Mobilizacja po cichu trwała już kilka miesięcy, ale polegała głównie na werbunku najemników, ściąganiu ludzi z innych państw, głównie Bliskiego Wschodu, także Czeczenów oraz na wyczyszczeniu z mężczyzn tzw. ludowych republik. Ale nie przyniosła wielkiego efektu, więc ta nowa ma już służyć wygraniu wojny.

To znaczy?

Jasne, że Rosja może to różnie definiować, ale chodzi przynajmniej o utrzymanie czterech zaanektowanych bezprawnie terytoriów, czyli Krymu, „republik ludowych”: donieckiej i ługańskiej, a także części obwodów zaporoskiego i chersońskiego. A jak się uda, to w dalszej kolejności niszczenie Ukrainy. Najpierw jednak muszą obronić się przed kontrofensywą ukraińską prowadzoną ze wsparciem Zachodu. I to właśnie mobilizacja ma służyć wytrzymaniu natarcia ukraińskiego, uzupełnieniu braków w liniach obronnych, umocnieniu władzy na swoich terytoriach, a potem się zobaczy. Sky, a właściwie Dnipro is the limit.

To jest cel, a jaki jest powód porażki?

Mobilizacje w Rosji udawały się w przypadku wojny obronnej, a obecnie prowadzą wojnę napastniczą. Mówili, że wcielą 300 tysięcy, wcielili pewnie z 200. Przepustowość całego systemu szkoleniowego jest pewnie w granicach 100 tysięcy, bo ośrodków szkoleniowych za dużo nie ma, a wojska walczące nie szkolą żołnierzy, tylko wcielają i od razu posyłają do walki.

Czy pomoc Zachodu mogłaby być większa?

Dobre pytanie. Podczas konferencji prasowej przed nieformalnym szczytem UE w sprawie dostarczania broni dla Ukrainy sekretarz obrony USA Lloyd Austin wyraźnie się zmieszał zapytany o to, czy tego sprzętu wysyłamy tak mało, bo nie chcemy, czy dlatego, że nie mamy. Odparł tylko, że „to będzie przedmiotem naszej rozmowy”. Wiele wskazuje na to, że hub logistyczny w Rzeszowie działa na pół gwizdka, jakieś 50–60 procent mocy przerobowych. Że żołnierze polscy i amerykańscy mogliby przesyłać do Ukrainy więcej, ale po prostu nie ma wystarczających zapasów w magazynach sojuszników.

Czego Ukraińcy potrzebują najbardziej?

Ukraińcy powinni dostać więcej nowoczesnych czołgów, tzn. nie 100–200, tylko kilkaset, z których można uformować kilka dobrze zaopatrzonych brygad pancernych, zdolnych wspólnie z lotnictwem, śmigłowcami i piechotą przełamywać front rosyjski. Bo teraz, powtórzę, przełamują go tam, gdzie Rosjanie są słabi. Gdyby chcieli przejść ich linie w Donbasie, musieliby mieć przewagę pancerną, której zwyczajnie nie mają – bez tego nie da się uzyskać zdolności ofensywnych.

A artyleria precyzyjna? Te wszystkie himarsy i excalibury? Nimi nie można tego zrobić? Rozwalić pozycji wroga?

Można zniszczyć punkty dowodzenia, tankowania, składy amunicyjne – i to też robią. Korodują rosyjskie ugrupowanie bojowe. Ale nie uderzysz nimi w jadące czołgi, nie nadają się do rozgrywania bitwy pancernej. Żeby w coś trafić amunicją do excaliburów czy pociskami GLMRS do wyrzutni wieloprowadnicowych, trzeba mieć dokładne namiary satelitarne. Trzeba zlokalizować tę chałupę czy starą szkołę, gdzie jest punkt dowodzenia czy inny magazyn – może to zrobić satelita, może ludność miejscowa, mogą siły rozpoznawcze. I wtedy można uderzyć.

A obrona przeciwrakietowa mogłaby zrobić różnicę, w tym sensie, żeby ludzi w atakach po prostu dużo mniej ginęło?

Myślę, że głównie o to teraz chodzi i te dostawy będą, zwłaszcza po szoku, jaki wywołała brutalna kampania ostrzału miast. Tutaj ilość przechodzi w jakość, bo jak masz jeden zestaw przeciwrakietowy, to możesz nim zniszczyć określoną liczbę rakiet nad danym celem. Potem to kwestia strategicznej decyzji o tym, gdzie rozstawić to, co jest do dyspozycji: wokół Kijowa, wokół mniejszych miast, a może wokół elektrowni? Oczywiście, obok sprzętu chodzi jeszcze o to, by byli ludzie do jego obsługi.

Coby miał kto z niego strzelać?

Nie tylko strzelać, bo tego można nauczyć względnie szybko, ale też chodzi o umiejętność naprawy, wymiany podzespołów, całego serwisu sprzętu. Na szczęście Wielka Brytania ogłosiła ostatnio zakończenie cyklu szkolenia 15 tysięcy żołnierzy, a ministrowie państw Unii Europejskiej postanowili o utworzeniu dwóch ośrodków szkoleniowych dla Ukraińców, w Polsce i w Niemczech.

Baltic Pipe to rozwiązanie przejściowe. Gdybyśmy zaczęli rozwijać biogazownie…

Rozmawialiśmy już o atakach na infrastrukturę energetyczną Ukrainy, wysadzeniu mostu na Cieśninie Kerczeńskiej i skutkach jednego i drugiego. Ale co z rurociągiem na Bałtyku? Tam też coś wybuchło… Radek Sikorski podziękował USA w głośnym tweecie, a sekretarz stanu Anthony Blinken powiedział, że to nie było w niczyim interesie, ale że Stany Zjednoczone będą wspierać sojuszników europejskich w kwestii bezpieczeństwa energetycznego. A ja mam wrażenie, że to się właściwie… rozeszło po kościach.

Bo jest to gazociąg rosyjski, więc z naszego punktu widzenia nie ma się co przejmować stratą Rosjan, ktokolwiek to zrobił. NATO twierdzi tajemniczo, że to był sabotaż, ale wciąż nie znamy szczegółów. Spekuluje się o dronie, o torpedzie, jakiejś grupie dywersyjnej, o ładunku zainstalowanym przy budowie – ale to wszystko takie scenariusze z powieści Toma Clancy’ego. Przyjmujemy, że jeśli faktycznie chodzi o sabotaż, a nie niedoróbkę, to najprawdopodobniej był to sabotaż rosyjski.

Ale po co wysadzać własny gazociąg?

Na przykład, żeby pokazać Zachodowi, że mamy zdolności do zniszczenia także Baltic Pipe. Albo stała za tym kalkulacja, że skoro wysadziliśmy Nord Stream 1, to teraz, jakby Niemcy chcieli dalej kupować gaz, musieliby to robić – wbrew Amerykanom – przez Nord Stream 2. Acz to wszystko o tyle dziwne, że Europa nieodwracalnie odchodzi od dostaw gazu z Rosji.

A skąd wiemy, że nieodwracalnie?

Bo najbliższa dekada przyniesie strategiczną zmianę w Europie związaną z przejściem na odnawialne źródła energii i porzuceniem paliw kopalnych. To jest koniec – jak przejdziemy najbliższy kryzys energetyczny zimą, to kolejnego nie będzie, bo UE się do tego przygotuje. I nie zaczniemy kupować gazu rosyjskiego, jak by cyniczny nie był niemiecki biznes, bo nikt Putinowi nie zaufa, ani Rosji, która sama odcięła Niemcom dostawy, nie uzna za wiarygodnego dostawcę. Zostaje jeszcze taka możliwość, że Rosjanie po prostu dostrzegli możliwość zrobienia wyłomu między sojusznikami, wzbudzenia paniki w Niemczech, z całym ich pacyfizmem, historią i brakami wyposażenia Bundeswehry.

Rura na miarę naszych możliwości

Chyba nie wyszło.

Nawet gdyby wyszło, to oni najwyraźniej przeceniają dziś rolę Niemiec, bo przecież widać, że los tej wojny, poza samymi Ukraińcami, jest w rękach Ameryki, której sprzęt za kilkanaście miliardów dolarów wygrywa tę wojnę. Przyznaję, że logiki w takim działaniu Rosjan za bardzo nie dostrzegam. Bo koniec końców Blinken ma rację – to nie jest w niczyim interesie.

Widać koniec tej wojny na horyzoncie?

Putin mówił w niedawnym wystąpieniu, że „szanuje Ukrainę”; słychać z Rosji głosy, żeby może się dogadać, a Ławrow powtarza, że „jesteśmy gotowi na negocjacje, ale żadne poważne propozycje nie padają”. Brzmi to dość śmiesznie i bzdurnie, ale nie lekceważyłbym faktu, że takie sygnały się pojawiają. Turcy się pojawiają z propozycjami mediacji, podobnie Arabowie z Emiratów. Gdybym był Putinem, tobym chciał tę wojnę zakończyć, choć oczywiście na swoich warunkach.

A co, jeśli Putin nie ma pełnej kontroli nad armią? Jeśli generałowie zaczną grać na siebie, na jakiś nowy układ polityczny – i zdecydują się na zamach stanu?

Jedynym, który gra dziś wyraźnie na siebie jest Jewgienij Prigożyn, czyli twórca Grupy Wagnera, najsłynniejszych rosyjskich najemników. Prowadzi sprawną akcję PR-ową, puszczając filmiki w sieci, jak to rozstawia dowódców po kątach, rozprawia się z generałami i jeszcze werbuje obrońców matuszki w więzieniach. Ale to nie jest powszechne zjawisko.

Serbia: Witajcie po stronie putinowskich katów

czytaj także

Nie tworzą się w Rosji jakieś prywatne armie?

To co innego. Ja sam byłbym gotów powiedzieć, że tak jak w Rosji następowała kiedyś oligarchizacja, tak teraz może być warlordyzacja, czyli rządy watażków – bo dużego biznesmena trudniej aresztować, jak ma wokół siebie np. 5 tysięcy gwardii przybocznej. Dwa miesiące temu Putin zezwolił na to, by oligarchowie mogli tworzyć swoje „wagnerowskie” jednostki, ale to dopiero początek.

W mediach słyszeliśmy sygnały o jakichś dziwnych wydarzeniach w Moskwie – blokadach ulic w centrum, aresztowaniach…

Słyszeliśmy też o „dziwnych wydarzeniach w Pekinie”, że Xi Jinping jest ponoć w areszcie domowym i myślę, że były tyle samo warte. Pamiętajmy, że rosyjski układ władzy jest wciąż przekonany, że tę wojnę wygra, nawet jeśli skaluje w dół rozumienie pojęcia „zwycięstwo”. Zakłada, że im to ujdzie na sucho, że trzeba wytrzymać tam, gdzie jesteśmy, że jeszcze jeden wysiłek, kolejna fala mobilizacji, następna fala ataków na miasta…

Wbrew wszystkiemu, co się dzieje?

To dość typowe dla psychologii wojskowych – pamiętam, że w Afganistanie to było bardzo częste. „Walczymy z jedną ręką zawiązaną za plecami”, chcemy mocniej uderzyć, potrafimy Talibów zmiażdżyć, tylko potrzebna jest jeszcze jedna ofensywa, wiosenna czy jesienna… No ale politycy nie pomagają.

W Rosji też?

Generałowie są wszędzie podobni, a napięcie władzy cywilnej i wojskowej występuje w każdym kraju. Generałowie mówią: prezydencie, żeby wykonać to i to, musimy dostać to i to, np. mobilizację, przestrzeń do działania… Putin długo nie chciał tej mobilizacji ze względów politycznych.

A jak zrobił, to nie wyszła.

Nie tak, jak powinna, ale wtedy wojskowy myśli: to zróbmy to lepiej, a nie chce kończyć wojny. Jednocześnie wygląda na to, że wojskowych nie spotykają jakieś represje, nikogo nie rozstrzelano, słychać coś czasem o aresztach domowych. Ale wszystkie te zmiany na stanowiskach to normalna rzecz w czasie wojny, więc nie będzie tak, że odsunięty od dowodzenia tą tzw. operacją specjalną gen. Dwornikow wraca na daczę i knuje, jak by tu się zemścić na Putina za odwołanie ze stanowiska, które i tak mu nie pasowało.

Czyli generałowie Putina nie obalą?

Nie wiem, ale nie pamiętam w historii Rosji rządów junty wojskowej, czyli przejęcia władzy przez generałów. Tamtejsi wojskowi zawsze się ustawiali w reżimie, który tworzyli politycy; jak biali oficerowie przegrali wojnę domową, to wstąpili do armii bolszewickiej. Ja w każdym razie nie wierzę w zdesperowanego generała, który będzie Putina gonił z pistoletem po Kremlu. Nie mamy też wiarygodnych świadectw mówiących o silnych pęknięciach w przywództwie politycznym, wojskowym czy nawet wśród oligarchów, co to żałują swoich zarekwirowanych w Monako jachtów.

Jachtów im nie szkoda?!

Jak ich żałują za mocno, to wypadają przez okna. Powtórzę: oni są przekonani, że wojnę można wygrać. Rozpoczęli ją, mając pewność szybkiego zwycięstwa, bo rosyjskie, brygadowe grupy bojowe były nastawione na to, że będzie jak w Donbasie. Wchodzimy dużymi siłami pancernymi, ludność miejscowa uzupełnia nasze jednostki, jesteśmy armią wyzwolicielską…

No i ten model się nie sprawdził.

Zdecydowanie, Kijów był dowodem, że to się nie uda, więc podjęto próbę reorganizacji. To znaczy: skrócić linię frontu, skupić się na tym, co ważne, czyli na Chersoniu i Donbasie oraz na Zaporożu. Istnieje nawet taka interpretacja, że wycofanie spod Charkowa było częścią planu, żeby odpuścić teren i tak nie do obrony.

W tej wojnie bardziej niż o granice chodzi o model państwa

I utrzymać jak najwięcej?

Fundamentalne dla Rosjan jest utrzymanie mostu lądowego od Rostowa do Krymu. Chcą go obronić, przetrwać przez zimę, by móc liczyć, że się wszyscy zmęczą. A potem ogłosić jakąś inicjatywę pokojową na swoich warunkach i czekać, czy Ukraińcy się zgodzą, czy nie. Teraz to jest niemożliwe, zresztą Zełenski przyjął ustawę, która zabrania mu choćby negocjowania oddania terytorium. Putin zrobił to samo w sprawie anektowanych ziem – ani on, ani jego następca nie mogą pozbyć się części Rosji, to jest zmiana konstytucyjna.

Konstytucję w Rosji można zmienić, liczy się wola polityczna.

Tak, ale to też jest państwo silnie zbiurokratyzowane, administracyjne struktury władzy są ważne, zwłaszcza jeśli służą wzmocnieniu bieżącej woli politycznej.

Czyli mamy pat – dopóki ktoś nie przełamie frontu?

Negocjacje trwają, wymieniani są jeńcy, część zboża zaczęła płynąć w świat. Historia uczy, że wojny kończą się paradą zwycięstwa, zamrożeniem konfliktu lub negocjacjami, które przyniosą zgniły kompromis. Ale to na pewno nie jest ten moment, póki Ukraińcy mają ducha walki i zdolność, by atakować.

W ostatnich miesiącach mówiło się jeszcze o innym scenariuszu, atomowym. Czy temat użycia broni jądrowej można uznać za zamknięty, czy niekoniecznie?

Ryzyko użycia tej broni wzrosło ostatnio, przynajmniej w ocenach polityków i opinii publicznej na Zachodzie, którzy uważają, że im Rosji idzie gorzej na froncie konwencjonalnym – a tak się teraz dzieje – tym większe zagrożenie, że Putin ucieknie się do swojej Wunderwaffe. Jako analogia często przywoływany jest kryzys kubański z 1962, kiedy świat miał stanąć na krawędzi wojny atomowej i z tej krawędzi odszedł, ponieważ rzekomo prezydent Kennedy wykazał jakąś nadprzyrodzoną determinację i wiedzę o zdolnościach rosyjskich.

Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?

„Rzekomo”, czyli było inaczej?

Warto przytoczyć najnowsze badania historyków na ten temat: Kennedy zaoferował Chruszczowowi sekretne wycofanie rakiet Jupiter z Turcji w zamian za publiczne wycofanie rakiet rosyjskich z Kuby. Jedyne, czym Amerykanie wówczas przechytrzyli Rosjan, to było właśnie utrzymanie w sekrecie swojego ustępstwa. Lekcja kubańska dla Rosjan jest zatem taka, że teraz ustępstwa muszą być publiczne po obu stronach, jeśli mamy uniknąć kryzysu atomowego. Czyli powrót do negocjacji i propozycja traktatu pokojowego, który zakończy wojnę albo przynajmniej ją zamrozi na rosyjskich warunkach.

Ostatnio też Irańczycy wysyłają Rosji drony, a w Izraelu słychać głosy, że należałoby w tej sytuacji pomóc na poważnie Ukrainie. Czy to nie zapowiada aby eskalacji tego konfliktu poprzez opowiadanie się w nim kolejnych państw?

Ta wojna określana jest już jako przełomowa i determinująca bieg XXI wieku, ponieważ wiele sojuszów i dotychczasowych więzi międzynarodowych ulega szybko korektom. Iran jest wrogiem Izraela, a dostarczając rakiety i drony Rosjanom, staje się wrogiem Ukrainy, więc „wróg mojego wroga…”.

Czyli teraz Izrael stanie po jednej stronie?

To nie takie proste. Izrael musi pytać rosyjskich wojskowych w Syrii o umożliwienie ataków na proirański Hezbollah, próbuje też odbudować relacje z Turcją, która w Syrii walczy z Kurdami, a do tego za chwilę, po listopadowych wyborach, może rządzić nim ponownie Benjamin Netanjahu, przyjaciel Putina. Dodatkowo Rosja putinowska może uruchomić kampanię antysemicką wobec diaspory żydowskiej – już trwa zamykanie moskiewskiej Żydowskiej Agencji dla Izraela, jako sygnał dla Jerozolimy. Izrael zastanawia się więc, czy wesprzeć Ukrainę bronią przeciwlotniczą, a Miedwiediew grozi naruszeniem relacji dwustronnych. Od tych niuansów może zakręcić się w głowie.

Žižek: Ukraina jest jak Zachodni Brzeg, nie jak Izrael

Argumenty humanitarne mają tu drugorzędne znaczenie?

To, co zaczyna się oburzeniem moralnym za atakowanie cywilów w Kijowie i Zaporożu, szybko ustawiane jest wewnątrz polityki krajowej. Korekty sojuszy pochodzą właśnie z korekt polityki wewnętrznej. Jak mawiał pewien amerykański polityk przed wojną: All politics is local.

**
Piotr Łukasiewicz – były dyplomata wojskowy i cywilny, pułkownik rezerwy, ostatni ambasador Polski w Afganistanie, gdzie spędził w sumie siedem lat. Analityk Polityki Insight i wykładowca Collegium Civitas. Doktoryzował się w dziedzinie nauk politycznych w obszarze budowy państwowości Afganistanu, współpracuje z fundacją Global.Lab, autor książki Talibowie (2022).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij