Unia Europejska

Leder: Czy jest coś bardziej francuskiego niż uliczne zamieszki i rewolty?

Pierwsza generacja przybyszów z północnej Afryki w ogóle się nie buntowała. Żyli oddzieleni od francuskiego społeczeństwa, czuli się obco. Bunt drugiego czy trzeciego pokolenia jest dowodem głębokiego uwewnętrznienia etosu francuskiej rewolty. I dojmującego poczucia, że społeczeństwo nie dotrzymuje obietnicy równego traktowania.

We Francji od dłuższego czasu trwają niepokoje społeczne, zamieniające się najczęściej w manifestacje, starcia uliczne i demolowanie miast. Od żółtych kamizelek przez wielkie demonstracje pod hasłem zatrzymania reformy emerytalnej Emmanuela Macrona aż po gwałtowne zamieszki wywołane zamordowaniem Nahela M., cały ciąg wydarzeń utrwala obraz Francji „na progu rewolucji”.

W Polsce przeplata się mnóstwo stereotypów i nieporozumień, które utrudniają zrozumienie, co tam się właściwie dzieje. Dyskurs rządzącej prawicy używa obrazów płonących samochodów i rozbijanych sklepów, by straszyć polskie społeczeństwo konsekwencjami otwarcia się na imigrację. Myślę jednak, że ten przekaz ma głębszy, ideologiczny sens. Niechęć polskiej prawicy do Francji wynika z „idącej z trzewi” nienawiści do ideału równości, poważnie traktowanych wartości emancypacyjnych, ducha Oświecenia, wreszcie – praktykowanej na co dzień republikańskiej laickości. Które to kojarzone są, zresztą ze sporą dozą uproszczenia, z dzisiejszą Francją.

Francja to barometr kryzysu, w którym znalazł się kapitalizm

Od wielu lat współpracuję z francuską Akademią, jeżdżę do francuskich miast, rozmawiam z różnymi i różnorodnymi ludźmi. Spróbuję więc przedyskutować kilka najważniejszych, w moim odczuciu, nieporozumień na temat „heksagonu”. Nieporozumień, których sens nie jest tylko poznawczy. Są one elementem wojny ideologicznej, toczącej się w naszym kraju.

W straszeniu skutkami imigracji wykorzystywane są obrazy z paryskich czy marsylskich przedmieść, włącznie z płonącymi sklepami, wrakami samochodów i stojącymi na nich nastolatkami powiewającymi różnymi flagami. Czasami pojawiają się też obrazy francuskich ulic, na których modlą się w rzędach setki muzułmanów.

W rozpowszechnianie tych ostatnich obrazów celują zresztą rosyjscy trolle. Ma to utrwalać pogląd, jakoby społeczności muzułmańskie we Francji nie asymilowały się, zaś różnice kulturowe – i insynuowana nienawiść do Europy, podobna, jaką kiedyś insynuowano Żydom – powodowały, że zasymilować się nie mogą. Co więcej, te cechy powodują, że muzułmanie mają mieć jakąś skłonność do fundamentalizmu, która prostą drogą prowadzi do ataków terrorystycznych, jak ten na klub Bataclan. Jest to głęboko fałszywe. Na wielu poziomach.

Konflikt nie ma charakteru kulturowego czy etnicznego, tylko społeczny

Tak jak w Polsce lud szlachecki mniej więcej co 30 lat urządzał powstanie narodowe, tak Francuzi urządzali rewolucje. Od Wielkiej Francuskiej po rewoltę ’68 roku. Obrazy młodych ludzi stojących dzisiaj na przegradzających ulice wrakach przypominają przecież archetypiczne dla Francji obrazy tych rewolt, choćby słynną Wolność wiodąca lud na barykady Delacroix.

Rewolucje zwykle zaczynały się w Paryżu, a konkretnie na jego przedmieściach. To zbuntowany lud z Faubourg Saint-Antoine, czyli przedmieścia Świętego Antoniego, pomaszerował w 1792 roku na Pałac Tuillieries, by obalić Ludwika XVI. To mieszkańcy łańcucha dzielnic wokół mieszczańskiego Paryża zawsze wlewali się na centralne bulwary, by domagać się wolności, równości i braterstwa. A po II wojnie światowej, na złość bourgeois i reprezentującemu je de Gaulle’owi, nazywali swoje place i ulice dzielnic peryferyjnych imionami Lenina i Stalingradu. Do dziś się tak nazywają.

Zapomina się często również o tym, że Francja to nie tylko kraj rewolucyjnych ideałów. To również państwo bardzo silnej i bardzo konserwatywnej bourgeoisie, która poczucie hierarchii społecznej kultywuje i praktykuje jak przed wiekami arystokracja na dworze Ludwika XIV. To dlatego walki klasowe we Francji są tak ostre, to dlatego aparat przymusu, szczególnie policja, ma potężną i nadal aktualną tradycję przemocy. Świadomość tego jest powszechna, tak po stronie ludowej, jak mieszczańskiej.

Sfrustrowani obywatele kontra bezkarni policjanci. Jak nie-imigranci wywołali spór o imigrację

Drobny, ale charakterystyczny szczegół. W 1940 roku, gdy było już jasne, że Francja przegrała wojnę, de Gaulle, jeszcze na kontynencie, zaproponował Weygandowi, głównodowodzącemu, by armię francuską za pomocą floty stacjonującej w Tulonie ewakuować do Afryki Północnej i stamtąd kontynuować wojnę z hitlerowskimi Niemcami. Weygand odpowiedział, że to niemożliwe, bowiem pozbawiona armii Francja narażona byłaby na rewoltę społeczną podobną do Komuny Paryskiej z 1870 roku, która wybuchła po klęsce poniesionej we wcześniejszej wojnie z Niemcami. Lepsza zatem kapitulacja i pilnowanie interesów burżuazji niż ewakuowanie armii i pozostawienie Francji na pastwę komunistów, masonów i rewolucyjnych wolnomyślicieli.

Kontynuacja francuskich tradycji

Dzisiaj dawne robotnicze przedmieścia zamieszkują imigranci. Najczęściej z Afryki Północnej. Żyją w biedzie, w przepełnionych blokowiskach, często pozbawieni i pozbawione podstawowych dóbr społecznych – dostępu do ochrony zdrowia czy pracy. Stale napływają nowi, uciekający od biedy i wojny panujących w dawnych francuskich koloniach. Gdy śruba ucisku ekonomicznego – w czasie zamieszek rabowano sklepy z żywnością – albo przemoc państwa zostaje dokręcona, wylewają się na ulice Paryża, tak jak od ponad dwustu lat robi to francuski lud. I domagają się równości praw.

Często zadaje się pytanie, dlaczego w takim razie w zamieszkach nie uczestniczą przedstawiciele mniejszości azjatyckich czy choćby mieszkający we Francji Europejczycy wschodni. Odpowiedź jest dość prosta: miejsce w hierarchii społecznej. Najniżej usytuowani w niej są potomkowie mieszkańców Afryki Północnej i Środkowej, dawnych kolonii Francji. To ich dotyczy mniej lub bardziej skrywany rasizm, ciągnący się co najmniej od wojny w Algierii. To oni czują się pogardzani, a jednocześnie jest ich najwięcej, więc też ich sytuacja jest najtrudniejsza. Przypomina sytuację czarnych w USA.

Nie ma też co zamykać oczu na podkreślane przez prawicę kwestie kulturowe. Na całym świecie emigranci z krajów Azji Wschodniej funkcjonują inaczej niż inni. Ich kapitał kulturowy i społeczny pozwala dość szybko wchodzić w obręb niższej klasy średniej, zaś konflikty rozwiązują wewnątrz społeczności.

Tylko, właśnie, kapitał społeczny i kulturowy. Imigranci z północnej Afryki często wywodzą się z krajów, w których od lat toczą się wojny, często rządzonych przez brutalne dyktatury, głodujących, ponoszących najstraszniejsze koszty zmian klimatu. Nie mają nic. Dlatego, szczególnie młodzi mężczyźni, stanowią bardzo łatwy łup dla rekrutujących ich gangsterów i przedstawicieli wojujących organizacji fundamentalistycznych.

Faktem jest, że obecność we Francji ogromnej (10 proc.) mniejszości muzułmańskiej zbiega się z tym, że jedynym kręgiem, który rzuca wyzwanie kulturze globalnej Północy, jest kultura islamu. Zaś rozpad socjalizmu arabskiego jako próby modernizacji w stylu zachodnim, choć przeciw USA, doprowadził do władzy reżimy mniej lub bardziej fundamentalistyczne religijnie i mniej lub bardziej wspierające organizacje terrorystyczne. Z tej perspektywy jest raczej zaskakujące, jak niewiele zamachów dyktowanych fundamentalizmem we Francji się zdarzyło. Nie zmienia to faktu, że są tam meczety fundamentalizm głoszące.

Rządzący nie szanują obywateli, więc obywatele sięgają po garnki

Czy więc monoetniczność, którą PiS wyciąga w swoich propagandowych klipach, kontrastując zdjęciami zrewoltowanych, czarnych lub brązowych nastolatków z francuskich miast z małymi, polskimi blondyneczkami w wieku szkolnym, wąchającymi kwiatki na straganach, chroni nas przed przemocą? Łatwo tak pomyśleć, w Polsce nie dochodzi przecież do walk ulicznych o takiej skali. Czy to oznacza, że Polska jest krajem pozbawionym przemocy? I czy to, że zbuntowana, francuska młodzież ma ciemniejszą karnację, oznacza, że nie została zintegrowana z francuskim społeczeństwem?

Integracja społeczna muzułmanów we Francji w ogromnej mierze się udała

Każdy, kto ma oczy, żeby widzieć, dostrzega to natychmiast, gdy ląduje na lotnisku CDG w Paryżu. Ten ogromny kompleks, jeden z dwóch–trzech największych portów lotniczych Europy, obsługiwany jest przez tysiące pracowników. Najbardziej widoczni są ci, którzy pracują w kontakcie z pasażerami, a więc obsługa „okienek”. Kierujący ruchem pasażerów, ładujący bagaż na taśmy, sprzątający… W ogromnej przewadze są to ludzie o ciemniejszym kolorze skóry. Asymilacja, w pozytywnym sensie tego słowa – bo jest też sens negatywny – widoczna jest szczególnie w przypadku młodych kobiet.

Głównie tych wywodzących się, sądząc po znakomitej francuszczyźnie, z drugiego albo trzeciego pokolenia emigrantów. Poza kolorem skóry nic nie odróżnia ich od ich koleżanek, „etnicznych” Francuzek. Styl, sposób bycia jest tak „paryski”, że szybciej zauważy się różnicę pomiędzy turystkami a paryżankami niż pomiędzy paryżankami, których rodzice przywędrowali z Algierii, a tymi, których przodkowie byli Gallami albo przypłynęli, jako Normanowie, na długich łodziach.

To powierzchowne wrażenie potwierdzane jest przez badania socjologów. Większość z mniej więcej 6 milionów francuskich muzułmanów funkcjonuje we Francji bez większych problemów, pracuje, współtworzy naukę i kulturę. Co więcej, bez ich pracy ten kraj przestałby funkcjonować.

No tak, może ktoś powiedzieć, ale to nie one czy oni palą przedmieścia i handlują narkotykami. Często podkreśla się, że buntuje się również drugie lub trzecie pokolenie imigrantów i to ci demolujący mają być dowodem na „nieudaną asymilację”. Ich rzekomy „islamizm” ma powodować, że atakują Francję.

„Strefy zakazane”, gdzie nie ma już białych? Oto prawda o francuskich przedmieściach

Pierwsza generacja przybyszów z północnej Afryki w ogóle się nie buntowała. Żyli oddzieleni od francuskiego społeczeństwa, czuli się obco. Bunt drugiego czy trzeciego pokolenia jest dowodem głębokiego uwewnętrznienia etosu francuskiej rewolty. I dojmującego poczucia, że społeczeństwo nie dotrzymuje obietnicy równego traktowania. Ukryty rasizm, profilowanie przez policję czy pracodawców nadal są powszechne i zaprzeczają temu, czego uczono i uczy się tych nastolatków w szkole.

Walka pokoleń przecina się z walką klas

To nadal szkoła, mimo degradacji trwającej od dziesięcioleci, jest we Francji podstawowym instrumentem integracji społecznej. Laicki system edukacyjny, stworzony w XIX wieku dla nadania jednolitego charakteru społeczeństwu, upowszechnienia wartości republikańskich i przeciwko hegemonii Kościoła katolickiego trwa nadal. I mimo coraz słabszych warunków materialnych i spadku prestiżu, pełni swoją funkcję. Nawet wprowadzone w 1981 roku ZEP-y (Strefy Priorytetowej Edukacji) miały w założeniu ułatwić integrację imigranckiej młodzieży przez prostsze programy nauczania. W efekcie okazało się, że dają gorszą edukację i wszyscy dziś na nie narzekają. Jednak nawet one stanowią wyraz troski i próby konfrontacji z problemem.

Jednocześnie, to właściwie drugie pokolenie, często duchowni muzułmańscy albo „starsi” wspólnot, a także zatroskane matki, próbują powstrzymywać zrewoltowane trzecie pokolenie. Jest więc jeszcze w tych wydarzeniach aspekt walki pokoleń przecinającej się z walką klas. Oczywiście, korzystają na tym gangsterzy, rekrutujący młodych przeciw autorytetowi „starszyzny” i państwa. Czy jednak na wszystkich biednych osiedlach świata, również w Polsce, jest jakoś inaczej? To, co dochodzi – a czego nie ma w Polsce – to fakt, że trzecie pokolenie rekrutują też emisariusze międzynarodowej wojny, którą radykalne organizacje islamskie i skorumpowane reżimy świata arabskiego prowadzą z globalną Północą.

Nakaz, zakaz czy wolny wybór? Kontrowersje wokół hidżabu

Można powiedzieć, że mimo wszystko nasza tradycja, „oby polska wieś spokojna”, chroni nas przed tymi plagami przemocy. Tylko czy rzeczywiście tak jest? Czy uderzająca słabość protestów społecznych w Polsce naprawdę chroni przed przemocą? Twierdzę, że jest inaczej.

Przemoc wrośnięta jest w polską strukturę i hierarchię społeczną. Rzadko ujawnia się w postaci otwartego buntu i nań reakcji – choć przecież protest kobiet i przemoc policji są zwiastunem czegoś innego – częściej przez przemoc „sprywatyzowaną”, pokątną albo strukturalną. Podejrzewam, choć nie badałem tego, że ustawki i porachunki kibolskie pochłonęły w ostatnich latach w Polsce więcej ofiar śmiertelnych i ciężko poranionych niż zamieszki we Francji. Podejrzewam, że na polskich komisariatach zatłuczonych zostało więcej młodych ludzi niż na komisariatach francuskich. Na pewno w polskich szpitalach zamordowano więcej młodych kobiet niż gdziekolwiek w Europie. Już nie mówiąc o tonących i zamarzających na Podlasiu. I o przemocy domowej.

Co z tego wszystkiego wynika dla nas, jeśli imigracja już jest?

Bo jest. I musi być. Nie tylko ze względu na po tysiąckroć powtarzane argumenty o rynku pracy, emeryturach i obsłudze domów starców. Jest, bo Afryka płonie, Europa zaś od południa i południowego wschodu graniczy ze światem islamskim. I to tam najwięcej jest tych, którzy chcą tu przyjechać. Będziemy więc mieli islamską mniejszość, tak jak mamy ukraińską, która też jest inna. Orlenowskie „getto” dla kilkunastu tysięcy bodajże Bengalczyków (też muzułmanów) to tylko zwiastun tego, co nadchodzi.

Do czego prowadzi polityka szczucia na imigrantów, szczególnie tych kolorowych, przy jednoczesnym ich sprowadzaniu? Wbrew pozorom nie jest to polityka wewnętrznie sprzeczna. I nie chodzi tylko o konflikt między polityką państwa a interesem biznesu.

Wzmacnianie obecnego już w Polakach rasizmu i połączone z tym pojawienie się dużej grupy „innych” prowadzić będzie do tworzenia się społeczeństwa zinstytucjonalizowanej nierówności. Takiego, jakim była I i II Rzeczypospolita. Owszem, Polacy korzystać będą z pracy i składek społecznych Hindusów, Tadżyków i innych „kolorowych”, ale jednocześnie będą nimi pogardzać. Im sami będą biedniejsi i słabsi społecznie, tym chętniej zwalać będą winę na imigrantów. Ci zaś, pozbawieni perspektyw, tworzyć będą społeczności alternatywne.

Skorzystają na tym elity, szczujące „białych” na „kolorowych”, państwo zaś odmawiać będzie tym ostatnim statusu obywateli, zepchnie więc ich w strukturalną podległość. Ta polityka częściowo sprawdziła się w Anglii, doprowadzając do brexitu, jest też fundamentem hierarchii społecznej na południu USA, gdzie biedni biali gardzą czarnymi. To dotyczy też Francji, gdzie stanowi „kościec” zamysłu politycznego nacjonalistycznej prawicy, przygotowującej się do przejęcia władzy po 80 latach rządów republikańskich. W Polsce ta struktura mentalna przetrwała od czasów, gdy KK i elity szczuły na Żydów, narzekając potem na „brutalny antysemityzm chamów”.

Polityka szczucia pitbulem, którego trzyma się na smyczy

Co można zrobić, by uniknąć tego scenariusza ? Jest wiele elementów, które muszą się spotkać, by sprawy potoczyły się lepiej. Zwrócę uwagę na dwa. Względnie szybkie przyznawanie praw społecznych (PESEL, ubezpieczenie itd.) To sprawdziło się w wypadku uchodźców z Ukrainy, sprawdza się też w wypadku imigrantów w innych części świata. Ale to za mało.

Konieczne jest też możliwie szybkie przyznawanie imigrantom praw politycznych. Wpierw praw do wybierania władz lokalnych, potem – po pewnym czasie – po prostu obywatelstwa. Reguły muszą być jasne; jeśli chcemy, żeby „nowy obywatel” znał język i konstytucję, to powiedzmy jasno, że jest to warunek uobywatelnienia. Przydałoby się to zresztą wielu „starym obywatelom”.

Drugą kluczowo ważną sprawą jest objęcie dzieci emigrantów, którzy w Polsce chcą zostać, powszechnym systemem edukacyjnym. I nie tym, który wmusza w nich kult JPII. Systemem szanującym inność, także religijną, ale jednocześnie tworzącym mentalną podstawę wspólnoty politycznej, wspólnoty postaw i wartości. Oczywiście, taki system dopiero trzeba stworzyć.

Rasistowska wojna mundialowa: francuska skrajna prawica poluje na Marokańczyków

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Andrzej Leder
Andrzej Leder
filozof kultury, psychoterapeuta
Profesor Polskiej Akademii Nauk, absolwent Akademii Medycznej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca w Instytucie Filozofii UW. W 2015 roku, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, ukazała się jego książka "Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej", nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.
Zamknij