Świat

„Strefa mroku”: chilijska transformacja i 17 lat terroru

Kiedy musiałam wytłumaczyć mojemu synowi, o co chodziło w transformacji, wyjaśniłam mu to prosto i zwięźle, żeby mógł objąć to swoim dziecięcym umysłem. Kiedy powiedziałam mu, że za to wszystko, co właśnie zobaczył, odpowiedzialny był jeden z ludzi ustanawiających prawa rządzące naszym państwem, spojrzał na mnie zdumiony, po czym wybuchnął śmiechem, jakby usłyszał świetny dowcip.

W styczniu 2010 roku odbyła się inauguracja Muzeum Pamięci i Praw Człowieka w Chile. W ceremonii otwarcia uczestniczyło czworo prezydentów z Koalicji Partii na rzecz Demokracji, która przeprowadziła w kraju transformację ustrojową – ten okres w historii kraju, nazywany przez ekspertów la Transición, charakteryzował się dążeniem do pojednania i zaprowadzenia sprawiedliwości, na ile było to oczywiście możliwe.

W tamtych latach przytłumiono wyraźne jeszcze wspomnienia przemocy, żeby prowadzić politykę konsensusu, cieszyć się nową rzeczywistością, życiem w pokoju. Demokracji wciąż strzegli wojskowi – z samym generałem Pinochetem na stanowisku naczelnego dowódcy sił zbrojnych, a następnie w roli senatora – nie wydawało się więc rozsądne sięganie po tak świeżą przeszłość jako broń w debacie publicznej.

50 lat po chilijskim puczu Pinochet postanawia umrzeć

Kiedy musiałam wytłumaczyć mojemu synowi, o co chodziło w transformacji – akurat podczas naszej pierwszej wizyty w Muzeum Pamięci – wyjaśniłam mu to właśnie tak, prosto i zwięźle, żeby mógł objąć to swoim dziecięcym umysłem. Kiedy powiedziałam mu, że za to wszystko, co właśnie zobaczył, odpowiedzialny był jeden z ludzi ustanawiających prawa rządzące naszym państwem, spojrzał na mnie zdumiony, po czym wybuchnął śmiechem, jakby usłyszał świetny dowcip. Już w wieku dziesięciu lat mój syn dostrzegał, że niektóre elementy historii Chile to ponury żart.

Na otwarciu Muzeum Pamięci i Praw Człowieka, dwadzieścia lat po odzyskaniu przez kraj demokracji, stawiły się tłumy. Przedstawiciele władz, kierownictwo muzeum, rodziny ofiar, dziennikarze i dziennikarki, goście z zagranicy, zwykli odwiedzający oraz, jak już wspomniałam, czworo prezydentów z Koalicji: Patricio Aylwin (1990–1994), Eduardo Frei (1994–2000), Ricardo Lagos (2000–2006) i urzędująca wówczas Michelle Bachelet (2006–2010).

Prezydentka podeszła do mikrofonu, żeby wygłosić poruszającą mowę inauguracyjną, otworzyć przed zgromadzonymi i przed całym Chile wrota tej usankcjonowanej wersji naszych niedawnych wspomnień. Mówiła o zjednoczonym kraju, o nienawiści, która go wówczas dzieliła, o potrzebie zgodnego współżycia. Stała tam, przemawiając w emocjach przed równie rozemocjonowaną publicznością, kiedy ku zaskoczeniu wszystkich dwie kobiety wspięły się nagle na jeden z masztów oświetleniowych umieszczonych na dziedzińcu, gdzie odbywała się ceremonia, i zaczęły krzyczeć ile sił w płucach, że za rządów Koalicji – i wszystkich obecnych tam jej przedstawicieli – regularnie dochodzi do łamania praw człowieka.

Jak przebiega opracowanie kuratorskie muzeum poświęconego pamięci? Kto wybiera, co powinno się w nim znaleźć? Kto decyduje, czego w nim nie umieścić?

Kobiety wznoszące okrzyki podczas inauguracji to Ana Vergara Toledo, siostra Rafaela i Eduarda, chłopaków zamordowanych w czasach dyktatury, oraz Catalina Catrileo, siostra zabitego działacza z grupy etnicznej Mapucze, Matíasa Catrilea. Na oczach zszokowanej publiki Ana domaga się sprawiedliwości dla zabitych braci i dla więźniów politycznych, Catalina zaś atakuje prezydentkę, oznajmiając, że jej brata zabił karabinier zaledwie dwa lata wcześniej, za jej właśnie rządów.

Robi się bardzo niezręcznie. Zaproszeni goście z konsternacją patrzą, jak prezydentka próbuje nawiązać dialog z kobietami, które nadal obrzucają ją oskarżeniami z masztów oświetleniowych, za nic sobie mając protokół uroczystości, porozumienia, konsensus i całą tę grzeczną narrację prowadzoną przez lata. Krzyki Any i Cataliny wstrząsają zgromadzonymi. Wspomnienie dawnej przemocy miesza się z nadużyciami obecnej władzy, na krótką chwilę przeciwstawiając się bierności muzealnych zbiorów. Okrzyki tych kobiet ożywiają pamięć, umieszczają ją w dialogu z teraźniejszością, wyciągają z krypty, robią jej sztuczne oddychanie i reanimują tę istotę posklejaną z różnych skrawków, z elementów należących do jednych i drugich, z fragmentów wczoraj i dziś. Potwór budzi się i oznajmia swoją obecność niekontrolowanym skowytem, biorąc wszystkich z zaskoczenia, wstrząsa tymi, którzy umościli się wygodnie w życiu, zadaje nieprzyjemne pytania, wprowadza atmosferę konfliktu, uwiera i prowokuje, ale to właśnie ten stan zezwierzęcenia i zagrożenia powinien zachować się w pamięci. Tak pomyślałam w tamtej chwili, kiedy obejrzałam całe zajście w internecie, i tak myślę teraz, podczas kolejnej wizyty w muzeum.

Często tu przychodzę. Pierwszy raz byłam tutaj z synem i z matką, niedługo po otwarciu. Mały biegał po rozległym głównym dziedzińcu, matka zaś rozglądała się dookoła, zaskoczona ilością światła wpadającego przez przeszklone ściany, podobieństwem obiektu do muzeum sztuki współczesnej, a nie do cmentarza czy jakiejś innej ponurej przestrzeni, jak to sobie wyobrażaliśmy. Wewnątrz obejrzeliśmy skrupulatnie całą ekspozycję, przeczytaliśmy wszystkie zamieszczone teksty, wysłuchaliśmy przez słuchawki wszystkich relacji, puściliśmy każdy film, przestudiowaliśmy bacznie każdy ekran.

Tu narodził się neoliberalizm i tutaj umiera

Zwiedziliśmy wszystkie piętra. Weszliśmy do Strefy 11 Września, Strefy Walki o Wolność, Strefy Nieobecności i Pamięci, Strefy Żądania Prawdy i Sprawiedliwości, Strefy Odzyskania Nadziei, Strefy Nigdy Więcej, Strefy Cierpienia Dzieci. Widzieliśmy parrillę – narzędzie tortur służące do rażenia zatrzymanych prądem – i drzwi dawnego więzienia. Obejrzeliśmy wieżę strażniczą z ośrodka internowania i tortur przy ulicy República i krzyż z Patio 29, kwatery cmentarza, w której pochowano ciała anonimowych ofiar, a także fotografie ukazujące rozmaite zbrodnie.

To wszystko w dość przypadkowej kolejności, bez przywiązywania wagi do tego, co było wcześniej, a co później, bo w obliczu grozy logika machiny nie ma większego znaczenia. Czas, kolejność, przyczyny, skutki i motywy to subtelności, które lepiej sobie darować. Jakby wszystkie zbrodnie zlewały się w jedną. Parę linijek o zamachach bombowych, jedna o podrzynaniu gardeł, inna o paleniu żywcem, kilka o rozstrzelaniach i plutonach egzekucyjnych. Przyczyny i skutki natomiast, jak już wspominałam, nie pojawiają się w żadnej z relacji. To jedna wielka masakra, walka między dobrymi a złymi, których bardzo łatwo rozróżnić, bo źli chodzą w mundurach, a dobrzy są w cywilu.

Chile: kolejna przegrana rewolucja

czytaj także

Nie ma też etapów pośrednich. Nie ma współpracowników, informatorów ani innych donosicieli, a obywatele zdają się nie ponosić żadnej odpowiedzialności, są niewinni, ślepi, to stuprocentowe ofiary. Przy każdym przystanku płakaliśmy, jakżeby inaczej. A przy kolejnym ogarniała nas wściekłość, jakżeby inaczej. A przy następnym znowu płakaliśmy, po czym przechodziliśmy dalej, zostawiając miejsce dla kolejnych zwiedzających, którzy odprawiali ten sam rytuał szlochu i furii, szlochu i furii, jak na emocjonalnym rollercoasterze, który prowadził do Strefy Upadku Dyktatury, gdzie gigantyczna fotografia byłego prezydenta, Patricia Aylwina, zrobiona w trakcie jego pierwszego wystąpienia po objęciu urzędu, rozpala dusze zwiedzających, wprowadza ich w nastrój triumfu, radości i nadziei, uspokaja, koi wzburzone emocje, bo oto od tego miejsca jesteśmy już wolni, dobro zwyciężyło, historia jest łaskawa, zapominamy, że w 1973 roku ten sam człowiek zwrócił się do wojskowych z prośbą o przeprowadzenie puczu, ta informacja nie wchodzi w zakres naszych wspomnień, i wysłuchawszy radosnych sloganów o odrodzeniu demokracji, świadczących o tym, że to koniec trasy zwiedzania, wszyscy mogą już swobodnie pójść do kawiarni – tak jak i my – na orzeźwiającą coca-colę, a potem do sklepu z pamiątkami, żeby kupić – co i my zrobiliśmy, bo czemu nie? – parę przypinek z wizerunkiem Allendego i pocztówkę z płonącym gmachem La Moneda.

*

Fragment książki Strefa mroku, która ukazała się w wydawnictwie Art Rage. Przełożyła Agata Ostrowska. Dziękujemy za zgodę na przedruk.

**

Nona Fernandez – chilijska pisarka, aktorka i scenarzystka. Uhonorowana najstarszą i jedną z najbardziej prestiżowych nagród literackich w Chile, Premio Municipal de Literatura de Santiago, wyróżnień doczekały się także jej scenariusze i sztuki teatralne. Znalazła się w gronie „25 literackich gwiazd literatury latynoamerykańskiej, które czekają na odkrycie”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij