Kuchenne rewolucje, czyli weekendowa pseudorebelia Jewgienija Prigożyna

W robieniu rewolucji człowiek, którego jeszcze niedawno nazywano „kucharzem Putina”, okazał się mniej efektywny niż Magda Gessler.
Jewgienij Prigożyn w Rostowie nad Donem. Fot. TELEGRAM/@concordgroup_official

A jednak farsa! Rosja wyszła co prawda z pętli restartu, ale jako urządzenie z zawieszonym systemem operacyjnym.

Muszę zwrócić honor historii, która jednak nie zapętliła się w Rosji dostatecznie. Weekendowa rebelia Jewgienija Prigożyna okazała się ustawką, zjawiskiem bardziej typowym dla uprawianego w postsowieckiej Rosji reżimu spektaklu niż powtarzającym historyczne analogie. Szef Grupy Wagnera wzniecił kurzawę, ale kurz opadł w ekspresowym tempie, pozostawiając po sobie jedno zasadnicze pytanie: Czy mimo wszystko poniedziałek w Moskwie będzie dniem wolnym od pracy?

Zdobycie Kijowa w trzy dni się nie udało, Moskwa w dwa była realna!

W sobotę taką decyzję podjął mer miasta Siergiej Sobianin, co tylko przydawało autentyczności panującej w stołecznych elitach panice, że lada chwila do miasta wejdą tysiące uzbrojonych prigożyńskich najemników i zacznie się krwawa jatka na ulicach. Oczywiście w takiej sytuacji lepiej, żeby mieszkańcy mieli jak najmniej powodów do wychodzenia z domu. Radość z tego, że tragedii udało się uniknąć, wystarczyła jednak, by Sobianin utrzymał swoją deklarację w mocy. Moskwa dzisiaj odpoczywa. Może ten dzień w ogóle wejdzie do rosyjskiego kalendarza jako czerwona kartka, Dzień Fejkowego Wojskowego Przewrotu?

Cyrk na gąsienicach

Wizualnym symbolem niedoszłej rewolucji czerwcowej pozostanie zdjęcie czołgu, który utknął w bramie budynku rostowskiego cyrku. Tak to bowiem wszystko wyglądało: jak jakiś cyrk na gąsienicach, ale w sobotę wszyscy wierzyliśmy w sztuczki magików i występy klaunów wydawały nam się przedstawieniem dramatycznym. Ale już tego samego dnia wieczorem, ledwie dobę po ogłoszeniu w szumnych deklaracjach „marszu sprawiedliwości”, który miał obalać siły zła i bezprawia, które prowadzą Rosję ku zatraceniu, Prigożyn za pośrednictwem Łukaszenki dogadał się z Kremlem i odwołał rewolucję.

Tak w jednej chwili prysł czar. Ludowy komandir i mąż opatrznościowy, człowiek, który miał stać po stronie zwykłych ludzi, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamienił się znowu w zwykłego „kucharza”, biznesmena, który kieruje się w pierwszej kolejności osobistą korzyścią.

Ale to, że rewolucja nie była prawdziwa, nie znaczy, że nie wywołuje realnych skutków. Jest bowiem kilka rzeczy, których albo się w minionych dniach dowiedzieliśmy o Rosji, albo się co do nich ostatecznie upewniliśmy.

Jeszcze raz okazało się, że w Rosji polityka jest niemożliwa, a lukę po niej wypełniają mafijne porachunki grup interesów. Jedna z takich grup stoi za Prigożynem i musi to być grupa potężna na tyle, że po całej tej awanturze zagwarantowała jemu i jego ludziom wolność. Co chciała osiągnąć?

Napaść Rosji na Ukrainę to także atak na klimat całej planety

Najbardziej oczywista odpowiedź jest taka, że chodziło o zdemaskowanie słabości Putina. Od wielu miesięcy docierają do nas informacje, że wiele osób w rosyjskich elitach nie jest zadowolonych z podejmowanych przez Putina decyzji, zwłaszcza tej o wojnie w Ukrainie, która nieuchronnie pcha Rosję w polityczną, a przede wszystkim ekonomiczną izolację. Zmieniająca się struktura gospodarcza kraju oznacza, że trzeba od nowa dzielić tort, a to rodzi napięcia.

Na szczytach hierarchii siłowych, które również biorą udział w podziale dóbr państwowych, są osoby, które rozumieją, że atakując Ukrainę, Rosja weszła z pełną prędkością w ślepą uliczkę i prędzej czy później grozi jej zderzenie ze ścianą. To wszystko rodzi napięcia, a piątkowo-sobotnią rebelię można traktować jako erupcję tych nastrojów.

Wojna jako plan pokojowy

Współpraca Prigożyna z wysoko postawionymi funkcjonariuszami różnych służb tłumaczyłaby to, że wagnerowcy szybko i sprawnie przemieszczali się przez Rosję, właściwie przez nikogo nieniepokojeni. Na giełdzie domysłów pojawia się nawet taki, że osoby, które zostały oficjalnie wyznaczone do tego, żeby wagnerowski bunt zdusić, to te same, które go reżyserowały.

W takiej interpretacji tkwi jednak jeden zasadniczy paradoks, co nie czyni jej wcale mniej prawdopodobną, a mianowicie taki, że niechętne Putinowi elity nie znalazły innego sposobu na wyjście z wojny w Ukrainie niż rozpętanie wojny w Rosji. Więc czemu ostatecznie nie doszło do przewrotu? Tutaj też nie ma sensu szukać trudnych odpowiedzi na proste pytania. Prigożyn twierdził, że ma 25 tysięcy żołnierzy, ale ta liczba mogła być zawyżona.

Od jesieni Grupa Wagnera nie werbowała już osadzonych z kolonii karnych, a sam dowódca, próbując w maju skonsumować swoje pyrrusowe zwycięstwo w Bachmucie, twierdził, że w szturmie miasta zginęło jakieś 20 tysięcy bojowników. Część swoich sił Prigożyn musiał zostawić w Woroneżu i Rostowie, zwłaszcza w tym drugim mieście, gdzie znajdują się strategiczne obiekty wojskowe, przede wszystkim sztab, który dowodzi działaniami zbrojnymi w Ukrainie. Zostało mu więc może parę tysięcy do ataku na stolicę, a w międzyczasie do Moskwy ściągano wojsko z innych regionów i budowano linię obrony.

Wagnerowcom zabrakłoby sił, żeby pokonać opór armii, zająć i skutecznie ochraniać wszystkie istotne z politycznego punktu widzenia obiekty w stolicy. Sceny bitwy o Moskwę były również ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałby Putin, stąd rozejm był dla obu stron rozsądnym rozwiązaniem. Nie wiemy, czy osoby, które spiskowały z Prigożynem, miały jakiś zaawansowany plan polityczny; możliwe, że chodziło tylko o to, by zadziałać na zasadzie lodołamacza, rozbić twardy lód politycznej inercji, w którą wplątał kraj Władimir Putin.

Znajdą się naśladowcy rosyjskich ekoterrorystów

Jeśli cokolwiek udało się Prigożynowi i jego patronom osiągnąć, to z pewnością to, że pokazali krytyczną słabość prezydenta Rosji. Jest stary, odklejony od rzeczywistości, a teraz poziom jego paranoi jeszcze wzrośnie. Logika podpowiada, że powinien zacząć czystkę w elitach, by pozbyć się osób nielojalnych, ale nie wiemy, jaka jest tak naprawdę sytuacja na Kremlu. Żeby robić, trzeba mieć kim. Czy lojalnych jest wystarczająco dużo, żeby taką czystkę przeprowadzić? A może Putin, po tym, jak uciekł w sobotę z Moskwy samolotem, który wyruszył na północny zachód i wyłączył transpondery, już w tej chwili nie ma żadnej kontroli nad państwem?

Bunt Prigożyna pokazał także, że nastroje rosyjskiej ulicy są po stronie takich jak on, a nie po stronie Putina. Nie odbyły się w końcu w Rosji żadne mniej lub bardziej spontaniczne akcje poparcia dla prezydenta, za to w Rostowie do wagnerowców podchodzili młodzi ludzie i przybijali im piątki, tłum wiwatował na ich cześć, kiedy opuszczali miasto.

„Putinowska większość”, termin ukuty w gabinecie polittechnologa Gleba Pawłowskiego, sugerujący bezapelacyjne poparcie społeczne dla prezydenta, co miało zniechęcać potencjalnych oponentów do podjęcia politycznej walki, stracił swoją moc zaklinania rzeczywistości. Teraz rosyjskie elity widzą, że Putin nie ma masowego poparcia narodu, a naród widzi, że przeciwko Putinowi można się zbuntować.

To oczywiście nie znaczy, że Rosjanie masowo popierają osoby pokroju Prigożyna i są gotowi do rewolucji. Większość pozostaje bierna i wyczekująca, nie cieszy się na pewno z perspektywy wojny domowej, w sobotę wieczorem odetchnęła z ulgą. Podobną postawę zaprezentowało też wiele osób z elity, np. wśród gubernatorów milcząc wyczekująco, aż okaże się, kto w tym zwarciu okaże się silniejszy. Nawet w Radzie Bezpieczeństwa, która zamieniła się w główny organ władzy wykonawczej, tylko kilka osób pospieszyło z wyrazami poparcia dla Putina.

Nie można tu zapominać o armii i innych siłowych strukturach. Nie jest tajemnicą, że wielu żołnierzy i mundurowych innych formacji sympatyzowało z agendą Prigożyna, bo gdzie jak gdzie, ale w tym środowisko najlepiej zdawano sobie sprawę, że wszystko, co mówi o wojnie sztab generalny w swoich komunikatach i Putina podczas przydługich przemówień, to czysta fikcja. Ale żadna jednostka oficjalnie nie dołączyła do rebelii, tu także zwyciężył pragmatyzm, znajomość realiów i przywiązanie do systemu. Niekoniecznie przecież z sympatii do Putina, a po prostu z sympatii do tego, co znajome.

Kim są rosyjscy skrajni prawicowcy walczący po stronie Ukrainy?

Ostatecznie wszyscy w tej historii okazali się słabi. Żadnej sprawiedliwości nie stało się zadość, bo Prigożyn walczył tylko o własny tyłek. W robieniu rewolucji człowiek, którego jeszcze niedawno nazywano „kucharzem Putina”, okazał się mniej efektywny niż Magda Gessler. Z kolei Kreml musiał pójść na układ z facetem, który prowadził wojskową kolumnę na Moskwę, i darować mu wolność, wbrew słowom z porannego orędzia, w którym prezydent poprzysięgał, że zdrajcy poniosą najsurowszą karę.

Rosyjski reżim nie jest stabilny i wchodzi w okres poważnych turbulencji. To dobrze, bo jest spora szansa, że w tym okresie wojna o władzę i zasoby wewnątrz Rosji będzie interesować tamtejszych graczy bardziej niż wojna przeciwko Ukrainie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij