Świat

Zdobycie Kijowa w trzy dni się nie udało, Moskwa w dwa była realna!

Buntownik Prigożyn na pewno nie jest niezależnym graczem, tak nie działa system polityczny w Rosji. Musi mieć potężnych patronów na Kremlu. Czy działa na ich polecenie? Czy oznacza to wyczekiwany rozłam w rosyjskich elitach? Rewolucję?

Jewgienij Prigożyn, owiany mroczną sławą szef najemniczej Grupy Wagnera, w piątek po południu ogłosił zbrojną rebelię przeciwko rosyjskiej władzy. Nazwał ją „marszem sprawiedliwości”.

Zapowiedział, że jego 25 tysięcy uzbrojonych najemników pójdzie na Moskwę, by oczyścić kraj od zła i bezprawia. Słowa szybko i sprawnie przerodziły się w czyny. W sobotę wagnerowcy kontrolowali już dwa milionowe miasta na południu Rosji: Rostów i Woroneż. A w nich między innymi wojskowe sztaby, magazyny broni, lotniska z myśliwcami, helikopterami bojowymi i systemami obrony przeciwlotniczej.

Do tego w Rostowie mieści się siedziba połączonego sztabu zgrupowania sił rosyjskich w Ukrainie. To główny punkt dowodzenia działaniami zbrojnymi w Ukrainie, co pozwala Prigożynowi skutecznie dezorganizować ruchy rosyjskich wojsk.

Ale cel Prigożyna to nie Rostów, ale Moskwa. Co prawda w jego piątkowych oświadczeniach padały deklaracje, że bunt dotyczy tylko dowództwa armii, a prezydent, rząd i inne organy państwa mogą czuć się bezpieczne, podobnie jak cywile, którzy jednak lepiej, żeby nie wychodzili z domów podczas przejazdu sił wagnerowców.

Jednak w ciągu kilku godzin sytuacja dynamicznie się zmieniała. Z apelem o złożenie broni do bojowników Grupy Wagnera zwracali się generałowie, propagandyści, a nawet patriarcha Kirył. Putin w specjalnej odezwie do narodu nazwał Prigożyna zdrajcą. „Marsz sprawiedliwości” idzie po wszystko, a ruch kolumny wagnerowców można obserwować na interaktywnej mapie, którą stworzyła Meduza.

Jutro już pewnie będzie wiadomo, czy Prigożynowi uda się ostatecznie dojść do rosyjskiej stolicy, gdzie od piątku trwały paniczne przygotowania do odparcia rebeliantów. Sytuacja jest naprawdę poważna, w kilku regionach obowiązuje stan operacji antyterrorystycznej, zamykane są mosty i przeorywane trasy federalne, byle zatrzymać kolumnę wagnerowców. Ludzie uciekają z Rostowa, tworzą się korki, w Woroneżu płonie magazyn paliwa, pocisk upadł na podwórku między blokami.

Na zdjęciach i wideo, które trafiają do sieci, widać blokady na drogach i najemników, którzy otoczyli główne budynki wojskowe w tych miastach. Na ulicy do wagnerowców podchodzą często mężczyźni w różnym wieku, przybijają piątkę. W Moskwie już w nocy na ulice wyjechały wozy opancerzone, ściągane są posiłki z innych miast, policja i Rosgwardia przeszukują piwnice, w których mogą ukrywać się dywersanci.

Doszło już do pierwszej tragedii. Żołnierze regularnej armii ostrzelali samochód, bo sądzili, że jadą nim ludzie Prigożyna. W środku była rodzina, która próbowała uciec z jednego z miast, opanowanych przez rebeliantów. Kobieta i mężczyzna zginęli na miejscu, przeżyła kilkuletnia córka, ale jest ranna.

Niezależne media radzą swoim odbiorcom z południowych regionów, żeby przygotowali sobie „paniczne walizki”, do których spakują wszystko, co niezbędne na wypadek, gdyby trzeba było nagle uciekać z domu, miasta lub nawet kraju.

Mimo że w Rosji właśnie zaczęła się wojna domowa, to w rosyjskim segmencie internetu roi się od memów. Można to zrozumieć, bo aż się prosi: zdobywanie Kijowa w trzy dni się nie udało, ale Moskwa w dwie doby jest jak najbardziej realna! Wszystko zależy tylko od tego, czy znacząca część żołnierzy lub całych oddziałów rosyjskiej armii stanie po stronie buntowników. Jeśli tak, to może nie być komu bronić Kremla i jego gospodarza.

Złapał Szojgu Prigożyna, a Prigożyn za łeb trzyma

Zaczęło się od wideo, które opublikowały kanały Telegramu, powiązane z Grupą Wagnera. Pokazywało skutki rzekomego ataku na obóz Grupy Wagnera. Zdaniem Prigożyna rosyjska armia ostrzelała obóz najemników, za co osobiście odpowiadał Siergiej Szojgu.

Z rosyjskim ministrem obrony szef wagnerowców pozostaje od wielu miesięcy w głębokim konflikcie. W swoich internetowych wystąpieniach wyzywał Szojgu i dowódcę sztabu Gierasimowa od najgorszych, oskarżał o sabotaż szturmu Bachmutu, winił za śmierć żołnierzy, którzy pozbawieni amunicji giną w bachmuckiej „maszynce do mielenia mięsa”, demaskował korupcję, uderzał w rodziny kremlowskiej elity, przede wszystkim w zięcia ministra obrony, który prowadzi głupkowaty blog, kiedy w tym samym czasie „nasi chłopcy giną na froncie”.

Szojgu nigdy nie odpowiedział publicznie, ale metodycznie ograniczał wpływy Prigożyna. Pozbawił go możliwości werbunku osadzonych, czym jesienią 2022 zajęło się Ministerstwo Obrony, niewykluczone, że rzeczywiście ograniczał dostawy zaopatrzenia dla wagnerowców, a kilka tygodni temu przeforsował ukaz, który zmusza wszystkie ochotnicze formacje do podpisania kontraktu z armią i podporządkowania się dowództwu sztabu generalnego.

Już w maju przecieki z Kremla, na które powoływała się m.in. redakcja Meduzy, mówiły o tym, że Prigożyn w swoich agresywnych wypadach zaczyna przesadzać i niewykluczone, że odpowiednie służby będą musiały go usunąć. Ale potem wagnerowcy osiągnęli pyrrusowe zwycięstwo w Bachmucie, mieście, które rosyjski szturm starł z powierzchni ziemi. Prigożyn na chwilę został bohaterem, chociaż nie wręczano mu na Kremlu medali z honorami.

Kiedy Szojgu zażądał od najemników lojalności, Prigożyn odmówił i wewnętrzny konflikt na tyłach znowu się zaostrzył. Przewinęli się w nim także ludzie Kadyrowa, który zdystansował się wyraźnie od niedawnego towarzysza Prigożyna, z którym jeszcze jesienią krytykował metody prowadzenia specoperacji. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że przyboczni lidera Czeczenii, tacy jak Mahomed Daudow czy Adam Delimchanow, spotykali się z dowódcami z Grupy Wagnera w pierwszej wojnie czeczeńskiej, tyle że po obu stronach barykady.

W przeddzień puczu Prigożyn znowu dużo mówił publicznie o wojnie w Ukrainie i mówił rzeczy, za które ludzie w Rosji zazwyczaj idą do więzienia. Wojnę w Ukrainie, która nie była sprowokowana, rozpętała grupa chciwych i samolubnych osób, które chciały się na niej dorobić. Ludzie z administracji prezydenta rozkradali Donbas, ukraińska armia go wcale nie bombardowała i nie planowała żadnego ataku. Putin dostawał i dostaje sfałszowane raporty i nie orientuje się, co naprawdę dzieje się na froncie. A ukraińska kontrofensywa skutecznie odbija kolejne miejscowości z rąk Rosjan, której grozi utrata Krymu, a może nawet państwowości.

Atak na obóz wagnerowców zdaniem części ekspertów to czysta inscenizacja, a wojskowy pucz, rebelia czy przewrót – historia już wkrótce oceni – musiał być planowany od dawna. Zwłaszcza że przebiega tak szybko i sprawnie.

Prigożyn na pewno nie jest niezależnym graczem, tak nie działa system polityczny w Rosji. By awansować od petersburskiego restauratora na biznesmena, który zarabia na gigantycznych państwowych kontraktach i odwala dla Kremla brudną robotę, czy to przy pomocy najemników, czy to przy pomocy internetowych trolli, Jewgienij Prigożyn musiał mieć potężnych patronów na Kremlu. Czy wciąż działa na ich polecenie, co oznaczałoby wyczekiwany rozłam w elitach? A może próbuje wybić się na niezależność i samodzielnie zawalczyć o władzę?

To pytania, na które dzisiaj nikt nie potrafi przekonująco odpowiedzieć. Od jednego z ekspertów, który nie chce się wypowiadać publicznie, by nie spekulować, usłyszałam, że teorii jest wiele, wszystkie czekają na weryfikację. A teraz najlepiej obserwować nie tych, którzy mówią dużo, lecz tych, którzy milczą.

Przez kilkanaście miesięcy wojny w Ukrainie Prigożyn zbudował wizerunek ludowego komandira, swojskiego chłopa, który rubit prawdu matku, mówi w języku niższych warstw rosyjskiego społeczeństwa, staje po ich stronie, oferuje im wyjście z sytuacji, gdzie wyjścia, wydawałoby się, nie ma – czyli z więzienia.

Do tego bez cienia litości lży elity. Rodzinom swoich najemników rozdaje pieniądze, podczas gdy żony zwykłych żołnierzy odbijają się z wnioskami o odszkodowanie za śmierć mężów od kolejnych urzędów. Ktokolwiek dał możliwość zbudowania prywatnej armii, dał Prigożynowi nie tylko lont, ale też zapałki. Wszystko razem może wysadzić Rosję.

Ale być może nie to jest w tej opowieści najciekawsze. Najbardziej uderza to, że kolejne wojny, którą Rosja rozpętała w Ukrainie, po kolei odhaczają wszystkie niezbędne elementy scenariusza, który już kilka razy realizował się w historii.

Najpierw Rosja wchodzi w wojnę, która nie jest jej potrzebna i na której niewiele można zyskać, swoje siły przecenia, więc albo ponosi dotkliwe porażki, albo grzęźnie w beznadziejnej walce na wyniszczenie. Aż w końcu pojawiają się siły, które zaczynają rozhuśtywać sytuację od środka. Rewolucje, bunty, powstania, krwawa rozprawa, a potem restauracja imperium, które staje się łudząco podobne do poprzedniego wcielenia, nawet jeśli przystrojone w inne ideologiczne lub zupełnie bezideowe (jak putinowska Rosja) piórka.

Nieuchronność i fatalizm, powtarzanie się historii nie po dwa razy i wcale niekoniecznie za drugim razem jako farsy, ale po wielokroć i jako kolejnych tragedii i katastrof, które zostawiają po sobie kolejne masowe groby i coraz to nowe resentymenty, prowadzące do kolejnych wojen. Przypomina to fatalną pętlę restartu, w którą popadają uszkodzone urządzenia.

Koszmarna Rosja Przyszłości

Władimir Putin jest skondensowanym przykładem uwikłania w to nieszczęsne koło historii, która nie może pójść naprzód. W swoim sobotnim apelu do Rosjan nie mówił wcale w uspokajającym, biurokratyczno-godnościowym tonie. Nie zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą i idzie zgodnie z planem, a służby pracują na najwyższym poziomie. Wręcz przeciwnie, ostrzegał przed groźbą powtórzenia się wydarzeń z 1917 roku. Jego zdaniem Rosja wygrywała wtedy wojnę z Niemcami, ale wewnętrzni wrogowie ukradli jej zwycięstwo i doprowadzili do rewolucji, teraz znowu kraj stoi na krawędzi „smutnego czasu”.

Użycie tych wszystkich słów i analogii to jak złamanie tabu przez człowieka, który zawsze chciał się kojarzyć tylko z dobrymi wiadomościami. Ale to też kolejna szansa dla żyjącego w imperialnej retrotopii rosyjskiego prezydenta. Kiedy atakował Ukrainę w 2022 roku, chciał jeszcze raz, samodzielnie, wygrać II wojnę światową i pokonać europejski faszyzm. Teraz, na wzór bohatera filmu, który w magiczny sposób trafia do innej epoki, chce odwrócić bieg historii i zapobiec bolszewickiej rewolucji. Czy mu się uda? Czy mu kibicujemy?

Kiedy kończę pisać ten tekst, Prigożyn właśnie ogłasza, że wstrzymuje marsz, a swoich najemników rozlokowuje w obozach polowych. Twierdzi, że to część planu, ale nie zdradza, co to za plan. Robimy popcorn, czekamy w napięciu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij