Świat

Znajdą się naśladowcy rosyjskich ekoterrorystów

W amerykańskich analizach na jednym z pierwszych miejsc, jeśli chodzi o najgroźniejsze w skutkach działania terrorystyczne, wymienia się właśnie to, co zrobiła Rosja w Nowej Kachowce. Nie da się wykluczyć wystąpienia w przyszłości podobnych zdarzeń, bo przekaz medialny, według którego mamy do czynienia z potężną i skuteczną bronią wywołującą katastrofy, może ośmielić tych, którzy prowadzą wojny lub chcą je wywołać i zwyciężyć.

Paulina Januszewska: Wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy, Andrij Melnyk, stwierdził, że wysadzenie tamy w Nowej Kachowce to „największa katastrofa ekologiczna w Europie od czasów Czarnobyla”. Zgodzi się pan?

Mariusz Czop: Tak, choć na razie nie jesteśmy w stanie oszacować potencjalnych strat. Pamiętajmy także, że katastrofa w Czarnobylu, związana z wybuchem w elektrowni jądrowej, nie miała żadnej analogii pod względem wpływu na środowisko. Tymczasem zniszczenie tamy i spowodowanie fali powodziowej można porównywać do innych tego typu powodziowych klęsk żywiołowych, które zdarzyły się w różnych częściach Europy i świata. Na ten moment trudno stwierdzić z całą pewnością, czy poza niszczycielską siłą wody można spodziewać się jakichś dodatkowych zagrożeń. Wśród tych najbardziej prawdopodobnych wymienia się silnie zanieczyszczone osady zgromadzone w zbiorniku zaporowym, które mogą przemieścić się wraz z zalewającą teren Ukrainy wodą.

Na jakie konsekwencje – zwłaszcza środowiskowe – na pewno musimy się przygotować?

Przede wszystkim na straty materialne związane z faktem, że fala o takiej wysokości – nawet kilku czy kilkunastu metrów – przechodząc przez cały obszar w dół koryta Dniepru, będzie wszystko niszczyć i zalewać. Nie tylko domy mieszkalne, ale i inne duże budynki i obiekty przemysłowe. Widzieliśmy przecież, jak z nurtem płynęły całe budynki. Nie jest to zaskakujące, bo Dniepr – i bez wysadzenia tamy – to gigantyczna rzeka.

Znacznie większa niż Wisła.

Dniepr jest 2,5 razy dłuższy niż Wisła, ma też prawie dwukrotnie większy przepływ przy ujściu. Jego potencjał niszczycielski znacznie przekracza więc to, co możemy zaobserwować w Polsce. Dolina rzeczna Dniepru jest obszarem intensywnej działalności człowieka. Mam tu na myśli zarówno tereny mieszkalne, jak przemysłowe i rolnicze. Jeżeli fala powodziowa przemieszcza się w dół tak zagospodarowanego koryta rzecznego, wraz z nim dewastacji ulegną np. fabryki, w których może dojść do pojedynczych wycieków zanieczyszczeń: paliw i innych substancji szkodliwych dla środowiska, jak metale ciężkie, pestycydy, substancje ropopochodne, a nawet promieniotwórcze. Przedstawiciele władz Ukrainy podnosili zresztą to, że przemysł Związku Radzieckiego był wyjątkowo toksyczny, więc zbiornik w Nowej Kachowce zbudowany w latach 50. mógł zgromadzić mnóstwo osadów dennych o charakterze odpadów niebezpiecznych. Wysadzenie zapory oznacza, że ten materiał przedostanie się do rzeki, a w konsekwencji rozleje się na okoliczne gleby, powodując ich skażenie.

Trzeba to będzie potem czyścić? To chyba nie należy do najłatwiejszych zadań, zwłaszcza w warunkach wojennych.

Owszem. Ponadto rekultywacja i remediacja gruntów jest bardzo kosztowna. Sytuację w Nowej Kachowce można porównać do pęknięcia zapory zbiornika z osadami pochodzącymi z kopalni i huty aluminium w węgierskiej Ajce w 2010 roku, które można było zobaczyć gołym okiem, bo miały intensywny czerwony kolor. Po zniszczeniu tamy niesione przez wodę osady popłynęły wzdłuż rzeki, rozlewając się na cały obszar jej bezpośredniej doliny, zanieczyszczając go, a także powodując śmierć kilku osób. Osady upłynniły się w rodzaj pulpy, spod której trudno było się wydostać. Węgrzy wydali dotychczas kilkadziesiąt milionów euro na wyłącznie doraźne sprzątanie tej katastrofy. Trudno sobie nawet wyobrazić, co by było, gdyby osady ze zbiornika zaporowego w Nowej Kachowce okazały się wysoce toksyczne lub promieniotwórcze i wymagały dokładniejszego oczyszczania. Ale każda taka katastrofa to przede wszystkim straty w ludziach i innych organizmach żywych oraz dowód na to, że woda też może być zabójczą bronią. Na wielu płaszczyznach. Z rzeki korzystają przecież miasta, pozyskując wodę do celów pitnych, tereny wiejskie – używające jej w rolnictwie i produkcji żywności, a elektrownie do chłodzenia turbin i generowania energii. Mamy więc do czynienia ze zniszczeniem absolutnie kluczowej infrastruktury krytycznej, gospodarki, ale także z katastrofą sanitarną, bo fala powodziowa przenosi całe mnóstwo zanieczyszczeń, także zwłoki ludzi i zwierząt oraz szczątki roślin, a oprócz zanieczyszczeń – bakterie i wirusy. Pojawia się zatem problem, co z takim osadem zrobić, gdzie go wywieźć i zutylizować. W pokojowych warunkach to duże wyzwanie, a mówimy przecież o sytuacji wojennej.

Powódź w Niemczech to najlepszy argument dla Zielonych. A jednak milczą, po falstarcie…

Może się okazać, że dokładne skutki tej katastrofy poznamy za kilka lat?

Niestety tak. Nie wyobrażam sobie, by dało się oczyścić cały teren i doprowadzić do stanu użyteczności sprzed wysadzenia tamy. Zresztą nie za bardzo da się zbadać skalę katastrofy i postawić wiarygodną diagnozę, zwłaszcza na wschodnim brzegu, który jest kontrolowany przez okupantów. To niezwykle trudna sytuacja. Jak każda klęska żywiołowa – z tą jednak różnicą, że powódź w Ukrainie to bezpośredni skutek działań człowieka, co można śmiało nazwać ekoterroryzmem.

Albo ekobójstwem – jak napisała Greta Thunberg.

Tylko że w Rosji zupełnie inaczej podchodzi się do kwestii przyrody. Ba, życie ludzkie nie jest tam wiele warte. W czasie II wojny światowej Rosjanie próbowali zatrzymać atakujących Niemców, wysadzając zaporę w Zaporożu – nieco powyżej tej, którą wysadzili teraz. Wtedy zrobili to tak nieudolnie, że sami ponieśli największe straty. Według ostrożnych szacunków zginęło wówczas kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ale są i takie, które mówią o zgładzeniu jednym nieprzemyślanym ruchem ponad 100 tys. obywateli Związku Radzieckiego.

Z kolei na Zachodzie skupiamy się przede wszystkim na utracie mienia i życia ludzkiego, a nie dewastacji ekosystemów. To się często zostawia na potem, które jednak nigdy nie nadchodzi. Gdy dwa lata temu powódź nawiedziła bogate kraje Europy i zatopiła dużą część ludzkiego dobytku, na jednej z zamkniętych autostrad w Belgii powstało składowisko odpadów i do dziś ich stamtąd nie zabrano. Mniejsze czy większe „zabrudzenia” doprowadzają do skażenia środowiska, co nikogo nie alarmuje tak, jak powinno. Obawiam się więc, że sytuacja w Ukrainie – podwójnie wyjątkowa, bo wywołana działalnością ekoterrorystyczną i tą na froncie, nie doczeka się pożądanego finału. Może w czasie pokoju, czyli pewnie za kilka lat.

Czy powódź może zagrozić całemu ekosystemowi Morza Czarnego i przylegających do niego krajów? Już teraz mówi się o obniżeniu zasolenia wody oraz zanieczyszczeniach z powodzi, które spłyną właśnie do tego akwenu, co wpłynie na Rumunię, Gruzję, Turcję czy Bułgarię.

Znane są przypadki dużych powodzi, w których muł transportowany przez rzekę trafił do akwenu morskiego, ale ten ostatni miał na tyle duże możliwości buforowania dopływu rzeki, że w strefie, w której to nastąpiło, powstały specyficzne uwarunkowania ekologiczne. Miejsca, w których woda słodka łączy się z morską, uznaje się za jedne z najbardziej bioróżnorodnych. Problem pojawia się wtedy, gdy duża, spiętrzona fala uderza w system wód półsłonych. Jej siła może wypchnąć żyjące tam organizmy do morza i wtedy najpewniej nie uda im się przeżyć. Każda powódź, każde zwiększenie przepływu i zwiększenie ilości materiału, który jest transportowany rzeką, stanowi zagrożenie dla ekosystemów rozwijających się na linii kontaktu między nią a morzem. Nie wydaje mi się, żeby powódź wygenerowana przez działalność ekoterrorystyczną Rosji mogła wpłynąć na Turcję czy Rumunię, ale już na Krymie z pewnością może zaburzyć równowagę ekologiczną. Tak jak trudno stwierdzić, co dokładnie „wyruszyło” ze zbiornika kachowskiego, analogicznie nie wiadomo co i w jakiej ilości „dotarło” do morza.

Załóżmy, że wspomniane przez pana metale ciężkie.

Mogą one przeniknąć do łańcuchów pokarmowych w zbiorniku morskim i doprowadzić m.in. do skażenia ryb. Przy czym to wcale nie musi wydarzyć się od razu, bo tego typu zmiany potrzebują kilku, a nawet kilkudziesięciu lat, by się zaznaczyć. Aby dowiedzieć się, czy morze jest zagrożone, należałoby obserwować z satelity, jak „pióropusz” mętnej wody wydostającej się z rzeki Dniepr rozrasta się w akwenie i co dokładnie dzieje się z osadami. Przede wszystkim jednak należy badać to w możliwie najbardziej wiarygodny sposób, czyli na podstawie pobieranych próbek. Tymczasem wielu informacji brakuje, a możliwości wykonania badań terenowych są praktycznie zerowe.

Wojny o wodę to rzeczywistość. Turcja odcina Rożawę

A gdyby miał pan wnioskować na podstawie swojej wiedzy i intuicji – co się stanie?

Sądzę, że ilość wody w Dnieprze plus tylko potencjalna toksyczność osadów, a nie stwierdzone uwolnienie konkretnej trucizny, która mogłaby zabić życie biologiczne w całym morzu, nie stanowi zagrożenia dla całego basenu. Ale już w skali lokalnej, przy ujściu rzeki może mieć destrukcyjny wpływ na warunki funkcjonowania tamtejszego ekosystemu, a w konsekwencji także na życie i zdrowie ludzi, zwłaszcza żyjących z rybactwa. Na razie jednak nie mamy dowodów na to, że fala powodziowa zniszczyła jakiekolwiek zakłady chemiczne czy fabryki. Choć nie możemy też tego wykluczyć. To dane z obszaru wojennego, trudne, ale nie niemożliwe do zdobycia. Tu sprawdzą się zdjęcia lotnicze.

Na pewno wyciekły setki litrów smarów z elektrowni. Wysadzenie zapory to nie jest wprawdzie nowy pomysł na walkę na froncie, ale czy w dobie nasilonego kryzysu ekologiczno-klimatycznego może stać się częściej używaną bronią?

Wrócę jeszcze do II wojny światowej. Po wysadzeniu tamy w Zaporożu Rosjanom nie udało się zatrzymać Niemców, którzy zaatakowali kraj w 1941. Wywołali wówczas 30-metrową falę, czyli większą niż obecnie w Nowej Kachowce. Zginęło ok. 1500 żołnierzy III Rzeszy. W większości ucierpieli obywatele ZSRR. Obecnie mamy do czynienia z działaniem, które osłabia nie tylko Ukrainę, ale i kontrolowane przez Rosjan tereny, więc może to być broń obosieczna. Zapory z zasady są obiektami, których zniszczenie gwarantuje niesamowitą siłę destrukcji. Na całym świecie zaleca się, by największą ochroną otaczać infrastrukturę krytyczną, czyli taką, która dostarcza dóbr koniecznych do przetrwania. Woda jest najważniejszą z nich. Nie trzeba nawet używać armii, by zdestabilizować jakiś kraj. Można po prostu odciąć lub zatruć wodę, czego przykład dali Asyryjczycy w VI wieku p.n.e.

Nie ma wody, jest stres

Rosja zaczęła od niszczenia elektrowni, pozbawiając Ukrainę prądu, a teraz celuje w ujęcia wody. W dodatku w sytuacji, gdy na świecie kurczą się zasoby.

To prawda, a kryzys wodny może stać się zarzewiem kolejnego konfliktu. Te trwają już w wielu miejscach świata, gdzie jedne kraje budują zapory i „zabierają” całą wodę, nie zapewniając przepływu wzdłuż rzeki i pozbawiając sąsiadów dostępu do niej. Taki spór toczą choćby USA i Meksyk, bo z rzeki Kolorado Amerykanie czerpią prawie wszystkie swoje zasoby. Odcinek przebiegający przez Meksyk jest praktycznie suchy. Podobne sytuacje możemy zaobserwować w Tadżykistanie i Kirgistanie, które mają dużo wody, oraz Kazachstanie, Uzbekistanie i Turkmenistanie, które są zależne od bogatych w wodę sąsiadów. Identycznie jest przy Eufracie i Tygrysie, które na szkodę Iraku i Syrii intensywnie eksploatuje Turcja. Napięta sytuacja występuje również na Nilu, gdzie trwa spór o zasoby wodne pomiędzy Egiptem, Sudanem oraz Etiopią.

Obecnie bardzo wiele państw na świecie ma problem z wodą, również Polska.

Tak, choć Polska w stopniu umiarkowanym. Czego nie można powiedzieć o państwach Afryki subsaharyjskiej, Bliskiego Wschodu czy Zatoki Perskiej. Najpoważniejszy spór toczy się pomiędzy Pakistanem i Indiami, posiadającymi broń atomową. Kilka lat temu rząd indyjski zapowiedział nawet zawrócenie kilku rzek w celu ograniczenia dopływu wody do sąsiada cierpiącego z powodu jej deficytu. Konflikty zbrojne o wodę funkcjonują lub „tlą się” w różnych miejscach na całym świecie. W przypadku ich eskalacji należy się spodziewać, że ataki terrorystyczne mogą iść w kierunku wysadzeń tam lub zniszczenia ujęć wody.

To się jakoś bada?

W amerykańskich analizach ryzyka, np. książce Understanding, Assessing, and Responding to Terrorism: Protecting Critical Infrastructure and Personnel Briana T. Bennetta, na jednym z pierwszych miejsc, jeśli chodzi o najgroźniejsze w skutkach działania terrorystyczne, wymienia się właśnie to, co zrobiła Rosja w Nowej Kachowce. Nie da się więc wykluczyć wystąpienia w przyszłości podobnych zdarzeń, bo przekaz medialny, według którego mamy do czynienia z potężną i skuteczną bronią wywołującą katastrofy i poważną destabilizację kraju czy jego regionu, może ośmielić tych, którzy prowadzą wojny lub chcą je wywołać i zwyciężyć. Naśladowców rosyjskich ekoterrorystów z pewnością więc nie zabraknie.

Czy istnieją jeszcze jakieś – podobne do tego w Nowej Kachowce – strategiczne hydrologicznie punkty na mapie, w które Rosjanie mogliby uderzyć?

Na Dnieprze jest jeszcze pięć innych zapór elektrowni wodnych i związanych z nimi zbiorników retencyjnych. Największa z nich to Dnieprzańska Elektrownia Wodna w Zaporożu, ta zniszczona w czasie II wojny światowej. Jej zapora jest krótsza niż w Nowej Kachowce, ale dwa razy wyższa. Za zaporą spiętrzonych jest ponad trzy miliardy metrów sześciennych wody. Równie dużą elektrownię wodną Ukraina posiada także na rzece Dniestr przy granicy z Rumunią.

**

dr hab. inż. Mariusz Czop – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, specjalista z zakresu hydrogeologii, gospodarki wodnej, ochrony środowiska i wód oraz inżynierii środowiska. Autor lub współautor około 120 publikacji naukowych, 350 opracowań naukowo-badawczych oraz badawczo-rozwojowych dla przemysłu, głównie zakładów górniczych, energetycznych oraz wodociągowych, a także jednostek samorządowych. Popularyzator tematów związanych z ochroną i remediacją środowiska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij