Świat

Menu przyszłości? Masowe wymieranie. Już podano do stołu

Nieposkromiony apetyt ludzkości i producentów jedzenia ma swoją cenę. Jeśli nie zmienimy swoich nawyków żywieniowych i tego, jak produkujemy wszystko, co ląduje na naszych talerzach, w końcu zniknie jakiekolwiek życie na Ziemi – mówi nam Małgorzata Szadkowska, prezeska fundacji Compassion in World Farming Polska.

Raport Wpływ systemu żywnościowego na utratę bioróżnorodności opracowany przez think tank Chatham House przy wsparciu Programu Środowiskowego Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNEP) oraz fundacji Compassion in World Farming to niewesoła lektura. Wynika z niej, że przemysł spożywczy i nasza niepohamowana konsumpcja to główni winowajcy błyskawicznie postępującej degradacji bioróżnorodności na Ziemi.

Choć o masowym wymieraniu naukowcy i naukowczynie mówią od dawna, rządy nadal nie robią nic, by ów fatalny w skutkach trend zatrzymać. Nie wystarczy bowiem, że część z nas przejdzie na weganizm i zacznie kupować produkty oznaczone zielonym listkiem. Tu potrzebne są kompleksowe zmiany, które sprawią, że na sklepowe półki przestaną wreszcie trafiać nabiał, mięso i inne składniki przyczyniające się do niszczenia planety.

Problemem, jak wskazują autorki i autorzy analizy, są patologie globalnego systemu żywnościowego, którego ramy w ostatnich dziesięcioleciach definiował paradygmat coraz „tańszego jedzenia”. Takiego, które produkuje się w jak największych ilościach, jak najkrótszym czasie i przy jak najmniejszych kosztach, ignorując – rzecz jasna – olbrzymie straty środowiskowe i zdrowotne. Te producentom jedzenia, rolnikom i decydentom politycznym niespecjalnie spędzają sen z powiek.

Dowodów na to, jak takie podejście jest niebezpieczne i nieopłacalne dla naszej przyszłości, dostarczają liczby. Z raportu dowiadujemy się m.in., że rolnictwo stanowi zagrożenie dla 24 z 28 tysięcy gatunków zagrożonych wyginięciem. Przekształcanie dzikich terenów w pola uprawne i hodowle pozbawia liczne organizmy żywe ich naturalnych siedlisk. Dla większości zwierząt i roślin to wyrok śmierci.

9 dobrych i rozsądnych powodów, żeby przejść na weganizm

Przerażające jest także tempo zmian. W ciągu zaledwie 20 lat, od 1980 do 2000 roku, na rzecz samej tylko hodowli bydła straciliśmy 42 mln ha lasów tropikalnych w Ameryce Łacińskiej, a na plantacje oleju palmowego w Azji Południowo-Wschodniej – 6 mln ha. Globalna działalność rolnicza i producencka sprawiła, że od 1970 roku liczebność populacji ssaków, ptaków, ryb, płazów i gadów zmniejszyła się o 68 proc. Dziś gatunki zwierząt hodowlanych (głównie krowy i świnie) stanowią 60 proc. masy wszystkich gatunków ssaków.

„Rolnictwo intensywnie niszczy gleby i ekosystemy, zmniejszając żyzność gleby i zwiększając potrzebę na jeszcze intensywniejsze rolnictwo, które musi nadążyć za popytem. Rosnąca globalna konsumpcja tanich kalorii oraz zasobochłonnych produktów żywnościowych tym mocniej napędza to błędne koło” – piszą eksperci i ekspertki, dorzucając do tego przepisu na katastrofę jeszcze jeden istotny fakt. Światowy system żywnościowy odpowiada obecnie za około 30 proc. całkowitych emisji antropogenicznych i jest kluczowym czynnikiem powodującym zmiany klimatu.

Czy jesteśmy w stanie zatrzymać ową pędzącą machinę samounicestwienia? O tym rozmawiamy z prezeską Compassion in World Farming Polska, Małgorzatą Szadkowską.

Paulina Januszewska: To nie pierwszy raport bijący na alarm z powodu zaniku bioróżnorodności. Czy jest w nim coś, czego nie wiedzieliśmy wcześniej?

Małgorzata Szadkowska: Gdy czytałam tę analizę po raz pierwszy, na myśl od razu przyszły mi postulaty tzw. ekologii głębokiej z lat 70. Twórcy tego nurtu filozoficznego i powstałych na jego bazie ruchów społecznych już wtedy wskazywali, że człowiek zbyt silnie ingeruje w naturę i znacząco wpływa na wymieranie gatunków. Przekonywano wówczas, że trzeba jak najszybciej zreformować naszą mentalność i sposób, w jaki myślimy o przyrodzie, ekonomii i odpowiedzialności środowiskowej. Czy po tych 50 latach słyszymy coś nowego? Moim zdaniem nie. Jedyną różnicą jest to, że dziś owe ostrzeżenia wybrzmiewają znacznie poważniej i już bez żadnych złudzeń mówią o tym, że bez gruntownej transformacji systemu żywnościowego, który jest bez wątpienia najważniejszą przyczyną utraty bioróżnorodności, będziemy nieubłaganie szybko zbliżać się do całkowitego zaniku życia na Ziemi – również populacji ludzkiej.

Czy negatywne zmiany przyspieszyły bardziej, niż się tego spodziewano?

Niestety tak. Tempo wymierania gatunków jest znacznie wyższe niż średnia tego procesu zaobserwowana w ciągu ostatnich 10 mln lat. Kluczowe znaczenie mają tu minione dwudziestolecie i końcowe dekady ubiegłego wieku, kiedy nastąpiło niemal całkowite odejście od naturalnego sposobu produkowania żywności na rzecz upowszechnienia zmechanizowanego, uprzemysłowionego i umasowionego procesu.

Temu sprzeciwiał się pod koniec lat 60. założyciel Compassion in World Farming, Peter Roberts.

Owszem. Roberts, co ciekawe, był hodowcą bydła mlecznego, który już wtedy dostrzegał zagrożenia związane z hodowlą przemysłową, „odrywaniem” zwierząt od ludzi i zamykaniem ich w wielkich, ciemnych halach produkcyjnych. Nie był jednak w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji intensyfikacji rolnictwa, w tym ich skali, o której piszemy w naszym raporcie. Zarówno Compassion, jak i inne organizacje działające w tamtym czasie oraz w myśl idei ekologii głębokiej, nie zdawały sobie sprawy np. z tego, jak będzie wyglądać przyszłość przemysłu hodowlanego ryb. Dziś akwakultura to jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi w sektorze rolniczym. Prognozuje się, że do 2030 roku ponad połowę populacji ryb będą stanowić te, które pochodzą z hodowli i podwodnych klatek, a nie dzikich połowów.

Aż tak wzrasta na nie nasze zapotrzebowanie?

Nie do końca. Wprawdzie w różnych rejonach świata są one podstawowym pokarmem dla ludzi, ale aż 25 proc. ryb, które poławiamy, w ogóle nie trafia na nasze talerze, lecz jest konsumowana przez inne zwierzęta – głównie świnie i kurczaki przeznaczone na hodowlę. Proszę sobie wyobrazić, że zjadają one dwa razy więcej ryb niż cała ludzka populacja Japonii i aż sześć razy więcej w porównaniu z mieszkańcami i mieszkankami USA. Sami doprowadziliśmy do absurdalnej sytuacji, w której konkurujemy o żywność (mam tu na myśli nie tylko ryby) ze zwierzętami hodowlanymi, stanowiącymi większość światowej fauny.

Jak to wygląda w liczbach?

Uderzające jest m.in. to, że 60 proc. wagi wszystkich żyjących ssaków na Ziemi stanowią zwierzęta hodowlane, podczas gdy ludzie – 36 proc., a dziko żyjąca fauna – zaledwie 4 proc. Dzieje się tak m.in. dlatego, że pozbawiamy wielu gatunków ich naturalnych siedlisk, które z kolei przekształcamy w pola uprawne i fermy. Przykładowo połacie lasów deszczowych wycinamy po to, by zwolnić miejsce pod pastwiska dla bydła – Brazylia jest w ścisłej czołówce producentów wołowiny – i by wyprodukować tam soję, którą karmimy potem bydło. Widać jak na dłoni, że te proporcje są dramatycznie zachwiane, a z naszymi priorytetami coś poszło nie tak.

Początek antropocenu: podboje, kolonizacja, niewolnictwo

czytaj także

System produkcji żywności jest całkowicie zepsuty, a mimo to wciąż go napędzamy, nie zdając sobie sprawy lub nie chcąc wiedzieć, że da się go utrzymać wyłącznie za sprawą eksternalizacji i ignorowania kosztów środowiskowych, zdrowotnych, etycznych – związanych z cierpieniem zwierząt – i społecznych, jak wyzyskiwanie ludzi w pracy na plantacjach. To jest prawdziwa cena, którą płacimy za nasze tanie jedzenie. Niedawno – w Tłusty Czwartek – niektóre supermarkety sprzedawały pączki po 23 grosze. Czy ktokolwiek wierzy w to, że za tyle można wyprodukować dobrej jakości ciasto? Tak samo jest chociażby z mięsem, za które płacimy dziś nieprawdopodobnie mało.

Raport nie poprzestaje jednak na stawianiu diagnoz i kreśleniu czarnych scenariuszy. Czytamy w nim, że nasze przetrwanie jest możliwe, tylko jeśli wdrożymy odpowiednie działania, podzielone na trzy rekomendowane przez fundację Compassion, Chatham House i UNEP filary. Czy jednak nie jest na to już zbyt późno?

Nie. Wnioski z raportu, choć przerażające, jak najbardziej zostawiają nadzieję i przestrzeń na zmiany. Gdyby tak nie było, nie opublikowalibyśmy go. Możemy zatrzymać proces masowego wymierania, ale musimy zacząć działać już teraz i zdać sobie sprawę, że bioróżnorodność to system odpornościowy naszej planety, który stanowi gwarancję przetrwania ludzi. Nie możemy więc tracić kolejnych 50 lat i ignorować ostrzeżeń ekspertów, tak jak stało się w przypadku propagatorów ekologii głębokiej. Nie mamy czasu na wkładanie alarmistycznych raportów do szuflady, czekanie na bardziej sprzyjające warunki realizacji kwestii środowiskowych albo na to, że kolejne pokolenie coś za nas zrobi. Naukowcy na świecie są zgodni co do tezy, że – jeśli chodzi o szeroko pojęty kryzys klimatyczny i postępujące zmiany wynikające z globalnego ocieplenia – jest gorzej, niż zakładaliśmy, i z pewnością będzie gorzej, niż nam się wydaje teraz.

To co konkretnie musimy zrobić – chyba nie tylko zmienić dietę?

Nasz raport daje bardzo konkretne rozwiązania, które powinny wydarzyć się na trzech poziomach. Te działania są od siebie zależne i nie może być tak, że wybierzemy jedno, nie realizując pozostałych. Wprawdzie taka taktyka pewnie zaowocowałaby jakąś zmianą, ale do uratowania bioróżnorodności potrzebna jest kompleksowa reforma.

Pierwszym krokiem jest zmiana globalnych wzorów dietetycznych. Musimy odejść od diet wysokomięsnych w kierunku roślinnych, a także zredukować marnotrawstwo żywności, co wiąże się z tym, że trzeba zdecydowanie bardziej niż dotychczas szanować jedzenie. Żywność nigdy nie była tak tania jak w tej chwili, a jej podział i pozyskiwanie – tak niesprawiedliwe i nieracjonalne. Oddaliśmy zwierzętom hodowlanym nasze własne jedzenie, w tym zboża, którymi moglibyśmy wykarmić ludzkość. To szaleństwo.

Sztuczne mięso: hit czy kit?

W dodatku w tej chwili aż 700 mln ludzi cierpi głód każdego roku, a jednocześnie 3 mld ludzi jest źle odżywionych. Oznacza to, że kiedy część populacji nie jest w stanie dostarczyć sobie wystarczającej ilości pożywienia, inni przyjmują za dużo pokarmów złej jakości i ubogich w wartości odżywcze. To pokazuje, że nasza dieta nie jest dziś dobra dla nikogo – ani dla nas, ani dla planety. Te problemy kosztują świat ok. 3,5 bln dolarów rocznie.

A jakie są kolejne proponowane przez Compassion, Chatham House i UNEP filary zmian?

To w szerokim pojęciu ochrona i renaturyzacja terenów przyrodniczych, czyli z jednej strony wydzielenie nienaruszalnych stref, np. rezerwatów, a z drugiej – oddanie pewnej części ziem już przekształconych z powrotem naturze. I tu pojawiają się różne pomysły, jak można to zrobić najskuteczniej, w tym koncepcje land-sharing i land-sparing – sposoby gospodarowania pasmami zieleni, na których można chronić bioróżnorodność i roślinność. W tej chwili spośród wszystkich terenów, które nadają się do zamieszkania przez człowieka, aż 49 proc. przeznaczamy na rolnictwo, z czego 80 proc. stanowi hodowla zwierząt przeznaczonych na produkcję mięsa i nabiału. Według raportu i naukowców musimy zdecydowanie i jak najszybciej odejść od przekonania, że powinniśmy coraz bardziej „czynić sobie Ziemię poddaną”.

Na koniec proponujemy zmianę praktyk rolniczych na takie, które będą zużywać mniej wody, przestaną korzystać z pestycydów i ochronią gatunkową różnorodność. Przede wszystkim trzeba odejść od monokultur, co odnosi się w pierwszej kolejności do uprawy roślin, ale także hodowli zwierząt, bo dziś na małych przestrzeniach hodujemy jeden gatunek zwierząt o bardzo małej puli genów.

Z jakimi zagrożeniami się to wiąże i co dokładnie oznacza wdrożenie polikulturowych praktyk rolniczych?

Dla większości roślin w przyrodzie powtarzalność uprawy to silne zmęczenie gleby, a więc jej wyjałowienie i ostatecznie obniżki plonów. Natomiast powtarzalność genów wśród zwierząt oznacza po prostu, że rodzi się coraz więcej osobników o słabszym systemie odpornościowym, podatnych na choroby. Megafermy, na których przetrzymuje się tygodniami dziesiątki tysięcy zwierząt, takich jak np. kurczaki, to potencjalne wylęgarnie chorób. Tylko w tym roku z powodu ptasiej grypy zabito już w Polsce ponad 2 miliony ptaków w takich przemysłowych hodowlach.

Raport przekonuje też, że reforma przemysłu spożywczego mogłaby nas uchronić przed kolejnymi pandemiami. Hodowle to dziś główne źródła chorób zakaźnych?

Oszacowaliśmy w jednym z naszych poprzednich raportów, że trzy na cztery nowe choroby zakaźne rozprzestrzeniające się wśród ludzi pochodzą od zwierząt. To bardzo dużo. Pandemie są i będą nam po prostu podawane na talerzu. Wystarczy spojrzeć na dane dotyczące czynników chorobotwórczych. Od lat 70. do początku bieżącego wieku na fermach przemysłowych – głównie świńskich – wykryto ponad 80 nowych patogenów. Ich pochodzenie jest związane przede wszystkim z intensywną produkcją i stłaczaniem zwierząt na małej przestrzeni bez dostępu do światła albo transportowaniem ich w fatalnych warunkach. Musimy zdawać sobie sprawę, że pandemia, którą mamy w tej chwili, to wersja demo tego, co może się wydarzyć w przyszłości.

Ale pochodzenie koronawirusa nie zostało jednoznacznie potwierdzone jako odzwierzęce.

Teoria z mokrymi targami rzeczywiście na razie upadła, ale przecież w tej chwili mamy już pierwsze światowe przypadki ptasiej grypy u ludzi. Niemniej jednak i poprzednie pandemie, jak świńska grypa, pochodzą bezpośrednio od zwierząt. Ten wirus pojawił się w Meksyku na obszarze, gdzie intensywnie hodowano świnie, i był niebezpieczny również z tego powodu, że kilkakrotnie zmutował. W sumie zawierał genomy aż trzech różnych wirusów: świńskiego, ptasiego i ludzkiego. To pokazuje, do czego zdolne są niektóre patogeny. Musimy o nich też pamiętać w kontekście bioróżnorodności.

To znaczy?

Wycinamy duże obszary lasów, niszczymy siedliska kolejnych grup zwierząt, a to zmusza je do szukania nowych miejsc do życia. W efekcie różne gatunki zwierząt zbliżają się do siebie i mieszają ze sobą, co powoduje powstawanie zupełnie nieznanych nam genomów i wirusów. Jak bardzo groźne będą konsekwencje? Nie jesteśmy nawet w stanie tego do końca przewidzieć, co tylko potęguje niepokój o przyszłość. Muszę jednak dodać na koniec, że ja pozostaję mimo wszystko optymistką i wierzę, że katastroficzne procesy i wizje jeszcze możemy odwrócić. Potrzeba do tego jednak dużej woli politycznej i współpracy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij