Świat

Davos nie złoży z powrotem pękniętego świata

Model globalizacji, który uosabia forum ekonomiczne w Davos, przeżywa obecnie głęboki kryzys legitymacji. Trochę lepsze, niż się spodziewano, prognozy gospodarcze na rok 2023 to zdecydowanie zbyt mało, by odwrócić ten trend.

Czasy, gdy przez forum ekonomiczne w Davos wydawał się przemawiać duch dziejów, reprezentujący nową epokę, w której odpowiedzią na wszystko miałaby być liberalna globalizacja, dawno się już skończyły. Przed tegorocznym szczytem w alpejskim kurorcie prasa na całym świecie pełna była pesymistycznych głosów o głębokim kryzysie, w jakim znalazły się przez lata promowane przez szwajcarskie forum idee.

Jak zauważył w swoim komentarzu „Washington Post”, nastroje przed tegoroczną imprezą były znacznie gorsze niż przed tą sprzed dekady. Wtedy świat wychodził z globalnego kryzysu, który zaczął się na przełomie 2007 i 2008 roku od pęknięcia bańki na rynku kredytów hipotecznych w Stanach, a następnie dotarł do Europy, gdzie szczególnie dotknął kraje z południa strefy euro. Choć przyniósł potężne koszty – zwłaszcza w takich miejscach jak Grecja – to udało się go dość szybko zamieść pod dywan. Dzięki temu w Davos 2013 roku globalne elity gospodarcze i polityczne mogły pełne optymizmu mówić o wspaniałych możliwościach, jakie otwiera „pokryzysowa sytuacja”.

Globalizacja w kryzysie legitymacji

Dziś o optymizm o wiele trudniej. Świat pomału wychodzi co prawda z kryzysu pandemicznego – choć i tu jeszcze wiele może nas negatywnie zaskoczyć – ale na niego nakłada się cała seria kolejnych: wojna w Ukrainie, wzrost cen nośników energii, kosztów życia i żywności, możliwa wielka wojna handlowa między Stanami a Chinami.

Co prawda ostatecznie w zeszłym tygodniu w Davos nastrój okazał się lepszy, niż zwiastowały to głosy poprzedzające szczyt. Spadek hurtowych cen gazu o 80 proc., wyraźne odbicie na światowych giełdach papierów wartościowych od początku roku, amerykański Inflation Reduction Act, zapowiadający wsparcie dla inwestycji w zielone technologie, wreszcie, odejście Chin od polityki zero covid i powrót drugiej gospodarki świata do normalnego funkcjonowania i konsumpcji na pełnych obrotach napawały zgromadzone w Szwajcarii elity optymizmem.

Na forum coraz mocniej wybrzmiewały głosy, że wbrew prognozom rok 2023 nie musi oznaczać recesji dla europejskiej gospodarki, a tylko w zasadzie akceptowalne spowolnienie tempa wzrostu. Ten umiarkowany optymizm co do tego, jak ułoży się sytuacja gospodarcza w najbliższych miesiącach, nie zmienia jednak tego, że model globalizacji, jaki uosabia Davos, przeżywa obecnie głęboki kryzys legitymacji. Trochę lepsze, niż się spodziewano, prognozy gospodarcze na rok 2023 to zdecydowanie zbyt mało, by odwrócić ten trend.

Doświadczenie pandemii pokazało wielu państwom, że model gospodarczy oparty na swobodnym przepływie towarów i długich łańcuchach dostaw niekoniecznie sprawdza się w kryzysie. Że czasem po prostu lepiej jest więcej zapłacić za produkcję u siebie pewnych strategicznych choćby z punktu widzenia bezpieczeństwa epidemicznego produktów – na przykład masek ochronnych albo respiratorów – niż sprowadzać je teoretycznie taniej z drugiego końca świata.

Globalizacja okazała się wielką ściemą. Czy z deglobalizacją pójdzie nam lepiej?

W wielu rozwiniętych demokracjach koszty globalizacji w modelu, jaki latami proponowało Davos, ponoszone przez klasy ludowe i dolne warstwy klas średnich, wyzwoliły populistyczną reakcję, która w takich państwach jak Stany Zjednoczone przybiera szczególnie niebezpieczne rozmiary.

Samo Davos stało się silnie toksycznym politycznym symbolem, i to nie tylko dla populistów czy psychoprawicy sprzedającej teorie spiskowe o Klausie Schwabie i Juwalu Noachu Hararim, którzy budują satanistyczny nowy porządek światowy, mający odebrać ludziom Boga, własność, wolność, a nawet samo człowieczeństwo. Także dla wielu środowisk progresywnych coroczne spotkanie elit biznesu, mediów, akademii i polityki w luksusowym kurorcie funkcjonuje dziś jako symbol oderwanej od problemów zwykłych ludzi polityki, całkowicie wypłukanej z demokratycznej treści.

„Elita Davos” postrzegana jest w coraz szerszych kręgach jako grupa odpowiadająca za radykalny wzrost nierówności w rozwiniętych gospodarkach w ostatnich dekadach i wzbierającą katastrofę klimatyczną. To pierwsze przekonanie wzmocni najpewniej opublikowany w tym roku tuż przed szwajcarskim szczytem raport Oxfam, z którego wynika, że podczas gdy wartość majątku dziesięciu najbogatszych ludzi na świecie w trakcie pandemii podwoiła się, to dochody 99 proc. ludzkości spadły. Jakkolwiek niedoskonałe metodologicznie są raporty Oxfamu, te liczby robią wrażenie i są w stanie generować polityczne oburzenie.

Greta Thunberg: Elity z Davos nie cofną się przed niczym

Coraz bardziej napięta atmosfera wokół Davos być może wyjaśnia, dlaczego szefowie państw i rządów najważniejszych państw świata stosunkowo nielicznie stawili się w tym roku w Szwajcarii. Jedynym szefem rządu grupy G7, który wygłosił w zeszłym tygodniu przemówienie w Davos, był niemiecki kanclerz Olaf Scholz. Lider SPD mówił o niemieckiej transformacji energetycznej: chwalił się sukcesami w budowaniu energetycznej niezależności od Rosji, zapowiadał reformy, które mają ułatwić pozyskiwanie prądu z energii odnawialnych, wreszcie obiecał, że do 2030 roku Niemcy 80 proc. energii elektrycznej produkować będą ze źródeł odnawialnych.

Trudno jednak dać się porwać wizji niemieckiego polityka, gdy przypomni się sobie absurdy polityki energetycznej Niemiec z ostatnich dwóch, trzech dekad: od uzależnienia od dostaw surowców energetycznych z Rosji po zamykanie elektrowni atomowych. Scholzowi nie pomogło też z pewnością to, że dzień przed jego wystąpieniem w Szwajcarii liderka młodzieżowych protestów klimatycznych Greta Thunberg została aresztowana w trakcie udziału w demonstracji przeciw otwarciu nowej odkrywkowej kopalni węgla koło wioski Lutzerath w Nadrenii Północnej-Westfalii.

Węgiel – reaktywacja?

Wielka fragmentacja

Jak zauważył piszący o mowie Scholza „Le Monde”, niemiecki kanclerz pasował do tegorocznego Davos z jeszcze jednego powodu: jest on dziś jednym z ostatnich przywódców na Zachodzie przywiązanym do idei gospodarczej globalizacji, jednym z najbardziej niechętnych przyszłości, w której ład znany sprzed pandemii i inwazji Rosji na Ukrainę zastąpić może konfrontacja bloku demokracji liberalnych skupionego wokół Waszyngtonu i autorytarnego, skupionego wokół Chin.

Scholz i niemieckie elity nie chcą świata, w którym dominującym gospodarczym paradygmatem będzie nie wolny handel, przepływ kapitału i off-shoring, ale friendshoring – budowanie więzów gospodarczych w gronie państw bliskich sobie politycznie i ideologicznie – a każde państwo będzie musiało także gospodarczo wybrać to, w którym obozie się usytuuje.

Zanim spłoniemy, czeka nas era deglobalizacji

Friendshoring czy inne pomysły deglobalizacyjne niosą ze sobą cały zestaw gospodarczych i politycznych ryzyk, o których warto dyskutować. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Scholz i duża część niemieckiej elity politycznej po prostu mają problemy z przyjęciem do wiadomości tego, że nie ma powrotu do modelu globalizacji sprzed 2019 roku, że kraje Zachodu czeka teraz trudny okres zarządzania konfrontacją z Rosją i Chinami, że te państwa niekoniecznie mają wobec nas dobre intencje. Ta odmowa uznania nowej globalnej rzeczywistości może też być jednym z powodów kunktatorskiej polityki Scholza w sprawie dostaw ciężkiego sprzętu wojskowego dla Ukrainy.

Lęk przed „wielkim pęknięciem” światowej gospodarki bardzo wyraźnie wybrzmiewał w tym roku w Davos. Przemawiający na forum sekretarz generalny ONZ António Guterres przestrzegał przed rozchodzeniem się dwóch największych gospodarek świata: chińskiej i amerykańskiej. Ich rozejście się doprowadziłoby do sytuacji, w której światowa gospodarka miałaby „dwa różne zestawy zasad handlu, dwie dominujące waluty, dwa internety i dwie sprzeczne strategie dotyczące sztucznej inteligencji”. Zdaniem Guterresa za wszelką cenę należy uniknąć takiego scenariusza, który nie tylko może obniżyć światowy PKB nawet o 1,4 miliarda dolarów, ale też sparaliżować międzynarodową współpracę w rozwiązywaniu takich kwestii jak kryzys klimatyczny.

Hiperglobalizacja umarła. Niech żyje (lepsza) globalizacja

Powrót polityki

Współczesny świat bez wątpienia staje dziś przed wieloma wyzwaniami, które przekraczają możliwości pojedynczych państw i wymagają międzynarodowej współpracy. Kryzys klimatyczny jest najpoważniejszym z nich, tym bardziej że może pociągać za sobą kryzysy żywnościowe i migracyjne, które z kolei łatwo prowadzić mogą do kryzysów politycznych w państwach mierzących się z nagłym napływem dużych grup uchodźców, a nawet do konfliktów militarnych.

Jednocześnie tych i innych kryzysów nie rozwiąże rynek i technokracja ani ich globalna ekspansja. Widoczny nie tylko w Davos kryzys dotychczasowego modelu globalizacji oznacza też powrót polityki. Zarówno w jej negatywnym aspekcie – wzrost napięć międzynarodowych, agresywna polityka autorytarnych mocarstw, napaść Rosji na Ukrainę – jak i w bardziej pozytywnym: choćby takim, że zaczynamy coraz częściej pytać o to, kto właściwie skorzystał do tej pory na globalizacji, jaką cenę jesteśmy gotowi zapłacić za płynące z niej korzyści i kto, jakie grupy społeczne powinni ten koszt ponieść.

Radykalna, chaotyczna i nieprzemyślana deglobalizacja byłaby bez wątpienia katastrofą, podobnie jak „wielkie pęknięcie”, przed którym słusznie ostrzegał sekretarz generalny ONZ. Jednocześnie świata przed tą fragmentaryzacją nie uratuje „duch Davos”, globalna integracja gospodarcza nie wystarczy, potrzebne są rozwiązania polityczne.

Chińczycy już swoje wiedzą – Putin uznawany jest za słabszego [rozmowa z Michałem Lubiną]

Wypierana polityka wraca zresztą z całą swoją brutalnością – co widzimy dziś tuż za naszą wschodnią granicą. Nadzieje, że sama budowa gospodarczych więzów z Zachodem uczyni z Rosji cywilizowanego uczestnika stosunków międzynarodowych i wiarygodnego partnera dla Zachodu okazały się równie wielkim złudzeniem jak to, że przypływ coraz bardziej zglobalizowanej gospodarki podniesie wszystkie łodzie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij