Świat

Warufakis: Gdzie jest granica kapitalizmu? Właśnie się przekonaliśmy

Prawdopodobieństwo, że słaba drużyna wygra Ligę Mistrzów, jest bliskie zeru – ale wciąż nie zerowe. Zawsze jest nadzieja, i to nią żywią się kibice. Gdy kapitalizm spróbował ją odebrać, żeby zarobić jeszcze więcej, wybuchł taki bunt, że pomysł przepadł w dwa dni. Czy może teraz przyjrzymy się innym miejscom, gdzie tej nadziei nas pozbawiono?

ATENY – Europa odkryła swój moralny Rubikon, po którego przekroczeniu poziom utowarowienia staje się już nie do zaakceptowania. Wreszcie, pod koniec kwietnia, została narysowana linia na piasku, której Europejczycy nie pozwolą naruszyć, cokolwiek by się działo.

Kłanialiśmy się bankierom, którzy prawie wysadzili kapitalizm w powietrze, a których potem ratowaliśmy z opałów kosztem naszych najsłabszych obywateli. Przymykaliśmy oko na korporacje masowo uchylające się od płacenia podatków i na szalone wyprzedawanie majątku publicznego. Uznaliśmy za naturalne: pauperyzację publicznego systemu ochrony zdrowia i systemu edukacji, beznadziejną sytuację pracowników zatrudnianych na tzw. kontraktach na zero godzin, kuchnie dla ubogich, eksmisje lokatorów i niesłychany wzrost nierówności. Staliśmy z boku, gdy podkopywane były fundamenty naszych demokracji, a Big Tech pozbawiał nas prywatności. To wszystko byliśmy w stanie przełknąć.

Ale zaakceptować plan, który mógłby zniszczyć piłkę nożną w kształcie, jaki znamy? Nigdy!

Superliga jest martwa. Ale i tak byście ją oglądali

Europejczycy pokazali więc czerwoną kartkę magnatom – i ich finansistom – którzy próbowali ukraść piękną grę. Potężna koalicja, łącząca zarówno konserwatystów, lewicowców, jak i nacjonalistów, a także północ z południem Europy, uformowała się ze sprzeciwu wobec tajnego porozumienia właścicieli najbogatszych klubów piłkarskich kontynentu, którzy postanowili powołać do życia tak zwaną Superligę. Dla właścicieli – a w tym gronie mamy rosyjskiego oligarchę, arabskiego króla, chińskiego magnata handlowego i trzech amerykańskich potentatów sportowych – ten ruch miał oczywisty sens finansowy. Jednak z perspektywy europejskiej opinii publicznej była to kropla, która przelała czarę goryczy.

W zeszłym sezonie do gry w europejskiej Lidze Mistrzów zakwalifikowały się 32 kluby, dzieląc między siebie 2 miliardy euro przychodów z tytułu praw do transmisji telewizyjnych. Jednak największą część europejskiej widowni przyciągnęła mniej więcej połowa z tych klubów – drużyny takie jak Real Madryt czy Liverpool. Ich właściciele doszli do wniosku, że tort do podziału będzie o wiele większy, jeśli zaplanuje się więcej pojedynków między takimi właśnie silnymi drużynami, zamiast meczów z udziałem słabych drużyn z Grecji, Szwajcarii czy Słowacji.

Tak zrodziła się idea Superligi. Zamiast dzielić 2 miliardy euro między 32 kluby, 15 najlepszych klubów wyliczyło, że mogą podzielić między siebie tort o wartości aż 4 miliardów euro. Co więcej, tworząc zamkniętą ligę, w której co roku będą występować te same drużyny, niezależnie od tego, jak dobrze radzą sobie w krajowych rozgrywkach, Superliga wyeliminowałaby ogromne ryzyko finansowe, przed którym stoją dziś wszystkie kluby piłkarskie: odpadnięcie z kolejnej Ligi Mistrzów.

Z punktu widzenia finansistów wyrzucenie słabeuszy i stworzenie zamkniętej ligi to tylko logiczny krok, jaki należało podjąć w procesie utowarowienia piłki nożnej, który rozpoczął się już dawno temu. Oto mamy bowiem porozumienie, które czterokrotnie zwiększy przyszłe źródła dochodów i wyeliminuje ryzyko, przekształcając te źródła w sekurytyzowane aktywa. Czy można się dziwić, że JPMorgan Chase szybko zaoferował finansowanie transakcji, oferując 300 milionów euro każdemu z 15 klubów, które zgodziły się opuścić Ligę Mistrzów?

Podczas gdy brexitowa telenowela ciągnęła się przez długie lata, ta konkretna próba oderwania się upadła w ciągu zaledwie dwóch dni. Niezależnie od naszego zdania na temat finansowej logiki stojącej za Superligą, jej twórcy nie wzięli pod uwagę nieuchwytnej, ale nieodpartej siły: powszechnego przeświadczenia kibiców, piłkarzy, trenerów, społeczności lokalnych i całych społeczeństw, że to oni, a nie piłkarscy magnaci, są prawdziwymi właścicielami Liverpoolu, Juventusu, Barcelony i całej reszty.

Czy można winić właścicieli za to, że nie przewidzieli, co się święci? Nikt przecież nie protestował, gdy wcześniej wprowadzali akcje swoich klubów do obrotu giełdowego, niczym McDonald’s czy Barclays. Przez lata kibice biernie przyglądali się, jak oligarchowie pompują miliardy w kilka czołowych klubów i zabijają sportowe współzawodnictwo, wypełniając składy swoich drużyn najlepszymi graczami świata.

Superliga: 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają najbogatsi

Europejska opinia publiczna mogła tolerować fakt, że prawdopodobieństwo, aby słaba drużyna cokolwiek wygrała, było bliskie zeru. Jednak zawsze można było o tym marzyć. Obecnie nawet słaba drużyna, jak angielska Stoke City czy ateńska Panionios GSS, teoretycznie może pewnego dnia wygrać Ligę Mistrzów. Superliga w imię maksymalizacji zysków oficjalnie przekreśliła taką możliwość. Okazało się jednak, że całkowite wyeliminowanie nadziei, nawet tak mało prawdopodobnej w realiach kapitalizmu, stało się iskrą, która wysadziła w powietrze plany futbolowej oligarchii.

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych nawet cyniczni potentaci rozumieją, że wolnorynkowy kapitalizm dławi sportową konkurencję. Amerykańska Narodowa Liga Futbolowa (NFL) jest archetypem agresywnej rywalizacji, nie tylko dlatego, że wysportowani zawodnicy poświęcają swoje zdrowie dla bogactwa, uznania i szansy na chwilę sławy w czasie Super Bowl. NFL jest konkurencyjna, ponieważ nakłada swoim drużynom ścisły limit wynagrodzeń zawodników, a najsłabsze kluby mają zagwarantowany wybór najlepiej zapowiadających się debiutantów. Amerykański kapitalizm poświęcił wolny rynek, by ocalić rywalizację, zminimalizować przewidywalność i zmaksymalizować emocje. Centralne planowanie żyje w grzechu razem z nieokiełznaną konkurencyjnością – a to wszystko w świetle reflektorów amerykańskiego show-biznesu.

Jeżeli celem ma być ekscytująca i zrównoważona finansowo liga piłkarska, to model amerykański jest dokładnie tym, czego potrzebuje Europa. Jeśli jednak Europejczycy poważnie traktują swoje twierdzenie, że kluby powinny należeć do kibiców, graczy i społeczności, które za nimi stoją, powinni zażądać wycofania się klubów z giełdy i wprowadzenia zasady: jeden człowiek – jedna akcja – jeden głos.

Warufakis: Wyobraźmy sobie świat bez kapitalizmu

Zasadnicze pytanie o to, czy oligarchia powinna zostać uregulowana, czy może zlikwidowana, wykracza daleko poza świat sportu. Czy program prezydenta USA Joe Bidena dotyczący wydatków i regulacji wystarczy, by utrzymać w ryzach niepohamowaną władzę nielicznych, którzy mogą niszczyć perspektywy wielu? A może prawdziwa reforma wymaga, by radykalnie przemyśleć, kto jest właścicielem czego?

Teraz gdy Europejczycy odkryli, gdzie leży ich moralny Rubikon, być może nadszedł czas na szerszy bunt, który potwierdzi słuszność słów Billa Shankly’ego, legendarnego menedżera Liverpoolu i zagorzałego socjalisty: „Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna to sprawa życia i śmierci. Zapewniam was, że to coś o wiele ważniejszego”.

**
Copyright: Project Syndicate, 2021. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Marzena Badziak.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij