Aż 51 proc. badanych nastolatek w Polsce wspomina swoją pierwszą miesiączkę jako negatywne doświadczenie, 35 proc. pierwszy raz rozmawiało o niej dopiero po tym, jak jej dostało, a co czwarta dziewczyna ma do miesiączki bardzo negatywny stosunek. Jak to zmienić? O tym rozmawiamy z Barbarą Pietruszczak, autorką ciałopozytywnego przewodnika po dojrzewaniu.
Brak edukacji seksualnej i menstruacyjnej odpowiadającej na potrzeby wchodzących w okres dorastania dziewczynek w Polsce sprawił, że dziennikarka Barbara Pietruszczak wzięła sprawy w swoje ręce i wraz z Ewą Pietruszczak, Ewą Kwiatkowską i Katarzyną Jabłońską-Kuśmierek stworzyła moonkę.
To świetnie zapowiadający się projekt, w ramach którego współautorka facebookowego fanpejdża Pani Miesiączka i artykułów publikowanych na łamach „Kosmosu dla dziewczynek” chce pomóc dzieciom i ich rodzicom w budowaniu udanej relacji ze swoim ciałem oraz zgłębianiu zachodzących w nim zmian.
W tym celu Barbara i jej współpracowniczki zbierają fundusze, które pozwolą im wydać książkę Twoje ciałopozytywne dojrzewanie. Przewodnik po zmianach w ciele, pierwszej miesiączce i ciałopozytywności, a także grę karcianą. Wszystko po to, by ten etap w życiu dzieci i nastolatek oraz ich rodzin uczynić bardziej przyjaznym, łatwiejszym i szczęśliwym. Dlaczego to takie ważne i czemu w szczególny sposób dotyczy dziewcząt? O to spytałyśmy inicjatorkę przedsięwzięcia.
Paulina Januszewska: Naukowcy i naukowczynie z Wielkiej Brytanii dowiedli, że już pięcioletnie dziewczynki są niezadowolone ze swojego wyglądu, a co czwarta siedmiolatka ma za sobą przynajmniej jedno podejście do odchudzania. Czy świat zwariował?
Barbara Pietruszczak: W Polsce ta sytuacja wcale nie wygląda lepiej, bo według badań HBSC z 2014 roku i powtórzonych cztery lata później co czwarta mieszkająca nad Wisłą 11-latka uważa, że jest za gruba, choć wcale nie ma nadwagi. Z wiekiem robi się coraz gorzej, bo wśród 15-latek o prawidłowej masie ciała schudnąć chce już co druga. Niestety żyjemy w świecie, który od dzieciństwa, zwłaszcza w dziewczynkach, buduje przekonanie, że z ich masą i wyglądem ciała ciągle jest coś nie tak. Odpowiedzialni za taki stan rzeczy są w dużej mierze wszechobecna kultura diety i przekaz medialny, skoncentrowany na powierzchowności oraz prezentujący nierealistyczne wizerunki kobiet.
Ten trend obserwujemy od bardzo dawna, ale w przestrzeni publicznej coraz więcej miejsca poświęca się ciałopozytywności. Czy w takim razie presja na „idealny” wygląd maleje wśród dorastających dziś dziewcząt w porównaniu z tym, co przeżywały w okresie dojrzewania ich mamy czy babcie?
Mimo że zaszło wiele zmian i wiedza na temat pozytywnego stosunku do ciała jest dziś łatwiej dostępna, to badania sugerują, że presja związana z wyglądem jest jeszcze silniejsza niż 20 czy 30 lat temu. Jeszcze do niedawna na wyobrażenia o „perfekcyjnej” sylwetce wpływały przede wszystkim reklamy i magazyny kobiece. Dzisiaj nastolatki mogą porównywać się z całym internetem. Do tego zmiana własnego wyglądu jest dosłownie na wyciągnięcie ręki – wystarczy włączyć Instagram i nałożyć sobie na selfie filtr, który wygładzi skórę, zmniejszy nos i powiększy usta. A to buduje nierealistyczne oczekiwania, których spełnienie obiecują powszechnie dostępne zabiegi estetyczne.
Słowem: wymagania względem ciała rosną wprost proporcjonalnie do konsumpcjonizmu, który to szaleństwo de facto napędza.
Owszem, i drastycznie zmieniają kanony tzw. piękna. O ile np. w latach 90. królowała koścista chudość, o tyle obecnie ciała muszą być wciąż bardzo szczupłe, ale także wysportowane, z wyraźnie zaokrąglonymi biodrami, pełnymi pośladkami i dużymi piersiami. Wciąż dominuje ponadto kult może niekiedy opalonej, ale nadal bardzo jasnej skóry i przez to brakuje miejsca na różnorodność. Nie chcę demonizować współczesnego dorastania, ale niepokoi mnie, że dziewczynki są dziś wręcz zalewane obrazami kobiet, które tak naprawdę nie istnieją. Nie trzeba już profesjonalnej sesji, ani nawet Photoshopa, by błyskawicznie „się upiększyć”. Wystarczy włączyć filtr na Instagramie.
Kultura to jedno, a gdzie w tym wszystkim są rodzice?
Starają się, ale często, zupełnie nieświadomie, stają się strażnikami obowiązujących „zasad”. Niestety wciąż wiele dziewczynek słyszy od krewnych uwagi w rodzaju: „uważaj, nie jedz tyle, bo kto cię potem taką grubą zechce”. Spotykam się z też tym, że negatywny stosunek do ciała dziewczynkom zupełnie niechcący zaszczepiają wojujące ze swoimi ciałami mamy. To od nich pierwszy raz córki słyszą zdania:. „Ojejku, znowu przytyłam”, „nie powinnam jeść, bo będę gruba, bo idzie lato, bo nie wyjdę z takim brzuchem na plażę, bo nie zmieszczę się w tę sukienkę”. Dziewczynki, słuchając tych komunikatów i przyglądając się swoim matkom, uczą się, że nieustające skupienie na wyglądzie, szukanie w nim wad oraz zajmowanie się dietami jest wręcz wpisane w kobiecość i powinno bez przerwy zaprzątać im głowę.
To zakrawa wręcz na obsesję, której jako kobiety wraz z postępem emancypacji nie możemy się pozbyć.
Niestety rzeczywistość społeczna i kapitalistyczna tego nie ułatwia. Media od najmłodszych lat przekonują nas, że istnieje nieosiągalny ideał, norma – tak wąska, że każda z nas od niej odstaje. Ale i tak, zwłaszcza w okresie dorastania, szukamy sposobów, aby jej dorównać i pozbyć się poczucia, że coś jest z nami nie tak.
Jak w tak w nieprzychylnym otoczeniu kultury wiecznie odchudzająca się mama może wychować dziewczynkę na pewną siebie kobietę?
To nie jest niemożliwe, bo wciąż fundamentalny wpływ na kształtowanie pozytywnej relacji z ciałem mają relacje dziewczynek z opiekunami. Zwracają na to uwagę badacze, w tym np. profesor Katarzyna Schier, psycholożka, która naukowo zajmuje się m.in. zagadnieniem obrazu ciała. W swojej fascynującej książce Piękne brzydactwo opisuje, jak od urodzenia dziecko kształtuje swoje ja cielesne, opierając się na relacjach z rodzicem. Opieka i odpowiadanie przez dorosłych na potrzeby emocjonalne dziecka są tutaj kluczowe. Dlatego tak ważne są uważność, dawanie wsparcia oraz budowanie silnych i zdrowych więzi rodzinnych. Jako ludzie stanowimy jedność duchowo-cielesną. Te dwie sfery nie istnieją oddzielnie.
czytaj także
Czy właśnie w ten sposób zdefiniowałaby pani ciałopozytywność, która jest główną ideą moonki i stworzonego w ramach tego projektu przewodnika dla dziewcząt?
Historycznie ruch ciałopozytywny zaczynał od normalizacji i pokazywania w przestrzeni publicznej ciał osób spoza tzw. kanonu, grubych, jednak z czasem bardzo ewoluował. Moonka dokłada do tego swoją cegiełkę, próbując przeformułować ten termin na potrzeby wchodzących w okres dojrzewania dziewcząt. W samym przewodniku nie skupiam się więc wyłącznie na wyglądzie, ponieważ ciałopozytywność jest dla mnie przede wszystkim pielęgnowaniem pozytywnego stosunku do swojego ciała, a tym samym do siebie. Do tego bardzo przydatna jest wiedza na temat naturalnych, fizjologicznych procesów związanych z samym posiadaniem ciała oraz dojrzewaniem.
Najważniejszą z tych zmian dla dziewczynek jest menstruacja, o której pisze pani od długiego czasu, m.in. na profilu w mediach społecznościowych Pani Miesiączka. Z kolei z raportu Fundacji Kulczyk, na który się pani powołuje, wynika, że aż 51 proc. badanych nastolatek w Polsce wspomina swoją pierwszą miesiączkę jako negatywne doświadczenie, 35 proc. pierwszy raz rozmawiało o niej dopiero po tym, jak jej dostało, a co czwarta dziewczyna ma do niej bardzo negatywny stosunek. Jak to zmienić?
Przede wszystkim trzeba o niej głośno mówić i to też staram się od dłuższego czasu robić. Zależy mi, aby osadzić miesiączkę w kategoriach doświadczenia osobistego, ale także w kontekście społecznym, bo menstruacja to nie tylko biologia i cykliczne krwawienie z waginy. Pierwszy okres stanowi dla dziewczynki pierwszą poważną utratę kontroli nad swoim ciałem. Dopada ją ogromny stres związany z koniecznością nauki obsługiwania tego procesu. Musi przecież w bardzo krótkim czasie nauczyć się korzystania z artykułów higienicznych, dostosowania ich do swojego krwawienia, dowiedzieć się, kiedy podpaska przecieka, jak z nią spać, dlaczego wtedy boli podbrzusze i czemu w tym czasie można odczuwać większą wrażliwość na zewnętrzne i wewnętrzne bodźce. Sporo rzeczy do ogarnięcia, jak na kilku- czy kilkunastoletnią dziewczynkę. A do tego dochodzi drugi, generowany tym razem przez kulturę poziom napięcia.
To znaczy?
Kultura doczepia do miesiączki wielką zasłonę milczenia. W XXI wieku o okresie nie mówi się zarówno w przestrzeni publicznej, jak i prywatnej. Niemal każda szersza wzmianka albo fotografia zakrwawionej podpaski budzą kontrowersje, także wśród kobiet. Dziewczynki nie słyszą rozmów na ten temat nawet w gronie otaczających je dorosłych kobiet. Dlatego w moim ciałopozytywnym przewodniku chcę dać im jak najwięcej wsparcia emocjonalno-technicznego, z którego dowiedzą się nie tylko, czym jest podpaska, ale także, co łączy kichanie i miesiączkę albo dlaczego kolor krwi zmienia się wraz z upływem dni. Poza tym piszę też m.in. o ubóstwie menstruacyjnym – problemie, który wreszcie w tym roku został w Polsce zauważony. Wspomniany już raport Fundacji Kulczyk wskazuje, że aż 39 proc. kobiet znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej musi rezygnować z zakupu środków higienicznych na rzecz ratowania domowego budżetu.
Miesiączka to problem z jednej strony klasowy, a z drugiej – wynikający z nierówności płci. Czy bez rewolucyjnego upadku patriarchatu da się to jakoś już teraz zmienić?
Absolutnie tak – pod warunkiem że w edukację menstruacyjną włączymy też chłopców i mężczyzn. W końcu razem żyjemy na tym świecie. Sądzę też, że przekazywanie wszystkim dzieciom rzetelnej wiedzy na ten temat pozwoli nam w przyszłości wyjść z impasu fałszywych i krzywdzących przekonań o rzekomym szaleństwie kobiet w czasie menstruacji. Albo o tym, że kobiety są kąśliwe lub złe tylko dlatego, że mają okres.
Tutaj oczywiście kulturowych, skomplikowanych czynników jest wiele i one działają niestety w dwie strony. Kobiety też od najmłodszych lat uczą się tego, że tylko przed miesiączką lub w jej trakcie mogą wreszcie pokazać, że są absolutnie wkurwione i mają wszystkiego dosyć. Wyjątkowo dostają na to społeczne przyzwolenie, choć ono też ma swoje granice i często sprowadza kobiety w czasie menstruacji do roli wściekłych niewolnic królestwa hormonów. Natomiast przez całą resztę miesiąca mają być miłe dla wszystkich i „nie sprawiać kłopotu”. Stanowczo sprzeciwiam się tej narracji.
Ale też duży nacisk kładzie się na to, by w czasie okresu nie okazywać słabości, bo ktoś mógłby uznać to za wymówkę w unikaniu np. obowiązków zawodowych. W efekcie kobiety stosują strategię przetrwania, przybierając postawę siłaczek. Często się pani z tym spotyka?
To ważny temat, który ociera się o wiele zagadnień – zaczynając od polityki, a kończąc na pracy i kulturze. Z jednej strony to zupełnie zrozumiałe, że kobiety chcą za wszelką cenę pokazać, że nie są gorsze od mężczyzn. A z drugiej – do takich zachowań zmusza je smutna rzeczywistość – groźba utraty pracy czy awansu. W dodatku żyjemy w świecie, który chciałby, żebyśmy każdego dnia były tak samo wydajne. Już w szkole uczymy się, że lepiej nie pokazywać swojej niedyspozycji i zagryźć zęby. Tak zresztą we wszystkich aspektach życia w naszej kulturze mają funkcjonować kobiety, bo w przeciwnym wypadku dostaną łatkę tych, które przesadzają, histeryzują lub do czegoś się nie nadają. Tymczasem – według mnie – miesiączka dla kobiety może być naturalnym termostatem energetycznym.
Co to znaczy?
Ekspertka od cyklu miesiączkowego, Natalia Miłuńska, wskazuje, że menstruacja to moment, w którym warto odsapnąć i się zregenerować, bo tego naturalnie domaga się organizm. Dzięki „okresowemu spowolnieniu” gromadzimy siły na resztę miesiąca. Dlatego sztuką jest nauka słuchania własnego ciała i obserwacji przebiegu cyklu energetycznego, powiązanego właśnie z cyklem menstruacyjnym. Ignorowanie odpoczynku to jednak domena wiecznie pędzącego naprzód świata. To ważne, żeby uczyć dzieci uważności na swoje ciało i jego potrzeby.
czytaj także
A kiedy najlepiej zacząć rozmawiać z nimi o miesiączce? Jak się do tego przygotować?
Z moich doświadczeń wynika, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wprowadzać ten temat bardzo wcześnie. Dostaję mnóstwo wspaniałych wiadomości od kobiet, które o miesiączce opowiadają dwu- czy trzyletnim dzieciom. To dzieje się w sposób naturalny, bo przecież takie maluchy chodzą za swoimi mamami niemal wszędzie – zdarza się, że również do toalety, gdzie widzą po prostu, że „mamie leci krewka” i musi zmienić podpaskę. Normalne jest więc, że dziecku trzeba wytłumaczyć, co się dzieje.
I to działa?
Po takiej rozmowie jedna z czytelniczek na Pani Miesiączce napisała, że jej kilkuletni syn wie, że kiedy mama ma okres, to można jej przynieść termofor na „bolący brzuszek” albo w razie potrzeby podać podpaskę. Małe dzieci naprawdę bez trudu pojmują, że miesiączka jest czymś ok, co się regularnie przydarza kobietom, a do jej „obsługi” używa się takich, a nie innych artykułów. Nie trzeba więc czekać z jakąś wielką, poważną i specjalistyczną rozmową do momentu rozpoczęcia okresu dojrzewania. Choć, oczywiście, kiedy dziecko zaczyna się zmieniać, należy udostępnić mu szczegółową wiedzę. Z taką pomocą przychodzi właśnie moonka. Ale szczątkowo owych informacji warto udzielać już wcześniej i w ten sposób je oswajać, neutralizując największy problem związany z miesiączką, czyli tabu i milczenie.
Dodałabym do tego jeszcze poczucie wstydu, który towarzyszy miesiączce i cielesności w ogóle. Biorąc pod uwagę, że większość z nas została w nim wychowana, czy możliwe jest zatrzymanie dziedziczenia tego balastu przez kolejne pokolenia?
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że problemy z cielesnością i seksualnością są zupełnie normalne, bo wynikają z kultury, w której istniejemy. I możemy je rozwiązać, ale zmiany wymagają pracy i chęci. Jeśli jako mama mam kłopot z wymówieniem słowa „okres”, jeśli miesiączka mnie krępuje czy brzydzi, jeśli nie jestem w stanie powiedzieć partnerowi: „ej, jak będziesz kupował mleko, to nie zapomnij też wziąć dla mnie podpasek”, to dostaję sygnały, że powinnam zaopiekować się w pierwszej kolejności sobą. Okazana swojemu ciału i emocjom czułość oraz wsparcie pozwolą ten wstyd zmniejszyć i dadzą mi zupełnie inny punkt wyjścia do rozmów z dzieckiem. Taką formą zajęcia się sobą mogą być warsztaty, czytanie książek, poszukiwanie informacji w mediach społecznościowych albo głęboka praca indywidualna, np. na terapii. Najgorsze, co można zrobić, to bezczynnie czekać, aż rzeczy wydarzą się same, lub zakłamywać rzeczywistość.
Bo dziecko wyczuje fałsz?
Tak. No bo jak wziąć na poważnie matkę, która mówi córce o odwadze i pewności siebie, a sama czerwienieje ze wstydu na sam dźwięk słowa „seks” czy „miesiączka” i desperacko chowa tampony w łazience przed synem i mężem? Musimy położyć nacisk na edukację czy też reedukację dorosłych w Polsce – czyli nas samych. Bo to my przekazujemy dalej konkretne wzorce i postawy. Zdaję sobie wprawdzie sprawę, że starsze pokolenia nie miały zasobów pozwalających zdobyć rzetelną wiedzę. Ale wciąż nie odrobiliśmy tych lekcji. O tym, jak wiele mamy jeszcze do nauczenia czy przedefiniowania, świadczą choćby ostatnie burzliwe dyskusje o koncepcie zgody w seksie. Niektórym nie mieści się w głowie, że nie wolno przekraczać czyichś granic, że trzeba pytać o to, czy komuś jest z nami komfortowo i dobrze. Na szczęście dziś mamy dostęp do wielu naprawdę pomocnych książek i akcji, spośród których wszystkim, a nie tylko rodzicom, polecam w szczególności Nowe wychowanie seksualne Agnieszki Stein czy #SEXEDpl Anji Rubik.
Myślę, że dorosłym przyda się również poradnik pani autorstwa. Co jeszcze ciałopozytywnego w nim znajdziemy?
W przewodniku staram się normalizować naturalne zjawiska związane z posiadaniem ciała, nie tylko miesiączkę czy wahania wagi, ale także cellulit, rozstępy czy pryszcze. Ciałopozytywność to także umiejętność wsłuchiwania się w ciało i troska o nie. Uwagę moich czytelniczek zwracam więc na zdolność łączenia stanów emocjonalnych z odczuciami w ciele, czyli np. zaciskania szczęk ze złością lub bólu brzucha ze stresem. Chciałabym, by dziewczynki pod wpływem lektury mojej książki potrafiły odczytywać fizyczne sygnały. To bardzo ważne, bo obecnie żyjemy w świecie, który bardzo szybko pcha nas w kierunku odcięcia się od swojego ciała, a w efekcie – zaniedbywania go.
Albo katowania dietami.
Dokładnie tak. Ciałopozytywność wiąże się też z rozumieniem, co dzięki ciału możemy robić i osiągać. W ten sposób próbuję przekierować uwagę dziewcząt z presji bycia piękną na działanie i budowanie własnej autonomii i podmiotowości. Przekonuję o ważności ruchu, doświadczania przyjemności i życia. Chcę, żeby ciała przestały być dla dziewcząt, a potem dorosłych kobiet krzyżem, który muszą dźwigać na swoich plecach wraz z wszechobecnymi obsesjami na punkcie wyglądu. Unikam też pisania o wadach i niedoskonałościach ciała. Nie używam takich sformułowań, by podkreślić różnorodność ciał oraz naturalność i absolutną normalność procesów związanych ze zmianami w trakcie dojrzewania i nie tylko.
A co z mitologią dojrzewania? Czy próbuje się pani z nią jakoś rozprawić w przewodniku?
Co do samych narządów płciowych, bardzo uczulam na to, by nie mówić o nich, że są naturalnie brudne czy złe. Piszę, że wulwa i wagina mają swój naturalny zapach i nie potrzebują pachnieć jak łąki kwiatów, bo to nie jest ich rolą. Jeśli chodzi o mity miesiączkowe, to staram się nie zajmować ich rozwijaniem, aby ich nie utrwalać. To nie zmienia jednak faktu, że one cały czas istnieją. Ostatnio jedna z moich czytelniczek napisała mi, że obawia się kąpać w wannie w czasie miesiączki. I to wcale nie z powodu najpopularniejszego błędnego przekonania o tym, że ciepła woda może spotęgować krwawienie. Obawiała się tego, że krew miesiączkowa jest toksyczna i bogata w niebezpieczne bakterie.
Naprawdę?
Niestety podobnych historii mogłabym znaleźć więcej. W dodatku nie biorą się znikąd. Na początku XX wieku pojawiła się teoria, że we krwi menstruacyjnej znajduje się toksyna, która zabija kwiaty. A jeszcze w 1974 roku powoływano się na nią w magazynie medycznym „Lancet”. To nie jest aż tak odległa historia. Inny problem to znajomość narządów płciowych. W książce specjalnie umieściłam anatomiczne ilustracje, aby wyjaśnić dziewczynkom, jak wyglądają ich narządy, które z racji tego, że są ukryte wewnątrz ciała, wymagają trochę więcej główkowania przy eksploracji, niż ma to miejsce u chłopców.
Tak wygląda sytuacja dziewczyn i młodych kobiet w świecie bez edukacji seksualnej
czytaj także
A później okazuje się, że kobiety oglądają swoje waginy po raz pierwszy w wieku kilkudziesięciu lat. Zastanawiam się jednak, jak przeciwdziałać burzeniu poczucia podmiotowości i nienaruszalności ciała u dziewczynki, skoro jest ono jej tak często odbierane, wykorzystywane przeciwko niej, a nawet seksualizowane, np. w przestrzeni szkolnej?
W książce, a dokładniej w rozdziale zatytułowanym Wzmocnij się, poświęcam temu najwięcej uwagi. Piszę, że absolutnie każda dziewczynka może mówić „nie” i nie zgadzać się na żadne zachowanie, które jej się nie podoba i powoduje dyskomfort. To łączy się ze słuchaniem siebie oraz okazywaniem szacunku przez rodziców czy opiekunów. Niestety w okresie dojrzewania ów szacunek cały czas jest poddawany próbie, nie tylko w szkole. Kiedy 11-latka, której rosną piersi, idzie na imieniny do dziadków czy wujka i cioci, słyszy: „o, jaka z ciebie pannica, cycuszki ci urosły”. Jeśli taki komunikat trafia do osoby, którą to wkurza/rani/krępuje, to – po pierwsze – musi ona być w stanie to w sobie zidentyfikować i uznać, że ma prawo czuć złość czy oburzenie. A po drugie – musi wiedzieć, że ma pełne prawo powiedzieć krewnemu, by tak do niej nie mówił. Jeżeli jednak nie chce konfrontować się z nietaktowanym wujkiem czy dziadkiem, to powinna o tym porozmawiać z jakąś zaufaną osobą. Najlepiej byłoby, by taką przestrzeń tworzyli dla dziewcząt rodzice.
To wydaje się nierealne w zderzeniu z wszechobecną kulturą gwałtu i wobec braku edukacji seksualnej.
Dlatego odpowiedzialność za zmiany spoczywa na rodzicach, których na szczęście wspierają eksperci. Musimy uczyć dzieci, że gdy ktoś przekracza ich granice, to mogą powiedzieć „nie”. Ponad wszystko powinny jednak wiedzieć, że mają prawo szukać pomocy, a my – zamiast mówić o tym, jak uniknąć krzywdy, musimy uczyć, jak nie krzywdzić. O ile lepszy byłby świat, gdyby takie komunikaty dostawało w dzieciństwie każde z nas.
**
Barbara Pietruszczak – dziennikarka i autorka specjalizująca się w tematyce miesiączki, obrazu ciała, seksualności i tabu związanego z cielesnością. Współtwórczyni projektu moonka i autorka Twojego ciałopozytywnego przewodnika po dojrzewaniu. Współprowadzi projekt na temat edukacji menstruacyjnej – Pani Miesiączka. O ciele dla dzieci pisze w „Kosmosie dla dziewczynek”.