Kultura, Weekend

Nie wiem, czy kultura wytrzyma trzecią kadencję PiS [rozmowa]

Publikując ten zeszyt, z pewnością nie chcemy powiedzieć, że wcześniej było dobrze, że liczymy na powrót do tego, co było. Nie, chcemy głębokiej refleksji i reformy systemu oraz sposobu zarządzania instytucjami kultury – mówi Joanna Krakowska, członkini zespołu ukazującego się właśnie „Dialogu Puzyny”.

Ukazuje się właśnie pierwszy numer „Dialogu Puzyny”, nowego czasopisma kulturalnego. Tematem są instytucje kultury przejmowane przez „dobrą zmianę”. Sam „Dialog Puzyny” jest efektem takiego przejęcia miesięcznika „Dialog”, najważniejszego pisma poświęconego współczesnej dramaturgii, który wcześniej tworzył zespół stojący za „Dialogiem Puzyny”, w tym pani.

Joanna Krakowska: Muszę od razu sprostować. „Dialog Puzyny” ukazuje się z numerem ISBN, a więc jako publikacja książkowa, nie jako wydawnictwo ciągłe. Naszą intencją nie jest zakładanie nowego czasopisma, bo jako zespół „Dialogu” ciągle liczymy, że sytuacja w piśmie jakoś się unormuje, a my odzyskamy wpływ na jego kształt. Publikacja „Dialogu Puzyny” – zaplanowane są na razie trzy zeszyty do końca tego roku – jest więc raczej doraźną akcją protestu niż startem nowego pisma.

Co popchnęło państwa do takiego protestu?

Na przełomie kwietnia i maja dyrektor wydającego „Dialog” Instytutu Książki, Dariusz Jaworski, przyprowadził do redakcji Antoniego Wincha i oświadczył, że od tego momentu będzie on redaktorem naczelnym. Była to operacja przeprowadzona w głębokiej tajemnicy, nikt z nami wcześniej na ten temat nie rozmawiał. Przyjęliśmy tę nominację z dużym zaskoczeniem, ale też, nie ukrywam, z niechęcią.

Z czego ona wynikała?

Przede wszystkim związana była z formą przeprowadzenia tej operacji, ale także z poważnymi wątpliwościami dotyczącymi osoby nowego redaktora naczelnego.

Te wątpliwości tylko pogłębiły się w kolejnych tygodniach i to dość dramatycznie, ponieważ okazało się, że nowy redaktor naczelny przychodzi bez żadnego programu, bez żadnego pomysłu na pismo, bez żadnej sensownej propozycji współpracy. Nie będę może opowiadać wszystkich szczegółów tej historii, bo ona była już medialnie relacjonowana.

W każdym razie dziś sytuacja wygląda tak, że od czterech miesięcy nie odbywają się kolegia redakcyjne, Winch zawiesił je bezterminowo. Numer czerwcowy i lipcowo-sierpniowy pisma po prostu się nie ukazały. Podobno ma się ukazać numer wrześniowy.

Bez państwa udziału?

Tak, bez udziału redakcji. My pozostajemy cały czas w gotowości do pracy, natomiast tej pracy nie świadczymy, ponieważ redaktor naczelny jej nie organizuje. Owszem, przesłał nam materiały do numeru wrześniowego z prośbą o uwagi merytoryczne, ale z tych uwag nie skorzystał. Pozostajemy w stanie zawieszenia i wzburzenia.

Dialog z władzą

Co zdecydowało, że współpraca z Antonim Winchem okazała się niemożliwa? Jego brak zdolności organizacyjnych i niechęć do rozmowy z zespołem? Czy różnice światopoglądowe?

W ogóle nie doszliśmy do tego poziomu kontaktów. Ja mogę sobie wyobrażać, czy nawet wiedzieć, że dzielą nas poglądy, ale do jakiejkolwiek konfrontacji nie miało okazji dojść, ponieważ nowy naczelny nie podjął z nami żadnej merytorycznej rozmowy. Na pierwszym kolegium w maju zadał nam tylko jedno pytanie: jak długo zwykle trwają te kolegia? Nie próbował nawet dowiedzieć się, kto czym się w redakcji zajmuje i jaki jest tryb naszej pracy. Miał pomysł, że będzie pisał wstępniaki do każdego numeru i że w nowym cyklu Przywróceni wykluczeni wydrukuje sztukę, którą odrzuciliśmy kilka lat temu. To literalnie wszystko.

Zatrudnił za to nową redaktorkę, nieznaną nam kompletnie, a przy tym nie przedłużył umów śmieciowych, na których od dawna pracowały osoby ważne dla zespołu.

Innymi słowy, wykonał personalne ruchy, ingerujące w strukturę redakcji, bez żadnych konsultacji z zespołem.

Na to nałożył się bojkot pisma pod nowym kierownictwem – autorki i autorzy tekstów złożonych do druku w „Dialogu” wycofali je w proteście i w odruchu solidarności z nami. Nie można było zostawić tych osób z niczym, podobnie jak nie można było nie zadbać o koleżanki, którym Winch i Jaworski nie przedłużyli umów. Stąd pomysł na „Dialog Puzyny”.

„Dobra zmiana” i samorządowcy z PO wspólnie niszczą progresywny teatr [rozmowa z Weroniką Szczawińską]

Czy „Dialog Puzyny” ma jakieś instytucjonalne wsparcie, czy to jest państwa inicjatywa, robiona wolnym czasie, za własne pieniądze?

Chcąc rozszerzyć działalność pod szyldem „Dialogu” i stworzyć pismu nowe możliwości działania, ale też antycypując możliwe kłopoty związane z przejmowaniem przez PiS kolejnych instytucji kultury, założyliśmy w ubiegłym roku Fundację „Dialogu” im. Konstantego Puzyny. Byliśmy więc w tej „szczęśliwej” sytuacji, że w momencie przejęcia pisma, utraty wpływu na jego kształt i personalia, dysponowaliśmy podmiotem, który mógł podjąć inicjatywę. Ta inicjatywa, czyli wydawanie „Dialogu Puzyny”, jest możliwa dzięki wsparciu Biura Kultury Miasta Stołecznego Warszawy. Otrzymaliśmy 100 tysięcy złotych na wydanie trzech zeszytów. Pierwszy poświęcony jest instytucjom przejętym, w drugim opublikujemy między innymi teksty wycofane z „Dialogu”. W trzecim spróbujemy zastanowić się, dlaczego tak ważne jest podejmowanie ryzyka w sztuce i nie tylko.

Nie pojawiły się pomysły, by miasto przejęło wydawanie „Dialogu”, tak jak się to stało z Dwutygodnikiem?

Pytał nas Artur Jóźwik z Biura Kultury, czy tego oczekujemy. Odpowiedziałam, że nie jest to naszym celem, przynajmniej na razie. Wydaje nam się, że „Dialog” powinien być pismem ogólnokrajowym, finansowanym z budżetu państwa, tak jak dotąd, a nie z budżetu samorządowego. Że jeszcze trzeba o to walczyć.

Czemu do narzucenia nowego naczelnego doszło teraz, po prawie ośmiu latach funkcjonowania „Dialogu” w realiach „dobrej zmiany”?

Dlatego że powstała taka możliwość, władza nie musiała nawet nikogo zwalniać. Jacek Sieradzki, redaktor naczelny „Dialogu” od 1991 roku, po prostu przeszedł na emeryturę. Mimo naszych próśb nie zdecydował się poczekać jeszcze kilku miesięcy do wyborów, aż rozstrzygnie się nowa obsada Ministerstwa Kultury.

Mają państwo jako zespół do niego o to pretensje?

Tak, mamy pretensje. Jacek miał, rzecz jasna, swoje powody. Ale można było przewidzieć, że pociągnie to za sobą mniej lub bardziej dramatyczne konsekwencje. Okazało się, że bardziej. My jako zespół nie byliśmy tu oczywiście bierni, bardzo wyraźnie przedstawiliśmy dyrektorowi Jaworskiemu nasze stanowisko co do przyszłości pisma. Wskazaliśmy potencjalnych kandydatów na nowego naczelnego z grona redakcyjnego, daliśmy dyrektorowi Jaworskiemu wybór i swobodę decyzji, oczekiwaliśmy przede wszystkim rozmowy o konkretnych kandydatach. Dyrektor Jaworski wysłuchał naszego postulatu, stwierdził, że to nie od niego zależy, tylko od pana wicepremiera, a zapytany, czy będzie u Glińskiego naszym ambasadorem, powiedział, że nie jest niczyim ambasadorem, chyba że Pana Boga. Po czym już do rozmowy nigdy nie wrócił, tylko przyprowadził Wincha.

Minister Gliński po prostu nie lubi Frljića

Mieli państwo wcześniej sygnały, że władzy „Dialog” się nie podoba i chce coś z tym zrobić?

Tak, były takie sygnały, one były nieoficjalne i miały formę kontrolowanych przecieków. Dochodziły do nas na przykład plotki, że kolejne osoby szykowane przez władze na nowego naczelnego odmawiały przyjęcia tej funkcji.

Dlaczego?

Mam nadzieję, że nie przemawia tu przeze mnie pycha, ale wydaje mi się, że autorytet „Dialogu”, historia pisma i jego rozmaitych perturbacji w czasach PRL-u sprawiały, że nie było łatwo znaleźć osobę, która ośmieliłaby się przyjść i przejąć miesięcznik wbrew woli redakcji, w której od początku istnienia pisma, czyli od prawie siedemdziesięciu lat, panuje pewna ciągłość personalna, programowa, ideowa. Ciągłość w zmienności oczywiście. Być może osoby, którym składano takie propozycje, po prostu zdawały sobie sprawę z integralności i determinacji redakcji, by zmiany odbywały się w „Dialogu” w sposób naturalny, a nie wymuszony.

Liczą państwo, że władza się wycofa i uda się wam wrócić do „Dialogu”, czy do tego będzie potrzebna zmiana w Ministerstwie Kultury?

Nie sądzę, żeby PiS się z czegoś wycofywał jako PiS. Stawką są wybory 15 października. Jeśli zmieni się minister kultury, to mam nadzieję, że „Dialog” odzyska możliwość samostanowienia i szansę na wypracowanie jakiegoś nowego ładu, z nową osobą na czele i odmłodzonym zespołem. Jeśli zaś zmiany w MKiDN nie będzie, to zostanie, jak jest, albo wręcz przyjdzie ktoś jeszcze gorszy niż Antoni Winch. Tak to zresztą wyglądało nieraz w instytucjach kultury przejętych przez PiS: zmiany odbywały się w dwutakcie. Najpierw przychodził ktoś łagodniejszy w wyrazie, a potem dopiero prawdziwy inkwizytor.

W numerze znajdziemy opisy wielu takich „wrogich przejęć” w świecie kultury. Czy one układają się w jakiś spójny schemat? Da się tu wyróżnić jakieś powracające regularnie mechanizmy?

Tak uważam i bardzo liczę, że lektura „Przejętych” wywoła o tym dyskusję. Mogłabym wymienić kilka takich schematów działania władzy, ale wolałabym poczekać, aż czytelnicy i czytelniczki zapoznają się z tymi tekstami i sami stwierdzą, czy to przypadkowe zbieżności wynikające z indolencji pisowskich nominatów, czy przemyślane strategie.

Czas na nowe otwarcie w instytucjach kultury

PiS uzasadnia przejmowanie instytucji kultury tym, że przed 2015 rokiem konserwatywne głosy miały być w nich nieobecne, a w najlepszym wypadku zmarginalizowane i teraz po prostu dokonuje się korekta w imię pluralizmu. Na ile te argumenty można przyjąć w dobrej wierze? Czy np. „Dialog” dawał też przestrzeń konserwatywnej dramaturgii?

Kompletnie nie można przyjąć tego argumentu w dobrej wierze, to jest po prostu wierutne kłamstwo. Nie mogę mówić w imieniu wszystkich przejętych instytucji, natomiast jeśli chodzi o „Dialog”, to głosy osób, które wcale nie reprezentowały radykalnych, lewicowych poglądów, były cały czas żywo obecne na naszych łamach. Czy to w osobach autorów i autorek konserwatywnych, czy wręcz zorientowanych prawicowo.

Dramatopisarze, których wymienia się jako tych sprzyjających władzy Prawa i Sprawiedliwości, jak Wojciech Tomczyk czy Jarosław Jakubowski, byli publikowani na naszych łamach wielokrotnie. Zarzut nieobecności konserwatywnego głosu jest absolutnie fałszywy. Chodzi zresztą przecież nie tylko o poglądy polityczne, ale przede wszystkim o rozmaitość estetyk, sposobów mówienia o rzeczywistości, o historii, w ogóle o wszystkim. Jak bardzo „Dialog” był pluralistyczny, pokażemy w drugim zeszycie „Dialogu Puzyny” zatytułowanym Bioróżnorodność z tekstami, które miały się ukazać w letnich numerach „Dialogu”.

I tutaj mogę mówić też w kontekście innych instytucji, Instytutu Teatralnego czy muzeów i galerii sztuki: wachlarz postaw, poglądów i światopoglądów był w nich po prostu nieporównanie większy przed „dobrą zmianą”, niż jest w tej chwili.

Hunwejbin „dobrej zmiany” w CSW? Kim jest Piotr Bernatowicz

Czy w jakiejś instytucji faktycznie udało się dokonać sprawnej konserwatywnej korekty? Czy jest jakaś instytucja, która została udanie przejęta i jest dzisiaj ważnym ośrodkiem konserwatywnej kultury?

Pyta pan o programy? Jeśli chodzi o ową mityczną konserwatywną narrację i prawicową kulturę, to nie widzę żadnej poważnej propozycji. A w przejętych instytucjach w najlepszym wypadku jest nudno i mdło, a w najgorszym powinna do nich wkroczyć prokuratura.

Gdzie powinna wkroczyć prokuratura?

Jestem osobą wyjątkowo konformistyczną i nie będę się narażała na skutki wskazywania palcem. Myślę, że z lektury zobaczą państwo bardzo jasno, gdzie powinna wkroczyć prokuratura oraz Najwyższa Izba Kontroli. W kwestiach programowych nie chodzi oczywiście o to, że ktoś głosi takie czy inne treści, ale o to, że realizacja programu często obarczona jest szczególnymi nadużyciami. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment i znajdą się odpowiednie organy, które będą mogły to sprawdzić.

Te problemy wynikają w dużej mierze z jakości PiS-owskich kadr, zwłaszcza dyrektorów. Skąd bierze się aż tak wielki problem krótkiej ławki prawicy, jeśli chodzi o osoby umiejące kompetentnie zarządzać instytucjami kultury?

Gdybym była cyniczna, to powiedziałabym, że praca w kulturze nie jest aż tak prestiżowa ani intratna, żeby robić z siebie popychadło władzy. Co innego w Orlenie czy innej spółce skarbu państwa. Więc nikt z prawicy się specjalnie nie garnie do pracy w kulturze, jeśli są inne możliwości.

Poza tym mam wrażenie, że wszystkie osoby, które jakoś pamiętają czasy PRL-u, a przynajmniej znają je z drugiej ręki, zdają sobie świetnie sprawę, że tego rodzaju wikłanie się w tak straszną zależność od władzy, ustawianie się faktycznie w pozycji, powiem to, pachołków reżimu, jest po prostu wizerunkowo i historycznie wyjątkowo niekorzystne. Sama nie wierzę, że teraz użyję tego cytatu, ale tak, to po prostu ciągle jeszcze jest kwestia smaku. Są ludzie, którzy nie chcą być odpowiedzialni za niszczenie zasobów w imię prawicowych obsesji, są tacy, którzy nie chcą być pionkami w grach planszowych o władzę w kulturze z przyczyn estetycznych, i są tacy, dla których pokusa materialna jest zbyt słaba.

Wspominała pani o „dwutakcie” w przejmowaniu instytucji przez PiS – najpierw przychodzi miękki nowy dyrektor, który wydaje się szanować instytucję i jej dorobek, a po nim prawdziwy radykał. Z czego wynika ten mechanizm, który obserwowaliśmy na przykład w Filmotece Narodowej Instytucie Audiowizualnym?

Oraz w Instytucie Adama Mickiewicza. Choć oczywiście bywało też odwrotnie. Wprowadzanie w pierwszym rzucie osób o miękkich strategiach zarządzania mogło być spowodowane sytuacją wewnętrzną w przejmowanych instytucjach. Zwłaszcza tam, gdzie zespoły pracownicze były w miarę dogadane, dobrze funkcjonujące i nieskonfliktowane, mogło chodzić o to, żeby nie wywołać oporu czy wręcz buntu. Stawiano więc na osoby, które nie odsłonią od razu oblicza tej podłej władzy w jej pełnej krasie.

Kurz: „Dobra zmiana” dowartościowała kulturę – ale tylko jako „kulturę narodową”

Po czym okazywało się, że nawet te miękkie strategie zarządzania są trudne do wytrzymania dla wielu osób pracujących w tych instytucjach. Zaczynał się więc exodus, a z drugiej strony dochodziło do różnicowania postaw i do konfliktów w obrębie instytucji. Wtedy przychodziła osoba, która to wszystko już przejmowała, nie patyczkując się z nikim.

Nie wiem jednak, czy władza faktycznie działała tu racjonalnie i zgodnie z jakimś planem, czy dwutakty nie wynikały po prostu z potrzeby reakcji na bieżącą sytuację.

O to chciałem dalej zapytać. Mam wrażenie, że konkretne decyzje PiS co do instytucji kultury to często chaotyczne reagowanie na różne sprzeczne sygnały, naciski, skargi różnych podczepionych pod władzę grup interesu. To, która konkretnie instytucja padnie następną ofiarą, często wydaje się zależeć od tego, kto akurat dotrze do ucha ministra.

Mam dokładnie takie samo wrażenie. Nie widzę i nawet nie podejrzewam tej władzy o podejmowanie przemyślanych, dalekosiężnych i dalekowzrocznych decyzji czy o posiadanie starannie przemyślanej strategii.

To działa raczej tak, że jak jest ktoś, kto bardzo chce coś objąć, to można mu to dać. Albo ktoś, komu dotychczasowy dyrektor się czymś naraził. Wtedy podejmuje się działania doraźnie. Nie widzę w tym żadnego sensu, poza programowym dokarmianiem ludzi z wygórowanymi ambicjami i z poczuciem krzywdy. Z tym że jak oni już te instytucje obejmują, to poczucie krzywdy im nie mija.

Wszystkie przejęte instytucje łączy jeszcze jedno: one patrzą w przeszłość, a nie w przyszłość.

W jakim sensie?

Mam wrażenie, że przejęte galerie sztuki współczesnej, Instytut Teatralny, a nawet FINA nie są tak naprawdę w ogóle zainteresowane współczesną sztuką. Zajmują się rekonstrukcjami historycznymi i twórczością, która była, a nie tą, która będzie, czy która jest w tej chwili. Jest to dla mnie absolutnie zdumiewające, jak bardzo tych instytucji nie obchodzi przyszłość, modernizacja, poszukiwanie nowych dróg, wyobraźnia, eksperyment czy rozwój.

Monika Strzępka: Ja już nie chcę czuć po cichu

W wielu tekstach ważnym wątkiem są prawa pracownicze: nie tylko ich łamanie przez nowe dyrekcje, ale też to, jak przejmowanie instytucji ułatwiało sytuację, w której pracownicy instytucji kultury byli zatrudnieni na umowach o dzieło albo na działalności gospodarczej zamiast umowie o pracę – nie trzeba było więc ich zwalniać, wystarczało nie przedłużyć umowy. PiS-owskie przejęcia to poniekąd rachunek za prekaryzację pracy w kulturze, która zaczęła się przecież przed PiS?

To jest bardzo ważny wątek, który wyłonił się w pracy nad tym zeszytem. Wiadomo przecież, że wcześniej wcale nie było idealnie i że instytucje osłabione, wewnętrznie skonfliktowane, nierespektujące praw pracowniczych, źle zarządzane i po prostu słabe, nieporównanie łatwiej przejąć i spacyfikować. Lekceważenie ludzi i lekceważenie kultury, społeczna nieodpowiedzialność i neoliberalne fantazje władzy przyniosły rozmaite patologie, które zdyskontował PiS. Mamy więc nadzieję, że „Dialog Puzyny” zainspiruje rozmowę nie tylko o tym, co się dokonało, ale także o tym, co jest do zrobienia w przyszłości i jak wyobrażamy sobie uwalnianie instytucji przejętych.

Publikując ten zeszyt, z pewnością nie chcemy powiedzieć, że liczymy na powrót do tego, co było. Nie, chcemy głębokiej refleksji i reformy systemu oraz sposobu zarządzania instytucjami kultury.

W jakim kierunku miałaby ona iść?

Nie poważę się na udzielenie odpowiedzi na to pytanie. Dodam tylko jeszcze jedną rzecz do poprzedniego wątku. Mimo wszystkich złych rzeczy, o których tu była mowa, w ciągu ostatnich ośmiu lat zaczęło się naprawdę dużo mówić o mobbingu, prawach pracowniczych i stawkach minimalnych. Cały dyskurs propracowniczy, nie tylko w kulturze, na pewno sprzyja pewnym korzystnym przemianom w niektórych instytucjach kultury, jakie się dokonały już pod nowymi dyrekcjami. Oczywiście towarzyszyło temu dosypywanie pieniędzy przez Ministerstwo Kultury, ponieważ instytucje kultury po dobrozmianowym przejęciu dostawały na ogół poważne zastrzyki finansowe. Ale wydaje mi się niezmiernie ważne, by o kształcie przyszłych instytucji kultury – i tych rządowych, i tych samorządowych – mówić z pamięcią o złych doświadczeniach sprzed 2015 roku i tych z ostatnich ośmiu lat.

A od czego zacząć? Chyba od odbudowy zaufania i relacji międzyludzkich. Z tekstów w „Dialogu Puzyny” wynika, że w przejętych instytucjach rządzi strach przed podejmowaniem jakichkolwiek decyzji, że panuje wzajemna nieufność, że poziome struktury współpracy w zasadzie przestały działać, a zespołowość nie istnieje. To coś więcej niż kryzys zarządzania, to zniszczenie tkanki instytucji.

W 2016 roku na łamach Dwutygodnika Stach Szabłowski opublikował tekst Po prostu nas wyśmiali, pokazujący, jak przejęte zostały instytucje sztuki na Węgrzech Orbána. Rysował on bardzo przytłaczający obraz, przede wszystkim zupełnej obojętności społeczeństwa wobec tego, co dzieje się z instytucjami kultury. Czy z pierwszego „Dialogu Puzyny” wyłania się podobny obraz?

Wydaje mi się, że jednak nie aż tak przytłaczający. To, co się dzieje na przykład w teatrach i jak wygląda, jak zachowuje się, jak reaguje publiczność teatralna, świadczy wręcz o czymś przeciwnym. Teatry w Polsce, o tym pewnie nie wszyscy wiedzą, są w większości samorządowe, prowadzone przez władze lokalne, a nie przez Ministerstwo Kultury. W związku z tym zachowują daleko posuniętą niezależność programową.

Jeśli popatrzymy na spektakle i reakcje publiczności na takie „hity teatralne”, jak Dziady Kleczewskiej czy musical 1989, na Spartakusa w Szczecinie, na Dobrze ułożonego młodzieńca w Łodzi czy na spektakle Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, to mamy wrażenie, że jesteśmy w trochę innej rzeczywistości niż ta opisywana przez nas w „Dialogu Puzyny”. Tam jest jeszcze dużo przestrzeni i entuzjazmu dla innych wizji niż ta forsowana przez prawicę i realizowana przez ludzi Glińskiego. Jeszcze nie jest jak na Węgrzech.

Teatr czy folwark?

W ten sposób kultura będzie w stanie przetrwać trzecią kadencję PiS-u?

(milczenie) Nie wiem. Ta myśl, że nastąpi kolejna kadencja PiS-u, jest dla mnie tak straszna, że staram się o tym nie myśleć. Poziom napięcia, jaki towarzyszy tym wyborom, jest trudny do zniesienia.

Myślę, że kolejnej kadencji nie wytrzymamy, przede wszystkim nerwowo. Instytucje może przetrwają, ale nie wiem, czy uda się to pracującym w nich ludziom. Proszę zwrócić uwagę, jak w wielu tekstach w naszym zeszycie przewijają się wyznania byłych i obecnych pracowników przejmowanych instytucji o nerwicach, depresjach, bólu brzucha, nudnościach, reakcjach fizjologicznych na myśl o wykonywaniu zadań służbowych. Poziom tej biologicznej wręcz destrukcji jest przerażający. Dlatego myśl, że miałoby to trwać, budzi zgrozę.

Co w takim razie można by zrobić, żeby zminimalizować prawdopodobieństwo podobnego scenariusza przyszłości? Czy w ogóle można sobie wyobrazić jakieś narzędzia, które by chroniły kulturę przed tego typu wrogim przejęciem przez politykę? Może receptą jest zwiększenie roli samorządów w prowadzeniu instytucji kultury?

Na pewno rozproszenie władzy nad instytucjami takie ryzyko nieco zmniejsza. Ale przecież dotyczy to nie tylko instytucji kultury, lecz także sądownictwa, spółek skarbu państwa, policji, prokuratury. Jak chronić je przed politycznym zawłaszczaniem i instrumentalizowaniem, przed takim trzęsieniem ziemi, jakiego doświadczyły w ostatnich ośmiu latach? Najlepsze, czego możemy sobie dziś życzyć, to sytuacja, w której w najbliższych miesiącach będziemy się zastanawiać, jak temu zaradzić.

**

Joanna Krakowska pracuje w Instytucie Sztuki PAN, wykłada w Akademii Teatralnej w Warszawie, zajmuje się historią współczesnego teatru. Ostatnio wydała dwa tomy historii teatru publicznego w Polsce: PRL. Przedstawienia (2016) i Demokracja. Przedstawienia (2019) oraz książkę Odmieńcza rewolucja. Performans na cudzej ziemi (2020), nagrodzoną Nagrodą Literacką Gdynia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij