Czytaj dalej, Weekend

Gevisser: Represje wobec osób queer to represje wobec wszystkich ludzi

Jeśli przyjmiemy, że różowa linia jest polityczną granicą, która dzieli i definiuje ludzi w nowy sposób, to pierwsze różowe linie zostały narysowane w Europie Wschodniej właśnie w Polsce. To był początek tego wieku, pierwsza kadencja Prawa i Sprawiedliwości i próba zwalczenia „promocji homoseksualizmu” w szkołach. Z Markiem Gevisserem, autorem książki „Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat”, rozmawia Nina Olszewska.

Nina Olszewska: Witamy w Polsce, w kraju, w którym politycy, rząd i hierarchowie Kościoła przez lata robili, co mogli, by zapewnić nam istotne miejsce w twojej książce. Wielu musiałeś rozczarować.

Mark Gevisser: Cóż, wiedziałem, że opiszę tylko jeden kraj z Europy Wschodniej. Rosja wygrała, jeśli można tak powiedzieć, biorąc pod uwagę kryteria, czyli niszczenie wszystkiego, w co wierzymy, łamanie praw człowieka i wartości.

Polska pojawia się jednak na kartach książki, a w polskim tłumaczeniu opublikowanym właśnie przez Wydawnictwo Poznańskie jest też obszerny dodatek poświęcony sprawom naszego kraju. Gruntownie zbadałeś polskie różowe linie.

Jeśli przyjmiemy, że różowa linia jest polityczną granicą, która dzieli i definiuje ludzi w nowy sposób, to pierwsze różowe linie zostały narysowane w Europie Wschodniej właśnie w Polsce. To był początek tego wieku, pierwsza kadencja Prawa i Sprawiedliwości i próba zwalczenia „promocji homoseksualizmu” w szkołach. Ironia polega na tym, że PiS forsował wtedy przepisy, które zostały zapożyczone z ustawodawstwa Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, czyli z Zachodu, aby rysować różową linię przeciw Zachodowi, który miał być źródłem tego „zepsucia”.

PiS stracił władzę, zanim to prawo zostało uchwalone, ale można powiedzieć, że Rosja i Węgry dostały gotowy scenariusz od Polski i wprowadziły u siebie ustawy antyhomoseksualne. Kiedy PiS wrócił do władzy, poszedł na całość z homofobiczną narracją. To jest polityka różowej linii, którą widzę na całym świecie. I musimy tu sobie zadać pytanie, które ja zadaję w książce: dlaczego?

No właśnie: dlaczego? Czemu służy polityka różowej linii?

Zaczyna się od tego, że osoby queer domagają się przestrzeni, której wcześniej nie miały. Trwały w ukryciu, ale nie chcą tak dłużej, mówią: to jest nasza tożsamość. To jest tożsamość społeczna, bardzo ważna. To jest tożsamość polityczna, a więc należą nam się prawa, prawo do równości, godności itd. To jest trudne dla status quo, dla patriarchatu, księży, Kościoła. Dla społeczeństwa jest to coś nowego, więc nieco przerażającego. Jest to także element sekularyzacji, liberalizacji i globalizacji społeczeństwa. Jak konserwatywna władza ma nad tym zapanować?

Mark Gevisser. Fot. Ellen Elmendorp

To, co ja nazywam polityką różowej linii, polega na tym, że tworzy się moralną panikę. Ci ludzie zawsze byli, ale nie było ich widać, więc opisujesz ich jako coś nowego, wrogiego, z zewnątrz. Coś, przed czym trzeba chronić naszą kulturę, nasze społeczeństwo, nasze wartości. Tak z sukcesem instrumentalizował ludzi PiS w pierwszej dekadzie tego wieku i w 2020 roku. Ale dla mnie naprawdę interesujące jest to, że instrumentalizują obie strony – drugą stroną w 2020 roku był Rafał Trzaskowski.

Który też mówi o LGBT+, żeby przekonać do siebie wyborców?

Który chce pokazać, że jest postępowy i liberalny, że jest częścią zachodniego świata, że chodzi mu o przyszłość, idzie więc na marsz równości. Obie strony używają kwestii LGBT+, żeby zdefiniować swoją misję. Wybory w 2020 roku w Polsce to była podręcznikowa polityka różowej linii.

Tu nie chodzi o ludzi [wideo]

czytaj także

Jest też trzecia strona: aktywizm na rzecz praw osób LGBT+, o którym piszesz, że to obecny horyzont debaty o prawach człowieka. Ta walka to walka o prawa każdego człowieka.

Widać to w Rosji i Ugandzie – dwóch krajach o bardzo homofobicznej polityce. Kraje te nie chcą ruchów obywatelskich, nie chcą ludzi na ulicach, żadnych ludzi, którzy domagaliby się praw. Putin pokazał, że nie będzie tolerował takich działań, ograniczając prawa osób LGBT+. Ich aktywność była widoczna bardziej niż walka kobiet czy mniejszości etnicznych, łatwo było wokół nich wywołać panikę, a jednocześnie wysłać ogólny komunikat: nie chcemy ludzi na ulicach. To samo stało się w Ugandzie.

Represje wobec osób queer to represje wobec wszystkich ludzi. Odbieranie praw osobom LGBT to pokazywanie reszcie społeczeństwa, jak się kończy bunt. Druga sprawa: tak się składa, że w obecnych czasach, ze względu na globalny ruch LGBT+ i rewolucję cyfrową, w wielu krajach, w których panują represyjne reżimy, jednymi z najodważniejszych ludzi, którzy wychodzą na ulice, są osoby LGBT+. Często to oni są pierwsi. Byli pierwsi i w Rosji, i w Ugandzie.

Historie twoich bohaterów mają często uniwersalny charakter – na przykład doświadczenia transpłciowych kobiet mówią wiele o wciąż niskiej pozycji społecznej kobiet w ogóle.

Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego jest tak duży opór wobec praw osób LGBT+, a w szczególności wobec małżeństw osób tej samej płci. Myślę, że chodzi o to, że w małżeństwie patriarchalnym, czyli takim, jakie definiuje się w wielu religiach, kobieta jest niżej niż mężczyzna. Co z tradycyjną relacją kobiety i mężczyzny, jeśli związki osób tej samej płci udowadniają, że partnerzy mogą być sobie równi? Myślę, że mężczyznom u władzy to się może wydawać groźne i tłumaczy, dlaczego transfobia i homofobia zyskują poparcie.

Znikająca litera „T”, czyli jak zabija transfobia

Gdzie i jak szukałeś różowych linii?

Odwiedziłem dwadzieścia krajów, ale w książce opowiadam o dziesięciu. Pojęcie „różowa linia” przyszło do mnie z czasem. Zacząłem od pytań: dlaczego doszło do debaty o LGBT+ na świecie? Jaki wpływ ma ta globalna rozmowa na ludzi w różnych częściach świata? Zacząłem szukać miejsc, w których badanie tych kwestii wydawało się najbardziej interesujące. Ta książka nie jest encyklopedią. Nie jest tak, że weźmiesz ją do ręki i poznasz cały świat. Opowiadam ci o dziesięciu miejscach, w których jest dziesięć osób lub dziesięć grup osób, i każde z tych miejsc jest przykładem różnych różowych linii.

Jak dotarłeś do tych osób?

Pierwszym krokiem w każdym kraju było spotkanie z aktywistami, którzy opowiadali mi o problemach, a ja zastanawiałem się: co jest tematem, który naprawdę chcę zbadać? Gdy wiedziałem, o czym chcę pisać, szukałem ludzi, których historie pozwoliłyby mi o tych problemach opowiedzieć. Uważam, że takie opowiedziane doświadczenia to najlepszy sposób, żeby zrozumieć świat. Spotykałem się z wieloma ludźmi, słuchałem wielu historii, aż znajdowałem takie, które chciałem zgłębić, ale także kogoś, kto chciał współpracować, kto czuł, że chce, aby jego historia została opowiedziana.

Opowiesz o takiej osobie?

Kiedy zaczynałem badania w Rosji, było naprawdę źle pod względem przepisów anty-LGBT. W Dumie pojawił się pomysł, żeby państwo miało prawo odbierać dzieci rodzicom homoseksualnym i transpłciowym, ponieważ są oni chodzącą promocją swojej seksualności i tożsamości płciowej, a przecież trzeba przed tym chronić dzieci. Wybuchła panika w społeczności, wiele rodzin wyjechało z kraju, jak choćby Masha Gessen z żoną i dziećmi.

Przeprowadziłem wiele wywiadów, głównie z lesbijkami, wszystkie historie łamały serce. Były na przykład kobiety, których córka od urodzenia słyszała o tym, że ma dwie mamy. Kiedy miała sześć lat i szła do szkoły, matki zaczęły jej tłumaczyć, że w szkole powinna mówić, że ma mamę i ciocię. To dla mnie bardzo mocna historia, bo wynika z niej, że był czas, kiedy te kobiety czuły się na tyle bezpiecznie, że założyły rodzinę, stworzyły sobie przestrzeń w rosyjskim społeczeństwie, a potem przyszła na to odpowiedź. Rozmawiałem z wieloma takimi kobietami i kilkoma mężczyznami i tak dowiedziałem się o Paszy.

I to ona została twoją bohaterką z Rosji.

Pasza to transpłciowa kobieta, która z powodu tożsamości płciowej straciła prawo do kontaktu z synem. Między innymi z tego też powodu odeszła od niej żona. Zdumiewające było to, że walczyła o uregulowanie sprawy kontaktów z dzieckiem w sądzie. Poznałem ją i pomyślałem: to jest kobieta, która naprawdę chce, aby opowiedziano jej historię. Z dziennikarskiego punktu widzenia walka przed sądem to też gwarant – w cudzysłowie – świetnej historii. Kiedy już znalazłem Paszę, odbyłem kolejne dwie podróże do Rosji tylko po to, żeby spotykać się z nią i jej bliskimi. Tak wyglądało mniej więcej zbieranie materiałów w każdym kraju, dlatego pewnie pisanie książki trwało tak długo.

Zabijecie go sami albo my to zrobimy. Decyzja należy do was

Przywiązałeś się do swoich bohaterów. Piszesz na przykład o Lakshayi: „serce puchło mi z dumy, oto moja dziewczyna z Devanampattinamu stała na podium”. Jesteś autorem widocznym i zaangażowanym w opisywane historie. To nie jest oczywista decyzja, jak wyglądało jej podejmowanie u ciebie?

Ogólnie rzecz biorąc: myślę, że takie dziennikarstwo jest lepsze i bardziej etyczne, ponieważ jeśli masz być przewodnikiem czytelnika po historii, czytelnik musi wiedzieć co nieco o tym, kim jesteś. Nie jesteś bogiem. Jesteś bardzo konkretną osobą w bardzo konkretnym ciele, która wchodzi w świat bohatera. Oczywiście, trzeba to wyważyć w pisaniu, aby nie skończyło się na robieniu z tego własnej historii. To nie jest moja historia, ale jeśli opowiedzenie czegoś o sobie może pomóc czytelnikowi ją zrozumieć, to moim zdaniem muszę to zrobić.

To moja ogólna opinia, a w przypadku tej książki uważałem, że jest to jeszcze ważniejsze. Dlaczego? Ponieważ ta książka jest o tym, co się dzieje, gdy globalny dyskurs wchodzi w te bardzo konkretne, lokalne światy, a ja, jako dość zamożny biały mężczyzna w średnim wieku, jestem agentem globalizacji, noszę w plecaku idee dotyczące praw osób LGBT+, o których piszę w książce. Przeciwnicy LGBT+ mogą mówić, że robię to dla pieniędzy albo że płacę ludziom za bycie gejami, w końcu moje badania były finansowane przez fundację George’a Sorosa.

No właśnie, ty się w książce z Sorosem w ogóle nie ukrywasz.

Możesz sobie wyobrazić, co powiedziałby na to Viktor Orbán. Jak już przyznaję, kim jestem w świecie, muszę zadać sobie pytanie, jaki to będzie miało wpływ na tę historię? Dlatego postanowiłem w tej książce sprawdzić, jaki mam wpływ na życie tych ludzi, ich historie i na to, co się z nimi dzieje, i spróbować zrozumieć rzeczy wokół nich.

Tak, jesteśmy homofobami. Prawa człowieka nie są na Węgrzech wartością tradycyjną

I to cię zawiodło w kilku przypadkach do finansowego wspierania bohaterów?

Etyka dziennikarska mówi, że nigdy się nie płaci bohaterom, bo jeśli płacisz, to psujesz relację. To dobra zasada. Wierzę w tę etykę. W dwóch przypadkach, o których mowa w mojej książce, ludzie, z którymi przeprowadzałem wywiady, byli w tak strasznym położeniu, że jako człowiek czułem, że muszę im pomóc, chociaż w niewielkim stopniu.

Jednym z takich przypadków był ugandyjski chłopiec, dziecko ulicy. Zrobił coś bardzo odważnego: poszedł do sądu, po tym jak padł ofiarą straszliwego homofobicznego ataku. Spotkałem go w tym sądzie i byłem zdumiony, jak bardzo był odważny i elokwentny. Potem się dowiedziałem, że członkowie jego społeczności queer planują wysłanie go do szkoły z internatem, więc pomogłem, ale kiedy pomogłem, stałem się dla niego inną osobą. Nie byłem już tylko dziennikarzem, który chciał poznać jego historię. Stałem się dla niego kimś w rodzaju ojca lub starszego brata, no i źródłem pieniędzy. On potrzebował pieniędzy i próbował je ode mnie wyciągnąć. W ogóle go nie osądzam, na jego miejscu postąpiłbym tak samo.

Musiałem sobie jakoś z tym poradzić. Złamałem już zasadę dziennikarską, widziałem więc trzy wyjścia: skończyć tę znajomość i znaleźć innego bohatera; wspierać go dalej, ale o nim nie pisać, albo przestać go wspierać finansowo, ale utrzymywać z nim kontakt, doradzać mu i opisywać to wszystko. Wybrałem trzecią opcję. Ty mi powiedz, czy wybrałem dobrze.

Dobrze. To ważny i potrzebny wątek i tej historii, i książki w ogóle.

Cieszę się, że to słyszę, bo ryzyko było duże.

To nie był raczej twój jedyny ryzykowny krok. W książce odnosisz się do mitów dotyczących aktywizmu LGBT+. Jednym z nich jest wsparcie finansowe z Zachodu, legendarne pieniądze od Sorosa na aktywizm LGBT+. Piszesz o tym, jak takie wsparcie działa, i nie uciekasz od tego, że bywa moralnie skomplikowane.

Miałem kilka kluczowych momentów zrozumienia na samym początku pracy nad książką. Ponieważ dostałem na nią stypendium, miałem zobowiązania wobec fundacji, między innymi musiałem zorganizować w USA spotkanie poświęcone eksportowi homofobii do Afryki i krajów wschodnich. To było wspaniałe spotkanie z ludźmi z całego świata. Był tam też niezwykły ksiądz z Zambii, duchowny anglikański. Wygłosił przemówienie inauguracyjne, w którym mówił, że jeśli spojrzeć na historię, homofobia jest zjawiskiem zachodnim. W społeczeństwie afrykańskim homofobia nie istniała, dopóki w XIX wieku nie pojawili się misjonarze z Biblią i chrześcijaństwem, a następnie z prawem, które zdelegalizowało sodomię.

Odpowiedział mu John, aktywista LGBT+ z Kamerunu: jeśli powiemy, że homofoby w Afryce robią to, co robią, ponieważ są opłacani przez prawicowe kościoły w Ameryce, to co ze mną? Nauczyłem się polityki, pracując dla Międzynarodowej Komisji Praw Człowieka dla Lesbijek i Gejów w Nowym Jorku.

Wszyscy jesteśmy obywatelami tej Ziemi. Patrzymy na to, co jest na zewnątrz, i bierzemy kawałki, aby stworzyć nasz różnorodny i zróżnicowany zestaw tożsamości, które się krzyżują i łączą. Myślę, że nie ma nic, co byłoby czysto afrykańskie, czysto rosyjskie, czysto polskie. Wszyscy czerpiemy pomysły z różnych miejsc. Na początku mojej książki jest cytat z Jamesa Baldwina o relacji twojej tożsamości z tym, jak ludzie na ciebie patrzą. Tożsamość to taniec między tym, jak widzisz siebie, a tym, jak widzą cię inni. To jedna z lekcji, jakie daje nam ruch gender.

Morska: Globalny spisek i obrona konieczna

czytaj także

Wśród twoich bohaterów nie brakuje osób, które nie wiedziały nic o LGBT+, nie wiedziały, że na to, jak żyją, jest w tym skrócie literka. To pokazuje oczywistą prawdę, że mniejszości seksualne to nie jest zachodni wielkomiejski wynalazek, ale też skłania do namysłu nad geografią dyskursu.

To, co powiedziałaś o nieświadomości bycia osobą LGBT+, jest ważne. Uważam, że to, co nazywamy tożsamością LGBT+, pochodzi z miasta. Jesteśmy w okresie rewolucji przemysłowej, kiedy to ludzie przenieśli się do miasta, żeby pracować, i uwolnili się od feudalnych i rodzinnych zobowiązań. Zaczęli zarabiać pieniądze. To jest trudne do zaakceptowania dla ludzi lewicy, ale to efekt kapitalizmu, że ludzie rozwinęli swoją osobistą autonomię, zaczęli myśleć o swoich pragnieniach seksualnych jako o tożsamości. Tak to wyglądało w czasie rewolucji przemysłowej w Europie w XIX wieku, a obecnie dzieje się w krajach takich jak Indie, Chiny, Meksyk i Rosja. Ludzie opuszczają wieś, bo miasto daje im przestrzeń do bycia sobą. Są też wciąż społeczeństwa istniejące nadal poza globalizacją, od których możemy się wiele nauczyć, szczególnie jeśli chodzi o spektrum płci. Dogłębnie badam dynamikę między tą zglobalizowaną, miejską tożsamością LGBT+ a tożsamością płciową.

Jakie widzisz pozytywne aspekty globalizacji dla kwestii LGBT+?

Rewolucja cyfrowa z pewnością zmieniła zasady gry, ponieważ gdziekolwiek jesteś, jeśli masz smartfona, szerokopasmowy internet i odrobinę prywatności, możesz wejść do świata, w którym znajdziesz innych ludzi takich jak ty, możesz znaleźć pomoc. W mojej książce jest wiele przykładów osób, które na różne sposoby odnalazły swoją tożsamość w sieci lub eksplorują ją dzięki internetowi, czy to przyjmując na przykład kobiece awatary w grach, czy też zakładając profil na Facebooku, dzięki któremu funkcjonują tak, jak chcą.

Problem w tym, że i tu jest ryzyko. Podnosisz wzrok ze smartfona i patrzysz w oczy rodzica, który wyrzuca cię z domu z powodu tego, co robisz, w oczy państwa, które mówi, że jesteś nielegalny, w oczy księdza, który powie, że jesteś grzesznikiem. W wielu krajach, w wielu społecznościach i w wielu rodzinach osoby queer żyją w takim dysonansie, między wolnością w sieci i zagrożeniem w realu.

Druga sprawa to przestrzeń, którą stworzył globalny przemysł rozrywkowy. Teraz jest Netflix i Sex Education, wcześniej była telewizja satelitarna i Will&Grace, było też BBC i możliwość obejrzenia w telewizji marszu równości. Trzecia sprawa to oczywiście wielkie międzynarodowe korporacje ze swoimi politykami różnorodności, inkluzywności i integracji, które mają istotny wpływ na miejsca, w których działają. Nie jestem fanem Google’a czy Facebooka, ale to, co robią dla pracowników na przykład w Indiach, za pomocą fundacji i dofinansowań, jest bardzo cenne.

„Czasem jedyna ucieczka z pożaru prowadzi przez ogień”. Pamiętniki osób LGBT+

No tak, między innymi w ten sposób powstają miejskie enklawy większej wolności. Jednocześnie: wyjście z lokalnej społeczności do miasta czy nawet bardziej progresywnego kraju nie zawsze rozwiązuje problemy twoich bohaterów.

Tak, dobrze pokazuje to historia cioci Tiwo, która była akceptowana jako kobieta w swojej wiosce w Malawi. Byłem w tej wiosce: trzydzieści kilometrów od głównej drogi, jedyny samochód, jaki widziałem, to był ten, w którym siedziałem, nie było elektryczności. Jak to możliwe, że Tiwo nie miała tam problemów? Mieszkała z wujkiem, wodzem wioski, który nie miał żony. Miał tylko tego dziewczęcego chłopca, który garnął się do kobiecych zajęć. Wódz stwierdził: okej, chcesz być dziewczyną? Potrzebuję kobiety, więc możesz nią być. Kiedy ktoś ją znieważył, odbyła się sprawa sądowa, zostali ukarani grzywną, wiesz, trzy kurczaki i koza. Musiała być szanowana jako kobieta, ale na kobiecym miejscu, czyli niżej niż mężczyzna.

To jest dość opresyjna sytuacja, dlatego też Tiwo wyruszyła z czasem do miasta, które okazało się wyzwaniem. Kiedy zorganizowała tradycyjne przyjęcie zaręczynowe, została aresztowana, trafiła do więzienia i powiedziano jej, że jest gejem, czyli jest nielegalna. Cały świat stanął po stronie cioci Tiwo, globalna kampania doprowadziła do jej uwolnienia. Została zwolniona i powiedziano jej, że może ubiegać się o azyl polityczny w RPA jako osoba transpłciowa. Ona tak o tym mówi: „Najpierw powiedziano mi, że jestem gejem, potem, że jestem transpłciowa, a ja jestem po prostu kobietą”. Te kategorie zostały jej przypisane i ona nauczyła się z nich korzystać.

Co z innymi bohaterami i ich zderzeniem z pozornie lepszym światem?

Poznałem dwie Egipcjanki, które w czasie arabskiej wiosny otworzyły małą kawiarnię, miejsce gay friendly w Kairze. Kiedy zmieniła się atmosfera w kraju, dostały możliwość azylu w Holandii. Tam zderzyły się z narracją: nie możemy mieć w naszym społeczeństwie muzułmańskich imigrantów, ponieważ muzułmanie są homofobami i atakują nasze holenderskie równe prawa, nasze holenderskie wartości związane z prawami LGBT+. I jak sobie z tym radzisz, jeśli jesteś muzułmanką i lesbijką?

Dla mnie jest to bardzo interesująca historia, tak jak wszystkie moje opowieści o ludziach, którzy przekroczyli granice, bo szukali jakiegoś rodzaju wolności na drugim końcu tęczy. I to jest produkt tego zglobalizowanego świata, w którym żyjemy. Oglądasz telewizję, widzisz marsz równości, słyszysz, że Amsterdam to raj dla gejów, a potem się okazuje, że życie tam jest dla ciebie trudne. Albo Michael, który wyjechał do Vancouver i po raz pierwszy w życiu doświadczył rasizmu. Uciekał przed homofobią, ale nie wiedział o rasizmie, bo w Ugandzie wszyscy są czarni.

Queerowa Brazylia: 200 lat walki o wolność

czytaj także

Państwa, o których piszesz, tak jak Polska zresztą, najczęściej miały momenty bardziej i mniej sprzyjające mniejszościom. Co wpływa na to, że różowe linie się przemieszczają, homofobiczne nastroje pojawiają się i znikają?

Kluczowym powodem jest konsolidacja konserwatywnego poparcia w czasie, gdy społeczeństwo się liberalizuje i mobilizuje stronę świecką. Chodzi o odzyskanie autorytetu Kościoła w czasach, gdy odchodzą od niego młodzi ludzie. To się teraz dzieje wszędzie i co szalone, w odpowiedzi Kościół stara się być jeszcze bardziej radykalny i jeszcze bardziej traci. Uważam to za formę lęku przed suwerennością. Arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski powiedział, że teraz dzieci nie uczą się ani od rodziców, ani w szkole, tylko z Netflixa. W efekcie dzieci są poza naszą kulturą i musimy je odzyskać.

Takie przemyślenia biorą się z lęku spowodowanego utratą kontroli. Inna sprawa, że to wygodne: skupić uwagę ludzi na kwestiach moralnych, żeby nie myśleli na przykład o ekonomii. Dlatego rząd, kiedy inflacja rośnie, więc politykom nie jest na rękę, żeby obywatele zajmowali się liczeniem, wyrzuca w powietrze temat dotyczący LGBT+ i przez chwilę ma spokój. Kolejna sprawa: jeśli potrzebne jest scementowanie związku między państwem a Kościołem, to też wykorzystuje się do tego prawa mniejszości. Takich sytuacji można wymienić więcej, ale to są moim zdaniem główne powody wywoływania homofobicznych nastrojów.

Zakończenie twojej książki jest optymistyczne. Podtrzymujesz ten optymizm?

Bardzo się cieszę, że tak oceniasz zakończenie. Skoro tak myślisz, to znaczy, że trafiłaś na to, w co ja bardzo mocno wierzę i co jest przyczyną mojego optymizmu: bez względu na konsekwencje ludzie mają odwagę być sobą. Ich życie jest często nadal trudne – chociaż książka uchwyciła pewien moment ich historii, potem skończyłem ją pisać, a niektórzy bohaterowie szli do przodu i są teraz w lepszej sytuacji, niż byli. Czasem czuję, że powinienem ją wciąż aktualizować.

Wierzę w słowa Martina Luthera Kinga o łuku moralnego wszechświata, który jest długi, ale zakręca w stronę sprawiedliwości, chociaż jeśli chodzi o prawa osób LGBT+, wyobrażam je sobie bardziej jako wahadło niż łuk. Z jednej strony są politycy i ich gra moralną paniką, są monoteistyczne religie. Z drugiej strony jest Irlandia, która była religijnym krajem, dopóki Kościół nie stracił wizerunkowo tak, że w dwóch referendach wprowadzono aborcję i małżeństwa osób tej samej płci.

Siłę tej irlandzkiej kampanii ilustruje reklama, na której widać starszego rolnika i jego żonę, wyglądają konserwatywnie, ale mówią: „Mamy syna i córkę. Nasz syn jest gejem. Nasza córka jest heteroseksualna. Kochamy ich oboje jednakowo. Dlaczego mielibyśmy chcieć, aby nasza córka była szczęśliwsza od naszego syna?”. I ta logika nie zawsze się sprawdza. Ale powoli, powoli się sprawdza i jest tego coraz więcej i więcej.

**
Różowa linia okładkaMark Gevisser (1964) – urodził się w Johannesburgu, ukończył literaturę porównawczą na Uniwersytecie Yale. Pracował w Nowym Jorku jako nauczyciel, po czym, w 1990 roku, wrócił do RPA. W swojej karierze dziennikarskiej pisał między innymi dla „New York Timesa”, „Vogue’a” i „Wall Street Journal”. Jest współtwórcą pełnometrażowego filmu dokumentalnego The Man Who Drove With Mandela, który zdobył nagrodę Teddy Documentary Prize na Festiwalu Filmowym w Berlinie w 1999 roku. Gevisser pisał również scenariusze do południowoamerykańskiego serialu Zero Tolerance. Aby napisać Różową linię (Wydawnictwo Poznańskie, przeł. Adrian Stachowski), przemierzył ponad 20 krajów, a jego publikacje na temat nowych wymiarów dyskusji o orientacji seksualnej i tożsamości płciowej ukazały się między innymi w „The Guardian” i magazynie „Granta”. Obecnie zajmuje się tematem pandemii oraz kryzysu klimatycznego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Nina Olszewska
Nina Olszewska
Dziennikarka
Doktora nauk humanistycznych i geodetka, zawodowo związana z komunikacją i PR. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikowała na łamach m.in. „Dużego Formatu”, magazynu „Non/fiction” i Krytyki Politycznej. Autorka książki „Pudło. Opowieści z polskich więzień”.
Zamknij