Kinga Dunin czyta

„Dziewczyna, kobieta, inna”: Bajka z innego świata?

Pop w Polsce zazwyczaj bywa konserwatywny, a ten jest liberalno-progresywny i zwiera różne ważne i aktualne tematy. Kinga Dunin czyta „Dziewczynę, kobietę, inną” Bernardine Evaristo.

Bernardine Evaristo, Dziewczyna, kobieta, inna, przeł. Aga Zano, Wydawnictwo Poznańskie 2021

Dziewczyna, kobieta, innaidzie promenadą wzdłuż rzeki rozcinającej jej miasto na dwoje, po wodzie sunie powoli kilka wczesnoporannych barek

Nie dziwi was to, że zdanie zaczyna się od małej litery i nie jest zakończone kropką? Dodajmy, że każde kolejne zaczyna się od nowego akapitu, to ułatwia sprawę, bo przecież wszystko mogłoby lecieć jednym ciurkiem. Może dlatego po dwóch–trzech stronach przyzwyczajamy się do tego i przestajemy zauważać. Pozostaje pytanie: po co? Może po angielsku ma to jakiś uwodzący rytm, jest białym wierszem? Po polsku raczej nie jest. Może chodzi o to, żeby było bardziej ambitnie? Można było jeszcze opuścić pozostałe znaki przestankowe.

Ten artystyczny zabieg wydaje mi się pretensjonalny i jakoś nie pasuje do popowego charakteru powieści, pozostawiając jednak wrażenie, że ojej, to chyba jakaś literatura z wyższej półki. No nie, raczej czytadło, które, owszem, może wciągać i jeśli wierzyć mojemu kindlowi, zapełnić całkiem przyjemnie 5 godzin i 9 minut.

Wiem, że piszę o autorce o mieszanym pochodzeniu etnicznym – jej matka była Angielką, ojciec Nigeryjczykiem. Że dostała Bookera – jako pierwsza czarna pisarka. Że bardzo się w Polsce spodobała – to akurat mnie cieszy z powodów pozaliterackich. Pop w w Polsce zazwyczaj bywa konserwatywny, a ten jest liberalno-progresywny i zwiera różne ważne i aktualne tematy, do których przejdę później. Nikogo więc nie zamierzam zniechęcać, ale zachwytu nie mogę z siebie wykrzesać.

Inną jeszcze zaletą tej powieści w oryginale, której w Polsce nie mamy zapewne szansy docenić, jest zróżnicowanie językowe. Jak wyjaśnia tłumaczka, bohaterki używają rozmaitych odmian języka i idiolektów. „Dobór słów i ich wymowa natychmiast zdradzają klasę społeczną, wiek, poglądy i, co istotne, nierzadko też pochodzenie postaci”. Pojawia się jamajski patois i nigeryjski pidgin.

Nie zamierzam krytykować wyborów tłumaczki, zresztą nie mam do tego kompetencji. Jednak niezależnie od tego, jak wiele pracy i pomysłowości włożyła w przekład, obawiam się, że tego nie da się oddać w polszczyźnie ze względu na różnice kulturowe między Polską i Wielką Brytanią. Gdybym była native speakerem, może właśnie ze względów językowych doceniłabym tę książkę. Po polsku czasem ktoś mówi niepoprawnie – i tyle. I w naszej wersji językowej nie jest to jakaś dodatkowa wartość.

Kolejnym wyzwaniem są zaimki osoby niebinarnej. Właściwie niewielkim – ono/jego to dość proste. Trudniej jest, gdy przechodzimy do rzeczowników, które mają swoje formy męskie i żeńskie, ale nie mają nijakich. Znajdziemy więc tu takie słowa jak pano (pani, pan, pano) czy gościę. Historia dotycząca osoby niebinarnej jest najbardziej łopatologicznie dydaktyczna. Identyfikujące się jako wolne od płci Morgan (kiedyś Megan) powoli wykształca swoją nową tożsamość, a jego mentorką (i partnerką) jest piękna transpłciowa Bibi, która wie wszystko i wyjaśnia – czytelnik też się doedukuje. Żeby jednak złagodzić problemy zaimkowe, życzliwie pouczy, że nie należy irytować się na ludzi, którzy się mylą, bo zmiana wymaga czasu.

Znikająca litera „T”, czyli jak zabija transfobia

Również konstrukcja tej powieści nie jest zbyt wyrafinowana. Ale podobnie jak nieortodoksyjna ortografia stwarza takie pozory. To dwanaście historii rożnych osób, kobiet – z wyjątkiem Morgan – i między wszystkimi istnieją jakieś powiązania, Niektóre oczywiste: babki, matki, córki, kochanki, przyjaciółki. Inne mają nas zaskoczyć. Jednej kobiecie odebrano dziecko zaraz po porodzie, druga jest adoptowanym dzieckiem, ciekawe, co też może je łączyć?

A na koniec niewielkie gospodarstwo (300 hektarów) założone przez handlarza niewolników odziedziczy czarna osoba transpłciowa („możesz zaprosić wszystkich swoich niepolarnych znajomych, żeby tu sobie mieszkali i mogli być w spokoju sobą” – mówi babcia Morgan). Jeśli to nie jest kicz, to nie wiem, jak to nazwać. Ale oczywiście kicz nas wzrusza, a we wzruszeniach nie ma nic złego.

Kraj wolności – czarna opowieść

Bohaterki i bohaterko wszystkich głównych historii są czarne, a jak nie są, to i tak są. Wystarczy zrobić sobie test genetyczny, żeby dowiedzieć się, że prawdopodobnie każde z nas jest mieszańcem. A skoro rasa, to i rasizm. Sięgamy do historii rodzinnych opisanych osób, do czasów, kiedy rasizm był oczywisty i wyraźny: uniemożliwiał osiedlanie się na prowincji, zdobycie pracy wymagającej kontaktu z ludźmi, dzieci w szkołach były prześladowane.

Pokolenie lat 60. nadal doświadcza rasizmu, choć już w innym kształcie. Na spotkaniu grupy czarnych kobiet uczestniczki dzielą się opowieściami, „co to znaczy być feministką, kiedy w białych organizacjach nie ma dla nich miejsca. jakie to uczucie, gdy ludzie wołają za nimi »murzyny« albo kiedy je pobije jakiś byczek rasista. jakie to uczucie, gdy biali mężczyźni otwierają drzwi albo ustępują miejsca w komunikacji miejskiej białym kobietom (seksizm), ale im już nie (rasizm)”.

Wciąż też istnieje separatyzm – niebiali trzymają się razem. Separacja jest zwykle do jakiegoś stopnia funkcją dyskryminacji i uprzedzeń. Jednak nie znajdziemy tu materiału do jakichś głębszych refleksji, raczej garść stereotypowej wiedzy. Najbardziej brakowało mi w książce przypisów, które wyjaśniałby, czym są rozmaite nieznane mi potrawy. Tu mogłabym się przynajmniej czegoś dowiedzieć.

Eddo-Lodge: Czy świat bez rasizmu to naprawdę rzecz nie do pomyślenia?

Z rasą łączy się oczywiście klasa. W tym wypadku jest to głównie opowieść o awansie dzięki ponadprzeciętnej inteligencji i pracowitości. Najpierw mamy pokolenie dawniejszych imigrantów – są może konserwatywni i patriarchalni, za to niezwykle pracowici, uczciwi i nawet czasem bywają socjalistami.

Chyba gorzej wygląda nowa imigracja? Tego dowiadujemy się od starszych, sfrustrowanych nauczycielek, więc może nie są one obiektywne. Albo znają sprawy z autopsji. Kiedyś w ich szkole uczyły się dzieci z klasy robotniczej, grzeczne i podporządkowane. Dziś to rozwydrzona banda bezczelnych, agresywnych dzieciaków, które noszących ze sobą noże, a w skarpetkach broń palną. Jak mówi jedna z nich: „wychowuję kolejne pokolenia prostytutek, dilerów i ćpunów”. (Gdyby inne, życzliwie opisane przez autorkę środowiska nie były konsumentami różnych używek, to może i dilerów byłoby mniej?)

Lęk przed czarną planetą

czytaj także

Lęk przed czarną planetą

Reni Eddo-Lodge

Skoro tyle kobiet, to i feminizm. Dawniej go nie było, a już na pewno nie wśród niegdysiejszych imigrantek. Młodość pokolenia lat 60. to czasy, kiedy, chociaż wyśmiewany, feminizm stał się czymś bardziej oczywistym. Był waleczny i radykalny. W powieści kobiety z tego pokolenia, które nie są feministkami, chyba dwie, są strasznymi nudziarami. Reszta to nie tylko feministki, ale też lesbijki.

Mamy więc separatystyczny lesbijski czarny feminizm i trochę intersekcjonalności oraz anarchii. Oczywiście są to kobiety z pewnego segmentu klasy średniej – artystycznej cyganerii, środowisk queerowych. Wyraźnie ulubienice autorki.

Klamrą spinającą powieść jest premiera sztuki Ammy – najpierw się zbliża, a na końcu mamy bankiet po premierze, na którym spotykają się bogaci burżuje i kolorowa bohema. Amma kiedyś tworzyła Teatr Kobiet Buszu, teraz jej sztuka Ostatnia Amazonka Dahomeju jest wystawiana na scenie narodowej. Amma Bonsu i jej koleżanki żyły kolorowo – kluby, picie, palenie, koka, poliamoria, życie w squacie i rozprawianie o rasizmie i nędzy kapitalizmu. I nadal całkiem się nie ustatkowały, ale zazwyczaj dorobiły się jakiejś nieruchomości.

Amma ma córkę, dzięki dawcy, snobistycznemu czarnemu gejowi, popintelektualiście. Yazz i jej przyjaciółki to już nowe pokolenie kobiet. Zdobycze matek uważają za oczywiste, jedna chodzi w hidżabie, dla podkreślenia swojej tożsamości. Interesuje je transpłciowość. To się aktualnie nosi („moim zdaniem w przyszłości wszyscy staną się niebinarni, nie będziemy już ani kobietami, ani mężczyznami, zresztą te role to i tak tylko performowanie płci kulturowej, a to oznacza, że ta twoja polityka kobieca, mamciu, stanie się bezużyteczna” – mówi Yazz do matki).

Na szczęście każdy może przyjąć taką tożsamość „z przyczyn politycznych, i to jest w porządku, jeśli pozostaje spójne i ma służyć solidarności, kiedy stanowi to szczere odrzucenie norm płciowych, wmuszanych przez społeczeństwo, a nie nie sposób na bycie bardziej oświeconą albo modną”, jak wyjaśnia im Morgan.

Odzyskać radykalność

Starsze feministki trochę narzekają, że feminizm został zjedzony przez kapitalizm, nie jest tak jak kiedyś, a dawni znajomi zamienili lewicowe ideały za pracę w bankach. No i nie ma już porządnej krytyki teatralnej, tylko wpisy na Twitterze.

Przyjaciółka Ammy, która w Stanach organizuje festiwal sztuki kobiet, robi go tylko dla kobiet, „które urodziły się kobietami, a nie dla kobiet, które się urodziły mężczyznami”, przez co jest oskarżana o transfobię, a – jak mówi „przecież to ostatnie, co można o mnie powiedzieć, mam znajomych trans”. No, terfka, ale to słowo nie pada, nie ma też jakiejś większej dyskusji na ten temat, choć Amma poucza ją, że „społeczność trans ma prawo walczyć o swoje prawa, musisz być bardziej otwarta w tym temacie”.

Wojny nie tylko teoretyczne. O co chodzi terfkom?

Niby są to problemy również znane w Polsce, a jeżeli dzięki Evaristo zostaną bardziej oswojone – super! I można przećwiczyć rożne nowe terminy także po angielsku: sistas, sistahs, womxn, wimmin, womyn, bredrin, bruvs, quivergender, polygender… Jednak my żyjemy w nieco innej rzeczywistości. W kraju rasowo i narodowo homogenicznym, bez tradycji kolonialnej, katolickim, w którym zakazana jest aborcja, a rząd walczy z gender i LGTB+. Itede… Nie wydaje się, żebyśmy w najbliższej przyszłości mogły w Teatrze Narodowym oglądać feministyczne sztuki niebiałych polskich lesbijek. Chętnie oddałabym dziesięć takich powieści za jedną dobrze napisaną sagę o polskich Wietnamkach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij