Kraj

Z miłości do Niemiec, czyli powody, dla których musimy odbudować Pałac Saski

Temat odbudowy Pałacu Saskiego wraca regularnie od zakończenia II Wojny Światowej. O ile przed 1989 r. koncentrowano się na funkcjonalnych, architektonicznych i urbanistycznych walorach przywrócenia budynku, o tyle przez ostatnie 30 lat dyskusja została w tym zakresie zdominowana przez pole symboliczne planowanej rekonstrukcji.

My, Polacy, kochamy niemiecką kulturę; wielbimy niemieckich władców, szanujemy niemieckie interesy. Wymazujemy z pamięci pokój toruński, zachowujemy dystans wobec hołdu pruskiego. Pragniemy sławić niemieckie dzieje. Dlatego w środku Warszawy chcemy postawić bryłę celebrującą niemiecki geniusz. Skąd nam się wzięła ta zajawka na Pałac Saski? Co nam takiego robi Saksonia? Dlaczego tak za nią tęsknimy? Co chcemy sobie rekompensować?

Za co Polacy kochają Saksonię

Temat odbudowy Pałacu Saskiego wraca regularnie od zakończenia II Wojny Światowej. O ile przed 1989 r. koncentrowano się na funkcjonalnych, architektonicznych i urbanistycznych walorach przywrócenia budynku, o tyle przez ostatnie 30 lat dyskusja została w tym zakresie zdominowana przez pole symboliczne planowanej rekonstrukcji.

Odbudowany pałac ma stanowić pomnik wspaniałych losów Rzeczpospolitej, świadectwo wyjątkowości polskiej historii i wybitności jej liderów. W zamierzeniu sponsorów, promotorów i apologetów rekonstrukcji pałac ma stanowić genius loci Warszawy i być jednym z najważniejszych punktów na mapie XXI-wiecznej stolicy. Nowy gmach ma być lustrem dla przeciętnej Kowalskiej (bardziej może dla Kowalskiego, bo reprezentacja władzy to jednak męska rzecz) i sączyć słodko do jej duszy: masz, kochanie, wspaniałych przodków i jesteś córką nieziemskiej ziemi. „Tej ziemi” – rzecz jasna, skoro już jesteśmy na dawnym Placu Zwycięstwa. Można wręcz pomyśleć, parafrazując papieską homilię, że to Sasi pomogą nam teraz odnowić jej oblicze.

To atrakcyjne założenie, kreujące dotychczasowe narodowe imaginarium dookoła Pałacu Saskiego, jest jednak fałszywe. Jak bowiem wskazuje nazwa, budynek ma być dedykowany Sasom, władcom Saksonii, regionu stanowiącego dziś część Republiki Federalnej Niemiec, a będącego etnicznie, kulturowo i językowo terenem par excellence niemieckim. To piękne, że chcemy honorować naszych sąsiadów, ale to chyba jednak nie polityka regionalna przyświeca wysiłkowi finansowemu, historycznemu i organizacyjnemu, włożonemu w to przedsięwzięcie.

Pałac Saski. Odbudowa, której do niczego nie potrzebujemy

Dla przypomnienia – Sejm IX kadencji przyjął nawet ustawę o odbudowie Pałacu Saskiego (ówczesna opozycja głosowała przeciw – czyżby jakieś niemieckie kompleksy Tuska et consortes?), Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powołało start-up pod nazwą Pałac Saski Sp. z o.o. (ze skromnym kapitałem 2 mln złotych), a sama odbudowa całego kompleksu pałacowego wraz z rewitalizacją przyległego terenu może pochłonąć, wedle ostrożnych szacunków, blisko dwa i pół miliarda złotych.

To zaledwie jedna czwarta kosztów, jakie pochłonąć ma szumnie zapowiadana Tarcza Wschód – zatem albo przepłacamy za pompowanie polsko-saksońskiej mitologii, albo ta tarcza to jakaś taniocha. Dla uchwycenia proporcji – za fundusz planowany na Pałac zbudowalibyśmy połowę autostrady z Allenstein (tfu, z Olsztyna!) do Warszawy. Można by ją nawet nazwać Ermland Autobahn, czyli Autostradą Warmińską – oddamy hołd Niemcom, a równocześnie będzie szybciej na marinę i do lasu. Zwrot inwestycji wydaje się pewniejszy niż pachnąca dziadocenem odbudowa pałacu.

Kim zatem byli ci Sasi, stanowiący dla nas tak ważną figurę i punkt odniesienia, że aż chcemy im poświęcić kawałek Warszawy? Elektorowie Saksonii, a przypadkiem królowie polscy, August II i August III, obaj z dynastii Wettynów, są przez historyków uważani na najgorszych władców w historii naszego kraju. Pierwszy po polsku nie mówił wcale, drugi słabo, a obaj po równo nie interesowali się losami Polski i więcej czasu spędzali nad Łabą niż nad Wisłą.

Piątek: Moja historia o odbudowie Warszawy to krzepiący mit

Augusta II bardziej pochłaniała budowa relacji z kilkunastoma swoimi oficjalnymi metresami oraz udział Drezna w Wojnie Północnej, a jego syn dbał przede wszystkim o wzmacnianie międzynarodowej pozycji Saksonii i rozbudowę kolekcji dzieł sztuki Galerii Drezdeńskiej. Ich rządy w Rzeczpospolitej to staczanie się ustroju, którego kulminacją był zupełny zanik państwa i rozbiory. W obliczu zwrotu chłopskiego w polskich badaniach historycznych truizmem będzie dodawanie, że na królów polski obaj Saksończycy wybrani zostali wolą ułamka promila polskiego społeczeństwa, czyli arystokratycznej śmietanki.

Widocznie takie osiągnięcia wystarczą by Polacy zdecydowali się odbudować pałac dedykowany takim królom. Warto przy tym pamiętać, że budynek stanowił prywatną własność dynastii Wettynów. August II nabył nieruchomość, gdyż nie chciał finansować utrzymania Zamku Królewskiego, którego nie mógłby po nim dziedziczyć jego potomek.

Warszawa – Dubaj Północy

Odbudowa Pałacu Saskiego to zatem taki gest, jak byśmy dziś z naszych podatków rekonstruowali dom rodzinny Bolesława Bieruta albo przyjęli ustawę o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie willi Jana Kulczyka. Ale nie – do Niemców mamy słabość i na celebrowanie ich liderów środki mamy.

 To, co nigdy nie powinno zostać zburzone

 Czy zatem sami na siebie nie zastawiamy pułapki? Czy sen o Wielkiej Rzeczpospolitej Saksońskiej (Niemieckiej?) nie jest przejawem syndromu postkolonialnego? Czujemy się ciągle w stosunku do potomków Krzyżaków, Bacha, nazistów i Beethovena jak subaltern, jak podporządkowany inny? Sasi stanowią rzecz jasna istotną część polskiej historii i zapewne jest wiele innych, mniej eksponowanych, sposobów i miejsc, gdzie pamięć o obu Augustach można reprodukować. Szlak jest przetarty – choćby pomorskie Warcino dyskretnie podkreśla swoje związki z kanclerzem Bismarckiem, a Szczecin ma tablicę upamiętniającą Katarzynę Wielką (a nawet chwali się tym na stronie visitszczecin.eu – więc ta nasza słabość do oprawców to może nie tyle syndrom postkolonialny, ile sztokholmski).

Na rekonstrukcję Pałacu Saskiego można też spojrzeć z innej strony. Otóż odbudowany ma być nie tyle budynek zamieszkiwany przez Sasów w XVIII wieku, ile gmach w formie znanej w chwili wybuchu II Wojny Światowej.

Queerowe ofiary Auschwitz i II wojny światowej upamiętnione w Bundestagu

Po śmierci Augusta III w 1763 r. rezydencja Wettynów była bowiem wielokrotnie przebudowywana. Po tym, jak Saksończycy przestali udawać zainteresowanie polskimi sprawami, pałac stał się między innymi prywatną własnością rosyjskiego arystokraty, mieścił w sobie dowództwo carskiego okręgu wojskowego, a po 1918 r. był siedzibą Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. W materiałach propagujących pomysł odbudowy pałacu podkreśla się ten związek z polską armią okresu międzywojnia – to tu pracowali kryptolodzy łamiący kody bolszewików w 1920 r., tu złamano także szyfr Enigmy.

To wspaniałe i godne przypominania osiągnięcia polskiej armii i akademii. Ale równie dobrze sztab generalny sanacyjnego dowództwa można połączyć z zamachem majowym, Berezą Kartuską i Brześciem. Militarny klucz odczytania tego miejsca okazuje się zatem równie mało inspirujący i przenikliwy, co królewski.

Idea przywrócenia Polakom pałacu opakowana została także w slogan agitujący za ‘wspólną odbudową tego, co nigdy nie powinno było być zniszczone’. Pomijając peerelowsko- przodowniczy sznyt tego hasła, rodzi ono dwie naturalne wątpliwości. Pierwsza – czy będziemy tak konsekwentnie odbudowywać i finansować inne bezsensowne destrukcje? Wskrzesimy dzielnice żydowskie, powołamy spółkę Sztetle Polskie S.A.? Druga – czy jeśli czegoś jednak nie rekonstruujemy to aprobujemy przeszłość i niejako przyznajemy, że sam akt zniszczenia był zasadny? Nie odbudowywujemy ani nie rewitalizujemy synagog, bo one i tak powinny były być zburzone?

Skoro zawodzi perspektywa rojalistyczna i wojskowa, to może zapładniające będzie spojrzenie na saskie ślady w Warszawie poprzez aktualne wydarzenia polityczne i próbę rozciągnięcia mentalnego, kulturowego i dyplomatycznego łuku pomiędzy Warszawą a Dreznem?

Już 1 września w Saksonii odbędą się wybory do lokalnego parlamentu. Najpewniej zwycięży w nich neofaszystowska Alternatywa dla Niemiec (AfD), która prowadzi w rankingach popularności w tym landzie i od ponad półtora roku dostaje w sondażach regularnie ponad 30 proc. głosów poparcia. Na trzecim miejscu z ponad 15 proc. zwolenników plasuje się mocno prorosyjski Sojusz Sahry Wagenknecht. Przy takiej konstelacji politycznej i takim sentymencie saksońskiego elektoratu może lepiej darować sobie hołd polskiej stolicy dla Saksonii Anno Domini 2024. Gdy w Warszawie zwycięży już Konfederacja, to oznak uwielbienia dla współczesnego niemieckiego modern-faszyzmu ze strony polskich władz będzie nam aż nadto.

„Orlęta. Grodno ’39”: Antysemici niegroźni, momentami sympatyczni

Polityka historyczna w naszym kraju ma zwykle charakter ratowniczy, to znaczy ma nas przed czymś ratować. Gusła wokół rekonstrukcji Pałacu Saskiego i jego otoczenia odprawiane w ostatnich latach przez część naszej klasy politycznej (i chyba aprobowane przez jej całość – przecież subskrypcję na pławienie się w blasku defilady z okazji święta Wojska Polskiego na Placu Piłsudskiego wykupiła także Koalicja 15 X) mają nas wzbogacić o dodatkowy narodowy totem i zaprowadzić w świat magii, ratując Polaków przed konfrontacją z obrazem ich samych. Ich samych jako społeczeństwa przypadkowego i przeciętnego w skali globu i historii. Naszej zbiorowej psyche zdecydowanie bardziej przysłużyłoby się jednak częstsze schodzenie na ziemię i detabuizowanie historycznych mechanizmów polskiej władzy.

**

dr Radosław Skowron – prawnik, konstytucjonalista

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij