Miasto

Pałac Saski. Odbudowa, której do niczego nie potrzebujemy

Projekt odbudowy Pałacu Saskiego nie był konsultowany nie tylko z mieszkańcami Warszawy, ale także ze środowiskami architektów czy ekspertów od konserwacji zabytków. Ma kosztować 2,5 miliarda złotych. Nie mamy przypadkiem pilniejszych wydatków? Pisze Jakub Majmurek.

Senat przegłosował specustawę o odbudowie Pałacu Saskiego, Pałacu Brühla oraz kamienic przy ulicy Królewskiej. Wszystko wskazuje więc, że mający kosztować blisko 2,5 miliarda złotych projekt wkrótce ruszy.

Przyznam, że nie potrafię pojąć, czemu opozycja nie skorzystała ze swojej senackiej większości, by odrzucić ten projekt. Czemu aż 15 senatorów – w tym tak doświadczeni politycy jak marszałek Grodzki, Bogdan Borusewicz, Bogdan Zdrojewski – wstrzymało się od głosu, faktycznie otwierając drogę do przyjęcia inicjatywy prezydenta Dudy.

Z pomysłem przywrócenia przedwojennej zabudowy placu Piłsudskiego i ulicy Królewskiej wszystko jest nie tak. Po pierwsze, to niedobry architektonicznie i urbanistycznie pomysł, który pod pozorami troski o historyczną pamięć niszczy historyczną substancję miasta. Po drugie, to naprawdę nie jest dobry moment na takie wydatki: jesteśmy przed czwartą falą pandemii i naprawdę są pilniejsze potrzeby, na które można by przeznaczyć prawie 2,5 miliarda złotych, niż rekonstrukcja, na której nie zależy nikomu poza kilkoma prawicowymi politykami i liderami opinii. Po trzecie, ta ustawa to typowy przykład PiS-owskiego autorytarno-centralistycznego podejścia. Sprawę załatwia się specustawą, wywłaszczając teren spod władzy miasta oraz wyjmując budowlę spod nadzoru konserwatorskiego. Opozycja miała naprawdę dość powodów, by powiedzieć PiS „nie”.

Siła ruiny

Z Pałacu Saskiego po wojnie zostały tylko trzy przęsła kolumnady łączącej dwa skrzydła budynku. W 1946 roku Zygmunt Stępiński zabezpieczył je jako stałą ruinę i zaadaptował na Grób Nieznanego Żołnierza – który także przed wojną mieścił się w kolumnadzie Pałacu. Ta bryła, odcinająca się od pustki placu Piłsudskiego, jest jednym z najmocniejszych wizualnie miejsc w stolicy.

Jest blizną w miejskiej przestrzeni, przypominającą o zerwanej historycznej ciągłości, o tragedii II wojny, która oddziela przepaścią naszą teraźniejszość od względnie niedawnej przecież przeszłości, do której nie ma powrotu.

Mądry konserwatyzm potrafiłby docenić siłę tej ruiny, dbałby o nią jako świadectwo unikalnej historii miasta. Mądry konserwatyzm na polskiej prawicy zawsze był jednak towarem deficytowym. W swoim podejściu do historii kieruje się ona raczej naiwnym restauracyjnym impulsem, pragnieniem, przywrócenia, jeśli nie dawnej Polski z Marszałkiem, Wieniawą, ułanem i polowaniami u prawdziwych hrabiów, to przynajmniej jak największej liczby symboli tamtego świata – zwłaszcza monumentalnej architektury. Wszystko po to, by polską historię dało się przedstawić jako historię bez sprzeczności, napięć, zerwań, radykalnych pęknięć.

Ten motyw wprost pojawił się w wypowiedzi prezydenta Dudy, z którego kancelarii wyszła inicjatywa odbudowy pałacu: „Zważywszy, że Pałac Saski wraz z Grobem Nieznanego Żołnierza jest trwale obecny w zbiorowej świadomości Polaków i przedstawia integralny element naszej narodowej spuścizny, uważam spełnienie postulatu przywrócenia tej zburzonej podczas II wojny światowej budowli za szczególny akt pamięci. […] [Odbudowany pałac] będzie przejawem troski Polaków o materialne dziedzictwo suwerennej Ojczyzny, a także widomym znakiem więzi łączących dzisiejszą Rzeczpospolitą z odrodzonym w 1918 roku Państwem Polskim”.

Pałac Saski w 1934 roku Fot. Willem van de Poll/Wikimedia Commons CC0

Problem w tym, że w imię podkreślenia więzów dzisiejszej Polski „z odrodzonym w 1918 roku Państwem Polskim” niszczy się jeden z najbardziej wymownych pomników wojennej historii miasta. Wszystko w imię budowli, której historyczne i architektoniczne wartości są dość średnie, zupełnie nienadającej się na symbol historycznej ciągłości.

Pałac Saski, w formie w jakiej został zbudowany dla monarchów z dynastii Wettynów – na miejscu wcześniejszego pałacu Morsztynów – został radykalnie przebudowany po powstaniu listopadowym, gdy władze carskie nakazały rozbiórkę barokowego korpusu budowli.

Piątek: Moja historia o odbudowie Warszawy to krzepiący mit

Przebudowany klasycystyczny gmach kupił rosyjski kupiec Iwan Skwarcow, który zrobił z niego użytkowy budynek wynajmowany na różne komercyjne przedsięwzięcia. Potem ponownie przejęły go władze rosyjskie, umieszczając w nim dowództwo lokalnego okręgu wojskowego. Wojskową funkcję budynek zachował w II RP. Widzimy więc, że pałac pokazuje raczej zakręty polskiej historii, niż trwałość polskiego dziedzictwa materialnego, kulturowego i politycznego: zbudowano go dla saskich królów, następnie użytkował go rosyjski kupiec, potem rosyjskie władze wojskowe, znacznie dłużej niż polskie – naprawdę bardzo to średni narodowy symbol.

Czy nie mamy pilniejszych wydatków?

Po drugie, naprawdę trudno jest uzasadnić wydatek niemal 2,5 miliarda złotych w takim momencie jak obecnie. Zbliża się czwarta fala pandemii. Za chwilę znów testowi zostanie poddana ochrona zdrowia, a niewykluczone, że także szkolnictwo. Nie wiemy, czy nie będą koniecznie lokalne lockdowny i wsparcie dla pozbawionych możliwości normalnego zarabiania przedsiębiorstw. Realne dochody pracowników sfery budżetowej z jej zmrożonymi pensjami zjada inflacja − pensje w tym sektorze są też po prostu za niskie, wkrótce być może zobaczymy protesty ratowników medycznych i pracowników ZUS.

Więc naprawdę, 2,5 miliarda złotych można wydać sensowniej. Stworzyć rezerwowy fundusz dla systemu ochrony zdrowia na wypadek przeciążenia covidowego. Albo dla szkolnictwa na ewentualność kolejnego semestru w edukacji zdalnej. Doinwestować psychiatrię i pomoc psychologiczną, bo emocjonalnie poharatane przez pandemiczne śmierci społeczeństwo będzie jej potrzebowało, gdy w końcu rozpocznie pracę żałoby. To są dziś realne potrzeby społeczne, nie rekonstrukcja dwóch pałaców i kamienic na Królewskiej.

Opieka to najlepsza (po)pandemiczna inwestycja

czytaj także

W odbudowanych gmachach mają się co prawda mieścić instytucje publiczne. W Pałacu Brühla Senat przeniesiony z Wiejskiej, w Pałacu Saskim ciągle nie wiadomo jakie dokładnie. Rozumiem potrzebę inwestowania państwa w nowe budynki publiczne, w Warszawie często ich sytuacja lokalowa wymaga poprawy. Można ją jednak rozwiązać, stawiając na ekonomiczną, ekologiczną, nowoczesną estetycznie architekturę – nie potrzeba do tego monumentalnej rekonstrukcji. Nie trzeba też powoływania specjalnej spółki – co robi ustawa – z pensjami na poziomie 28 tysięcy złotych miesięcznie.

Izbie refleksji zabrakło namysłu

Specustawa to drugi po pomnikach smoleńskich przypadek, gdy rządy PiS przejmują kontrolę nad fragmentem centrum stolicy, by podporządkować go własnej politycznej i historycznej wizji. W mieście, które obecną władzę wyraźnie odrzuca w kolejnych wyborach.

Projekt nie był konsultowany nie tylko z mieszkańcami Warszawy, ale także ze środowiskami architektów, urbanistów, ekspertów od konserwacji zabytków.

Senatorowie oczywiście nie mogli ostatecznie powstrzymać PiS, weto Senatu może odrzucić Sejm. Niektóre poprawi Senatu szły w dobrą stronę – np. włączając minimalnie prezydenta stolicy w proces planowania nowego-starego kompleksu. Niemniej jednak, senatorowie stracili okazję, by wyrazić sprzeciw, by zaznaczyć, że to jest PiS-owski projekt. Co, jeśli skończy się on tak, że grupa powiązanych z partią osób zarobi w spółce celowej i na kontraktach z nią, a budowla ciągnąć się będzie latami albo nigdy nie powstanie? Bo przyznam szczerze, że mnie się to wydaje bardzo prawdopodobnym scenariuszem.

Ilekroć słyszę o kolejnym drogim PiS-owskim projekcie – ze specjalną spółką i posadami za sporą wielokrotność średnich krajowych – przypominają się mi scena z Kleru Wojciecha Smarzowskiego, gdy ksiądz grany przez Roberta Więckiewicza mówi wściekły do swojej partnerki, która załatwiła rynny dla ich lokalnego kościoła: „chodzi o to, żeby zbierać, a nie zebrać i zakończyć zbieranie”.

Naprawdę oczekiwałbym od moich senatorów z paktu senackiego, by mogli powiedzieć: „przepraszamy, ale my od początku byliśmy przeciw”.

W lipcowym sondażu Social Changes dla portalu „wPolityce” za odbudową opowiedziało się aż 49 proc. pytanych. Przeciw było tylko 24 proc., reszta nie miała zdania. Jeśli jednak mamy mieć po coś izbę wyższą parlamentu, izbę refleksji, to po to, by czasem miała odwagę pójścia pod prąd populistycznym nastrojom. By przeprowadziła rzeczywistą debatę społeczną, której zabrakło na etapie inicjatywy prezydenta Dudy. Szkoda, że Senat tym razem nie stanął na wysokości zadania.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij