Historia

Pogrom marcowy

marzec-1968-antysemityzm

Zdjęcia ofiar Marca nie obiegły świata, jak te wykonane w Kielcach przez Julię Pirotte. Wyrzuceni z Polski Żydzi sami do tego świata pojechali, gdyż skutkiem Marca była przede wszystkim fala emigracji z biletem w jedną stronę. Pod presją, ze strachu, bo tak będzie bezpieczniej, bo nie było już innego wyjścia, bo „atmosfera była nie do zniesienia i mieliśmy już dość”.

Antysemityzm, na co zwróciła uwagę Joanna Tokarska-Bakir, wyznaczył Żydom „miejsce niebezpieczne, które w każdej chwili mogło zniknąć z powierzchni ziemi”, ponieważ utrzymuje on pogrom w stanie ciągłej możliwości. Świadomość istnienia tego niebezpiecznego miejsca, a jednocześnie jego zajmowania najwyraźniej stale towarzyszy ofiarom przemocy w zawieszeniu. Podczas konferencji prasowej inaugurującej obchody 50. rocznicy Marca ’68, zorganizowanej przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce i Narodowe Centrum Kultury, zamieszkały w Szwecji Leo Kantor apelował do uczestników, by nie mówić o bieżącej polityce, „bo my na co dzień chcemy tu jeszcze bywać”. Tu – znaczy oczywiście w Polsce, gdzie Żydom nadano status sublokatorów.

Tymczasem to właśnie w Polsce, a dokładnie w języku polskim, nieustannie podejmowane są rozmaite starania, by słowo „pogrom” z niego wyrugować, szczególnie nie używać go, gdy mowa o wymierzonej w Żydów przemocy ze strony Polaków. „Zajścia”, „wypadki”, „wydarzenia”, „ekscesy”, „prowokacja”, „zamieszki”, „incydent” – to najczęściej pojawiające się słowa, mające tuszować specyfikę, zasłaniać przebieg, łagodzić skutki i zmieniać wymowę np. pogromu kieleckiego. Już na pewno słowo „pogrom” nie jest przyjęte w opisie i interpretacji wydarzeń nazywanych umownie Marcem 1968.

Po roku 1989 temat Marca wielokrotnie powracał i wciąż powraca w różnych kontekstach, choć z pewnością najwięcej o tych wydarzeniach mówi się publicznie przy okazji kolejnych okrągłych rocznic. Ujawniony i wykorzystany w Marcu antysemityzm jest jednak rytualnie przypisywany elitom władzy, reżimowym publicystom lub po prostu komunistom, którzy posłużyli się nim w sposób instrumentalny. W wersji idącej krok dalej władza komunistyczna bywa po prostu nazywana „żydokomuną”, więc odpowiedzialność za rozpętaną w 1968 roku kampanię antysemicką zostaje scedowana na samych Żydów.

Pytanie o społeczną podatność na kakofonię antysemickich haseł oraz oddolną wokół nich mobilizację z reguły kwitowane bywa brakiem miarodajnych badań bądź jest rozstrzygane na korzyść społeczeństwa rzekomo impregnowanego na dyskurs władzy. Sformułowania takie, jak „kampania antysemicka”, „kampania antysyjonistyczna” bądź „kampania marcowa”, pozwalają ów bezpieczny dystans wyznaczyć i utrzymać w mocy. Jeśli jednak wczytać się we wspomnienia polskich Żydów doświadczonych antysemickim „marcowym gadaniem” i ostatecznie wyrzuconych z kraju, to bez większego wysiłku można uznać zasadność opisu ówczesnego klimatu społecznego, który współtworzyli również polscy sąsiedzi, za pomocą słów „atmosfera pogromowa”.

Czy aby zasadne i uprawnione było mówienie o pogromie, potrzeba ofiar śmiertelnych? Twierdzącej odpowiedzi na to pytanie udzielił historyk Dariusz Stola, choć sam z zastrzeżeniami zdecydował się w odniesieniu do Marca ’68 posłużyć pojęciem pogromu: „Antysemicki nurt Marca 1968 – pisał – to przede wszystkim kampania agresji symbolicznej, werbalnej, której zwieńczeniem nie był terror krwawy, lecz terror psychiczny, nie fala aresztowań i zsyłek na Syberię, lecz fala zwolnień z pracy i emigracji. Można by ją nazwać pogromem symbolicznym lub słownym. Natomiast rzeczywiste pogromy polegały na aktach fizycznej agresji tłumu wobec Żydów”.

Podobną opinię sformułował także Adam Michnik, który podczas zorganizowanego w czerwcu 1995 roku seminarium Pamięć żydowska/Pamięć polska nazwał Marzec ’68 „suchym pogromem”. Suchym, czyli zapewne bezkrwawym. Jednocześnie zdaniem Michnika ten „suchy pogrom w ’68 był faktycznie pogromem polskiej inteligencji demokratycznej pod hasłami antysemickimi. To wtedy się zaczął ten dziwaczny fenomen antysemityzmu, który w gruncie rzeczy nie był wymierzony w społeczność żydowską, tylko w polskie aspiracje wolnościowe”. Michnik zastrzegł również, że Polska była w tym czasie „narodem zniewolonym, była krajem podbitym i nie wolno jednym tchem mówić o polskim antysemityzmie sprzed wojny, który był podły, wstrętny, ale był fragmentem prawdziwej Polski, i tym samym tchem o suchym pogromie w 1968 roku”.

O tym, że Polski w 1968 roku nie było, a za antysemicką kampanię odpowiadają wyłącznie komuniści, mówił też premier Mateusz Morawiecki podczas debaty zorganizowanej na Uniwersytecie Warszawskim w 50. rocznicę Marca.

We władzy szczurołapa [rozmowa z Joanną Tokarską-Bakir]

Atmosfera pogromowa

Liczne świadectwa, wspomnienia, wywiady nie pozostawiają jednak wątpliwości, że tamta atmosfera strachu budziła wśród Żydów jak najgorsze skojarzenia. Odczuwana była zresztą już wcześniej, nim nastał czas jej szczególnego wzmożenia. W doskonałej książce Socjalizacja i tożsamość żydowska w Polsce powojennej. Narracje emigrantów pokolenia Marca ’68, w całości opartej na przeprowadzonych wywiadach, Marcin Starnawski wskazuje, że jego rozmówcy mieli poczucie zagrożenia na długo przed Marcem. W rozdziale Zagrożenia a identyfikacja przed przełomem 1967–1968 dokonuje on ich kategoryzacji i wyróżnia m.in. niezinstytucjonalizowane „zagrożenie quasi-pogromowe”.

Keff: Antysemityzm – niezamknięta historia

Zagrożenie to, pisze Starnawski, charakteryzowały „pojedyncze lub seryjne akty uciążliwej moralnie i psychologicznie niszczącej agresji symbolicznej oraz ograniczonej, choć dotkliwej i niebezpiecznej agresji fizycznej, wymuszające okresowe zmiany w codziennym funkcjonowaniu grup bądź organizacji oraz skłaniające do podejmowania zbiorowych strategii ochronnych lub obronnych”. O doświadczanych przed Marcem ’68 szykanach, obelgach i przemocy fizycznej opowiadali również niemal wszyscy bohaterowie książki Mikołaja Grynberga Księga wyjścia. Warto wsłuchać się choćby w kilka głosów rozmówców obu autorów:

Rozmówca Marcina Starnawskiego: Był pewien okres na tym naszym Grochowie, kiedy ja i mój brat nie wyszliśmy sami na podwórko, tylko wychodziliśmy zawsze we dwójkę, mając albo kamień, albo kastet w ręku, żeby się bronić. W tym się to przejawiało. Nie mogłem się bawić z innymi dziećmi, bo [mówiono:] „to jest parszywy Żyd, więc on…”. Wiesz, wyraźnie się to dało odczuć, na tym robotniczym Grochowie wyraźnie to się odczuwało. Dosłownie: wyszedłeś na podwórko i pierwsze, co usłyszałeś: „Ty parszywy Żydzie!”. Na pewno były dzieci, które tego nie robiły, ale wtedy tylko to się widziało. […] Był rok czasu… ’65–’66 rok, kiedyśmy bez kastetu nie wychodzili. Dziwne, to było przed tą kampanią antysemicką, był tam jakiś taki okres, kiedyśmy się dosłownie bali wyjść.

Rozmówca Marcina Starnawskiego: Jak byłem dziecko, to bawiliśmy się w gruzach. Tam siedzieli tacy robotnicy, tak sobie popijali. Mnie taki robotnik złapał. Mówi: „Kto ty jesteś?”. Ja tak wiedziałem, że on chyba… Wiedziałem, o co chodzi. Miałem może siedem, osiem lat. Ja mówię: „Polak”. I on mówi: „Ty Żydzie”. I tak mi dał w mordę parę razy. Małe dziecko. To pamiętam do dzisiaj.

Rozmówca Marcina Starnawskiego: Poleciałem do mamy, że mnie ktoś tam Żydem nazwał i uderzył, to mama wybiegła na… tuż przed samym kościołem, i taki wyrostek, on miał chyba z szesnaście lat […] No, to on ją za włosy pociągnął, pierwszy raz zauważyłem, że moja mama nie jest taką już najmocniejszą osobą na świecie, bo ją napadł ten chłopak.

Ala Elczewska: Pamiętam ze szkoły taką scenę: Maja ucieka, a za nią lecą koledzy z klasy i się drą: żydówa, żydówa! I jeszcze kiedyś Majka dostała od nauczycielki w twarz, bo pisała dziewiątkę po żydowsku.

Szymon Fisz: Przeszedłem w Polsce wszystko, co Żyd miał do przejścia. Co Żyd miał do przejścia w Polsce? Ochronę przed lecącymi kamieniami w drodze do szkoły.

Nina Himelstein: Mówiłam Ci już, co śpiewała mojej mamie jedna pani we wspólnej kuchni na Stokach w Łodzi? „Ta ostatnia niedziela, kiedy szlag już cię trafi…”.

Andrzej Krakowski: Przez pierwsze trzy lata szkoły był spokój, a potem wprowadzili religię do szkół. Było nas dwóch z klasy, którzy mogli w tygodniu dłużej pospać, bo religia była na pierwszej lekcji. I wtedy się zaczęło. Kroili mi tornistry. Ile ja miałem pociętych tornistrów. Cięli. Gwiazdę rysowali. Potem zaczęły się przezwiska: Mosiek, Srulek, Jojne…

Dawid Guterbaum: Wszystko było dobrze, dopóki nie rozeszła się wiadomość, że jestem Żydem. Zaczęli mnie tam prześladować i zorganizowali lincz. Starsi dali młodszym kije i kazali mnie bić.

„Boli mnie fakt, że zostałem zmuszony do wyjazdu” [fragment „Księgi wyjścia”]

Zarówno z bieżąco doświadczanych sytuacji, przekazów rodzinnych, jak i wiedzy na temat historii prześladowania Żydów wynikało, jak zauważa Starnawski, przewidywanie zagrożenia. Na podstawie przeprowadzonych wywiadów konstatuje, że „chociaż antycypacja zagrożenia właściwie zawsze odnosiła się do ogólnego położenia wszystkich Żydów, wiązała się z przeświadczeniem o konieczności przygotowania się na konfrontację z mogącą nastąpić w nieokreślonej przyszłości sytuacją zagrożenia osobistego. W wielu rodzinach co jakiś czas pojawiała się myśl, że nie jest wykluczone, iż prędzej czy później okoliczności zmuszą do opuszczenia kraju. Widmo emigracji obecne było w domach części moich rozmówców”.

W jaki sposób do tej antycypowanej konieczności przymusowego opuszczenia kraju się przygotowywano? Raz jeszcze oddajmy głos rozmówcom Starnawskiego i Grynberga:

Rozmówca Marcina Starnawskiego: Jednym z powodów, dla których studiowałem na politechnice, był właśnie niewątpliwy wpływ mojej mamy, która po doświadczeniach swojego życia zawsze mi tłumaczyła, że trzeba być inżynierem albo lekarzem, bo taki zawsze sobie znajdzie pracę. Szczególnie jak się jest Żydem. Bo jedyna rzecz, którą mogę ze sobą zabrać, jak będę gdzieś musiał uciekać, to jest moja wiedza.

Aleksander Markowski: Chciałem pójść na socjologię albo na filozofię, ale nastąpił twardy odpór ze strony rodziców: gdybyś chciał wyjechać, to z tego się nie utrzymasz

We wspomnieniach Żydów dotkniętych marcową przemocą nie brakuje i takich, w których słowo „pogrom” służy do opisu doświadczonej rzeczywistości społeczno-politycznej tam i wtedy. Nie musi zresztą w ogóle padać, by czytelnik się zorientował, czym była panująca wówczas atmosfera pogromowa, skąd wynikało poczucie bezpośredniego, w tym również fizycznego zagrożenia, jak ujawniał się tamten strach i co powodował:

Stefan Ulman: Pamiętam zimną noc. Nagle ktoś puka do drzwi. Wchodzi Heniek: „Słuchaj, mam ważną wiadomość, na dole stoi mój ojciec, chodzimy po domach, żeby wszystkich ostrzec, że zaraz będzie pogrom. Zabierz mamę i jedźcie gdzieś”. To musiało być niedługo po marcu. Przeraziłem się, wyszedłem na balkon. Nigdy przedtem nie spotkałem jego ojca, chorował, nie mogliśmy Heńka odwiedzać. Patrzyłem, jak się oddalają szybkim krokiem, pod stopami skrzypiał im śnieg. Mam ten obraz w oczach. Mama spała. Ja już nie zmrużyłem oka. Koło łóżka położyłem hantle. Przy każdym szeleście podchodziłem do okna. Od tamtej nocy czułem się rzeczywiście zagrożony.

Rozmówczyni Marcina Starnawskiego: Sytuacja była wręcz groźna. Nastąpił lęk wśród Żydów […], że jest bardzo niedaleko do wybuchu pogromów. Zaczęło być bardzo niebezpiecznie, bo jednak ten odgórny antysemityzm znajdował coraz więcej amatorów.

Anka de Tusch-Lec: Dużo wtedy rozmawialiśmy. Niektórzy twierdzili, że atmosfera jest przedpogromowa. Niektórzy, że to już pogrom. Daleko było do pogromu, na szczęście. Nikogo przecież nie zabili. Ale tak to się zawsze zaczyna, pomaleńku. I narasta.

Nina Himelstein: To był bardzo niemiły okres. Wiesz, co mnie wtedy najbardziej zaskoczyło? Tata położył siekierę tuż przy wejściowych drzwiach, na liczniku gazu. Po co ją tutaj kładziesz? – pytam. Mnie nikt nie zrobi pogromu – powiedział. Przeraziłam się, bo on był spokojnym człowiekiem. Taka była atmosfera.

Henryk Dasko: Grom uderzył nieco wcześniej, w czerwcu 1967 roku. Ojciec, delegat na Kongres Związków Zawodowych, wrócił do domu w złym stanie. „Co się stało?”, zapytała zaniepokojona Mama. „Gomułka wygłosił pogromowe przemówienie”, odpowiedział. Nie wiedziałem, co miał na myśli, ale nigdy nie słyszałem, żeby coś podobnego mówił. Zdarzyło się to parę tygodni po wojnie sześciodniowej na Bliskim Wschodzie, zakończonej klęską arabską. Wszystkie państwa bloku sowieckiego poza Rumunią zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem, nazywając go agresorem. Przekonany, że polscy Żydzi popierają Izrael, Gomułka nazwał ich „piątą kolumną wewnątrz kraju” i zarzucił im zbiorową nielojalność. Ojciec położył się na tapczanie, odwrócił do ściany i tak przeleżał w bezruchu kilka dni.

Agata Tuszyńska: Mój dziadek zrobił to, co w takich chwilach umiał najlepiej – położył się do łóżka […]. „Dlaczego?”, powtarzał do żony. I do ściany, bo leżał odwrócony do ściany. Niewiele mówił. Próbował analizować. Kto ich ośmielił, dlaczego nagle znajdował na wycieraczce kartki: „Mosiek do Izraela!” […]. Przestał wychodzić z domu. Tylko rano po bułki i gazetę, choć lepiej byłoby, żeby jej nie czytał. „Trybuna Ludu”, jego pismo, organ jego partii, przewodziła całej tej kampanii w prasie. Wracał i kładł się na tapczanie. Wychodził rzadziej, odkąd znalazł na klamce ślady odchodów. Prawa dłoń w śliskiej, cuchnącej mazi. Obrzydzenie. Przerażenie. Kto? Dlaczego? A może mu się przyśniło? Dlaczego mieliby robić coś takiego? Kiedy wyjeżdżali koledzy i towarzysze partyjni, przez chwilę też pomyślał o wyjeździe. Izrael? […]. Tapczan na Puławskiej. Tak naprawdę nie chciał innego miejsca. Tego łóżka mu nie zabiorą, tu może leżeć […]. Tak został. Sam. Odwrócony do ściany.

Zaremba Bielawski: Antysemityzm Dmowskiego jako projekt integracyjny

Joanna Gomułka: Moja młodsza córka, trzynastoletnia, zupełnie nie wytrzymała psychicznie tej atmosfery. Ona zawsze była bardzo dobrą uczennicą, a wtedy w szkole zupełnie przestała mówić. Nauczyciele, znając ją i wiedząc, że mają do czynienia z kimś utalentowanym, bardzo starali się pomóc, ale … I chodziła taka skulona. No więc złożyliśmy podanie o zwolnienie nas z obywatelstwa polskiego, bo chcemy wyjechać do Izraela.

Irena Wygodzka: Myśmy wyjechali w ’68 styczniu. Cały ten okres do wyjazdu był potworny. Za nami chodzono, podsłuchiwano telefon. Syn też chciał wyjechać, ponieważ w szkole odczuwał antysemityzm, na przykład pisane przez dzieci w jego zeszytach: Uciekajcie do Izraela. Był strach w 1967, jak za czasów okupacji.

Krzysztof Topolski: Wtedy była taka atmosfera wśród Żydów, panika wręcz, by przede wszystkim ratować dzieci, bo nie wiadomo, co będzie.

Michał Sobelman: Ojciec ciągle gdzieś chodził, kupował rzeczy na wyjazd – dywany, rower, pierzyny, ubrania. Przychodzili do nas jego koledzy, ciągle się naradzali. Rozmawiali w naszym stołowym pokoju, a ja zazwyczaj odrabiałem lekcje w kuchni, ale słyszałem, o czym rozmawiają. Między innymi w trakcie jednego z takich spotkań ktoś powiedział: „W Warszawie mówią, że mają założyć obozy koncentracyjne na Mazurach i tych, którzy nie wyjadą, tam chcą zamknąć”.

Ela Kofman: Pojawiły się pierwsze artykuły w „Trybunie Ludu”. Fala wzbierała. Pamiętam, pojechaliśmy wtedy z ojcem na Pragę odwiedzić kobietę, która go ukrywała podczas wojny. Zwykła kobieta, niezaangażowana politycznie, słuchająca radia, oglądająca telewizję. Powiedziała do taty: „Nie martw się, Emil, jak będzie trzeba, to ja cię znowu ukryję”. Ojciec się załamał.

O tym, w jaki sposób Marzec ’68 przeżywano w domu rodzinnym Feliksa Tycha, wspomina w rozmowie z Andrzejem Romanowskim Lucyna Tychowa. „Zrodziło się poczucie osaczenia, Felek przestał spać. A on przestał spać dwa razy w życiu – gdy zaczął pisać autobiografię oraz właśnie w marcu 1968. Z tym, że jak pisał autobiografię, to nie spał trzy tygodnie, a po Marcu nie spał pół roku”. Żona tego wieloletniego dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego powiedziała na temat panującej wówczas w Polsce atmosfery coś więcej: „A wie Pan, jaka chwila wtedy, w Marcu, była dla mnie najgorsza? Ta, gdy mój syn wyszedł z domu, a mnie przemknęła przez głowę myśl, czy bardziej semicki wygląd ma w okularach, czy bez”.

Jej obawy trudno uznać za bezpodstawne, skoro zewsząd w Polsce dobiegały wtedy „okrzyki pogromowe”. Na łamach „Trybuny Mazowieckiej” wzywano do ujawnienia: „Kim jesteście? Chcemy wiedzieć, z kim żyjemy pod jednym dachem”. Nowe hasło „Głosu Młodych” brzmiało zaś: „Koniec wasz bliski, pakujcie walizki”. Podobne przykłady można mnożyć, ponieważ rok 1968 nimi zadrukowano.

Janicka: Ogon, który macha psem

czytaj także

Pogrom

W roku 1968 ulice polskich miast nie spłynęły żydowską krwią. Żydów nie mordowano, jak przeszło dwadzieścia lat wcześniej w Kielcach, choć przypadki stosowania przemocy fizycznej również się zdarzały. Podobnie jak samobójstwa, udary i zawały serca, a wszystko to w oparach i w efekcie panującej atmosfery pogromowej.

Józef Dajczgewand: 9 marca w akademiku rzuciło się na mnie na korytarzu parunastu facetów – bojówka, składająca się głównie ze studenckich donosicieli. Krzyczeli, że Żydzi rzucają masy studentów do walki z policją, że załatwiają w ten sposób swoje brudne interesy i że oni, prawdziwi Polacy, mówią temu nie i że będą oczyszczać Polskę z Żydów. Byłem przez moment bliski linczu, ale w końcu udało mi się wymknąć.

Halka Rubinsztein-Dunlop: Wyrzucili mnie z tramwaju. Miałam długi czarny płaszcz i chustkę, ktoś mnie odepchnął, mówiąc: „Żydzi nie będą jeździli tramwajami”.

Estera Migdalska: W 1968 na podwórku dokuczali moim dzieciom. Andrzeja wrzucili chłopaki do takiego rowu naprzeciwko naszej ulicy, on nie mógł się wydostać, kolega, który z nim był, uciekł i nic w domu nie powiedział. Byłam umówiona z Andrzejem, że idziemy do lekarza. Ja poszukuję go wszędzie – nie ma. Dopiero później matka tego kolegi dzwoni, mówi, co się stało.

Anna Frajlich-Zając: Ja nie wiedziałam, kim jest szmalcownik. Ale wiedziałam, co to znaczy, że nam na drzwiach napisali: „Tu mieszka hołota, Żydzi”.

Nina Himelstein: Mieszkaliśmy na ulicy Lutomierskiej 2, mieszkania 6. Na naszej klatce był napis: „Żyd kurwa, mieszkania 6” […]. Kilka razy napis był zamalowywany, ale zawsze wracał po dniu czy dwóch. Żyd kurwa, mieszkania 6. Byłam tam niedawno – nie ma już napisu.

Informacja MSW, Warszawa, 25 maja 1968: W dniu 15 maja br. w godzinach rannych popełnił samobójstwo przez powieszenie Gustaw Wajnstock, lat 56, narodowości żydowskiej, ojciec trojga dzieci w wieku 14–16 lat […]. Jak wynika z przesłuchania żony jego (Aryjka), Wajnstock obawiał się zwolnienia z pracy. Żona oświadczyła nadto, że interesował się wydarzeniami aktualnymi, w szczególności faktami zwolnień z pracy obywateli narodowości żydowskiej. Mówił wiele o tym z nią i komentował poszczególne przypadki. Wajnstock posiadał opinię w środowisku kluczborskim dobrą.

Włodzimierz Suleja: Rozpalenie antysemickich nastrojów przekładało się niekiedy na incydenty, które niebezpiecznie zbliżały się do granicy samosądu. W Jaworze trzech kierowców taksówek zaatakowało Mendela Gutmana, również właściciela takowego pojazdu. Uderzono go w twarz i lżono, sugerując, że powinien opuścić Polskę i wyjechać do Izraela.

Henryk Grynberg: Jude Raus! – krzyczały jakieś wyrostki, dobijając się nocą do drzwi Joanny Munkowej, wdowy po reżyserze najlepszego filmu o Oświęcimiu – dostała zawału serca i następnego dnia umarła w szpitalu. Anonimowe telefony dzwoniły w środku nocy: – Pamiętacie Kielce? – Piece jeszcze są! – Dzwonili też przyjaciele: – Ta skrytka za szafą jeszcze jest. – Ta piwnica jeszcze jest. – Ten strych…

Goldkorn: Nie jestem ofiarą Szoa

Zdjęcia ofiar Marca nie obiegły świata, jak te wykonane w Kielcach przez Julię Pirotte. Wyrzuceni z Polski Żydzi sami do tego świata pojechali, gdyż skutkiem Marca była przede wszystkim fala emigracji z biletem w jedną stronę. Pod presją, ze strachu, bo tak będzie bezpieczniej, bo nie było już innego wyjścia, bo „atmosfera była nie do zniesienia i mieliśmy już dość”. Wyjazdy, powiązane z upokarzającą procedurą pozbawiania obywatelstwa, częstokroć poprzedzało zastraszanie. Pogróżki, nocne telefony, napisy w windach, na ścianach domów i drzwiach mieszkań, anonimowe listy, o których wspomina na przykład mieszkanka Łodzi: „Męża zwolnili z pracy, ja z kolei straszne anonimy dostawałam […]. Okropne takie: Wynoś się do Izraela! Dosyć już naszego polskiego chleba jadłaś. Jak poczta przychodziła, to ja już się trzęsłam. Nie mogłam tego znieść. Mąż zaczął chować te listy”.

Wyjazdy poprzedziła przede wszystkim szeroko zakrojona czystka etniczna, którą przygotowano i przeprowadzono według kryteriów rodem z ustaw norymberskich. Objęła ona nie tylko partię, szkolnictwo i wojsko („rugi marcowe”), ale różne inne miejsca pracy. O tym, jaka była moc oddziaływania tego odświeżonego w 1968 roku „paragrafu aryjskiego”, może świadczyć choćby list urzędnika Komitetu Nauki i Techniki, w którym skarżył się, że został niesprawiedliwie usunięty z partii, bo przecież nie jest Żydem. Tak zaś opisywał atmosferę panującą wówczas w jego pracy:

Pracownicy są wystraszeni, wielu z nich zbiera kościelne metryki urodzenia, fotografie z pierwszej komunii […]. Nawet członek egzekutywy, obecnie bardzo aktywny w szukaniu Żydów, posuwa się do tego, że głośno mówi o posiadanych dowodach swojej „aryjskości” […]. Zgłosił się do mnie do Biura Kadr towarzysz, młody inżynier, który oświadczył, co następuje. Działająca Komisja Weryfikacyjna zapytała go, czy jest Żydem, a na jego zaprzeczenia zażądała przedstawienia dowodów. W związku z tym towarzysz ten parę dni temu pojechał do Łodzi i ze swojej parafii wydostał metrykę chrztu swoją, swojego ojca i matki […], równocześnie opowiedział o rozmowie z księdzem, który żalił się, że obecnie ma nawał pracy, bo setki ludzi zgłaszają się po metryki chrztu.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Ów „paragraf aryjski” z oddaniem i determinacją stosowano zwłaszcza na prowincji, co znajduje potwierdzenie w kilku monografiach na temat Marca ’68 wydanych przez Instytut Pamięci Narodowej. Jasno z nich wynika, że czystka etniczna nie objęła tam wysoko postawionych urzędników państwowych, co z reguły dyktuje potoczna wyobraźnia, lecz pracowników niższego szczebla i różnych zawodów. Piotr Osęka podkreśla, że jej ofiarą padli przede wszystkim ludzie, którzy w oczach innych uchodzili za przedstawicieli elit, przy czym konstatacja historyka wymaga doprecyzowania. Ofiarą czystki padli przede wszystkim Żydzi, którzy w oczach Polaków zajęli miejsca pracy należne im samym. Już w 1981 roku mówił o tym Jan Józef Lipski: „Czystki ówczesne były bardzo głębokie i wyszły zdecydowanie poza aparat. Szły one, że tak powiem, aż do samego dołu. Wyrzucano, skąd się dało, kogo się dało, byle tylko był pochodzenia żydowskiego, byle tylko budził przypuszczenie, że być może jest Żydem”.

Zapowiedź tej czystki można zresztą dostrzec w 1956 roku, by wspomnieć tylko o VII Plenum KC PZPR i referacie Zenona Nowaka, w którym wyliczał on towarzyszy pochodzenia żydowskiego w rozmaitych instytucjach państwowych. Jednakże, co odnotowała Krystyna Kersten, „[w] 1956 roku antysemickie nastawienia w establishmencie partyjno-państwowym nie zostały dopuszczone szerzej do głosu. Nie pozostały wszelako bez następstw. Z Polski odpłynęła kolejna fala żydowskiej emigracji – wyjechało około 40 tysięcy ludzi”. W 1968 roku zaproszono już społeczeństwo polskie do współudziału w pozbyciu się z Polski Żydów i wyjechało kolejne 15 tysięcy obywateli, lecz pozbawionych obywatelstwa. Tym samym na rok 1968 można spojrzeć jako na proces inkluzji oraz konsolidacji narodowej pod sztandarem czystki etnicznej w miejscach pracy i wyrzucenia Żydów z Polski.

Pamięć to potężne i groźne narzędzie dla reżimów

Szerokość kładki

W znanym i niepoddanym cenzurze raporcie Jana Karskiego na temat sytuacji Żydów we wczesnym etapie okupacji, przygotowanym wiosną 1940 roku dla rządu RP na uchodźstwie, czytamy: „Rozwiązanie kwestii żydowskiej przez Niemców – muszę to stwierdzić z całym poczuciem odpowiedzialności za to, co mówię – jest poważnym i dosyć niebezpiecznym narzędziem w rękach Niemców do moralnego pacyfikowania szerokich warstw społeczeństwa polskiego. Oczywiście byłoby błędem przypuszczać, że tylko ta sprawa będzie skuteczna i zjedna im uznanie społeczeństwa. Naród nienawidzi swego śmiertelnego wroga – ale ta kwestia stwarza jednak coś w rodzaju wąskiej kładki, na której przecież spotykają się zgodnie Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa”.

Jak szeroka była ta kładka w 1968 roku? Czy ten wewnętrzny wariant „rozwiązania kwestii żydowskiej” nie stał się właśnie tą jedną skuteczną sprawą, która zyskała uznanie i zjednała władzy przychylność społeczeństwa? Pytanie o skalę i zakres oddolnego poparcia dla marcowego antysemityzmu nieustannie powraca, a odpowiedź na nie jest istotna także w kontekście myślenia o Marcu ’68 jako pogromie. Do tego problemu odniósł się również cytowany wcześniej Jan Józef Lipski podczas sesji poświęconej wydarzeniom roku 1968 zorganizowanej na Uniwersytecie Warszawskim:

Moim zdaniem – mówił – a jest to sprawa oceny subiektywnej, manewr marcowy się nie udał. Jestem głęboko przekonany, że w swej ogromnej większości społeczeństwo polskie pozostało co najmniej obojętne wobec tej koncepcji rozegrania wielkiej gry polityczno-społecznej, rozgrywki, która miała sięgnąć bardzo głęboko. Takie jest moje przekonanie. Należałoby je oczywiście poprzeć jakimiś badaniami. Ja ich na pewno nie robiłem ani nie zrobię.

Dotychczas nie przeprowadził ich zresztą nikt inny i zapewne już nie przeprowadzi, bo niby jak? Pozostają zatem oceny historyków, którzy są w tej sprawie podzieleni. Andrzej Paczkowski jest zdania, iż „podsycaniem nastrojów antyżydowskich” zainteresowane „były bardzo różne środowiska, które zdawały sobie sprawę, że w Polsce cały czas istnieje na to gotowość, tzn. że można stosunkowo łatwo znaleźć w tej sprawie porozumienie z narodem, a przy okazji wprowadzić dodatkowe zamieszanie”. Zarazem jednak podkreślił w rozmowie z Michałem Sutowskim, że choć wszystko to przyniosło reperkusje społeczne, „ilościowo w skali kraju to nie było bardzo wielu ludzi, ale nieproporcjonalnie dużo wśród wykształconej elity”.

„Władze były świadome polskiego antysemityzmu, a mimo tego go użyły” [rozmowa z Andrzejem Paczkowskim]

W przeciwieństwie do Paczkowskiego i wobec braku miarodajnych badań Dariusz Stola postanowił nie przesądzać sprawy i napisał: „Pozostawiając nierozstrzygniętą kwestię rozkładu postaw w społeczeństwie, możemy stwierdzić, że atmosferę w 1968 tworzyły wypowiedzi i zachowania agresywnie antysemickie”. Historyk nie chciał wnioskować z ciszy, z postawy „milczącej większości”, ponieważ można z niej wyczytać zarówno brak sprzeciwu, jak i odmowę „włączenia się w nagonkę”. Problem w tym, że ową ciszę (i nie tylko ją) ofiary nagonki odczuwały na wskroś boleśnie. W rozmowie z Jakubem Majmurkiem mówił o tym na przykład Seweryn Blumsztajn, który zwrócił uwagę, iż w 1968 roku za Żydami w istocie nikt się nie ujął: „Kościół wystąpił w obronie prześladowanych studentów, ale nie Żydów. Nie było żadnego głosu mówiącego, że jest coś głęboko nie w porządku w tym, że ludzie zmuszani są do emigracji”.

Dziwna rocznica

Wspomnienia ofiar Marca pokazują jednak, że to nie cisza była w ich doświadczeniu czymś najgorszym. Mniej zagrażała i mniej dawała się we znaki, podobnie zresztą jak – niekiedy wręcz pożądana – obojętność podczas Zagłady. Warto zatem powrócić do problemu szerokości kładki, przywołując głosy inne niż opinie historyków:

Marek Web: Moja żona była w ciąży, omal nie poroniła. Gomułka powiedział, że Polsce zagraża V kolumna. Że V kolumną są Żydzi i że każdy obywatel polski musi mieć tylko jedną ojczyznę. […] Gomułka uderzył. I poszło. Męty zaczęły wypływać. Szybko się zorientowały, że nie chodzi tu tylko o Izrael i że można coś załapać przy okazji. Oni szaleli z radości, że po latach postu nagle pozwolono im na antysemicką rozróbę. Robili to z dziką przyjemnością.

Marian Marzyński: Najstraszliwszą rzeczą było nie to, co powiedział Gomułka, który bał się, że straci władzę, i był pod ciśnieniem przeciwników politycznych, bo miał żonę Żydówkę. Ważniejsze było to, że następnego dnia na wiecach w zakładach pracy wywieszono transparenty „Precz z Żydami”, „Żydzi do Palestyny”, „Syjoniści do Syjamu”. To nas wygnało z Polski – polska ulica. Szlachetność polska nas w Polsce trzymała – szlachetność, czyli ludzie, którzy ratowali życie Żydom takim jak ja. Wygnała nas natomiast podłość Polaków – tego się baliśmy. Myśmy się nie bali Gomułki.

Sabina Baral: Kampanię antysyjonistyczną 1968, która doprowadziła do naszego wygnania, w dzisiejszej Polsce tłumaczy się jako wykwit chorego systemu, który już nie istnieje i którego wszyscy byliśmy ofiarami. To jest prawda, owszem, ale nie cała, nie do końca uczciwa, zbyt wygodna i wybielająca. System PRL-owski rzeczywiście dręczył i uciskał. Trudno było znaleźć prawdę, wielu siedziało w więzieniach za poglądy, wielu innych wierzyło w wypaczoną historię i ideologiczne bzdury, którymi wszystkich karmiono, większość zaś po prostu siedziała cicho. W tym sensie wszyscy ucierpieliśmy. I prawdą jest, że władze potraktowały nas bezprawnie i okrutnie, perfidnie maskując antysemicką nagonkę hasłami antyizraelskimi. Ale program bez odbiorców pozostałby jedynie afiszem, tymczasem ten projekt znalazł wielu przekonanych i chętnych wykonawców. Łatwo im było się nad nami znęcać, bo byliśmy bezbronni. Ci zaś, którzy nie przykładali do tego ręki, starali się niczego nie zauważać.

Majka Elczewska: To, co się wydarzyło w Marcu, było bolesne, ale najboleśniejsze było to, że ludzie, o których myślałam, że są moimi znajomymi, nagle zaczęli się ode mnie odwracać. I po to mam tę gwiazdę [chodzi o gwiazdę Dawida na szyi – P.F.]. Nie musisz się ze mną przyjaźnić, nie musisz mnie lubić, ale od samego początku musisz wiedzieć, że jestem Żydówką. Nie wytrzymam już tego drugi raz. Rozumiesz? Żeby nie było historii, że z czasem to odkryjesz i zaczniesz pluć mi w twarz.

Andrzej Krakowski: W sześćdziesiątym ósmym roku zrobiono z nas grupę. Powiedziano nam, że jesteśmy mniejszością narodową, której u siebie nie chcą. Staliśmy się niechciani, nielubiani i toksyczni. Ludzie zaczęli się od nas odwracać. Wiesz, w 2003 roku pokazywałem w Warszawie jeden ze swoich filmów. Tam jest taki kawałek, w którym opowiadam, że w MSW powstał wydział do szukania żydowskich korzeni polskich obywateli. Film się skończył, przyszedł czas pytań. Siedzimy na scenie we trzech: Michał Sobelman […], profesor Eisler i ja. Z publiczności pada pytanie, czy rzeczywiście w MSW działał taki wydział. Jurek Eisler wyjął mi mikrofon z ręki i powiedział: jestem historykiem i panu odpowiem, czy taki wydział istniał. Między wojną sześciodniową a 1971 rokiem do MSW wpłynęło tyle donosów, że do dzisiaj nie udało nam się jeszcze wszystkich opracować. Czy to był wydział, proszę pana? To był, proszę pana, cały kraj.

Zygmunt Stępiński: Najpierw jako wrogów partia wskazała syjonistów, ale dość szybko przerodziło się to w obrzydliwą antysemicką nagonkę. Kiedy osiągnęła poziom wrzenia, najbliżsi znajomi i przyjaciele stanęli przed dramatycznym wyborem: jechać czy nie jechać, już czy jeszcze trochę poczekać? Żydów wyrzucano z partii, później z pracy i studiów. Zaczynały się pierwsze sąsiedzkie szykany, np. chamskie zainteresowanie zwalnianym mieszkaniem. W każdym żydowskim domu rozmawiało się o tym samym […]. Nagonkę antysemicką rozpoczęła partia, ale wykonawcami byli zwykli ludzie, Polacy, którzy robili to prawdopodobnie z własnej natury, a nie z partyjnego nakazu. Podłe, nawet drobne szykany spotykały emigrujących z Polski Żydów prawie na każdym kroku, podczas załatwiania kolejno wszystkich formalności w pracy i wielu urzędach, aż do urzędu celnego na granicy.

We wspomnieniach Zygmunta Stępińskiego dodatkowo pojawia się wątek obecny także w relacjach innych ofiar Marca, a mianowicie sprawa mienia żydowskiego. Wyprzedawania naprędce sprzętów gospodarstwa domowego, mebli, przedmiotów codziennego użytku, książek, instrumentów, obrazów etc. Niczym lejtmotyw przewija się w tych opowieściach obecność polskich sąsiadów gotowych do przejęcia jeszcze ciepłych żydowskich dóbr. Siła nieuchronnych skojarzeń powoduje, że przed oczami stają chłopskie furmanki, których właściciele wyczekiwali podczas wojny nieopodal likwidowanych gett czy pustoszonych sztetli, zanim jeszcze zniknęli ich mieszkańcy, by załadować to, co po nich zostało. Wiele takich scen znajdziemy choćby w dziennikach Zygmunta Klukowskiego, a w dużych miastach wcale nie było inaczej, o czym można się dowiedzieć od Kazimierza Wyki z jego Gospodarki wyłączonej.

W Marcu 1968, podobnie jak podczas okupacji, mienie żydowskie kupowano za bezcen, ponieważ ceny były kształtowane przez pośpiech, limity bagażu i atmosferę pogromową, nie zaś niewidzialną rękę rynku. „Dali nam trzy tygodnie – wspomina Paulina Chmielnicka w rozmowie z Mikołajem Grynbergiem. – Próbowaliśmy sprzedawać różne rzeczy. Wszyscy chcieli dostać te rzeczy za bezcen. Każdy chętny mówił do mamy: i tak pani to musi sprzedać, bo przecież zaraz musicie wyjechać”. „Zaczęły się wyjazdy – pisała Joanna Gomułka – i wtedy to już pojawiła się perspektywa pożydowskiego mienia. Przede wszystkim – mieszkań. Trzeba było zwalniać mieszkania, była okazja taniego kupienia rozmaitych rzeczy”.

Zarówno ten kolejny po wojnie wariant „przewłaszczenia” mienia żydowskiego, by posłużyć się zgrabnym neologizmem zaproponowanym przez Jana Grabowskiego, jak i fragment „prześnionej rewolucji”, by sformułowaniem autorstwa Andrzeja Ledera objąć również przyspieszone awanse i zajęcie przez Polaków stanowisk pracy w miejsce zwolnionych Żydów, zazwyczaj pomijane są milczeniem w opowieści o polskim roku 1968. Wszystko zatem wskazuje na to, że w ramach pewnej historycznej ciągłości oraz wypracowanego zwyczaju Żydzi ponownie zostawili swe włości i inne dobra Polakom w spadku.

Forecki: Nasze mienie „pożydowskie”

Powrót do rugowanego słowa

W kontekście pogromowego wymiaru Marca ’68 wszystko więc znajduje się na wierzchu: zdefiniowany według kryteriów etnicznych obiekt szykan i nienawiści ze strony większości dominującej; atmosfera pogromowa, wywołująca strach i poczucie bezpośredniego zagrożenia fizycznego; fala przemocy wobec Żydów, która na różne sposoby rozlała się po Polsce, z czystką etniczną w miejscach pracy i wyrzuceniem z kraju na czele. Jest też kolektywne współsprawstwo, gdyż w sprawie żydowskiej linia podziału na władzę i społeczeństwo po prostu nie istniała, natomiast sprawcy, beneficjenci i gapie reprezentowali różne grupy społeczne.

Mimo to myślenie o Marcu ’68 jako pogromie to refleksja w zasadzie nieobecna, a samo słowo najwyraźniej uznano za nieadekwatne, zbyt daleko idące, używane na wyrost, po prostu nie na miejscu. Decyzja o jego użyciu każdorazowo wymaga obwarowania, że był on werbalny, suchy, symboliczny, antyinteligencki, by przypadkiem nie narazić się na zarzut przesady, braku odpowiedzialności za słowa, nadużycia semantycznego. Powaga wymaga, by odpowiednie dać rzeczy słowo, a skoro ani władza, ani tłum nie sprawiły, że polskimi ulicami polała się żydowska krew, to w 1968 roku pogromu nie było.

Niemniej w literaturze przedmiotu traktującej o pogromach są one przecież rozumiane i definiowane jako przemoc kolektywna wobec Żydów. Sformułowania tego, niczym rozbudowanego synonimu słowa „pogrom”, konsekwentnie używają redaktorzy pierwszego tomu serii publikacji stanowiących efekt prac międzynarodowej grupy badawczej w ramach projektu Pogromy. Przemoc kolektywna wobec Żydów na ziemiach polskich w XIX–XX wieku i jej wpływ na relacje polsko-żydowskie. Historia. Pamięć. Tożsamość. We wstępie wyjaśniają: „Opisowej formy »kolektywna przemoc antyżydowska« używamy wymiennie z terminem »pogrom«. Jak zwracają bowiem uwagę badacze tego fenomenu, jest on na tyle złożony, przybierał on tak wiele form, iż trudno jest ustalić jego jednoznaczną definicję”.

Powaga wymaga, by odpowiednie dać rzeczy słowo, a skoro ani władza, ani tłum nie sprawiły, że polskimi ulicami polała się żydowska krew, to w 1968 roku pogromu nie było.

Jedną z propozycji można znaleźć w Polskim słowniku judaistycznym, w którym pod hasłem „pogrom” napisano: „Określenie odnoszące się m.in. do gwałtownych wystąpień jednej grupy ludności przeciw drugiej, przede wszystkim wiążące się z prześladowaniem mniejszości nar[odowych] i rel[igijnych], w których zakres wchodzą: zabójstwa, gwałty, przypadki pobić i zranień, niszczenia dobytku i rabunku (nie muszą one występować wszystkie, by wydarzenie można było uznać za p[ogrom]). Ze zjawiskiem tym wiąże się także: konflikt między dwoma grupami, stanowiący jego grunt; narastająca atmosfera pogromowa powiązana z propagandą lub plotką itp.”.

Nie ma zatem żadnych przeciwwskazań formalnych, by termin „pogrom” stosować również w odniesieniu do Marca ’68, zwłaszcza że w jego przypadku niemal wszystkie kryteria definicji są spełnione, a przecież być nie muszą. Wystarczy tylko wykroczyć poza wąskie i dosłownie fizyczne rozumienie przemocy, jak robią to i co postulują na przykład autorzy International Handbook of Violence Research.

Polskie farmazony

Ponadto w odniesieniu do Marca ’68 szczególnie adekwatne zastosowanie znajduje koncepcja pogromu rozumianego jako narzędzie sprawowania kontroli społecznej, którą zaproponowała Roberta Senechal de La Roche. W jej ujęciu przemoc zbiorowa stanowi reakcję na zachowanie uznane w jakiejś zbiorowości za odbiegające od normy, choć wcale nie musi to być zachowanie, które ktoś z zewnątrz również uznałby za aberracyjne. Chodzi raczej o wszelkie działania, pozornie zupełnie trywialne i niewinne, które w określonej grupie podlegają kontroli. W Stanach Zjednoczonych za takie zachowanie dewiacyjne uznawano na przykład awans społeczny czarnoskórych obywateli, których widoczność w niespotykanych dotąd rolach kłuła w oczy. To zaś stanowiło asumpt do linczów i pogromów w ramach sprawowania kontroli społecznej, ponieważ została naruszona dotychczasowa norma. Oto jak pogrom w Springfield, do którego doszło w 1908 roku, interpretowała Roberta Senechal de La Roche:

Przemoc tę można rozumieć jako reakcję na szczególną formę zachowania dewiacyjnego, którą był postęp dokonujący się wśród czarnych, odbierany jako naruszenie przypisanego im podrzędnego miejsca. […] Niektórzy czarni mieszkańcy Springfield zerwali ze swoim statusem podporządkowanych, otwarcie wyrażając wyższe aspiracje i osiągając skromne środki sukcesu materialnego i władzy. […] Znacząca ich liczba zakupiła domy lub założyła rokujące pomyślnie przedsiębiorstwa. W trakcie zamieszek to właśnie oni stali się pierwszym celem napaści, co dowodzi, że taki postęp uznano za dewiację.

Żydzi w Polsce naruszyli podobną normę. Wykroczyli poza zarezerwowane dla nich i określone kulturowo miejsce pariasa. Stali się widoczni nie tylko w partii, urzędach publicznych, administracji państwowej, ale przede wszystkim w innych, społecznie pożądanych miejscach pracy. Samowolnie opuścili getto, czym zaburzyli porządek w strukturze i hierarchii społecznej. W Marcu ’68 zalegalizowano zaś antysemityzm i precyzyjnie wskazano wroga narodu. Nadarzyła się więc niebywała okazja, by wespół z władzą państwową wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce. Przywrócić status quo i w majestacie obowiązującego prawa wyrzucić Żydów z Polski, pozbawiając ich obywatelstwa.

Bilewicz: Między idealizacją a hiperkrytycyzmem. Polska niepamięć historyczna i jej źródła

*
Pełna wersja artykułu ukaże się niebawem w książce Tożsamość po pogromie. Zapisy literackie pokolenia Marca ’68 pod redakcją Przemysława Czaplińskiego i Aliny Molisak, Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2019.

**

Źródła cytatów:

Baral Sabina (2018), Zapiski z wygnania, Wydawnictwo Austeria, Kraków–Budapeszt.
Borzymińska Zofia, Żebrowski Rafał (red.) (2003), Polski słownik judaistyczny, t. 2, Prószyński i S-ka, Warszawa.
Dasko Henryk (2008), Dworzec Gdański. Historia niedokończona, Wydawnictwo Literackie, Kraków.
Grupińska Anka, Wawrzyniak Joanna (red.) (2008), Marzec 1968. Notes edukacyjny, Dom Spotkań z Historią, Warszawa.
Grynberg Mikołaj (2018), Księga wyjścia, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec.
Gumkowski Marek, Ofierska Maria (red.) (2008), Marzec ’68. Referaty z sesji na Uniwersytecie Warszawskim w 1981 roku, Otwarta Rzeczpospolita Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii, Warszawa.
Kersten Krystyna (1992), Polacy, Żydzi, komunizm. Anatomia półprawd 1939–68, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa.
Osęka Piotr (2008), Marzec ’68, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków.
Pamięć żydowska, pamięć polska. Akta kolokwium, które odbyło się w Krakowie 10 i 11 czerwca 1995 (1996), red. Dorota Strojnowska, Instytut Francuski, Kraków.
Starnawski Marcin (2016), Socjalizacja i tożsamość żydowska w Polsce powojennej. Narracja emigrantów z pokolenia Marca ’68, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław.
Stola Dariusz (2000), Kampania antysyjonistyczna, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa.
Tokarska-Bakir Joanna (1999), Żydzi u Kolberga, „Res Publica Nowa”, nr 8–9.
Tokarska-Bakir Joanna (2018), Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego, t. 1–2, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa.
Torańska Teresa (2008), Jesteśmy. Rozstania ’68, Świat Książki, Warszawa.
Tuszyńska Agata (2005), Rodzinna historia lęku, Wydawnictwo Literackie, Kraków.
Tuszyńska Agata (2018), Bagaż osobisty. Po Marcu, Dom Spotkań z Historią, Warszawa.
Tychowa Lucyna, Romanowski Andrzej (2016), Tak, jestem córką Jakuba Bermana, Universitas, Kraków.
Wiszniewicz Joanna (2008), Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec.
Zieliński Konrad, Kijek Kamil (red.) (2016), Przemoc antyżydowska i konteksty akcji pogromowych na ziemiach polskich w XX wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Forecki
Piotr Forecki
Politolog, pracownik Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM
Politolog, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracuje w Zakładzie Kultury Politycznej na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Zajmuje się polską pamięcią Zagłady, antysemityzmem oraz reprezentacjami Zagłady w kulturze popularnej. Autor monografii „Od Shoah do Strachu. Spory o polsko-żydowską przeszłość i pamięć w debatach publicznych” (2010), „Reconstructing Memory. The Holocaust in Polish Public Debates” (2013) oraz „Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej” (2018).
Zamknij