Czytaj dalej, Historia

Polskie farmazony [rozmowa z Piotrem Foreckim]

jak-powstaje-ruda-konstytucja

W Polsce dobrze się ma „antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych”. Mnóstwo w nim kodów płytko ukrytych, takiego mrugania okiem, żeby niby nie powiedzieć, ale wysłać czytelny sygnał. Z Piotrem Foreckim, autorem książki „Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej”, rozmawia Kinga Dunin.

Kinga Dunin: Może przypadkiem widziałeś taką satyryczną animację, którą wyemitowała TVP Info w programie Minęła 20Jak powstaje Ruda Konstytucja?

Piotr Forecki: Widziałem.

Przypomnijmy, że na tym filmie pokazane jest, jak bezmyślna opozycja, uosabiana przez kobietę spoliczkowaną podczas demonstracji przez pisowską urzędniczkę, jest produkowana taśmowo. Przy taśmie w takt stalinowskiej piosenki pracują znane postaci polityczne… I jedna mniej znana, związany jakoś z KOD-em niejaki Farmazon, który…

Jego wygląd budzi jednoznaczne skojarzenia. Odniosłem wrażenie, że posłużono się tutaj figurą symbolicznego Żyda. Czy wszyscy wiedzą, kim jest Farmazon? Ja na przykład nie wiedziałem. Ze względu na swoją fizjonomię po prostu świetnie się nadawał do sklejenia właśnie takiej figurki. Ready made – można takie kupić na odpustach, w cepeliach, na festiwalach kultury żydowskiej… Taka figurka, z całym rezerwuarem znaczeń, świetnie mieści się w samym centrum polskiego imaginarium. Odwołania do takiego obrazu Żydów znajdziemy przecież również w głównym nurcie, np. na okładkach tygodnika „Polityka”. Zazwyczaj, jeśli poruszana jest jakakolwiek tematyka żydowska, muszą pojawić się brodaci ortodoksyjni Żydzi. Wszyscy doskonale wiedzą, jak wygląda w Polsce medialny wizerunek Żydów – ich symboliczna reprezentacja. No i zapewne dlatego właśnie ona się w tym filmiku znalazła.

Forecki, Zawadzka: Od antysemityzmu do Żydów

czytaj także

Forecki, Zawadzka: Od antysemityzmu do Żydów

Piotr Forecki, Anna Zawadzka

Wrócimy jeszcze do tego. A tak na marginesie, bo nie o tym będziemy rozmawiać, zwróciłeś też uwagę na kwestię genderową w tym filmiku?

To znaczące, że producentami są tylko mężczyźni, a opozycyjnych demonstrantów spod sztancy reprezentuje kobieta. To oni nadają jej ostateczny kształt i wręczają białą różę.

Protest jest kobietą?

Tak, taką szurniętą histeryczką, która się miota i coś krzyczy. Ma chyba za dużo czasu, biega z protestu na protest, chociaż nie wie za bardzo, o co w tym wszystkim chodzi. Ktoś ją spoliczkował, co symbolicznie odbiera jej honor. A manipulują nią właśnie mężczyźni. Oczywiście nie byłe jacy. Mateusz Kijowski – skompromitowana twarz KOD-u; Lech Wałęsa – emblematyczny dla prawicowego dyskursu TW Bolek. Marek Kossakowski – współprzewodniczący Zielonych, jakieś ekologiczne dziwadło. Bo jaki jest medialny wizerunek ekologów? To dziwadła, które przykuwają się łańcuchami do drzew, z byle powodu podnoszą alarm i też są niepoważni. A Żyd jakoś tak między dziwadłem i agentem też się zmieścił.

To powróćmy do pytania: po co Żyd w tym filmiku? A odpowiedź będzie dość długa, bo zadaje ci je w kontekście twojej właśnie opublikowanej książki Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej. Czyli, jak rozumiem, chodzi o pamięć instrumentalną, taką, która czemuś, komuś? służy. Ale po kolei. W swojej książce zajmujesz się backlashem, który nastąpił po opublikowaniu w roku 2000 książki Grossa Sąsiedzi, kiedy już nie można było nie wiedzieć, że takie rzeczy w Polsce się zdarzały. Czym dla ciebie jest Jedwabne?

Zbrodnia w miejscowości Jedwabne dokonana przez Polaków na ich żydowskich sąsiadach w lipcu 1941 roku jest faktem historycznym. Dzisiaj jednak samo to słowo funkcjonuje szerzej, jako pars pro toto, metonimia polskiego współudziału w zagładzie Żydów. Jak powiedział kiedyś ks. Stanisław Musiał, Jedwabne to nowe imię Holokaustu, które przenosi rozważania na temat Zagłady w inne rejony – bezpośredniego, fizycznego udziału w niej Polaków.

A przedtem o tym nikt nie wiedział?

Nie jest tak, że przedtem o tym nie pisano, czy nie mówiono. Gross po prostu wykorzystał istniejące źródła, dosadnie i adekwatnie je zinterpretował, nadał swoim rozważaniom pewną strukturę. Ale to nie była jakaś wiedza zupełnie tajemna.

Bikont: Order dla Grossa

czytaj także

Ale ci, którzy wiedzieli, nie zawsze chcieli o tym mówić?

O zbrodniach na Żydach wiedziało wiele osób, które wcześniej publicznie zabierały głos na ten temat. Jeśli przyjrzeć się polskiej literaturze, rozmaitym świadectwom, które powstały po wojnie, to tego jest bez liku. I dzisiaj zastanawiam się, czy Jan Błoński, gdy pisał swój słynny esej Biedni Polacy patrzą na getto, nie wiedział o tym wszystkim? Dlaczego zamknął temat jedynie w formule zbrodni obojętności, grzechu zaniechania? Czy Aleksander Smolar, pisząc Tabu i niewinność, też tego nie wiedział? Trudno mi w to uwierzyć. Może po prostu uważali, że to jeszcze nie czas, nie miejsce.

I dopiero książka Grossa wymusiła dyskusję.

Po tym, co i jak Jan Tomasz Gross napisał, nie było już innej możliwości. Mleko się rozlało. O jedwabieńskiej zbrodni napisała osoba z zewnątrz, profesor z Princeton, więc można było przypuszczać, że już za chwilę oczy świata zostaną zwrócone na Polskę. Nawiasem mówiąc wiele osób obawiało się, co się stanie, gdy Sąsiedzi ukażą się po angielsku. Do tego dochodził jeszcze kontekst akcesji do Unii Europejskiej. Stąd też debata jedwabieńska została przez niektórych potraktowana jako swoisty egzamin dojrzałości. Sposobność, by pokazać, że Polska jest demokratycznym krajem, który z trupami w szafie potrafi sobie poradzić.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Jednakże próba generalna przed Jedwabnem odbyła się wcześniej, a obrońcy dobrego imienia Polski mogli przeliczyć swoje szeregi. Poszło o jedno zdanie z opublikowanej w grudniu 1993 roku na łamach „Gazety Wyborczej” recenzji okupacyjnych wspomnień Calela Perechodnika. Jej autor, Michał Cichy, napisał, że Perechodnikowi, udało się przetrwać powstanie warszawskie, podczas którego – „AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta”. Traf chciał, że słowa te dotarły do czytelników kilka miesięcy przed obchodami 50. rocznicy jego wybuchu i na Cichego zewsząd poleciały gromy. Zmieszano go z błotem i jakoś nikt nie stanął w jego obronie. A on napisał prawdę, co potwierdzają źródła. Ta dyskusja została jednak bardzo szybko spacyfikowana, a po latach Cichy zdecydował się przeprosić powstańców, co było istnym kuriozum, ale to temat na inną rozmowę. Tak czy inaczej, po Sąsiadach dyskusja musiała eksplodować.

Doszło do publicznej debaty. W 2001 roku już 90 proc. Polaków słyszało o Jedwabnem – co o tym myślało, to już inna sprawa. A potem, jak twierdzisz, nastąpił backlash – reakcja, odbicie, odrzut jak przy strzale z karabinu.

Pojęcie backlashu jest bardzo plastyczne i pojemne, spopularyzowała je Susan Faludi, aby opisać reakcje na feminizm w USA. Moje rozważania poprzedziła pewna istotna dla mnie obserwacja. Otóż po debacie jedwabieńskiej pojawiło się przekonanie, że była ona bardzo głęboka i przeorała polską świadomość. Z samego centrum, ze środowiska polskich liberałów, płynął przekaz, że jest ona naszym polskim powodem do dumy. Padały przykłady innych krajów, które też mają swoje trupy w szafie, ale takie dyskusje tam się nie odbyły. A my tu w Polsce razem, demokratycznie taką świetną robotę wykonaliśmy, mamy się zatem z czego cieszyć.

Po debacie jedwabieńskiej pojawiło się przekonanie, że była ona bardzo głęboka i przeorała polską świadomość.

Jednak, kiedy jeszcze dobrze nie ostygły pióra po tej debacie, w „Rzeczpospolitej” pojawił się tekst Andrzeja Nowaka Westerplatte czy Jedwabne. Jest on dla mnie zapowiedzią czegoś, co natychmiast po tej debacie jedwabieńskiej następuje. Wielkiej mobilizacji i zwierania szeregów, aby powrócić do takiej Polski bezpiecznej, jakiegoś Soplicowa, którego granice zostały przez Grossa naruszone. Zauważyła to także Joanna Tokarska-Bakir przy okazji późniejszej debaty nad kolejną książką Grossa Strach. To już było zupełnie inne podejście, inaczej rozkładają się w niej głosy, panuje inny układ sił.

Dyskusja toczy się niemrawo?

Jakby od niechcenia. W toku debaty wokół Strachu doskonale widać już ślady backlashu, który jako pewien proces rozpoczął się od formowania zaplecza intelektualnego. Potrzebne były bowiem jakieś kategorie, słowa klucze, interpretacje etc. I tak oto narodziła się koncepcja „patriotyzmu afirmatywnego” oraz nowej polityki historycznej. Wszystko to bardzo szybko stało się integralną częścią programu politycznego Prawa i Sprawiedliwości.

Wykorzystał to jedynie PiS?

Koncept nowej polityki historycznej nie miał jedynie twarzy PiS-u. Pamiętam również wypowiedzi różnych osób związanych z Platformą Obywatelską, które się z nim utożsamiały. Najogólniej można powiedzieć, że znalazł wielu zwolenników. Dla mnie bardzo ważnym momentem wzbierającej fali backlashu jest więc dyskusja o tym, czym powinna być nowa polityka historyczna, czego powinna dotyczyć, za pomocą jakich instrumentów powinna być realizowana. A ta dyskusja rozpoczyna się wkrótce po debacie jedwabieńskiej. Istotne jest zatem pytanie, czy koncepcja nowej polityki historycznej w ogóle pojawiłaby się, gdyby nie Jedwabne i powstałe w Niemczech Centrum przeciwko Wypędzeniom? Moim zdaniem – nie.

Zaremba: Wyblakłe powstanie i chłopaki z lasu

Uważasz, że polska tożsamościowa narracja, która jest w tej chwili forsowana, tworzona była w odniesieniu do kwestii „jedwabieńskiej”, czyli zbrodni dokonywanych przez Polaków na Żydach?

W dużej mierze tak. A wszystko, co wydarzyło się po debacie jedwabieńskiej doprowadziło do nowelizacji ustawy o IPN.

Ale ją potem zdenowelizowano.

Polskie władze wycofały się z tego, bo straty wizerunkowe były zbyt poważne, ale ja nie byłem zaskoczony jej przyjęciem. Prace nad tym projektem trwały już od dawna, a potrzeba, by zakomunikować światu, że Polacy nie wzięli udziału w Holokauście i niech nikt, pod groźbą kary, nie waży się tego dogmatu kwestionować, mobilizowała do działania. Warto podkreślić, że podczas wysłuchiwania kandydatów na rozmaite funkcje w IPN zadawano im pytania o stosunek do Grossa i Jedwabnego. Symptomatyczne, prawda?

Pamięć to potężne i groźne narzędzie dla reżimów

A nie są to naturalne odruchy obronne? Reakcja na piętno, bo jednak żyjemy w świecie, gdzie oskarżenie o antysemityzm jest piętnującą etykietą?

Jest to przede wszystkim obrona dominującego wariantu polskiej tożsamości. Przez lata mówiło się, że Polska nie zhańbiła się kolaboracją, Polacy to wyłącznie ofiary i bohaterowie, a tu nagle cała ta konstrukcja się sypie. To prawda, nigdy nie podjęto kolaboracji na poziomie instytucjonalnym, ale może dlatego, że taka propozycja nie padła. Czy mamy pewność, że nie byłoby chętnych? Wystarczy się przyjrzeć przedwojennemu obozowi narodowemu, jakie snuto rozważania na temat rozwiązania tzw. sprawy żydowskiej.

Chętni byli – np. Jan Skiwski

W kontekście Zagłady doszło jednak do innej formy kolaboracji – oddolnej i samozwańczej. Na ochotnika, a nie pod lufami niemieckich karabinów. Bo nadarzyły się sprzyjające warunki, by uczynić Polskę etnicznie homogeniczną, bo można było na tym skorzystać, załatwić dawne porachunki sąsiedzkie. Zatem tak, jest to obrona, ale polskiej tożsamości. Jakiegoś takiego paradygmatu heroiczno-martyrologicznego, który kompletnie nie przystaje do wojennej rzeczywistości.

Nie, polskie elity nie ratowały Żydów

Naprawdę myślisz, że nie istnieje na świecie stereotyp Polaka-antysemity, który może być odbierany jako krzywdzący?

To się zdarza, ale tu, w Polsce, jest to dodatkowo wyolbrzymiane i rozdmuchiwane, zazwyczaj po to, by dowieść, że gdzieś tam toczy się jakaś antypolska kampania oszczerstw. W Polsce zaś panuje absolutny bzik wizerunkowy. Wprawdzie nie ma na świecie nieskazitelnych narodów, ale tutaj jakby za wszelką cenę próbowano dowieść, że jednak taki naród istnieje i jest to właśnie naród polski. Jeśli nawet coś złego zrobił, to został do tego zmuszony, bronił się, albo był głodny, albo nie miał gdzie mieszkać. W Polsce każdy problematyczny fakt natychmiast znajduje usprawiedliwienie, pocieszającą interpretację, uspokajające wytłumaczenie. Jeśli nawet Polacy zamordowali Żydów w Jedwabnem, to dlatego że tamci kolaborowali po 17 września, albo ich zmuszono. Jeśli wydali jakichś Żydów Niemcom, to dlatego, że bali się o życie własne i swoich bliskich. Jeśli wyrzucili ukrywanych przez siebie Żydów na bruk, to dlatego, że kończyły im się pieniądze, by dalej ich ukrywać. I tak w koło Macieju, żeby tylko wyjść obronną ręką i nie skonfrontować się z wydarzeniami, które kładą się cieniem na naszej historii.

Czy mimo wszystko widzisz jakieś pozytywne efekty tej debaty?

W Polsce każdy problematyczny fakt natychmiast znajduje usprawiedliwienie, pocieszającą interpretację, uspokajające wytłumaczenie.

Widzę. Do odpowiedzi poczuli się wywołani badacze i badaczki reprezentujący różne dyscypliny naukowe, artyści, powstało Centrum Badań nad Zagładą Żydów, podjęto cały szereg absolutnie pionierskich badań nad Holokaustem, a zwłaszcza udziałem w nim Polaków. Okazało się, że istnieją dotychczas niedocenione pod tym kątem źródła, żyją jeszcze jacyś świadkowie, jest czego szukać w archiwach. Tej nowej i zarazem wstrząsającej wiedzy wciąż przybywa. W ostatnich latach pojawiło się doprawdy wiele ważnych publikacji traktujących o tej problematyce i dziś widać już całkiem wyraźnie, na czym ten oddolny współudział w Zagładzie polegał.

Możesz kilka wymienić?

Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945. Studium dziejów pewnego powiatu, Jest taki piękny słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945, Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945, Prowincja noc. Życie i zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim, Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski. Wiele jest tych publikacji, ale zauważ, że żadna z nich nie wywołała poważnej dyskusji, na którą niewątpliwie zasługują.

Cały naród ratuje swoich Żydów

czytaj także

Może przeżyliśmy traumę przy okazji Jedwabnego i nie chcemy jej więcej powtarzać?

Na jakiej podstawie sądzisz, że społeczeństwo wyszło z tej debaty straumatyzowane? Ja tak nie uważam. Większość jest na tę wiedzę impregnowana, a poza tym wie swoje. Społeczeństwo sobie świetnie poradziło, bo ta wiedza została po prostu unieważniona lub / i zignorowana. Jak pokazują badania, które cytuję w mojej książce, ewidentnie nie przesączyła się ona do społecznej świadomości, nie zaowocowała jakąś jej reorientacją. Mimo rosnącej wiedzy postępują procesy zbiorowego zapominania i wypierania. Może instytucje, które powinny odpowiadać za upowszechnianie tej wiedzy, nie działają.

Laskowski: Historia panów w garniturach

Czasy PiS wyróżniają się raczej tym, że polityka historyczna została nie tylko wpisana do programu partii, ale jest też realizowana. Poprzez państwowe urzędy, transfery finansowe, przejmowania instytucji kultury…

Masz rację, rządzący dysponują całym ogromnym zinstytucjonalizowanym zapleczem, aby tę nową politykę historyczną realizować za pomocą aparatu państwowego. Od MSZ, przez IPN, po szkoły… Jednakże w dużej mierze jest ona skierowana na zewnątrz, jest polityką wizerunkową, jakąś obsesją, oczkiem w głowie tej władzy.

Lepiej przysłużyły się Polsce przeprosiny prezydenta Kwaśniewskiego?

Kwaśniewski przysłużył się wówczas sto razy lepiej, choć były to przeprosiny zdecydowanie przedwczesne, bo poniekąd zamknęły debatę, a ta powinna pójść dalej i głębiej. PiS wykorzystuje szereg instytucji w ramach polityki zewnętrznej, organizuje przecież rozmaite konferencje, wystawy, pokazy filmowe w ambasadach etc. Siermiężnie, bazując na emocjach i resentymentach wdraża ideologiczne narracje, częstokroć narażając państwo na śmieszność i kompromitację. Zarazem jednak polityka ta przedstawiana jest jako wielki sukces.

A polityka wewnętrzna?

Za parę lat będzie już widać, jakie spustoszenie ona sieje. W swojej książce analizuję między innymi podręczniki szkolne, które służą tej nowej, postjedwabieńskiej polityce historycznej. Na zebraniu w przedszkolu mojego synka dowiedziałem się ostatnio, że z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości będzie realizowany specjalny „program patriotyczny”. Na razie nikt nie wie jaki, ale już się boję.

Odnosząc się do tej tematyki fragmenty podręczników, które cytujesz, wydają się dość wyważone. Jedni Polacy ratowali, inni mordowali…

Kiedy mówi się „jedni ratowali, drudzy mordowali”, to buduje się taką narrację na jedną i drugą nóżkę, która obecnie jest narracją dominującą. Tak jakby można było wszystko zbilansować, odpowiednio wyważyć, albo zastosować symetrię. Były winy polskie, były winy żydowskie, byli sprawiedliwi, byli szmalcownicy…

Pokazujesz to w swojej książce na przykładzie figury Sprawiedliwych.

Sprawiedliwi zostali w Polsce cynicznie wykorzystani i zinstrumentalizowani po to, żeby zasłaniać nimi polskie zbrodnie na Żydach. Nie chodzi o nich samych, tylko o przydane im funkcje. Zresztą to określenie, Sprawiedliwi, odchodzi już do lamusa, obecnie mówi się raczej o Polakach ratujących Żydów. Sprawiedliwych z medalami Yad Vashem jest określona liczba, a Polaków ratujących Żydów – jak się okazuje – były miliony. Dziwnym trafem nie zwiększa się liczba Żydów uratowanych przez Polaków z Zagłady, za to zwiększa liczba Polaków, którzy ich ratowali. To jakiś absurd.

Grabowski: Upamiętnianie Polaków Niosących Pomoc

Tu chyba wyjątkiem jest książka Anny Bikont Sendlerowa?

Tak. Opowieść o Sprawiedliwych ma jasną i ciemną stronę i Bikont nie ominęła tej ciemnej. Każda opowieść o ratowaniu wiąże się także ze strachem przed otoczeniem, denuncjacją. Wspaniale pisał na ten temat Jacek Leociak w książce Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów.

Jakąś rolę odgrywają pieniądze.

Słusznie zwracasz na to uwagę. Pieniądze to cuchnący temat, a polscy dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. W tym hurra-patriotycznym dyskursie o Sprawiedliwych próbuje się wątek płatnej pomocy omijać. Jakby podczas wojny nie było problemu za co utrzymać ukrywanych. Jakby te środki, jedzenie, ubrania etc. spadały z nieba. W tym idiomie polskiej heroicznej i pełnej poświęcenia pomocy nie ma miejsce na coś tak przyziemnego. To wszystko organizuje chrześcijańskie miłosierdzie – schronienie, fałszywe dokumenty, jedzenie.

Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności

Ale Sprawiedliwi nadal pozostają bohaterami.

Tym ludziom robi się ogromną krzywdę. Podobno cała Polska ratowała Żydów, wszyscy tylko przebierali nogami, żeby kogoś uratować, niekiedy tylko powstrzymywał ich strach albo sami Żydzi uniemożliwiali im ratowanie, bo i taka figura się pojawia. Jeśli tak, to wybory Sprawiedliwych nie były jakieś wyjątkowe, heroiczne. To po prostu wynikało z chrześcijaństwa, romantycznego wychowania albo z narodowego ducha oporu, bo, jak pisze o tym Jan Żaryn, Polacy już tacy są, że nigdy nie dawali sobie niczego narzucić, zakazać, sprzeciw mają we krwi. Wychodzi więc na to, że Sprawiedliwi nie zrobili niczego wyjątkowego, bo to było polską normą.

A przecież, choćby lektura Sendlerowej pokazuje, jak bardzo byli osamotnieni, że największym problemem dla ratujących było polskie otoczenie. Sprawiedliwi nie działali z jakiegoś upoważnienia polskiej wspólnoty narodowej, tylko w pewnym sensie przeciwko niej. Jak pisała o tym Joanna Tokarska-Bakir – podczas okupacji toczyła się polsko-polska wojna o Żydów. Bo oczywiście, w sensie largo zagrożenie stanowili Niemcy, ale to najbliższe czyhało ze strony polskich współobywateli. Niemcy potrafili rozpoznać Żydów ortodoksyjnych, ale z innymi mieli problem. Farmazona by z pewnością poznali.

Tak wygląda główna polska narracja, a jak mogłaby wyglądać inna, taka, która by ci odpowiadała?

Sprawiedliwi nie działali z jakiegoś upoważnienia polskiej wspólnoty narodowej, tylko w pewnym sensie przeciwko niej.

Mam nadzieję, że moja książka pokazuje, jak wiele jest takich matryc, klisz gotowych do użycia w konstruowaniu opowieści o polskiej wspólnocie narodowej w kontekście żydowskim. Jak bardzo opowieść ta spowita jest duchem nacjonalizmu i fałszywie ustanawiana. Ja truchleję, kiedy słyszę „dialog polsko-żydowski”, „stosunki polsko-żydowskie” , tu kompletnie nie o to chodzi. To jest dyskusja, którą toczą Polacy ze sobą i o sobie. Kim jesteśmy, a właściwie kim pragniemy być i jak chcemy być postrzegani. I zanim powstanie taka narracja, o którą pytasz, to trzeba zacząć od dekonstrukcji rozmaitych kodów i treści zadomowionych w polskiej kulturze.

A to napotyka na opór?

A nie? Potraktujmy backlash bardzo dosłownie – jako niekiedy bolesny odrzut broni po wystrzale. Zobacz, co spotkało Jana Tomasza Grossa, Jana Grabowskiego, Elżbietę Janicką albo Macieja Stuhra, który po Pokłosiu przestał być pupilkiem polskiej publiczności, a stał się negatywnym bohaterem i nie zasługuje nawet na to, żeby być ambasadorem marki Mitsubishi przeciwko czemu protestowała Reduta Dobrego Imienia. Każdy, kto publicznie zwraca uwagę na antysemickie treści, których nośnikiem jest kultura, albo bez owijania w bawełnę mówi o polskich zbrodniach na Żydach, jest natychmiast piętnowany, stawiany do kąta.

Eksplodujące mity

czytaj także

Eksplodujące mity

Z Elżbietą Janicką rozmawia Arek Gruszczyński

Obawiasz się tego po tym, co napisałeś?

Nie, bo moja książka nie ma takiego potencjału, a poza tym nie została napisana po angielsku, więc w żaden sposób nie zagraża wizerunkowi Polski.

Wróćmy jednak do twojego pytania, jak powinna wyglądać taka inna narracja. Przede wszystkim powinna uwzględniać wszystkie te problematyczne fakty, a nie za wszelką cenę je neutralizować. Dojrzała, stabilna tożsamość, również ta zbiorowa, może zostać zbudowana tylko w oparciu o uczciwą konfrontację z trudną przeszłością, która wygląda tak, a nie inaczej. I na nic tu żadne pobożne zaklęcia i inne czary-mary. Poza tym, narracja taka nie powinna być prowadzona z perspektywy większości dominującej, która przedwojennym obywatelom tego kraju rezerwuje kącik mniejszości i nadal traktuje jako sublokatorów. Nieustannie opowiada swoją historię w duchu supremacji i nacjonalizmu.

A jakie miejsce powinien mieć Holocaust w tej narracji?

Trzeba uznać jego znaczenie, doniosłość i konsekwencje. Zacząć o nim uczciwie uczyć i przestać wreszcie prowadzić karkołomną rywalizację o pierwszeństwo w cierpieniu.

Żydowska opowieść nie musi krzepić polskich serc

Holocaust ważniejszy od Katynia?

Wsadzasz mnie na minę. Bo jeśli na tak postawione pytanie odpowiem twierdząco, to doskonale wiem, co pod swoim adresem usłyszę. Gdyby jednak w Zagładzie dostrzegano ważną część historii Polski i Europy, to pewnie wcale nie musiałabyś o to pytać. A tak nie jest, natomiast światu wypomina się, że nie pamięta o Katyniu. Poza tym w Polsce wciąż dominuje bezpieczna narracja jakoby Holokaust to była tylko sprawa pomiędzy Żydami i Niemcami, a nie była. Ta cała energia trwoniona na zaprzeczanie temu jest skazana na porażkę, w tym sensie, że nic dobrego i konstruktywnego z tego nie wyniknie.

Goldkorn: Nie jestem ofiarą Szoa

Ale to byłaby po prostu inna polityka historyczna. Może nie dość wyważona?

Nie wszystko da się wyważyć. Problem polega na tym, że w Polsce częstokroć ci, którzy występują z pozycji światłych elit, uważają, że o wszystkim trzeba mówić tak umiarkowanie, spokojnie, prawda leży po środku, trzeba ważyć racje. Otóż nie, są takie tematy, których nie da się wyważyć.

A może to nie jest intencjonalne, po prostu wpisane jest w nasz język, to język nami mówi?

To też prawda. Dotyczy to chociażby słowa Żyd, które nie jest w naszym języku neutralne, ale to doskonale wiemy. Są jednak inne takie słowa, dobrze zadomowione, które funkcjonują na prawach opisowych i „ludzie łagodni i dobrzy” posługują się nimi bezrefleksyjnie.

Zastanówmy się na przykład nad takim słowem jak „nadreprezentacja”, które częstokroć pojawia się w kontekście żydowskim. „Nadreprezentacja” Żydów na uniwersytetach, w palestrze, wśród lekarzy, a po wojnie w UB czy Ministerstwie Bezpieczeńtwa Publicznego. Żydów, czyli nie-obywateli polskich? Piszą tak poważni historycy i nie zastanawiają się, co się za tym kryje. Założenie, że istnieje jakiś limit, miejsca zarezerwowane dla czysto polskich blondynów?? Jeśli pójść tym tropem, rodzi się pytanie o to, co w takim razie począć z brakiem adekwatnej reprezentacji Żydów w przedwojennej administracji państwowej, urzędach, w wojsku, rolnictwie? Chcąc na nie uczciwie odpowiedzieć należałoby użyć bardzo niewygodnych słów jak antysemityzm, dyskryminacja, wykluczenie, bo takie właśnie praktyki kształtowały ówczesną strukturę zatrudnienia.

Żyd stosowany

czytaj także

Żyd stosowany

Bożena Keff

Nawiasem mówiąc, wczoraj czytałem w jednej z zachodnich gazet, że we Włoszech rektorzy wyższych uczelni podjęli uchwałę ogłoszoną na uniwersytecie w Pizie, w której przeprosili żydowskich studentów i profesurę za wprowadzone w czasach faszystowskich rasistowskie prawo, na mocy którego ich usuwano. W Polsce równie dobrze mogliby się rektorzy w tej sprawie wypowiedzieć. Getta ławkowego i numerus clausus nie urządzali tu Niemcy.

I to ma coś wspólnego z antysemityzmem?

Tak, uważam, że w Polsce dobrze się ma „antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych”, esej Tadeusza Mazowieckiego, pod takim właśnie tytułem, należałoby przypomnieć i odnieść do aktualnej kondycji polskiego dyskursu publicznego. Mnóstwo w nim kodów płytko ukrytych, takiego mrugania okiem, żeby niby nie powiedzieć, ale wysłać czytelny sygnał. Uważam, że dziś zupełnie nieinteresujące i jałowe poznawczo jest zajmowanie się pisemkami spod znaku – umownie – Leszka Bubla.

Tania beka i antysemityzm. A jakby potraktować Leszka Bubla poważnie?

Oczywiście mamy też taki antysemityzm zupełnie otwarty i wulgarny, ale dużo ciekawsze jest to, co aktualnie dzieje się w samym centrum debaty publicznej. To centrum tak bardzo przesunęło się na prawo, że pewne opinie, które dawniej nie miałyby prawa w nim zaistnieć, dziś traktowane są jako umiarkowane i wyważone. Skoro poprawność polityczna podpowiada, że antysemityzm z otwartą przyłbicą nie przystoi, to trzeba go wpuścić w obieg za pomocą np. jakiegoś Farmazona. A było to dość sprytne, bo pozwoliło na odwrócenie zarzutu. Widzicie tu Żyda? Macie obsesję, wszędzie ich widzicie. Może to wy jesteście antysemitami?

My!? To niemożliwe.

***
Piotr Forecki – politolog, pracownik Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Autor książek Od „Shoah” do „Strachu”. Spory o polsko-żydowską przeszłość i pamięć w debatach publicznych oraz Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej.

Złamałaś mi serce, Polsko

czytaj także

Złamałaś mi serce, Polsko

Roman Broszkowski

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij