Kraj

Sojusz lewicy z liberałami. Jak wygląda marksistowski przepis na jedną listę?

Marks po Wiośnie Ludów bezbłędnie rozpoznał mechanizm uniwersalny. Klasa średnia zawsze i wszędzie mami proletariat wizją wspólnej walki z tyranią i wyzyskiem, tyle że już nazajutrz po wygranej zaczyna tyranizować i wyzyskiwać robotników. Tak samo liberalizm, w walce z despotą zgrywający alianta lewicy.

„Gazeta Wyborcza” właśnie opublikowała sondaż, z którego wynika, że tylko wspólna lista umożliwi opozycji zdobycie większości parlamentarnej. Wcześniej pojawił się raport Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego, również doradzający zjednoczenie.

Warto wziąć to wyzwanie na klatę i odpowiedzieć, jak w tej sytuacji powinna manewrować lewica.

Raport Krytyki Politycznej: Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw

Zaskoczę was: zardzewiały odważnik wspólnej listy to jeden z najstarszych problemów marksizmu. Ciążył Klasykom, wisiał im u szyi, zmuszając do karkołomnej gimnastyki oraz wolt ideologicznych.

W związku z tym dokręcę wam śrubę treningową. Są bowiem takie chwile, gdy radykalna lewica powinna żonglować odważnikiem na oczach liberałów spoconych ze strachu i bezsilności. Dlaczego? W jakim celu? Po przemyśleniu tych kwestii wzmocni się nam sprężystość. Niewykluczone też, że wykształcimy jastrzębią zdolność do lotów nurkowych. Zapraszam na trampolinę.

Skok do archiwum

Wiosna Ludów była dla Marksa bolesnym doświadczeniem. Rewolucja w Niemczech wreszcie wybuchła, szybko jednak rozbiła się o ścianę. Po jednej stronie był feudalny koprolit, masa zmurszała i chwiejna, ale wciąż mocna na tyle, żeby odzyskać równowagę i przejść do kontrataku. Po drugiej burzyła się pstrokacizna: robotnicy i burżuje, chłopi i drobnomieszczanie – przez chwilę gotowi do walki z feudalizmem, lecz częściej niedojrzali, skłonni do odwrotu, kapitulacji, kontrrewolucji.

Marks w tych okolicznościach bezbłędnie rozpoznał mechanizm uniwersalny. Klasa średnia zawsze i wszędzie mami proletariat wizją wspólnej walki z tyranią i wyzyskiem, tyle że już nazajutrz po wygranej zaczyna tyranizować i wyzyskiwać robotników. To samo liberalizm – w walce z despotą zgrywa alianta lewicy, czekając na pierwszy pretekst, by ją maksymalnie osłabić lub zniszczyć.

Krótka historia „wiosennego” parlamentaryzmu uświadomiła Marksowi istotę zagrożenia. Zgromadzenia konstytucyjne były formatowane przez „liberalnych adwokatów i profesorów-doktrynerów”. Oni zaś działali na rzecz klasy, która nie chciała i nie potrafiła odważnie przezwyciężyć średniowiecza. Dlatego konstytuanty „zdradziły lud i z powrotem oddały władzę w ręce feudalnego, biurokratycznego i militarnego despotyzmu” (Frankfurckie Zgromadzenie Narodowe, w: Rewolucja i kontrrewolucja w Niemczech, 1852).

Wspólna lista pod wezwaniem burżuazji ponosi więc klęskę – „nie tyle z powodu niesprzyjających okoliczności, ile z powodu wyraźnego i stałego tchórzostwa, występującego na jaw we wszystkich decydujących akcjach”. Klasa średnia działa tu odruchowo: „tę samą krótkowzroczność, małoduszność i brak zdecydowania, jakie cechują jej operacje handlowe, wniosła do polityki” (Finał powstania).

Dlatego proletariat i lewica muszą liczyć głównie na siebie. Tyle że czasem to niemożliwe, bo feudalizm jest za silny, a my za słabi. W takich okolicznościach klasyczny marksizm dopuszcza taktyczny sojusz z liberalizmem i drobnomieszczaństwem. Ustanowienie demokratycznej republiki, cel krótkoterminowy, leży nie tylko w interesie robotników i małomieszczan, lecz również drobnego chłopstwa. Komuniści mogą więc wchodzić z nimi w alianse (Żądania Niemieckiej Partii Komunistycznej, 1848).

Dotyczy to także wyborów parlamentarnych. Tam, gdzie przedstawiciele robotników nie mają szans, trzeba poprzeć „naiwnych demokratów” i „tak zwanych liberałów”, jeśli stawiają opór absolutyzmowi (Sprawozdanie z zebrania kolońskiego Stowarzyszenia Robotników, 15 stycznia 1849). Z dwojga złego lepiej wszak cierpieć w społeczeństwie burżuazyjnym niż feudalnym – i w nim planować rewolucję (Montesquieu LVI, 1849).

Ale uwaga: solo czy w ramach wspólnej listy, zadanie czerwonych polega zawsze na wyznaczaniu tego samego azymutu. Kierunek to „permanentna rewolucja”. Klasykom chodzi o stałą eskalację konfliktu po to, żeby ślimaka – bojaźliwe społeczeństwo burżuazyjne – przekształcić w tygrysa. Zamiast milimetrowych reform, czyniących życie trochę bardziej znośnym, potrzebne są śmiałe skoki i diametralne zmiany.

Jak je wprowadzać? Taktyczny sojusz to dialektyczna odskocznia. Liberałowie wprowadzają podatki – my żądamy progresywnych. Wchodzą progresywne – my je eskalujemy tak, by puścić wielki kapitał z torbami. Nasza presja na radykalizację powinna metodycznie rosnąć, nie tylko w ekonomii, lecz we wszystkich obszarach życia politycznego – oto istota ciągłej rewolucji (Do władz Ligi Komunistów, 1850).

Wynurzenie w lechickim Pierdziszewie

Gdyby Marks zrobił sobie wakacje od niebytu i wpadł na chwilę do dzisiejszej Polski, zobaczyłby bagienną dziurę, kipiącą feudalnymi miazmatami. Stosunki pracy są tu folwarczne, a polityka to brunatny wysryw tego, co Kant nazywał „religią pańszczyźnianą”. Mamy bałwochwalstwo (janiepawlizm) pod reżimowym wezwaniem „obłudnych i żądnych władzy klechów”. A tam, gdzie „statuty wiary zalicza się do konstytucyjnego prawa”, panuje nie tylko kler, lecz i średniowiecze na pełnej (Religia w obrębie samego rozumu).

Nam też jest wszystko jedno. Wyznanie komunisty

Jednym z kluczowych elementów układu jest w Polsce największa partia opozycyjna. Konserwatywny liberalizm służy jej do przekonywania wyborców, że receptę na wypełzanie z mroków ma tylko jedna łapka, prawa i przerażona. A podkulony ogon to najbardziej wiarygodny agent ubezpieczeniowy, sprzedający polisy, które chronią przed gniewem świątków, totemów i gawiedzi.

Jak jednak przytomnie zauważył Marks, w kraju, w którym nie było jeszcze żadnej rewolucji, a mimo to (lub właśnie dlatego) szaleje kontrrewolucja – zipanie na ćwierć gwizdka nie ma sensu. Bałwochwalcy i tak was zaorają, nawet gdy przeprosicie, że macie czelność zipać. „W Niemczech emancypacja od średniowiecza możliwa jest tylko jako jednoczesna emancypacja od częściowego przezwyciężenia średniowiecza” (Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa, 1844).

Dwieście lat później lewica powinna uprzytomnić to samo Podkulonym Ogonom z PO – i samej sobie. Potrzebujemy emancypacji całościowej, ponieważ z folwarku nie wyjdziemy dzięki paru stówom comiesięcznej jałmużny od pisowskiego plebana. Od janiepawlizmu brunatnego nie wyzwoli nas janiepawlizm z czekolady. Praw kobietom nie zagwarantuje „kompromis aborcyjny”. Osób LGBT nie wyemancypuje poklepywanie prawej łapki: Dziękujcie Bogu, że was dosłownie nie pławią w szambie.

Akwizytorów bałamutnych półśrodków, wlokących się w ogonie cywilizowanego świata, nie brakuje wśród naszych liberałów i lewicowców „rozsądnych”. Trzeba im odpowiadać asertywnie, podkreślać z rosnącym naciskiem, że republika będzie demokratyczna, gdy demokracja okaże się całościowa, czyli zapewni każdemu godne życie materialne, obywatelskie i polityczne.

Wspólna lista opozycji totalnej?

Całość jest totalnością, dlatego opozycja powinna być totalna. W świetle takiego rozpoznania poparłbym wspólną listę – właśnie jako marksista.

Gdyby zjednoczeni demokraci okazali się zdolni do całościowej konfrontacji z neofeudalnym reżimem w każdym sektorze życia społecznego, powstałaby polaryzacja korzystna dla opozycji.

Jako radykał nie kupuję pacyfikacyjnej bajdy, że dziś polaryzacje służą wyłącznie prawicowemu populizmowi. Reakcyjny populizm żeruje raczej na polaryzacji pozornej. W jej ramach po jednej stronie panoszy się reżim bezwstydnie autorytarny – a po drugiej drżą chadeccy, liberalni i lewicowi mazgaje. Deklaratywnie chcą wysadzić z siodła skrajną prawicę, ale kucają przed jej „wartościami” i boją się jej wyborców.

Takich opozycjonistów przeraża nawet własny cień, więc odruchowo przepraszają za każde głośniejsze słowo, za każdy śmielszy gest. Szczytem odwagi wydaje im się ukradkowe wsuwanie ziarnek polubownego progresywizmu pod materac, na którym rozparła się władzunia. Wielu takich bohaterów promuje – z rozmysłem lub nieświadomie – lajtową wersję „zwalczanego” reżimu. Zarówno w aspekcie ekonomicznym, jak i światopoglądowym.

Gdyby jednak umieli doprowadzić do eskalacji konfliktu, podczas którego władza zaczęłaby wykonywać coraz bardziej irracjonalne i represyjne ruchy – to taka polaryzacja dałaby im szansę na zwycięstwo. Nie gwarancję, bo tak łatwo nie będzie, ale pole potencjalnie skuteczniejszych manewrów. Eskalacja mogłaby mobilizować opozycyjnych wyborców i zniechęcać miękki elektorat władzy.

Bzdura! – krzykną „realiści”. Konflikt bardziej podgrzeje elektorat pisowski. Nie wolno zaogniać wojny ideologicznej, bo to paliwo dla władzy. Marsze równości i film Sekielskich Tylko nie mów nikomu już raz nas pogrążyły – a teraz drugi zamach na papieża? Boże, broń, wolno sączyć już tylko jad na temat drożyzny.

Zdelegalizować PiS? Jak powinny wyglądać powyborcze rozliczenia

W odpowiedzi zapytałbym, gdzie były tłumy rozjuszonych pisowców, które w 2020 roku miały bronić kościołów przed Margot na wezwanie Kaczyńskiego? Pokażcie mi zdjęcia masowych kontrdemonstracji, kiedy krzyczeliśmy „Wypierdalać!”. Rzućcie na stół sondaże i badania. Jak bardzo urósł PiS dzięki Strajkowi Kobiet, a wcześniej podczas czarnych protestów? Dokładnie ile punktów procentowych dostał reżim w wyborach w podzięce za nagonkę na „ideologię LGBT”? Jak zemścił się na nas film Sekielskich? Tylko bez egzegezy z fusów; czekam na dane statystyczne.

Oczekiwanie osładzam sobie hipotezą: mimo demoralizacji obywatelskiej Polacy jeszcze nie są zwolennikami państwa policyjnego. Dlatego eskalacja, wymuszająca represyjną reakcję władzy podczas kampanii wyborczej, prowadziłaby do polaryzacji niszczącej PiS. Świadczy o tym historia największych konfliktów politycznych po 2015 roku (apogeum walki w obronie wolnych sądów, protesty przeciw zakazowi aborcji). Wtedy, gdy opozycja umiała konflikt zaostrzać, notowania reżimu spadały. Gdy sytuacja się uspokajała, poparcie dla PiS zaczynało odrastać.

Teraz kwestia „drożyzny”. W kontrze do dominującej narracji uważam, że to hasło chybione. Nie działa na elektorat pisowski, bo jego sytuacja ekonomiczna nie pogorszyła się znacząco. Ludzie nie padają jak muchy na inflacyjną apopleksję, nie liczmy więc na sondażowy udar reżimu.

Po stronie opozycji także nikt nie będzie walczył o Gdańsk, stolicę platformerskiej Polski wolnej od inflacji. „Drożyzna” ma słaby potencjał mobilizacyjny, bo próbuje żerować na obywatelskim egoizmie i politycznej małostkowości. Liberalny spin doktor definiuje sobie wyborcę jako konsumenta, którego cały świat zamyka się w prywatnym portfelu. A w cynicznym bilansie troska o wolność i demokrację zajmuje dalekie miejsce po przecinku.

Nawet jeśli taki pesymizm polityczny nie jest zupełnie bezpodstawny, trudno liczyć na rozpalenie konsumentów mantrowaniem o „drożyźnie”. Historycznie rzecz biorąc, antyautorytarne mobilizacje bywały skuteczne, gdy apelowały do heroicznych cnót, a nie drobnomieszczańskich wad obywatelskich.

Totalne „nie” dla cynizmu

Lewica nie może ulegać taniemu cynizmowi, więc biorę za dobrą monetę ostatnie wypowiedzi Hanny Gill-Piątek. W wywiadzie dla Krytyki Politycznej eksprzewodnicząca Koła Poselskiego Polski 2050 rekomenduje nam Donalda Tuska. Z Europy wrócił już „trochę inny” – to nie tylko postępowiec na pokaz, ale kandydat na szczerego lewaka.

Zrobię, co tylko mogę, by budować między partiami zaufanie

Jako marksista wchodzę w tę grę i mówię „Sprawdzam”. Zróbmy sobie tę wspólną listę, żeby pomóc Tuskowi w eskalacji lewactwa. Zacznie słabować? Pomożemy. Zabiorą mu prawo jazdy? Przejmiemy kierownicę, żeby docisnąć pedał gazu.

Przy okazji wyjedźmy naprzeciw symetrystom. Grzegorz Sroczyński pyta opozycję o jej rozliczeniową determinację. Czy po ewentualnej zmianie władzy „będziecie umieli zmienić choćby paskowych w TVP Info”?

To pytanie głównie do Tuska, ponieważ właśnie on celuje w rozliczeniowych obietnicach – ale z mojej perspektywy adresatką powinna czuć się również lewica. I nie chodzi tylko o los „paskowych”, lecz o wszystkich siepaczy reżimu i jego wszystkie instytucje. Jak usuwać i karać pierwszych – jak przejmować albo wyłączać drugie?

Konkretne lewicowe odpowiedzi powinny padać w eskalacyjnym trybie. Ponieważ jednak nie ma tu miejsca na konkrety, proponuję zasadę ogólną. To właśnie czerwoni powinni dokręcać rozliczeniową śrubę – bo przecież nikt za nas w tym kraju nie wykarczuje neofeudalnej dżungli. Warto przy tym zagrać va banque w otwarte karty i postawić sprawę jasno: w trakcie karczowania trzeba będzie jechać po bandzie – pruć tak, jak jeszcze nikt nie śmiał rozpruwać. Spektakularnie!

Rozliczenia muszą być elektryzującym spektaklem, trochę thrillerem, a trochę komedią, bo faszystów i ich „wartości” trzeba też permanentnie ośmieszać.

Jak kolejny raz nie zaorać afery? Willa+ powinna być serialem

Ale to samo dotyczy budowania. Nasz teatr musi być nieskromny, ambitny, bezczelny, ryzykancki, zaplanowany na bogato. Awanturniczy i wesoły. Być może nic nie osiągniemy, więc przyda się autoironia – niemniej i tak powinniśmy walczyć o wszystko. A przy tym nie wybrzydzać, nie gardzić żadnym fantem i trofeum. Brać łupy w dużych bitwach, doceniać zyski z małych wygranych…

Sztuki, aktorzy, dyrekcja i reklamy mogą się zmieniać. Niezmienna ma być inskrypcja nad wejściem do teatru wielkiego. Permanentna radykalizacja.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij