Kraj

Popularność jest jak alkohol. I dlatego powinna być ograniczana

Oznaczałoby to traktowanie wszelkich mądrości osób popularnych, poza ich merytorycznymi sprawami zawodowymi, jako bełkot osoby naćpanej.

W dniach, w których Elon Musk postanowił udowodnić światu, że wszelkie lewicowe przytyki co do miliarderów wydają się jak najbardziej trafne, najciekawiej na jego temat, pewnie nieco mimowolnie, wypowiedziała się Young Leosia.

Młoda raperka wyznała bowiem, że sama chodzi na terapię dwa razy w tygodniu i zdecydowała się na to po pierwszym skoku popularności. Sława, pieniądze, bycie na świeczniku to nie są łatwe rzeczy. „Jestem w tym środowisku i widzę, co dzieje się z moimi koleżankami i kolegami. Nie każdy dobrze sobie z tym radzi” – dodała.

Mniej Muska, więcej humanistów!

I rzeczywiście, jeśli przypomnimy sobie, jak gwiazdy, nie tylko młode, ale gwiazdy będące autorytetami dla fanów, nie płacą podatków jak piłkarze, głoszą teorie spiskowe jak Edyta Górniak, jeżdżą po pijanemu autami jak Kozidrak czy Stuhr, czy wręcz, jak w Hollywood, zbiorowo uczestniczą w mechanizmach molestowania kobiet, trudno nie mieć wrażenia, że Young Leosia powiedziała coś, co jakoś nam umyka, chociaż mamy to wszyscy przed oczami.

Otóż współczesna kultura sprawia wrażenie, jakby popularność była co do zasady czymś dobrym, aczkolwiek z pewnymi małymi wadami. Tymczasem wydaje się, że jest odwrotnie. Popularność co do zasady jest czymś złym, aczkolwiek ma pewne małe plusy.

Wraz ze wzrostem popularności dochodzi do tzw. oderwania. Że osoby te nagle zaczynają czuć, zachowywać się inaczej niż reszta. Że nagle dostają syndromu Boga, że, chociażby się zarzekały, że nie, to jednak podskórnie zaczynają czuć się lepsze. I wszystkim to okazują.

Przyjęło się, że są same sobie winne, że przecież dostały te osoby to, na co tak często pracowały. Ale w istocie ta opowieść jest nieco bardziej skomplikowana. Jeśli po samych lajkach na fejsie dostajesz, jak to napisano w The Face, koktajl z serotoniny, endorfin i dopaminy, to aż trudno sobie wyobrazić, co się dzieje z twoim mózgiem, gdy nagle zostajesz najpopularniejszą osobą w sieci.

To musi cię zmienić, zwłaszcza gdy skok popularności jest nagły. To sprawia, że w pewnym momencie musisz przestać sobie radzić. Mechanizm zdaje się działać tak, że najpierw zaczynasz krzywdzić siebie poprzez kolejne fazy autodestrukcji, którymi następnie zaczynasz krzywdzić innych (bliskich, przyjaciół), a jeszcze inni (publika) z kolei zaczynają w odwecie krzywdzić ciebie.

Czy do złudzenia nie przypomina to bycia pod wpływem alkoholu? Czy nie przypomina to euforycznych stanów po rozmaitych używkach, po których dalej jest zjazd, kolejna, coraz większa dawka i znowu zjazd w dół? A potem destrukcja życia zawodowego, rodzinnego, a w końcu i zdrowia? Czy umysł ludzki osoby popularnej nie jest po prostu non stop tą popularnością pijany albo naćpany? Czy powiedzenia o „pijanych od sławy” nie powinniśmy traktować nie jako metaforę, ale jak najbardziej dosłownie?

Gdybyśmy bowiem osoby popularne zaczęli traktować jako „osoby pod wpływem”, to zaczęlibyśmy widzieć w nich nie tylko sprawców, ale i ofiary pewnego nałogu. Dyskusja o odpowiedzialności mogłaby być analogiczna do tej, jak traktować sprawców przestępstw po pijanemu. Słowem, osoby popularne robią głupoty podobnie jak osoby pijane, bo się w ten stan samowolnie i świadomie wprowadziły, wiedząc o możliwych konsekwencjach.

Warunkiem takiego podejścia do Muska, Stuhra, Young Leosi jest jednak traktowanie popularności jako używki wysokiego ryzyka. Używki, która na dłuższą metę jest dla osoby popularnej oraz dla otoczenia zabójcza i która, niczym nadużywanie używek, dewastuje życie wszystkim dookoła.

Oznaczałoby to traktowanie wszelkich mądrości osób popularnych, poza ich merytorycznymi sprawami zawodowymi, jako bełkot osoby naćpanej. Oznaczałoby to szlaban na zapraszanie do mediów ludzi, którzy przez swoją popularność, nawet jakby nie chcieli, to i tak lewitują w powietrzu. Oznaczałoby to limitowanie popularności poprzez ograniczanie, a nie promowanie zasięgów. Wreszcie oznaczałoby to ingerencję w media społecznościowe, czyli na przykład likwidację lajków i wszelkich ich odpowiedników.

Insulina za darmo, czyli na Twitterze bez zmian. Ściema goni ściemę

Jeśli cokolwiek mógłby Musk faktycznie zrobić, żeby ulepszyć świat, to nie tam żadne niebieskie znaczki na Twitterze, tylko właśnie zlikwidować polubienia, dzięki którym także polskie gwiazdy social mediów przestałyby się po pijanemu rozbijać po autostradach Twittera. I wreszcie wylądowałyby na detoksie od popularności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij