Wysokie wyniki osiągnięte przez węgierską opozycję w wyborach samorządowych w 2019 roku i demonstracje antyrządowe odbywające się z błogosławieństwem burmistrzów w największych polskich miastach czynią z samorządów lokalnych ważnego orędownika demokracji na Węgrzech i w Polsce. Rodzi się tylko pytanie, czy lokalni liderzy będą w stanie zaproponować obywatelom coś więcej niż krytykę partii władzy.
Dzień po wyborach samorządowych jesienią 2019 roku Węgry obudziły się w zupełnie nowej rzeczywistości. Spośród 100 najbardziej zaludnionych miast w kraju w 50 wybrano burmistrzów kandydujących z ramienia partii opozycyjnych. Węgierska opozycja udowodniła, że Fidesz – dzięki zjednoczeniu partii opozycyjnych – można pokonać. I to pomimo zmian wprowadzonych przez tę partię w ordynacji wyborczej oraz jej olbrzymiej medialnej i finansowej przewagi.
Kandydaci opozycyjni mogą wygrać, jeżeli opozycyjny elektorat wierzy w ich zwycięstwo. Ale czy ta recepta sprawdzi się również w krajowych wyborach parlamentarnych? Rok wcześniej polska opozycja była na najlepszej drodze do przejęcia parlamentu, jednak w październiku 2018 roku stało się jasne, że o ile liberałowie i lewica nie mają problemu z utrzymaniem się u władzy w dużych miastach, o tyle na prowincji to Prawo i Sprawiedliwość święci triumfy.
Opozycja bierze węgierskie miasta. Pomogło zjednoczenie (i jeden skandal)
czytaj także
Koronawirus radykalnie wzmacnia siły rządowe na całym świecie, praktycznie pozbawiając opozycję możliwości protestu. Z drugiej strony za efekty lockdownu również odpowiadać przed wyborcami będą rządy. Pytanie tylko, czy zbliżający się kryzys gospodarczy stanie się szansą dla polskich i węgierskich samorządów, by wzmocnić swoją niezależność i zaproponować alternatywny program naprawy państwa po pandemii.
Koszty niezależności
Głos lokalnych liderów liczy się w dialogu z władzami centralnymi bardziej, kiedy samorządy podejmują niezależne decyzje budżetowe. A pod tym względem w Polsce i na Węgrzech było nieciekawie jeszcze przed wybuchem koronakryzysu.
– Przed zmianą ustrojową obowiązywało bardzo techniczne podejście do redystrybucji – wyjaśnia dr Ilona Kovács, dyrektorka Instytutu Badań Regionalnych Węgierskiej Akademii Nauk. – Innymi słowy, inwestycje i rozwój realizowano na podstawie wyznaczonych przez politykę rozwojową priorytetów. Wytyczne te skorygowała demokracja i gospodarka rynkowa, a obecnie nie da się nic ugrać bez lobbingu albo inaczej niż przez kanały nieformalne. Dzieje się tak zwłaszcza od 2010 roku, kiedy Fidesz uzyskał większość dwóch trzecich miejsc [w parlamencie – red.].
Tymczasem przykłady dwóch miast zdają się temu przeczyć. Pierwszy to Segedyn, który zarządzany jest przez członka byłej Węgierskiej Partii Socjalistycznej, László Botkę. Miastu nie tylko udało się utrzymać na nogach, ale wręcz rozwinąć pod rządami opozycyjnego burmistrza, który przez pewien czas był nawet bezpośrednim rywalem Viktora Orbána w walce o fotel premiera.
Drugi wyjątek stanowi Pecz – miasto będące od dziesięciu lat pod rządami partii Fidesz, które jednak coraz bardziej zostaje w tyle. Zdaniem dr Kovács oba miasta stanowią ewenement. Zwłaszcza Pecz nie ma się czym pochwalić: zarząd miasta popełnił kardynalne błędy, dodatkowo spotęgowane przez czynniki zewnętrzne. Z kolei Segedynowi udało się rozkwitnąć nie dzięki lobbingowi, ale dlatego, że lepiej wykorzystało fundusze rozwojowe i ma lepszą geografię gospodarczą.
Sytuację węgierskich samorządów utrudnia natomiast fakt, że rząd przejął, zamroził i realokował podatki od lokalnych przedsiębiorstw, co dodatkowo ogranicza pole manewru poszczególnych miast. Ponadto od końca marca Węgry zarządzane są rządowymi dekretami, które nie wymagają zgody parlamentu, co pozwala Orbánowi wprowadzać błyskawiczne rozwiązania ograniczające niezależność lokalnych władz.
czytaj także
W Polsce rząd formalnie nie ograniczył kompetencji samorządów, lecz znacząco uderzył w ich niezależność finansową. Przypomnijmy: w 2019 roku z 18 na 17 procent obniżono podatek dochodowy, stanowiący podstawę budżetów samorządów lokalnych (zwłaszcza w większych miastach). Wszyscy Polacy poniżej 26. roku życia zostali z tego podatku zwolnieni. Reformę ogłoszono przed wyborami do Parlamentu Europejskiego bez żadnych uzgodnień z samorządami.
Według szacunków Związku Miast Polskich tylko w ubiegłym roku gminy straciły z powodu wprowadzonych zmian ponad 7 miliardów złotych. 70 miast zadeklarowało, że nie potrafi zrealizować zaplanowanych inwestycji z powodu uszczuplenia budżetu.
Drugim ciosem dla budżetów polskich samorządów była reforma szkolnictwa. PiS zlikwidował gimnazja, obciążając szkoły średnie finansowane z budżetów samorządowych. Na dodatkowe wsparcie z budżetu centralnego mogły liczyć tylko miasta i wsie, gdzie w klasach uczyło się nie więcej niż 20 uczniów. Zupełnie „przypadkowo” były to regiony, które głosowały na partię Kaczyńskiego w latach 2018 i 2019. Jeżeli dodać do tego wzrost cen energii, świadczonych na rzecz samorządów usług, a także koszty lockdownu, można stwierdzić, że rok 2020 będzie najtrudniejszym pod względem budżetowej niezależności samorządów od lat.
Oprócz sankcji finansowych w lokalnych liderów uderza państwowa propaganda. TVP prezentuje opozycyjnych burmistrzów jako skorumpowanych urzędników i sługusów obcych mocarstw (Brukseli albo Berlina). Najpierw antybohaterem państwowej telewizji był zmarły prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Później TVP przerzuciła się na Rafała Trzaskowskiego, którego regularnie nękała m.in. za to, że podpisał Kartę Praw LGBT, nawołując do tolerancji i opowiadając się za równouprawnieniem.
czytaj także
Atakowany Trzaskowski nie doczekał się znaczącego wsparcia ze strony innych liderów miast. Kwestia praw społeczności LGBT, a także sprawa dostępu do aborcji i relacji z Kościołem wywołują wśród polskiej opozycji podziały nawet w obliczu PiS-owskiego potopu.
Sprzymierzeńcy i wrogowie
Mit cudownej mocy polskiego samorządu do zmiany, która może przyjść z poziomu lokalnego, przez kilka lat karmił się postacią Roberta Biedronia. W ciągu jego trzyletniej kadencji prezydenta miasta Słupsk praktycznie nie schodził z łamów gazet: Biedroń robił inspekcje popadających w ruinę domów seniora, sprowadzał celebrytów na spotkania z miejscowymi uczniami, próbował zrestrukturyzować zadłużenie miasta, promował prawa człowieka, ekologię. Pokazywał, że Polacy nie muszą wybierać między odpowiedzialnością społeczną i wolnością, że mogą mieć jedno i drugie.
Atakowany Trzaskowski nie doczekał się znaczącego wsparcia ze strony innych liderów miast.
Wydawało się, że Biedroń znalazł gotową receptę i zespół, który będzie w stanie zrobić z całej Polski Słupsk. Ale klęska Wiosny pogrzebała jego szansę na odegranie istotnej roli w polskiej polityce. Dziś staje do wyborów prezydenckich z poparciem poniżej 5 procent.
Ze wzmożenia zaufania opozycji do liberalnych samorządowców po śmierci Pawła Adamowicza również niewiele zostało. Następczyni Adamowicza Aleksandra Dulkiewicz nie ukrywała, że chciałaby odgrywać większą rolę w polityce krajowej. PO zdecydowała jednak, że nową, kobiecą twarzą partii zostanie Małgorzata Kidawa-Błońska.
Fidesz opanował węgierską politykę bez żadnych kompromisów i jakiegokolwiek dialogu społecznego, wobec tego wszelka wiara opozycji w dobrą wolę orbanistów demonstrowana jeszcze kilka lat temu okazała się nieuzasadniona. Wspólne działania zmierzające do zmobilizowania mas przeciwko rządowi przynosiły jedynie sporadyczne rezultaty. Dlatego podczas kampanii poprzedzającej wybory samorządowe zaczęła kształtować się wspólna platforma opozycji w celu stałego wywierania presji na rząd.
Dialog ten łączył miasta (i – jak mieli nadzieję jego inicjatorzy – również liderów tych miast) oraz przekraczał podziały partyjne. Bardziej znani politycy ze sceny krajowej, reprezentujący Jobbik, Węgierską Partię Socjalistyczną, Dialog, Koalicję Demokratyczną i Polityka Może Być Inna, wzajemnie promowali swoich kandydatów do samorządów.
Jednoczenie opozycji, jednoczenie lewicy. Czego uczy nas historia?
czytaj także
Pod koniec 2019 roku zwycięscy burmistrzowie miast z szeregów węgierskiej opozycji zawiązali nawet sojusz. Gergely Karácsony, opozycyjny prezydent Budapesztu, poszedł jeszcze o krok dalej, przenosząc Stowarzyszenie Wolnych Miast na poziom V4 i dołączając do niego prezydentów Warszawy, Pragi i Bratysławy. Jak dotąd zawiązana sieć nie proponuje nic oprócz PR. Unia Europejska dostrzega problemy Polski i Węgier z demokracją, jednak nie jest gotowa, by nawiązać partnerską współpracę z samorządami w celu pokonania populistycznych rządów.
Przykład węgierski pokazuje, że skuteczne są raczej wspólne działania w granicach państw, zwłaszcza odkąd pojawiły się sygnały, że miasta znajdujące się w rękach opozycji nie mają co liczyć na dobrą wolę ze strony władz centralnych. W Polsce rozbieżności między partiami opozycyjnymi – od Lewicy po Konfederację – są jednak tak duże, że jakakolwiek współpraca wydaje się niemożliwa.
Lokalne batalie z globalnym wirusem. Jak samorządy radzą sobie z pandemią?
czytaj także
Warto w tym miejscu wspomnieć, że węgierska komunikacja między miastami i władzami centralnymi, oględnie mówiąc, kuleje. Według słów niezależnego prezydenta Peczu Ministerstwo Finansów nie odpowiedziało na pismo, które przesłał kilka miesięcy wcześniej w sprawie restrukturyzacji pożyczki rządowej otrzymanej na pokrycie deficytu w wysokości 24,2 miliona euro, pozostawionego przez poprzednie władze. Ponieważ nie udało się nic uzgodnić, miastu trudno było w ogóle zaplanować budżet na 2020 rok, po czym budżet ten trzeba było całkowicie przeredagować w związku z koronawirusem.
W trudnych czasach wilk pozostaje wilkiem
Epidemia COVID-19 położyła się nowym cieniem na konfrontacji między PiS a władzami lokalnymi. Pomimo trwającej epidemii, braku podstawy prawnej i czasu na przygotowania polski rząd szykuje się do przeprowadzenia korespondencyjnych wyborów prezydenckich 10 maja. Wielu prezydentów polskich miast odmówiło udostępnienia Poczcie Polskiej rejestrów wyborców. W odpowiedzi rząd sam stworzył rejestr na podstawie danych od Ministerstwa Cyfryzacji.
Jeszcze w połowie kwietnia prezydenci Warszawy i Wrocławia ogłosili, że jeżeli partia Kaczyńskiego nie przełoży wyborów na późniejszy termin, odmówią powołania komisji wyborczych. Jednak z tym PiS również sobie poradził: uchwalona druga tarcza kryzysowa pozwala władzom centralnym na delegowanie zadań publicznych na inną instytucję z pomocą powołanego przez rząd wojewody.
Również na Węgrzech nieufność między samorządami i rządem w czasie kryzysu wzrosła. Komunikacja ze strony rządu i grupy operacyjnej utworzonej na potrzeby zarządzania kryzysowego spotkała się z miażdżącą krytyką. Dotyczy ona przede wszystkim tego, że opinia publiczna ani władze samorządowe nie otrzymują informacji, ile osób może być zakażonych w ich mieście, co utrudnia podejmowanie decyzji na poziomie lokalnym.
Tymczasem węgierski rząd wprowadził szereg środków wpływających na pracę samorządów i ich budżety. Jednym pociągnięciem pióra Viktor Orbán przejął od miast podatek motoryzacyjny, przekierowując środki do krajowego funduszu kryzysowego.
Kolejnym nadzwyczajnym środkiem była decyzja Orbána podjęta tuż przed Wielkanocą, umożliwiająca samorządom wprowadzanie „bardziej rygorystycznych zasad” niż obowiązujący w całym kraju zakaz wychodzenia z domu. Wiele miast z tego skorzystało, ale ponieważ decyzja zapadła bardzo szybko, trudno było odpowiednio zakomunikować wprowadzane obostrzenia.
COVID-19 na Węgrzech: Orbán był dyktatorem, zanim to było modne
czytaj także
Sygnał wysyłany z Warszawy i Budapesztu jest jasny: władze centralne robią wszystko, by pokonać wirusa, a nad tym, czy stosowane środki są uzasadnione i zgodne z prawem, będziemy zastanawiać się później. Każdy, komu nie podoba się to, jak lockdown wpłynął na jego miasto, będzie miał szansę dać upust niezadowoleniu po pandemii. Pod warunkiem, że do tego czasu nie zabraknie mu możliwości zabrania głosu.
**
Tekst powstał w ramach transgranicznego projektu dziennikarskiego zatytułowanego Off the beaten track, będącego wynikiem współpracy Krytyki Politycznej z n-ost, Hlídací pes, Szabad Pécs i Moldova.org. Projekt finansowany jest ze środków Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego.