Unia Europejska

Opozycja bierze węgierskie miasta. Pomogło zjednoczenie (i jeden skandal)

Politycy Fideszu nie stracili głosów, przeciwnie – w wielu okręgach otrzymali ich więcej niż 5 lat temu. Kandydaci opozycji wygrywali dlatego, że ich poparcie okazało się jeszcze większe. Zdecydowała jedność opozycji, która przełożyła się na mobilizację wyborców.

Od poniedziałku 14 października cztery z pięciu największych miast na Węgrzech należą do opozycji, która wreszcie wyszła z zapaści i zadała rządzącemu Fideszowi poważny cios. Po raz pierwszy od 13 lat Viktor Orbán nie może pochwalić się definitywnym zwycięstwem. To może być pierwszy krok do obalenia jego − na poły autorytarnych − rządów.

Wybory samorządowe na Węgrzech zapisały się jako wyjątkowo brutalne i przepełnione skandalami, a stawka kampanijnych potyczek rosła z dnia na dzień.

Po katastrofalnych porażkach w trzech kolejnych wyborach do parlamentu (w 2010, 2014 i 2018 roku) niedzielne wybory samorządowe były dla węgierskiej opozycji ostatnią szansą, by wrócić do gry. Przegrana oznaczałaby definitywną utratę znaczenia i w zasadzie rozpad. O ile sondaże dawały powody do ostrożnej nadziei, o tyle wyniki wyborów przekroczyły wszelkie oczekiwania, jakie można było uznać za realistyczne.

Węgry: polityczna (r)ewolucja opozycji

czytaj także

Burmistrza Budapesztu Istvána Tarlósa, który rządził już dwie kadencje, zastąpi kandydat zjednoczonej opozycji Gergely Karácsony, a 14 z 23 dzielnic miasta również będą zarządzać opozycyjni burmistrzowie. W poprzednich wyborach lokalnych, w 2014 roku, Fidesz zwyciężył w 19 dzielnicach Budapesztu. Dziś zostało mu jedynie 9, a na dokładkę w 5 z nich będzie zmuszony współpracować w większości z opozycyjnymi radnymi. Opozycja przejęła aż 10 z 23 najważniejszych miast Węgier (tzw. miast na prawach komitatu), podczas gdy 5 lat temu wygrała jedynie w dwóch. W skali całego kraju zamiast o niemal niepodzielnych rządach Fideszu można teraz mówić o równowadze.

Poza dużymi miastami partia Viktora Orbána pozostaje jednak niezwyciężona. Fidesz zdobył większość w radach 19 komitatów i w większości okręgów wiejskich.

Zjednoczona opozycja

Aby wyjaśnić te wyniki, trzeba uwzględnić wiele złożonych i wzajemnie powiązanych czynników, wśród których największą rolę gra fakt, że partie opozycji poszły do tych wyborów rzeczywiście wspólnym frontem.

Inaczej niż w poprzednich wyborach, partie opozycyjne – od radykalnie prawicowego Jobbiku po liberalne Momentum – zdołały skoordynować wysiłki i wystawić w dużych i średnich miastach całego kraju wspólnych kandydatów przeciwko politykom Fideszu. Te pojedynki wyraźnie zelektryzowały i zmobilizowały opozycyjny elektorat. Jeśli spojrzeć na węgierskie miasta i dzielnice Budapesztu, w których wygrała opozycja, wyłania się interesujący obraz: rządzący nimi dotąd politycy Fideszu nie stracili głosów − przeciwnie – w wielu okręgach otrzymali ich nawet więcej niż 5 lat temu. Kandydaci opozycji wygrywali dlatego, że ich poparcie okazało się jeszcze większe. W okręgach, które od 1990 roku konsekwentnie głosowały na prawicę, dziś rządzą lewicowi i zieloni burmistrzowie. Stało się tak na przykład w pierwszym okręgu budapesztańskim, gdzie mieści się słynny Zamek Królewski i urząd premiera Orbána.

Wiele czasu zajęło partiom opozycji pogodzenie się z faktem, że aby cokolwiek ugrać w systemie wyborczym skonstruowanym przez Fidesz po 2010 roku, nie mają innego wyjścia, jak tylko się zjednoczyć. Również elektoraty tych partii długo oswajały się z myślą, że wyborca Jobbiku mógłby oddać głos na kandydata lewicy – lub odwrotnie. Wyzwanie jednak podjęto, a na premię nie trzeba było długo czekać.

Zjednoczenie opozycji nie tylko ułatwiło wyborcom decyzję przy urnie, ale także pozwoliło kandydatom wyartykułować i nagłośnić w mediach własne wizje rządzenia krajem – zamiast, jak dotąd, jedynie wzajemne animozje. Najsilniej dało się to odczuć w Budapeszcie, gdzie tryskający energią Gergely Karácsony stukał do drzwi, by opowiadać o sprawiedliwym i zielonym mieście, podczas gdy konserwatysta Tarlós chował się za propagandową machiną Fideszu.

Węgierskie taśmy

Fidesz prowadził kampanię niemal wyłącznie negatywną, starając się zdezawuować opozycję, a niezdecydowanych wyborców zniechęcić do głosowania. Ta strategia wielokrotnie okazywała się skuteczna – aż do teraz. Fidesz jak zwykle obrzucał opozycję błotem, tyle że tym razem bez skutku.

PiS nie kiwnął palcem, by wyjaśnić aferę taśmową [rozmowa]

Odpowiada za to między innymi skandal wokół burmistrza miasta Győr, jednego z najbogatszych ośrodków miejskich na Węgrzech, który przesłonił wszelkie inne wyborcze tematy i przykuł uwagę wyborców. Niecałe dwa tygodnie przed dniem wyborów anonimowy bloger zaczął publikować zdjęcia i filmy, na których burmistrz Zsolt Borkai z Fideszu – mąż, ojciec dwójki dzieci i medalista olimpijski w gimnastyce – w towarzystwie wspólników biznesowych oddaje się seksualnym igraszkom z młodymi kobietami na pokładzie luksusowego jachtu.

Skandal wokół Borkaia nie tylko obnażył hipokryzję religijno-konserwatywnej retoryki Fideszu, ale i wyciągnął na światło dzienne interesy ubijane pokątnie przez miejskich urzędników.

Skandal wokół Borkaia obnażył hipokryzję religijno-konserwatywnej retoryki Fideszu.

Nie wchodząc w szczegóły zawiłej sieci korupcji, jaka wyłania się z nagrań alkoholowo-kokainowej imprezy, wystarczy powiedzieć, że dwie z młodych uczestniczek „orgii Borkaia” są również beneficjentkami dotacji unijnych, którymi zarządzają węgierskie władze.

Fidesz próbował wytłumić skandal, ale tym razem robił to bezładnie i bezskutecznie, czym również mógł zniechęcić część wyborców z (wyższej) klasy średniej. W efekcie zgotował sobie porażkę w wielu dzielnicach miast zamieszkiwanych przez dobrze sytuowaną klasę średnią − gdzie dotąd nie miał konkurencji.

Jak na ironię, sam Borkai o włos wygrał wybory i pozostaje burmistrzem Győr, choć partia usunęła go ze swoich szeregów. Świeżo wybrany burmistrz wystąpił we wtorek na krótkiej konferencji prasowej i ogłosił, że oddaje legitymację Fideszu, ale zamierza pozostać na stanowisku.

Aktywiści z programem równości i sprawiedliwości

Obok tych dwóch istotnych czynników – zjednoczenia opozycji i kompromitujących taśm Borkaia – warto także wspomnieć o trzecim. Wbrew marazmowi, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić, w niektórych miastach kampanię wyborczą napędzała energiczna mobilizacja obywatelska. To jej opozycja zawdzięcza zwycięstwo tam, gdzie tradycyjni kandydaci prowadzący anachroniczne kampanie nie mieliby szansy w starciu z Fideszem.

Program opozycji piszą protestujący

Najlepszym przykładem takiej mobilizacji jest budapesztańska 7. dzielnica, gdzie polityczne i społeczne konsekwencje rządów Fideszu widać jak na dłoni. Okolicę tę zrazu okrywała zła sława biednej, zaniedbanej wylęgarni przestępczości. Fidesz, który rządzi tu od 2009 roku, brutalną gentryfikacją i ścisłą kontrolą polityczną przekształcił tutejszy elektorat na tyle, że – zdawało się – nic już nie mogło tej partii zagrozić. A mimo to były dziennikarz i aktywista społeczny András Pikó nie tylko zdobył tu fotel burmistrza, ale ma teraz za sobą silną większość w radzie miejskiej.

Pikó był formalnie nominowany przez liberalną partię Momentum i popierany przez wszystkie partie opozycyjne. Jednak swój sukces w dużej mierze zawdzięcza intensywnej i merytorycznej kampanii prowadzonej przez oddolne organizacje społeczne. Z programem równości i sprawiedliwości społecznej w ręku Pikó i jego komitet przemierzyli każdą ulicę i zapukali do każdych drzwi – podczas gdy ludzie Fideszu w swojej arogancji uciekali się do politycznego zastraszania, przekupstwa i fanatycznej, ocierającej się o faszyzm retoryki spod znaku „prawa i porządku”.

Z programem równości i sprawiedliwości społecznej w ręku Pikó i jego komitet przemierzyli każdą ulicę i zapukali do każdych drzwi.

Ekipa Pikó uczyła się wygrywać wybory od burmistrzyni Barcelony Ady Colau. Szefowa komitetu Pikó Tessza Udvarhelyi, znana w Budapeszcie aktywistka z kręgów radykalnej lewicy, osobiście uczestniczyła w tegorocznej kampanii Colau. Silną podporę komitetu Pikó stanowiło ugrupowanie Wolny Budapeszt, zawiązane niedawno przez młodych aktywistów radykalnej lewicy. To oni, obok lokalnych organizacji pozarządowych i oddolnych ruchów, wzięli na siebie ciężar kampanijnej pracy.

Wolny Budapeszt powstał zaledwie dwa miesiące temu po to, by przełamać awersję radykalnej węgierskiej lewicy do instytucji politycznych oraz nauczyć się prowadzenia skutecznych kampanii i budowania trwałych ruchów politycznych. Ugrupowanie udzieliło też pomocy bezpartyjnej aktywistce zajmującej się zwalczaniem korupcji Krisztinie Baranyi, która w rezultacie przytłaczającą większością głosów została burmistrzynią 9. dzielnicy.

Do wyborów parlamentarnych jeszcze daleko

Węgry wybiorą nowy parlament dopiero w 2022 roku – dlatego niedzielne wybory samorządowe były ostatnią deską ratunku dla przeciwników Fideszu. Osłabiona 9 latami autorytarnych rządów i pozbawiona środków opozycja ma szansę nabrać dzięki temu sukcesowi sił. Zyskane dzięki zwycięstwu pieniądze przydadzą się, jeśli za trzy lata opozycja ma stanąć w szranki z Fideszem.

Do lewicy: Mamy koalicję, teraz zjednoczenie

W niedzielę wieczorem premier Orbán wystąpił na konferencji prasowej. Uznał wynik wyborów i obiecał współpracować z nowymi władzami miast, jednak większość komentatorów oczekuje agresywnej ofensywy przeciwko wysepkom, które wymknęły mu się spod kontroli. Do najbliższych wyborów jeszcze daleko. Fidesz wciąż ma czas, by niszczyć ostatnie niezależne instytucje i wolną prasę oraz dobierać się do miast, którymi rządzi opozycja. W tych warunkach nie sposób przecenić znaczenia jedności opozycyjnych sił.

I po wyborach. Naprawdę mamy się z czego cieszyć!

Wybory lokalne to dobry początek. Ten niespodziewany sukces nie powinien sprawić, że partie opozycyjne popadną w samozadowolenie. Wiele je różni, dzielą się na skłócone frakcje i są niekoniecznie bez skazy pod względem moralnym. Ich praca dopiero się zaczyna.

**
Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Szilárd István Pap
Szilárd István Pap
Korespondent Krytyki Politycznej w Budapeszcie
Szilárd István Pap jest politologiem, komentatorem i dziennikarzem portalu Merce.hu. Korespondent Krytyki Politycznej w Budapeszcie.
Zamknij