Kraj

Referendum migracyjne: desperacki skok PiS w pogoni za wymykającą się władzą

Jarosław Kaczyński chce zapytać Polki i Polaków, czy zgadzają się na przyjęcie – uwaga! – dwóch tysięcy uchodźców. Referendum połączone z wyborami nie będzie triumfem, ale kpiną z demokracji bezpośredniej.

Od miesięcy PiS stara się narzucić w debacie publicznej temat, który ponownie rozpali wojnę kulturową i radykalnie spolaryzuje społeczeństwo tak, by partia mogła zbić na tym polityczny kapitał. Nie wyszło z osobami trans, z „obroną dobrego imienia Jana Pawła II”, z lex Tusk ani nawet z waloryzacją 500+ – rządzący obóz sięga więc po sprawdzony przebój: migrantów.

Pretekstu dostarcza nowy pakt migracyjny, przyjęty – przy sprzeciwie Polski i Węgier – przez Radę Unii Europejskiej. Jego ostateczny kształt zostanie wypracowany w ramach prac Parlamentu Europejskiego, można się jednak spodziewać, że zachowany zostanie kluczowy dla niego mechanizm przymusowej solidarności. Mechanizm ten nakazuje państwom mniej obciążonym napływem uchodźców przyjmowanie od państw znajdujących się na końcu szlaków migracyjnych określonej liczby migrantów ubiegających się o azyl w UE i podejmowanie decyzji o przyznaniu im ochrony lub ich deportowaniu.

Prawo jest fikcją, skuteczność zapory jest fikcją. Prawdziwe są tylko przemoc i śmierć

Podejmując temat, PiS wystrzelił od razu z najcięższej artylerii. Nie tylko przyjął w Sejmie uchwałę wyrażającą sprzeciw wobec paktu, ale zapowiedział też zorganizowanie referendum. Bo „Polacy mają prawo zadecydować”, kogo będziemy odsyłać, a kogo nie – „Bruksela nie może nam tego narzucać”.

Powiedzmy od razu: niezależnie od naszego stosunku do mechanizmów demokracji bezpośredniej, niezależnie od tego, jak oceniamy sam pakt i zobowiązania, jakie nakłada na Polskę, inicjatywa z referendum to desperacka próba skoku za wymykającą się PiS z rąk władzą.

Przestrzelone referendum

Pomysł na referendum w sprawie paktu jest totalnie przestrzelony. Pakt nakłada na Polskę obowiązek przyjęcia 2 tysięcy osób poszukujących azylu rocznie. Daje nam też wybór: zamiast przyjmowania migrantów możemy zapłacić po 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę na specjalny fundusz pomagający krajom pod największą migracyjną presją.

Organizowanie referendum na temat 2 tysięcy uchodźców – których będziemy mogli odesłać z Polski, jeśli się okaże, że nie kwalifikują się do ochrony międzynarodowej – jest absurdem w sytuacji, gdy od lat do Polski przyjeżdżają dziesiątki, a nawet setki tysięcy pracowników spoza Europy. Tylko w 2021 roku wydano ponad 100 tysięcy zezwoleń na pracę dla obywateli państw azjatyckich. Tu nikt nie pytał Polaków w referendum, czy chcemy otworzyć rynek pracy na migracje z tego kierunku świata, czy nie.

Politycy rządzącej partii, gdy przypomina się im te statystyki, odpowiadają, że różnica polega na tym, że my przyjmujemy legalnych migrantów, a Unia chce nam narzucić nielegalnych uchodźców. „Nasi” pracownicy dostają pozwolenie na pobyt czasowy, uchodźcy chcą się tu osiedlić na stałe. Jest to głęboko nieuczciwy, by nie powiedzieć obłudny argument. Gdy rynek pracy potrzebuje pracowników, których nie da się ściągnąć z Ukrainy czy Białorusi, pozwolenia na pracę będą przecież przedłużane, a początkowo czasowi pracownicy mogą tu zostać na dłużej. Zaczną zakładać rodziny.

Swój opór wobec paktu PiS sprzedaje przecież nie jako sprzeciw wobec nielegalnej migracji, ale migracji w ogóle. Mrugając okiem do skrajnie prawicowego elektoratu, politycy rządzącej partii składają obietnicę: „ochronimy Polskę przed losem wielokulturowych społeczeństw państw zachodnich, ze strefami szariatu, dzielnicami rządzonymi przez emigranckie gangi, atakami na kobiety”.

„Strefy zakazane”, gdzie nie ma już białych? Oto prawda o francuskich przedmieściach

Tymczasem niezależnie od tego, co stanie się dalej z paktem, dzięki polityce migracyjnej PiS Polska staje się realnie coraz bardziej wielokulturowym państwem. Żeby było jasne: nie mam o to akurat do PiS pretensji. Pretensje mam o hipokryzję i robienie z ludzi idiotów.

Przykryć europejską nieudolność

Jeśli rząd faktycznie chce radykalnie zmienić albo wywrócić pakt migracyjny, to narzędziem do tego nie są uchwały Sejmu albo referendum. Jest nim mądra polityka na polu unijnym.

Zamiast straszyć wielokulturowością, przepychać przez Sejm nic nieznaczące uchwały czy uruchamiać referendalną machinę, rząd powinien teraz budować w Parlamencie Europejskim sojusze na rzecz własnej wersji paktu migracyjnego. Zamiast zapowiadać, jak obroni Polskę przed migrantami, Brukselą, Berlinem i Tuskiem, Morawiecki powinien teraz siedzieć na telefonie i rozmawiać ze swoimi europejskimi partnerami. Bo faktycznie można się zastanawiać, czy jako państwo znajdujące się dziś pod migracyjną presją w związku z sytuacją w Ukrainie i Białorusi nie powinniśmy być zwolnieni z mechanizmu solidarnościowego z krajami europejskiego południa.

Listy o demokracji: Kto patrzy na morze, widzi Europę

Jak jednak wiemy, polski rząd ma w Unii „wszystkie sklepy poobrażane”. Polityka europejska wychodzi mu równie spektakularnie jak rozbudowa elektrowni w Ostrołęce czy budowa polskich samochodów elektrycznych. Rząd przegrał wszystkie wojny, na jakie poszedł z Brukselą, i można się spodziewać, że także w sprawie paktu migracyjnego wiele nie ugra. Organizuje więc referendum także po to, by przykryć swoją europejską nieudolność.

Kpina z demokracji bezpośredniej

Oczywiście, podstawowy cel referendum jest inny. Chodzi w nim o to, by dać kampanii PiS turbodoładowanie – to jest kluczowy powód, dla którego referendum się odbędzie, jeśli się ostatecznie odbędzie, a nie chęć upodmiotowienia Polaków w kwestii migracji czy wzmocnienie pozycji negocjacyjnej rządu wobec Brukseli.

Kampania referendalna organizowana równolegle z kampanią wyborczą będzie miała tak naprawdę tylko jeden komunikat: głosujcie na PiS, bo tylko PiS ochroni was przed „zalewem migrantów”. Referendum w okolicy wyborów pozwoli PiS wydać dodatkowe środki na swoją de facto partyjną propagandę, ponad limity wydatków na kampanię określonymi przez prawo wyborcze.

Nie ma też co oczywiście liczyć na to, że debata przed referendum będzie choć trochę merytoryczna. Czeka nas festiwal populistycznego szczucia na migrantów, potok stygmatyzującego i otwarcie rasistowskiego języka. Od początku było oczywiste, że kampania wyborcza będzie brutalna, brudna, okrutna i głupia – a referendum gwarantuje, że wszystko to zostanie podniesione do sześcianu.

Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki

Najbardziej zirytowani propozycją PiS powinni być zwolennicy mechanizmów demokracji bezpośredniej. Proponując referendum na takich warunkach, PiS traktuje je bowiem w sposób skrajnie instrumentalny. Referendum w sprawie migracji zrazi do demokracji bezpośredniej wielu Polaków – niechętnych rządzącej partii, oburzonych rasistowskim językiem, jaki wyleje się przy okazji referendalnej. Referendum nie będzie triumfem, ale kpiną z demokracji bezpośredniej.

Kpiną tym większą, że jeszcze niedawno PiS przekonywał, że trzeba przesunąć wybory lokalne na wiosnę 2024 roku, bo nie da się zorganizować jesienią jednocześnie wyborów lokalnych i parlamentarnych. Jak się okazuje, wszystko da się zrobić, gdy interes partyjny nakazuje.

To nie musi być bijąca wszystko karta

Zagranie PiS przywołuje skojarzenie z referendum Komorowskiego w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych z 2015 roku. Tamten pomysł też zrodziła panika, przegrana pierwsza tura wyborów prezydenckich i wyższe od spodziewanego poparcie dla Andrzeja Dudy i Pawła Kukiza. Referendum okazało się kompletną klapą na każdym polu. Nie dało Komorowskiemu drugiej kadencji, nie pozwoliło mu przejąć elektoratu Kukiza. Kosztowało 70 milionów złotych, a frekwencja wyniosła 7,8 proc.

Czy tak samo będzie z referendum Kaczyńskiego? Oczywiście, temat migrantów porusza Polaków znacznie bardziej niż JOW-y. Nawet jeśli frekwencja nie przekroczy 50 proc., to referendum może wzmocnić kampanię PiS. Nie musi jednak okazać się bijącą wszystko kartą. Rok 2023 to nie 2015, gdy sprzeciw wobec unijnego mechanizmu relokacji był jednym z czynników pracujących na zwycięstwo PiS.

Majmurek: PiS-owi po raz pierwszy od 2015 r. brakuje narracji

Dla najbardziej ksenofobicznego elektoratu PiS nie jest wcale wiarygodny w kwestii migracji, Na referendum może za to skorzystać Konfederacja, i to o wiele bardziej, niż PiS się spodziewa. Wyborcy niekierujący się ideologią odczuwają napięcia związane z obecnością w Polsce uchodźców z Ukrainy – na tym tle kwestia 2 tysięcy uchodźców, których ma nam narzucić Unia, wydaje się odległa i średnio poważna. Wreszcie PiS jest już po prostu potężnie zużyty przez osiem lat rządów. Nie jest w stanie rozwiązać wielu konkretnych problemów swoich wyborców, a ataki na migrantów mogą nie wystarczyć, by utrzymać władzę.

Pytanie, co zrobi opozycja? Czy uda się jej znaleźć odpowiedź na antyemigrancką mobilizację PiS? Lewica pewnie odwoła się języka praw człowieka, co pozwoli zmobilizować dość niszowy, ale niezbędny tej formacji elektorat. PO i Trzecia Droga będą pewnie próbowały przedstawić całą akcję jako hucpę rządu, który zawalił sprawę w Europie, sam latami prowadził otwartą politykę migracyjną, a teraz w pogoni za władzą urządza awanturę.

Faktycznie, ruch z referendum wygląda na desperację. Czasem takie desperackie ruchy ratują życie – ale nie postawię swoich pieniędzy na to, że tak będzie tym razem. Nawet migranci mogą w tym roku nie pomóc PiS-owi wygrać wybory.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij