Obrona księży, którzy zostają oskarżani o pedofilię, to znak firmowy środowiska PiS.

Obrona księży, którzy zostają oskarżani o pedofilię, to znak firmowy środowiska PiS.
Wszystko wskazuje na to, że czeka nas powtórka z nieśmiesznej rozrywki.
Tego Westerplatte to chyba za długo się obronić nie udało.
Projekt ustawy dotyczący zgwałcenia znów trafił do zamrażarki. Pochwała obrońcy gwałcicieli zajęła tyle czasu, że posłowie nie zdążyli zająć się ustawą, która może uratować ofiary gwałtu.
Gdyby przeprowadzić sondę na ulicach, zapewne zdecydowana większość przechodniów nawet nie zdawałaby sobie sprawy, że zadaniem gminy jest zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych ludzi. Przecież wiadomo, że w Polsce mieszkania zapewnia deweloper, a nie burmistrz.
Historyjki o „głupich-cwanych frankowiczach” i „bankach, które muszą zarabiać” długo działały i nadal działają – również dlatego, że PR branży bankowej poświęcił temu mnóstwo roboczogodzin.
Jeżeli zakładamy, że by móc zapłacić rachunki za energię, odkładamy zakup leków albo racjonujemy jedzenie, mamy do czynienia z ubóstwem energetycznym sensu stricto, ale może zostać ono rozszerzone o inne istotne dla nas aspekty – mówi Alicja Piekarz z Polskiej Zielonej Sieci.
„Bóg” jeden wie, ile osób odebrało sobie życie na skutek pedofilskiego papa mobile, do którego „nasz Ojciec Święty” wsadzał pedofilów i wysyłał w podróż po kraju, a potem świecie.
W czwartek po raz kolejny posłowie i posłanki zdecydują, czy podejmą się rozpatrywania projektu ustawy dotycząca zmiany definicji zgwałcenia. Od dwóch lat projekt leży w zamrażarce sejmowej.
Od czasu śmierci Mikołaja Filiksa propagandziści PiS przedstawiają siebie jako ofiary, a ujawnienie każdej afery na ich temat przedstawiają jako „hejt”. To prymitywna socjotechnika, która odwraca uwagę od sedna sprawy.
W 1990 roku mieszkańcy lokali zakładowych we Wrocławiu musieli pożegnać się z mieszkaniami, na które ciężko zapracowali. Ich batalia o sprawiedliwość trwa do dziś. Czy 8 marca przyniesie przełom w sprawie?
Klasyczny marksizm jest martwy. Oryginały i tłumaczenia gniją w bibliotekach, incydentalnie odkurzane przez przypadkowego doktoranta. Publika ich nie czyta, nie rozumie, nie pamięta. A jednak kurz cyrkuluje jak prąd strumieniowy – niczym prochy Engelsa, które po kremacji wrzucono do morza.