Kraj

Lewica przegrywa przez brak lewicowców, a nie inby na Twitterze

Na co dzień nie mam kontaktu z tak zwaną lewicową banieczką, ale z wyborcami PiS – owszem. Chociażby w rodzinie. Ich nie rozgrzewają lewicowe inby o dready Tokarczuk, bo nie mają o nich pojęcia.

Rusza kampania wyborcza, a z nią tradycyjny konkurs na najlepszą opinię na temat tego, dlaczego „polska lewica robi to źle”. Ziemowit Szczerek już wystartował. Pojechał w Polskę, do miast i miasteczek poniżej 100 tysięcy mieszkańców. Destynacja całkiem sensowna, szkoda, że spotkał się tam głównie ze swoimi dobrymi znajomymi – doskonale znanymi na lewicy Anną Cieplak i Magdą Okraską czy parą doktorantów z Sanoka – którzy siłą rzeczy mają dosyć podobną optykę i dyskutują o kwestiach publicznych w tych samych lub przynajmniej podobnych bańkach.

Kto spoza bańki śledzi te inby?

Teza Szczerka jest prosta – Lewica przegrywa walkę o rząd dusz Polek i Polaków, bo zajmuje się głównie tematami zastępczymi, które zniechęcają do niej ludzi zainteresowanych czymś zupełnie innym. Potencjalny elektorat odpychają nieustanne inby o detale dotyczące kwestii tożsamościowych oraz wyjątkowo sekciarska atmosfera, w której bardzo łatwo zaliczyć ekskomunikę. Potem tacy potencjalni wyborcy lewicy wchodzą na Twittera i czytają absurdalne wywody liczone w setkach tweetów, więc nic dziwnego, że się zrażają.

Koncepcja Ziemowita Szczerka opiera się na jednym błędnym założeniu, które dyskwalifikuje jego „badanie terenowe” – że ludzie w całej Polsce z wypiekami na twarzy czytają politycznego Twittera albo publicystów na Facebooku i w ogóle znają te awantury, które wymienia autor.

Odsetek żywo zainteresowanych dyskusjami politycznymi toczonymi w czasie rzeczywistym w Polsce to margines. Większość potencjalnego elektoratu lewicy nie ma pojęcia o toczonych w „banieczce” sporach, więc to nie one zniechęcają do głosowania na Zandberga czy chociaż Czarzastego. O inbie o dready Tokarczuk, do której uparcie wraca Szczerek, to nawet ja nie słyszałem, chociaż z przyczyn zawodowych muszę je przynajmniej pobieżnie śledzić.

Czy Lewica jest nudna?

Czasem któryś z tych licznych mikroskandali przebije się do mediów głównego nurtu, ale raczej do poziomu ich portali internetowych. Nawet jeśli jakimś cudem trafi do ludzi czerpiących informacje na przykład z telewizora, reakcja emocjonalna jest znacznie mniejsza niż wśród twitterowiczów i facebookowiczów. Jednym uchem wpadnie, drugim wypadnie.

Problemem Lewicy – oraz lewicy jako całości – jest przede wszystkim brak lewicowców. Chociaż Polska w ostatnim czasie staje się coraz mniej katolicka, a wściekłość na Kościoły widać nawet wśród osób regularnie uczęszczających na msze, nadal jest krajem wyjątkowo konserwatywnym na tle innych państw Europy.

Osób mających klasycznie lewicowe spojrzenie, łączące egalitaryzm ekonomiczny i obyczajowy, jest garstka. Owszem, znajdziemy miliony ludzi, którzy podzielają niektóre lewicowe postulaty, ale inne zupełnie ich zniechęcają. To jest sytuacja bardzo niekomfortowa dla partii politycznej, gdyż celem zwiększenia swojego poparcia musiałaby nieustannie lawirować i chodzić na kompromisy, które mogą okazać się niezjadliwe dla jakiejś części jej obecnego elektoratu.

Czym jest lewicowość

Teoretycznie Lewica powinna być obecnie na fali wznoszącej. Według badania CBOS Poglądy polityczne młodych Polaków a płeć i miejsce zamieszkania w 2020 roku zdecydowanie przybyło osób deklarujących poglądy lewicowe. Wśród młodych kobiet (18–24 lata) nastąpił skok z 19 proc. do 40 proc. Wśród młodych mężczyzn z 15 do 22 proc. W 2015 roku „lewicowcem” był zaledwie co dziesiąty młody Polak.

Jednak deklaracje ideowe w Polsce sprowadzają się do bardzo wąskiego kręgu tematów, wśród których próżno szukać tradycyjnych kwestii ekonomicznych. W 2015 roku CBOS opublikował badanie Co różni zwolenników lewicy, centrum i prawicy?, w którym autorzy pokusili się też o wyróżnienie tematów, które są w tych podziałach naprawdę istotne. Były to integracja europejska, konkordat, związki partnerskie i przerywanie ciąży. Podejście do tych czterech kwestii rzeczywiście oddzielało lewicowców od prawicowców. Jeśli chodzi o spojrzenie na ekonomię, różnice były niewielkie, przy czym „lewicowcy” byli – niestety – nieco bardziej liberalni od prawicowców.

Jednym głosem i tak mówić nie będziemy. Lewica po roku wojny

W badaniu z 2021 roku – Elektoraty o istotnych kwestiach społeczno-politycznych – elektorat Zjednoczonej Prawicy okazał się najbardziej prosocjalny. Wyborcy Lewicy znaleźli się na drugim miejscu, jednak w niektórych sprawach byli daleko w tyle. Przykładowo za progresją podatkową optowało 74 proc. wyborców ZP i tylko 57 proc. Lewicy.

Jednocześnie widać było radykalnie inne podejście do integracji europejskiej, konkordatu, aborcji czy związków partnerskich. Elektorat PiS był zdecydowanie najbardziej konserwatywny i prawie najbardziej eurosceptyczny („przegrywał” jedynie z Konfederacją), a wyborcy Lewicy zdecydowanie najbardziej progresywni i euroentuzjastyczni. Związki partnerskie poparło 13 proc. wyborców Zjednoczonej Prawicy, 30 proc. Konfederacji i 80 proc. Lewicy. Za dopuszczalnością aborcji optowało 17 proc. sympatyków PiS, 41 proc. Konfederacji oraz 84 proc. Lewicy.

W 2021 roku pojawił się jednak jeszcze jeden temat rozgrzewający głowy wyborców w Polsce – to oczywiście kwestia transformacji energetycznej oraz dekarbonizacji. Odejście od węgla poparło 21 proc. wyborców PiS, 33 proc. Konfederacji i 80 proc. Lewicy.

Jak im powiedzieć, że są lewicowi?

W takiej sytuacji Lewica jako partia ma naprawdę trudne zadanie. Zasadniczo może próbować łowić w trzech dużych stawach. W pierwszym są oczywiście wyborcy KO czy Hołowni, których elektoraty są najbardziej podobne do lewicowego. Ale to zakładałoby konieczność postulowania liberalnych zmian gospodarczych, w szczególności obniżania podatków. Teoretycznie mogłaby też próbować przekonać do siebie część zwolenników Konfederacji, którzy w wielu sprawach obyczajowych są zaskakująco podobni do lewicowych wyborców. Ale też najbardziej liberalni gospodarczo, więc Lewica musiałaby zapomnieć o jakichkolwiek postulatach redystrybucyjnych.

Zostaje elektorat PiS, który jest zdecydowanie najbardziej prosocjalny ze wszystkich grup wyborców, więc – znów teoretycznie – można by go spróbować przekonać postulatami redystrybucyjnymi. To byłoby trudne chociażby z powodu bardzo silnej identyfikacji tej grupy wyborców ze swoją partią. Według niedawnego badania CBOS wyborcy PiS stanowią połowę osób deklarujących istnienie jakiejś partii, z którą czują bliską więź. Co czwarta taka osoba głosuje na KO, co dziesiąta na Konfederację i zaledwie 8 proc. na Lewicę.

Jest też inny, poważniejszy problem. Według badania CBOS z 2021 roku (Scena polityczna – identyfikacje partyjne, alternatywy wyborcze i elektoraty negatywne) na pytanie o tak zwaną partię drugiego wyboru Lewicę wskazał dokładnie 1 proc. wyborców PiS (w drugą stronę – ani jeden). Prawie dwie trzecie w ogóle nie ma partii drugiego wyboru (zdecydowanie najwięcej spośród wszystkich elektoratów), a jeśli już musieliby na kogoś głosować, to na Konfederację (7 proc. wskazań).

Wyborcy PiS i Lewicy stanowią najbardziej nielubiące się wzajemnie elektoraty w Polsce. Pożenienie ich to zadanie z gatunku niemożliwych.

Jak podnieść podatki w kraju nienawidzącym podatków?

To nie tylko puste statystyki. Na co dzień nie mam kontaktu z tak zwaną lewicową banieczką, ale z wyborcami PiS – owszem. Chociażby w rodzinie. Ich nie rozgrzewają lewicowe inby o dready Tokarczuk, bo nie mają o nich pojęcia. Rozgrzewa ich temat transformacji energetycznej i dekarbonizacji (ostatnio szczególnie Turów), łączy zdecydowany sprzeciw wobec polityki klimatycznej oraz coraz większy opór wobec wpływów Brukseli, którą po prostu utożsamiają z Niemcami i nic nie jest w stanie ich przekonać, że Komisja Europejska nie jest ręcznie sterowana z Berlina.

Równocześnie zgadzają się z tym, że PiS prowadzi nieudolną politykę europejską i deklaratywnie nadal są za członkostwem w UE. Przyciągnięcie ich wymagałoby jednak radykalnej zmiany kierunku polityki Lewicy w kwestiach zupełnie fundamentalnych dla jej działaczy i elektoratu. Zresztą taka wolta wyglądałaby co najmniej podejrzanie.

Lewica do fabryk

Cóż więc może zrobić w takiej sytuacji Lewica? Pewnie nie zaszkodziłoby jej postulowanie bardziej asertywnej polityki europejskiej, by odróżnić się tym od pozostałej części tak zwanej demokratycznej opozycji, która momentami wydaje się wobec niej wiernopoddańcza. Gdy Szymon Hołownia grzmiał po, bądźmy szczerzy, zupełnie absurdalnym orzeczeniu TSUE, że „Turów jest do zamknięcia”, Lewica mogła mu odkrzyknąć, by się uderzył w czoło, bo nie wie, o czym mówi. Dekarbonizacja jest ważna, ale prąd też warto byłoby mieć.

Zresztą Lewica akurat stara się to robić. W programach TVP Info jej przedstawiciele bardzo wyraźnie krytykowali Niemcy za kunktatorską postawę wobec wojny w Ukrainie. Świetny był też postulat partii Razem, żeby Berlin wydzierżawił Polsce elektrownie jądrowe, zamiast je zamykać, co było oczywiście trollingiem, ale bardzo celnym.

Przede wszystkim Lewica mogłaby być aktywna w zakładach pracy, szczególnie tych dużych, związanych z produkcją lub przemysłem. Chyba przespaliśmy fakt, że Polska stała się jednym z najbardziej uprzemysłowionych państw świata. Przemysł daje pracę niemal jednej czwartej pracowników – w całej UE to 15 proc., a w Niemczech 18 proc. Staliśmy się też jednym z największych eksporterów w Europie.

Za rządów PiS do Polski przybyła rekordowa liczba migrantów, ale mamy też złe informacje

Jadąc w rodzinne Beskidy, regularnie przejeżdżam przez Zator, jeszcze dwie dekady temu będący jedną z najbiedniejszych gmin w Polsce. Obecnie jest znany głównie z Energylandii oraz innych parków rozrywki, ale rozrastająca się strefa przemysłowa też robi wrażenie – pod koniec lat 90. nie było tam kompletnie nic. Także strefa przemysłowa położona wokół obwodnicy nieodległego Oświęcimia pełna jest nowych fabryk.

Dla Polaków praca jest bardzo ważna. Według badania CBOS Zaufanie społeczne z 2020 roku najbardziej ufamy członkom rodziny, następnie swoim znajomym oraz pracownikom tego samego zakładu pracy – bardziej niż proboszczowi lokalnej parafii. Tymczasem uzwiązkowienie w Polsce nadal jest jednym z najniższych w Europie.

Mam ten komfort, że w celu poznania opinii tak zwanego ludu nie muszę jechać w Polskę. Mogę po prostu wykręcić numer do matki lub ojca albo któregoś ze znajomych z rodzinnych Tychów. Kilka tygodni temu byłem na dwudziestoleciu matury, gdzie żywo rozmawialiśmy na przeróżne tematy, ale polityczne prawie się nie pojawiały. Były tam głównie osoby z wyższym wykształceniem, pracujące najczęściej jako specjaliści, „mózgowcy” albo „anale” (analitycy) w niezliczonych fabrykach położonych w Tychach lub okolicach. Mimo wyższego wykształcenia nie są zbyt obeznani w tematach, którymi żyją hard-userzy debaty publicznej (i całe dla nich szczęście).

Bez wątpienia nie mają też lewicowych poglądów w kwestiach ekonomicznych. Mają za to mnóstwo ciekawego do powiedzenia na temat sytuacji w swoich miejscach zatrudnienia – przeróżnych bolączkach związanych z pracą, często dosyć technicznych, którymi żyją na co dzień.

Tymi problemami mogłyby się zajmować zakładowe organizacje związkowe, gdyby istniały. Lewica mogłaby zacząć kroczek po kroczku szukać zaczepienia w poszczególnych zakładach pracy, instalując organizacje związkowe na początku tam, gdzie jest ku temu sprzyjający klimat. Gdyby pracownicy fabryki zorientowali się, że ich kojarzony z lewicą reprezentant potrafi zadbać o to, żeby maszyny co chwilę nie stawały i materiał do produkcji był ciągle pod ręką, to zapewne chętniej zagłosowaliby też na nią w ogólnopolskich wyborach. Lewica nie musiałaby wcale rezygnować ze swoich głównych tematów czy regularnych inb, bo to pracowników fabryk mało interesuje.

Problem w tym, że to mrówcza i niezwykle trudna praca na lata, jeśli nie dekady. Nieprzypadkowo żadna partia w Polsce nie jest trwale zainstalowana w fabrykach i nawet taktyczny sojusz konserwatywnej Solidarności z PiS regularnie trzęsie się w posadach. W najbliższych wyborach to i tak nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Ale może za cztery lata?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij