Kraj

Anastazja Potocka – jaskółka mściwej seksuologii

Historia Anastazji P. stanowi pretekst do prześwietlenia ideologii III RP w jednym z jej istotnych wymiarów. Nie ekonomia, lecz seksuologia polityczna umożliwi wniknięcie w ten wymiar i zrozumienie jego istoty oraz funkcji.

„Ktoś powiedział, że skoro Cicciolina została deputowaną, to ja też mogłabym zostać” – oznajmiła Anastazja P. w 1993 roku.

Taki pseudonim wybrała Marzena Domaros, autorka dwóch demaskatorskich pamfletów, głośnych na początku lat 90. Zinfiltrowała wówczas buduary hotelu sejmowego. Obnażyła toporną przemoc seksualną, skumulowaną za kulisami potransformacyjnego parlamentaryzmu. Ujawniła obsceniczną podszewkę klasy politycznej, przekształcającej „realny socjalizm” w reżim kapitalizmu katolickiego, lepiony wspólnie przez postsolidarnościową chadecję i postkomunistyczną socjaldemokrację.

Co łączyło Anastazję P. z Ciccioliną?

Odpowiem na to pytanie jako podwójny agent. Z jednej strony materialista historyczny, szukający chłodnawego dystansu wobec analizowanej materii. Z drugiej – ideolog, który nie ukrywa własnego zaangażowania w walkę polityczną.

Parę słów o strategii i metodzie

Rekonstruując historię Anastazji, chciałbym ukazać postać epizodyczną jako kluczowy identyfikator, jeden z pozornie przypadkowych, a zarazem wnikliwych loginów poznawczych. Liczę, że dzięki temu czytelnik zyska głębinowy wgląd w systemową brutalność, zaszyfrowaną w kodzie źródłowym III RP. To cel materialisty ideologa.

Jak zdefiniować pożądany materializm? Marks dokonał tego w słynnej maksymie z przedmowy do Krytyki ekonomii politycznej (1859). Dotyczy ona epok transformacyjnych, przeżywających zasadnicze zmiany dziejowe, przewroty i rewolucje. „Podobnie jak nie można sądzić o poszczególnym człowieku na podstawie tego, co on sam o sobie myśli, tak też nie można sądzić o takiej epoce przewrotu na podstawie jej świadomości”.

Wajda, kręcąc „Ziemię obiecaną”, nie musiał robić w Łodzi rekonstrukcji historycznej

Z perspektywy Marksowskiej podstawą osądu nie powinien być subiektywny autoportret jednostki czy epoki, lecz obiektywna struktura „życia materialnego”. Ukształtowana przez daną epokę, naszpikowana przez nią sprzecznościami (nieuświadomionymi, maskowanymi) – ma stać się przedmiotem oceny niezależnej od ocen, jakie epoka wystawia samej sobie (np. ustami prominentów i klas panujących).

A „życie materialne”? Marksizm dogmatyczny (głównie rosyjski) wykazywał tendencję, by redukować je do wąsko pojętej ekonomii. Na bazie sprzeciwu wobec takiej redukcji powstał w latach 20. XX wieku paradygmat „marksizmu zachodniego”. Antonio Gramsci, jeden z jego wybitnych programatorów, postulował w tym kontekście, by „zwalczać ekonomizm”. Dlaczego? Ponieważ ignoruje on fakt, że „wagę sił materialnych” posiadają również wierzenia, przekonania, idee (Nowoczesny książę).

Z powyższego wynika jedna z możliwych odpowiedzi na pytanie o dzisiejsze zadania materializmu. Nie odbiegają one od wymogów „zachodnich”, ignorują natomiast wymogi „rosyjskie”. Dlatego kluczowym postulatem jest odsłonienie realnego podłoża, z jakiego wyłania się bałamutny autoportret jednostki, państwa, epoki. Chodzi o przekrojowe ukazanie warstw ideologicznych, współtworzących konkretność życia społecznego. Należy podkreślić: ideologie (ekonomiczne, etyczne, estetyczne, polityczne) są siłami materialnymi. W sposób empirycznie odczuwalny formują wszak myśli i odruchy warunkowe konkretnych ciał (jednostkowych, kolegialnych), konkretne struktury organizacyjne i państwowe.

W takim układzie historia Anastazji P. stanowi pretekst do prześwietlenia ideologii III RP w jednym z jej istotnych wymiarów. Nie ekonomia, lecz seksuologia polityczna umożliwi wniknięcie w ten wymiar i zrozumienie jego istoty oraz funkcji. Sednem seksuologii będzie wiedza o specyficznym wychowaniu do życia w państwie, konkretnie zaś zrozumienie, jaką funkcję wychowawczą w stosunkach obywatelek z państwem pełni gwałt.

Rekonstrukcja ekonomiczna

Aby dobrze zrozumieć Anastazję, trzeba w niej samej zobaczyć materialistkę historyczną. A następnie seksuolożkę. I odtworzyć drogę, jaką przebyła od analizy ekonomicznych parametrów transformacji do wniknięcia w jej popędowe, potem zaś psychopolityczne jądro.

Zacznijmy od szerszego tła. Wśród lewicowych czytelników kultowy status zyskał marksistowski wieloksiąg Jacka Tittenbruna Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji (2007). Złożone z czterech tomów epickie studium skanowało nie tylko samą prywatyzację. W istocie było szerokoekranową tomografią, prześwietlającą przebieg akumulacji pierwotnej w III RP.

Tittenbrun stawia następującą tezę. Transformacja oznaczała skok od socjalizmu patrymonialnego do kapitalizmu patrymonialno-klientelistycznego. W schyłkowym PRL rząd Rakowskiego zliberalizował „realny socjalizm” w taki sposób, że PZPR przekształciła się w patronkę, prywatyzująca ekonomiczną „ojcowiznę” (łac. patrymonium). Aparatczycy przechodzili do „prywatnej inicjatywy” na mocy „nomenklaturowego nadania”. Ponieważ posiadali „klanowo-towarzyskie kontakty”, więc „bez trudu dostawali kredyty, na które inni w ogóle nie mieli szansy. Oprocentowanie dostosowane jeszcze do mechanizmów państwowej gospodarki planowej było tak niskie, że w gruncie rzeczy kredyt stawał się darowizną”.

Od kogo? Nie tyle od wolnorynkowej racjonalności, ile od popleczników-opiekunów ulokowanych w sektorze bankowym, czy szerzej: w instytucjonalnej strukturze kapitalizmu. Ten drugi reklamował swoją młodzieńczość, ale myślał i działał w ramach feudalnych. Potransformacyjny kapitalizm „powstawał według starych reguł klientelizmu. To znaczy, że za plecami uwidocznionych w rejestrach sądowych klientów stoją niewidoczni, ale wpływowi patroni, którzy pośrednio kontrolują wiele różnych przedsięwzięć”.

W takim układzie komponenty konstytutywne to koteryjność i nepotyzm, żerujące na styku sfery publicznej i prywatnej. Przedsiębiorstwo państwowe współpracuje z prywatnym, przy czym właścicielami drugiego są koledzy i pociotki dyrekcji rządzącej w pierwszym – a ręka rękę myje, „Szwindle były oczywiste, ale prawo okazywało się wobec nich bezradne”.

Inteligencko-komunistyczny spisek czy robotniczy strajk? Sukces czy klęska? [o musicalu „1989”]

Wróćmy do Marzeny Domaros. Kilkanaście lat przed Tittenbrunem udało jej się obnażyć i ośmieszyć dokładnie takie same mechanizmy w książce Anastazja P. raz jeszcze… (1993).

Niech nas nie zwiodą rozdziały przypominające chałtury pichcone dla prasy brukowej ani szczupły grzbiet publikacji i jej tabloidowa okładka. Książka pozuje na lekką, obnosi własną trywialność jak niechlujny peniuar – ale skompresowany w niej materiał ma wagę ciężką. A endoskopia materiału jest tyleż pionierska, co obrazoburcza. Anastazja bezcześci tu nową świętą krowę: postsolidarnościowy kapitalizm katolicki w momencie jego groteskowych narodzin.

Masa krytyczna kumuluje się w rozdziale Igrzyska bez chleba. To wiwisekcja korupcyjnego chaosu, który w 1990 roku kipiał za kulisami Igrzysk „Solidarności”. W zamierzeniu miała to być „olimpijska” impreza sportowo-kulturalna, odpalona w dziesiątą rocznicę strajków sierpniowych. Bez martyrologii i ględzenia o bohaterstwie – „za to z ambicjami na przyszłość”. Elektryzująca jak kariera, o której marzyli związkowcy i politycy z nowego miotu. Chcieli, żeby „wybuchła w ciągu ułamka sekundy i była jasna jak fotograficzny flesz”.

Planowano więc mecz piłkarski All Stars kontra AC Milan, występy gwiazd NBA i sponsoring Diora. Do tego koncert Stonesów oraz relacje w CNN i Eurosporcie. A czym zaowocowało „globalne zadęcie”? Platini i Beckenbauer nie dojechali, Stonesi nie kupili oferty braci Kaczyńskich: grajcie za friko. Dior gdzieś wyparował, na placu boju została niezidentyfikowana hurtownia, planująca podbój Polski przez „powszechną konfekcję”. Kolonizatorzy byli „ubrani tak sobie, raczej tandetnie niż elegancko”.

Zamiast gigantów NBA „przyjechała tylko poślednia akademicka drużyna koszykówki «Harlem Wizards», która przegrała z kretesem z «Żargilisem» z Kowna”. W tej sytuacji Patron musiał reanimować przedstawienie osobiście. „W pewnym momencie jeden z zawodników, niski jak na koszykarza, Murzyn imieniem Yuppie, podał piłkę siedzącemu w pierwszym rzędzie wodzowi «Solidarności». Wałęsa wybiegł na parkiet, a koszykarze zaczęli z nim grać w «głupiego Jasia» – ku uciesze publiczności i zgorszeniu niektórych działaczy związku”.

Legendy o „zdradzie elit” i te o „złotym wieku” służą politykom. Ludzkie doświadczenie się w nich nie mieści [rozmowa z autorkami „Cięć”]

Czytelnik traktujący bez spinki postkolonialny bon ton, powinien docenić symboliczną ironię powyższego obrazka. Marzyliśmy o parkiecie na wysoki połysk i kapitale, który wjechałby cały na biało. I na bogato. W realu natomiast obstalowaliśmy biedaboisko, gdzie wszyscy – patroni i podwykonawcy – będą kombinować na czarno. To zasada akumulacji pierwotnej.

Anastazja P. podsumowała jej przebieg krótko: „jeden wielki chaos”. Ale znowu nie dajmy się zwieść. Reguły rządzące chaosem w sumie okazały się podręcznikowo klarowne, łatwe do deszyfracji już w czasie rzeczywistym. „Domyślam się, że igrzyska były doskonałą okazją dla obrotnych biznesmenów do wyrobienia sobie tzw. dojść do Wałęsy” – orientuje się autorka-narratorka, wówczas początkująca, ale operatywna dziennikarka, wciągnięta w igrzyskową karuzelę dzięki swym koteryjnym koneksjom. „Owe dojścia miały dopiero zaowocować w przyszłości, kiedy wódz przestał być prostym przewodniczącym związku zawodowego i został prezydentem”.

Wałęsa, patron węzłowy, jest tu alegorycznym rdzeniem całego układu. Ideologiczną marką, symbolizującą zintegrowane pole ekonomiczno-politycznej komedii. Komedia zaś jest tyleż pokraczna i pocieszna, co poważna i mimo pokraczności skuteczna. Dlaczego? Bo błyskawicznie buduje, niemal od zera, całą bazę i nadbudowę nowego państwa.

Przy czym sam rdzeń wcale nie musi być mastermindem. Jako „głupi Jaś” może się „wygłupiać” („ku uciesze” jednych, ku „zgorszeniu” innych). Może być półświadomy, nie całkiem ogarnięty – grunt, żeby umożliwiał i przyspieszał (choćby mimowolnie, instynktownie) dystrybucję zasobów (ideologicznych, ekonomicznych). To miara jego racjonalizmu i skuteczności.

W takim układzie chaos nie destabilizuje dystrybucji. Owszem, „bywało, że Wałęsa przyjmował jakiegoś nic nieznaczącego producenta guzików, dajmy na to z Antyli Holenderskich, a nie miał czasu dla prezesa poważnego amerykańskiego koncernu”. Ale to przypadki anegdotyczne, akcydensy niezaburzające przepływu kapitału. „Globalne zadęcie” może generować efekty komiczne, jak wielki balon emitujący pierdnięcia, one jednak są efektami ubocznymi. Nie zmieniają faktu, że cała para wcale nie idzie w gwizdek. Przeciwnie, napędza sprawną maszynerię lokalną.

Żarnowiec: dlaczego w Polsce nie udało się wybudować elektrowni atomowej [rozmowa]

Maszyneria z kolei tworzy sprzężenia zwrotne symbolizowane przez polskie przedsiębiorstwa, na przykład „Mita” czy „Olech International”. To firmy jakby żywcem wyjęte z kompendium Tittenbruna. Wkład „Mity” w Igrzyska polegał na obdarowaniu komitetu organizacyjnego kilkoma faksami i kserokopiarkami – w zamian TVP zrobiła jej ogólnokrajową reklamę. „Dopiero później okazało się, że w nowo otwartym gdańskim przedstawicielstwie «Mity» pracuje kilku ludzi z «S» kręcących się przy organizacji Igrzysk”.

„Olech” to podobna historia, ale rzekomo na grubszą skalę. Relacje telewizyjne z imprezy eksponowały logo firmy, sugerując, że chodzi o głównego sponsora. Jakość relacji była tak paździerzowa, że żadna zagraniczna stacja nie chciała ich emitować. I co z tego? Nic, bo nade wszystko liczył się sponsor i jego satysfakcja. Chwilę później Mariusz Olech zasilił tych, którzy „wyłożyli ogromne pieniądze na kampanię wyborczą Lecha Wałęsy”.

Rekonstrukcja seksuologiczna

Oglądamy więc kapitalizm patrymonialny in statu nascendi. W chwili narodzin ma on również warstwę potencjalnie lub faktycznie kryminalną. Wyrasta z niej przynajmniej częściowo, żeby następnie zrastać się z jej kolejnymi kłączami w przebiegu transformacji.

Ukazując Olecha jako figurę modelową, „pierwszego miliardera” poznanego osobiście – Domaros tak charakteryzuje go w rozdziale Gdańscy notable. „Postać bardzo tajemnicza, były cinkciarz związany z trójmiejskim półświatkiem”. Wśród jego „dobrych znajomych” krąży przedsiębiorca, który w latach 80. miał zatrudniać „Nikosia”, obecnie bossa gdańskiej mafii samochodowej, a oprócz niego kogoś, kto aktualnie jest jednym z „wysokich urzędników Belwederu”.

Skoro jesteśmy przy Belwederze, niech nam nie umknie ważny komponent. Czapa wieńcząca strukturę klientelizmu ma dwa frędzle: prezydencki i klerykalny. „Mariusz żyje w bardzo dobrych stosunkach z księdzem Jankowskim, który nie opuścił poświęcenia żadnego oddziału rozległego imperium Olecha”. Jankowski, dyżurny „klecha” symbolizujący konsekrację kolejnych kłączy akumulacji pierwotnej – „sam robi interesy”. I wraz z transformacją przepoczwarza się w bananowego kacyka. „Teraz wręcz afiszuje się z pieniędzmi. Ozdobne sutanny, ordery, mercedesy, szampan z własną podobizną na etykiecie…” Jednocześnie przypomina mafijnego padrone. „Kiedyś byłam świadkiem takiej sceny: Jankowski wchodzi do delikatesów przy Rajskiej w towarzystwie dwóch goryli. Staje na środku sklepu i palcem pokazuje obstawie, co trzeba kupić: tego szampana karton, tego koniaku dwa kartony, tego 10 kilogramów, tego 20 itd. Goryle płacą i wynoszą zakupy do samochodu”.

Frędzle tworzą patrymonialno-konsumpcyjną plecionkę ustrojową. Postsolidarnościowy kapitalizm umożliwia kompulsywną biesiadę nowej klasie panującej. Jej warstwy konstytutywne to „finansjera, duchowieństwo, władze świeckie”. Alegorią neofeudalnej biesiadności stają się w tym układzie cykliczne „imieniny Wałęsy”, hucznie obchodzone w Gdańsku. Bywali tam „zarówno przedstawiciele duchowieństwa, biskup Gocłowski oraz prałat Jankowski, jak i reprezentantki taniej siły roboczej «Solidarności», czyli sekretarki Komisji Krajowej”.

Widzimy więc systemową ramę, która integruje kluczowe klasy, najniższe podporządkowując apetytom najwyższych („tania siła robocza” do obsługi „imienin” bonzów kościelnych, partyjnych, związkowych).

W takim kontekście przypomina się tekst modelowy, 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte (1852). Marks opisuje tam rewolucję liberalną (1848), usuwającą proletariat ze sceny ekonomiczno-politycznej, żeby zbudować neofeudalną piramidę. Na szczycie ma być arystokracja finansowa, przedsiębiorcza burżuazja i kler. W warstwach średnich – drobnomieszczaństwo oraz inteligencja. Na dole – czerń lumpenproletariatu i wiejski lud. A nad całością góruje kondensat patrymonialnej władzy. To „nalana sadłem głowa”.

Stan Tymiński był Wokulskim transformacji. Warto przemyśleć jego klęskę

Sadło symbolizuje nowe spoiwo społeczne, substancję porewolucyjnych apetytów i popędów. Jakie popędy animują dialektykę sadła? Wnioski z lektury Marksa są oczywiste. Ponieważ rewolucja w 1848 roku miała istotę restauracyjną (doprowadziła do odbudowy struktury feudalnej), więc jej popędliwość okazała się kontrrewolucyjna, skrajnie reakcyjna.

Podobny trop, mimo wszystkich różnic, można dostrzec u Tittenbruna. W III RP zlikwidowano proletariat jako siłę polityczną. Prominenci ancien régimeu ochoczo poparli likwidację, ale ich samych transformacja rozczarowała pod względem politycznym. Byli „rozgoryczeni katastrofą systemu”, bo w nowym czuli się „poniżani łatą ludzi nomenklatury”. Poniżeniu towarzyszył też lęk. Żyli „w poczuciu zagrożenia ze strony radykałów postsolidarnościowych”. Nie mieli jednak politycznej siły na jawną kontrrewolucję, na obalenie demokracji i restaurację „realnego socjalizmu”. Zacisnęli więc zęby i zaczęli budować materialne zaplecze w kapitalizmie. Nawarstwiali ekonomiczne zderzaki, bufory, poduchy. Akumulowali sadło ochronne.

Z drugiej strony podobnie reagowali skrajnie prawicowi prominenci byłej opozycji. Wałęsa krzyczał o puszczaniu aferzystów w skarpetkach i cięciu złodziei siekierą, ale nie miał takiej sprawczości. Kaczyńskim marzyła się lustracja i dekomunizacja, lecz w realu obie spełzły na panewce. Pozostawało budowanie struktur (partyjnych, państwowych) do chomikowania zasobów na własne potrzeby. Nie tylko na czarną godzinę, również po to, żeby konsumować tu i teraz, rekompensując sobie poniżającą smutę i post, przeżywane wczoraj w podziemiu.

Jednocześnie w prawicowym sadle narastały i gniły pragnienia odwetowe. Pod skórą, między wierszami zalegały fantazje o upokarzaniu wroga – w zemście za własne upokorzenia, faktyczne lub wyimaginowane. Stąd ciągłe reakcyjne mrowienie. Autorytarny świerzb. Słabo satysfakcjonującą demokrację wziąć za pysk, osiodłać i zmusić do stratowania postkomuchów, różowych, udeków.

Dialektyka tych popędów, zakumulowanych i nierozładowanych, odcisnęła wyraźne piętno na III RP już w momencie założycielskim. I nie tylko na mentalu prawicowym, lecz również na stosunkach społecznych w ogólności. Wrogowie, okopani na konkurencyjnych szczytach, pozostawali poza zasięgiem bezsilnej, ale wciąż ropiejącej mściwości ekonomiczno-politycznej. Dotyczyło to relacji zewnętrznych i wewnętrznych, stosunków postsolidarnościowców z postkomunistami oraz bratobójczej wojny na górze. Niewyżyty sadyzm musiał jednak częściowo się wyżyć. Dlatego brutalizowano najbliższe otoczenie, generalnie zaś – osoby i grupy stojące niżej w hierarchii. Klientów, podwładnych, teczkowych i kapciowych. Każdą osobę i grupę niezdolną do odpłacenia w tej samej walucie.

Wróćmy jeszcze do frędzli na ustrojowej czapie. Frędzel po staropolsku to kutas. Jakie zatem libido zakodowano w potransformacyjnych kutasach? Jaka seksualność materializowała się za kulisami feudalnych imprez, w których uczestniczyła Anastazja?

Seksopolitologiczny wgląd w tę materię inscenizuje Pamiętnik Anastazji P., uzupełniony tytułem Erotyczne immunitety (1992). To parareportażowy pamflet, wycelowany w nową arystokrację sejmową – do dziś pamiętany przez okołopisowską prawicę jako „pornograficzny paszkwil”. Książka, wydana jako pierwsza część dyptyku, opisuje wydarzenia, które nastąpiły po perypetiach ukazanych w Anastazja P. raz jeszcze.

Przypomnijmy. Praca przy Igrzyskach „Solidarności” dała jej wejściówkę do establishmentu w Gdańsku. Gdańsk z kolei okazał się trampoliną do Warszawy. Tutaj Domaros wnika za kulisy potransformacyjnego parlamentaryzmu.

Wczorajsze ślady naszych stóp

Doświadczeniem inicjacyjnym okazuje się brutalny rytuał przejścia, opisany w pierwszym rozdziale Pamiętnika, pod tytułem Nie chciałam, ale musiałam. Autorka-narratorka zostaje zgwałcona w pokoju hotelowym przez Andrzeja Kerna, wicemarszałka Sejmu.

„Położył dłoń na swojej męskości i powiedział: – Weź tego skurwysyna”.

Ale po kolei. Wszystko zaczyna się od skromnej, z pozoru niegroźnej oferty konsumpcyjnej. „Pan marszałek kupił dwie czy trzy paczki chipsów, goldeny, butelkę francuskiej brandy i poszliśmy do jego apartamentu”. Tania siła robocza, początkująca dziennikarka przysposabiana do obsługi posłów – opłacona chipsami? Tak mogłoby wyglądać intro postsolidarnościowego sequela Dziewczyn do wzięcia. Jednak w nowych realiach nowe „dziewczyny”, być może nazwane Marzenami, nie marzyłyby już o miłości. Celem byłoby wejście w tryby szybkiego awansu na wierzchołku politycznej góry lodowej.

W przypadku Marzeny Domaros romans z trybami zrazu przypomina komiczną grę w butelkę z potencjalnym patronem. Popijawka w buduarze prominenta jawi się jako wstęp do farsy pościelowej, która będzie żenować, ale nie przerażać. Przyjrzawszy się „skurwysynowi”, Marzena wybucha śmiechem – już nerwowym, lecz jeszcze bez paniki. Dopiero chwilę później ze slipów wyskakuje horror.

„Kern uderzył mnie w twarz. Mocno”. W takim trybie rozkręca się i eskaluje gra wstępna. „Dwa razy uderzył mnie w twarz przed stosunkiem” – podkreśla Anastazja. Potem dochodzi do konfrontacji z systemowym jądrem, z ejakulacyjną agresją ustrojowego sadła. Ucieleśnia je „pijany, podstarzały facet, który się na mnie wyżywał. Wszystko mnie bolało. Oczywiście nie byłam w najmniejszym stopniu podniecona, dlatego czułam dotkliwy ból. Był bardzo brutalny. Zachowywał się tak, jakby potrzebował dominacji”.

Polska jako anioł z jednym skrzydłem

Komu służyć ma dominacja? Odpowiedź najprostsza: konkretnym patronom ekonomicznym, poszczególnym prominentom partyjnym. A hipoteza bardziej złożona? Przymus, przemoc, gwałt to mechanizmy „wychowania” do życia w rodzinie (mafijnej?) i państwie (mafijnym?). Innymi słowy, w takich strukturach społeczno-politycznych, które cerberom, rozpłodowcom, serwisantom i bonzom neofeudalnej piramidy zapewnią dywidendy nie tylko materialne. Równie ważna będzie satysfakcja statusowa, kulminująca w momencie seksualnej przyjemności, gwarantowanej przez sadystyczną dominację (personalną, ustrojową).

Kern pełni w tym układzie rolę emblematyczną. I nawet jeśli uznamy rewelacje z Erotycznych immunitetów za empirycznie nieweryfikowalne, a publiczną kompromitację tego polityka za rezultat oszczerczej kampanii (rozkręconej przez postkomunistów) – to i tak można traktować Kerna jak figurę herbową.

Karierę w polityce zaczął jako członek łódzkiego Klubu Inteligencji Katolickiej i poseł Porozumienia Centrum. Następnie, wraz z dziczeniem całej prawicy protopisowskiej, przeskakiwał do formacji coraz bardziej zdziczałych. Po drodze zaliczył ZChN, a jego przedśmiertnym przytuliskiem okazał się kanapowy Ruch Patriotyczny RP. Do liderów ruchu należał Macierewicz, a jednym z czambulików składowych była Liga Obrony Suwerenności. Jej członkowie kontestowali członkostwo Polski w UE, a w latach 2011–2014 wchodzili w koalicje wyborcze z Solidarną Polską i PiS.

Jeśli chodzi o samego Kerna, to – jak głosi legenda rodzinna – wyemigrował z padołu płaczu w 2007 roku, zaraz po tym, gdy Kaczyński uniemożliwił mu start w wyborach do Sejmu. „Tata zmarł półtora miesiąca później. To go zabiło” – utrzymuje córka wicemarszałka (Monika Kern o swojej ucieczce: ta historia scaliła naszą rodzinę, „Dziennik Łódzki”, 3 czerwca 2012).

Solpol stracimy. Tak jak wcześniej straciliśmy Supersam czy dworzec w Katowicach

Relacje rodzinne, stosunki z progeniturą mają tu wymiar paradygmatyczny. W Pamiętniku Anastazji P. kontrapunktem gwałtu patrymonialnego okazuje się przemoc patriarchalna. Kern bowiem próbuje spacyfikować swoją zbuntowaną córkę, Monikę. W 1992 roku opinię publiczną ekscytował jej romans z nieakceptowanym przez rodziców chłopakiem. I ślub, do którego próbował nie dopuścić polityk (ostatecznie na weselu zatańczył z panną młodą sam Jerzy Urban). Dziewczynę próbowano umieścić w zakładzie psychiatrycznym, rodzice narzeczonego zostali tymczasowo aresztowani – Kernowi zarzucano nadużywanie władzy.

Pamiętnik… więc nieprzypadkowo ukazuje go jako „nadopiekuńczego ojca”. Patrymonialny gwałciciel to także przemocowy pater familias. W obu przypadkach ma za zadanie dusić w zarodku odruchy sprzeciwu wobec klanowo-feudalnej dominacji. I w każdym przypadku wykazuje modelową skuteczność.

„Czy masz do mnie żal?” – pyta Marzenę. Odpowiadając, ofiara zdobywa się tylko na bezradną ironię. „Do tak ważnych postaci nie miewa się żalu, ma się tylko i wyłącznie szacunek”.

A Monika? W jej wspomnieniach brak tlenu nawet dla ironii. Z wiekiem córka dojrzewa do pełnej akceptacji ojcowizny. Po latach godzi się z tym, że jako nastolatkę wywieziono ją do kliniki psychiatrycznej – w ramach terapii rodzinnej. Będąc dzieckiem ważnej persony, została wszak omotana przez chłopaka i jego rodziców, pionki w intrydze, jaką uknuli wrogowie polityczni (ubecy z Urbanem?). Jej ojcem zaś kierowała „absolutna miłość” do „niedoświadczonej i zdezorientowanej szesnastolatki”. Stąd służebno-służbiste epitafium: „Jestem strażnikiem pamięci o nim” (20 lat po „Uprowadzeniu Agaty”, „Newsweek”, 20 sierpnia 2013).

Rekonstrukcja ideologiczna

Historia Moniki zainspirowała Marka Piwowskiego do pracy nad filmem poświęconym całej aferze. Wkraczając na plan, reżyser doświadczał wahań genologicznych. „Komedia to czy dramat? Sam jeszcze nie wiem”. Wiedział natomiast jedno, pewny swego jak neomarksista. Należy „pokazać klasę nowych panów w naszym kraju, znaną nam dotąd jedynie z literatury o kapitalizmie” (Uprowadzenie Agaty, „Przekrój”, 6 czerwca 1993).

Współczesny materialista historyczny mógłby pogłębić interpretację tamtych wydarzeń, kierując ją ku krytyce ideologii. Jak twierdził Lukács, pożądana krytyka powinna być kontratakiem przeprowadzonym dzięki „nauce o idolach”. Idole? To „całe systemy przesądów”. Obecne w osobistym i kolektywnym myśleniu ludzi, determinujące ich interpersonalne relacje oraz wybory polityczne (To, co idealne i ideologia, w: Wprowadzenie do ontologii bytu społecznego).

Przy okazji trzeba podkreślić czynnik kluczowy. W przypadku idoli nie chodzi po prostu o przesądy, ponieważ nie każdy przesąd stanie się automatycznie idolem. Zdaniem Lukácsa ideologię tworzą dopiero takie poglądy, wierzenia czy dogmaty, które okażą się „teoretycznym i praktycznym nośnikiem rozgrywania konfliktów społecznych”. Ideologia jest nade wszystko „środkiem walki społecznej”. W tym aspekcie Lukács kontynuuje myśl Marksa, który twierdził, że dzięki formom ideologicznym ludzie uświadamiają sobie i rozstrzygają konflikt klasowo-polityczny (Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej. Przedmowa).

Od siebie dodałbym aktualizację. W realiach późnej nowoczesności cała struktura komunikacyjna staje się coraz bardziej spersonalizowana (np. Facebook symbolizuje systemową personalizację jako „księga twarzy”, rekwizytornia zideologizowanych nakładek identyfikacyjnych na profile osobiste). A jednocześnie irracjonalna – subiektywna, arbitralna, chaotyczna, zdezintegrowana.

Dlatego kategoria idola odzyskuje konstytutywny sens dziejowy. Ideologie dawno przestały być spójnymi systemami przemyślanych pojęć ogólnych, służących racjonalnie zaplanowanemu agonowi. Przeciwnie, są klejone ad hoc z przypadkowych „konkretów”, z najłatwiej rozpoznawalnych identyfikatorów, z „twarzy” obiecujących momentalną mobilizację. Okazują się kompozytami nieuświadomionych popędów i bezrefleksyjnych odruchów. Idol to zlepek kultowych instynktów. Fetysz i totem w jednopaku.

W świetle powyższego popatrzmy jeszcze raz na Monikę Kern i Marzenę Domaros.

Pojednanie Moniki z ojcem oznacza reintegrację z patriarchalnym totemem klanowym. Totem rozstrzyga na swoją korzyść, czyli pacyfikuje jeden z konfliktów fundamentalnych. Bunt pokoleniowy, jaki tli się w konserwatywnej rodzinie, organicznie zrośniętej z państwem klientelistyczno-klerykalnym. Po pacyfikacji córka zostaje zredukowana i redukuje samą siebie do funkcji „prokreacyjnej”. Ma reprodukować w sobie i w swoim otoczeniu społecznym genetyczny kod posłuszeństwa wobec przykazań systemowych. Przykazania są wyidealizowaną ojcowizną, dziedzictwem pielęgnowanym w służebnej pamięci. Credo pielęgnacji? Nie chciałam, ale teraz już chcę i muszę chcieć w przyszłości.

Jak powstawał „realny kapitalizm”

Marzena z kolei zostaje spacyfikowana przez prokreacyjną brutalność fetysza.

Fetysz jest częścią reprezentującą strukturalną całość. Część ciała, na przykład stopa lub członek, zastępuje całe ciało. Musi być przy tym obiektem adoracji, ponieważ w wybranej części kumuluje się charyzmat i władza całości. Stąd poddańczość należna fetyszowi.

W przypadku Anastazji P. fetyszem okazał się „skurwysyn”. Kutas Kerna. Najpierw zgwałcił, potem zakneblował Marzenę. Została fizycznie pobita, więc musiała ulec. Gwałt zmusił ją, przynajmniej podczas samego gwałtu, do akceptacji miejsca w systemowej hierarchii, wyznaczonego przez członka establishmentu reprezentującego cały system. Została przy tym zakneblowana społecznie, żeby nie mogła protestować. Dlatego nie złożyła doniesienia na policję. Ustrojowy brutalizm, skondensowany w „skurwysynu”, dusi w niej wiarę, że policja uwierzy w jej zeznania. W tej sytuacji pozostaje tylko szydercze oświadczenie woli. A raczej rozpaczliwe świadectwo bezwolności, odsłaniające sedno przemocy panującej w patrymonialnej III RP. „Nie chciałam, ale musiałam”.

„Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Głowa odskoczyła mi do tyłu” – tak opisuje swój stan po pierwszym ciosie w twarz. „Zgłupiałam i zastygłam w tej dziwnej pozycji”.

Nie całkiem jednak i nie na długo. Sprawczość utracona przez Marzenę zostaje odzyskana przez Anastazję. Ona z kolei kontestuje przemocową prokreację. Nie zamierza powielać w sobie i wokół siebie ideologii uległego stuporu. Po odzyskaniu przytomności zaczyna myśleć o odwecie. Chciałaby być „osobą, która obmyśla zemstę na spokojnie”. Grunt to zimna krew. Dzięki niej uda się wypluć knebel i opublikować dwa paszkwile-pamflety. Odzyskać głos nie tylko osobisty, lecz przede wszystkim publiczny. Przejąć inicjatywę polityczną.

W tych okolicznościach pojawia się najbardziej inspirujący trop ideologiczny. „Ktoś powiedział, że skoro Cicciolina została deputowaną, to ja też mogłabym zostać” (Anastazja P. raz jeszcze…).

Rekonstrukcja analna – w czerwieni czy w szarzyźnie?

Jak rozumieć Cicciolinę? Chciałbym traktować ją jak kryptonim pożądanej seksuologii politycznej. Hasło dostępu, umożliwiające wgląd w wiedzę o tym, jak zdefiniować i rozegrać kontratak.

Systemowa przemoc woła o pomstę. Nie do nieba, lecz do pomysłowych, politycznie zdeterminowanych obywatelek-obywateli. Potrzebna im będzie polityczność kontrofensywna i mściwa. A jednocześnie umożliwiająca czerpanie twórczej rozkoszy z mściwości.

Ale w III RP kreatywną rozkosz uniemożliwiają dwie pętle reprodukcyjne. W ramach pierwszej trwa ciągła replikacja etosu rezygnacji, który dobrowolnie wyrzeka się zemsty (w imię polubownej racji moralnej albo pojednawczego pragmatyzmu). Pętla rezygnacyjna zazwyczaj ma charakter konserwatywno-liberalny lub socjaldemokratyczny. Z kolei dynamika pętli drugiej powiela poronione marzenia o zemście (pod dyktando regresywnych afektów i reakcyjnych fantazmatów). Tu górę bierze natura prawicowa.

Obie pętle mogą splatać się wzajemnie, intensyfikując sprzężenia zwrotne. Im więcej jałowego moralizmu-pragmatyzmu, tym więcej poronionego reakcjonizmu. I odwrotnie – i w kółko.

W Pamiętniku Anastazji P. socjaldemokratyczną stronę tej dialektyki personifikuje Aleksander Kwaśniewski. „Olek” jest inteligentny i kulturalny. Ucieleśnia pozornie atrakcyjną alternatywę dla prymitywnej popędowości panującej w sejmowej menażerii. „Smakuje anyżkiem, tak jakby ssał cukierki anyżowe”. Jednocześnie ta cukierkowość klei się z otłuszczoną miękkością. „Jego ciało jest w ogóle takie jakby pulchniutkie”. Niestety miękkość okazuje się mało przyjazna i słabo satysfakcjonująca. Zapatrzona we własny pępek, kondensuje egoizm, dominujący w relacjach z innymi. „Lekko zarysowany brzuszek” Kwaśniewskiego to symbol, w którym nowy ustrój zaszyfrował „czystą prokreację” swojego egoizmu.

Anastazja próbuje mu uświadomić: „jest jeszcze cała gama innych doznań, których ja potrzebuję”. Wśród nich czyha pragnienie zadośćuczynienia, odwetu. Ale nic z tego. Postkomunistyczna lewica nie pomoże pokrzywdzonym i wściekłym. Nie zburzy patrymonialno-przemocowej piramidy. Nie pomści zgwałconych. Bo się nie da, bo się nie godzi, bo się nie opłaci „Olkowi”.

Co jednak ciekawe, właśnie on przedstawia narratorkę jednemu z posłów Samoobrony. Typ okazuje się „strasznym przygłupem”. Podpity, bełkocze odwieczną śpiewkę: „Gotowi jesteśmy przenieść ich głowy na drzewcach dookoła Sejmu”. Czyje głowy? „Wałęsy, wszystkich”. Ale oczywiście niemoc bierze górę, rabacja pali na panewce. Balcerowicz, Wałęsa, potem Kaczyńscy, cała klasa „nowych panów”, w ogóle oni „wszyscy” – będą bezkarni.

Z kolei tam, gdzie nie można dopaść hetmanów, rozpanoszy się kompensacja. Trzeba robić szopkę, pokazać własną krzepę słabszym – wychłostać pionka, który przypadkiem nawinął się pod rękę, przeczołgać „prostytutkę”. Będzie to jednak mściwość niewydarzona, która w finale zemści się głównie na samej sobie. Stąd transformacja bezsilnej agresji w autoagresję. Ostatnie stadium tego sadyzmu to autodestrukcja: samobójstwo Leppera.

Jakie powinny być treść i forma mściwości pożądanej? Bez owijania w bawełnę: odwet musi celować w prokreację. Trzeba przerwać reprodukcyjny cykl ojcowizny. Zniszczyć neofeudalny matriks replikujący sadło. Zmobilizować do tego agenturę analną.

Polska transformacja: czy była modernizacyjna alternatywa?

Jedną z jastrzębich jaskółek agentury może być właśnie Cicciolina. W okresie, gdy Monikę Kern próbowano odstawić ciupasem na łono rodziny, a Marzenę Domaros gwałcono w sejmowym dark roomie – Polacy znali Cicciolinę nie tylko jako gwiazdę porno.

Ilona Staller miała wówczas wywrotową renomę polityczną. Już pod koniec lat 70. kandydowała do parlamentu włoskiego jako kandydatka Zielonych, ale bez sukcesu. Mandat zdobyła dopiero w 1987 roku, z ramienia libertariańskiej Partito Radicale. Kontestowała członkostwo Włoch w NATO, agitowała przeciw energii atomowej, propagowała prawa człowieka. Tuż przed wybuchem pierwszej I wojny w Zatoce Perskiej wystąpiła jako agentka seksualnego pacyfizmu. Oferowała Saddamowi „usługi” w zamian za pokój w regionie.

Performowała publicznie to, o czym marzyła Anastazja, która „chciała wpływać na politykę przez seks” (Pamiętnik Anastazji P.). Bywała „idolką” w sensie Lukácsowskim, wykorzystując własne pragnienia, przekonania i ciało w wodewilowo-walecznym spektaklu politycznym. Ucieleśniała ideologię wolnościową, drwiącą z fundamentalizmu i feudalizmu.

W tym okresie istotny aspekt jej seksualności zyskał wymiar ikoniczny. Mężem Ciccioliny był gwiazdor sztuk wizualnych Jeff Koons. W 1990 roku na Biennale w Wenecji zaprezentowano wielkoformatowe fotografie, przedstawiające Koonsa uprawiającego seks z Ciccioliną. Spektakularnym uzupełnieniem cyklu była fotografia Red Butt (Close Up) z 1991 roku. Wielkie zbliżenie penisa w odbycie – afirmacja interakcji analnej.

Kusząca jest czerwona, rewolucyjna egzegeza fotografii. Cel? Rozerwanie pętli gwałtu. Gwałt umożliwia reprodukcję systemu bazującego na posłuszeństwie wobec patrymonialnej władzy. Interakcja analna, jeśli jest dobrowolna, daje natomiast szansę na przerwanie reprodukcji, ponieważ w ramach tej interakcji nie można „zapłodnić” drugiej strony neofeudalnym materiałem genetycznym. Nie istnieje tu przymus prokreacji powielającej relację, w której jedna strona ulega dyktatowi drugiej. I wbrew własnej woli, ale pokornie, znosi upokorzenie oraz eksploatację.

Odjaniepawla się za to coś przeciwnego. Manifestuje się konsensualny wkład zaangażowanych stron w kooperację, skoncentrowaną na poszukiwaniu takich formuł penetracji-stymulacji, dzięki którym możliwa będzie destrukcja zapętlonych układów, służących replikacji struktur autorytarnych. 

Interakcja analna ma zatem charakter akcji politycznej. Chodzi w niej o penetrację obszarów zakazanych przez ustrój. Przy czym zakaz wynika z reżimowej obawy, że penetracja może zagrozić ustrojowi. Swobodne eksplorowanie możliwości zakodowanych w obszarach represjonowanych – mogłoby skutkować osłabieniem, a nawet obaleniem dominującego reżimu. Nie tylko seksualnego, również poznawczego, estetycznego i politycznego.

Tyle a conto nadziei czerwonych. Z drugiej strony równie uprawniona byłaby interpretacja sceptyczna. Koonsowi wielokrotnie zarzucano, że jest artystą pseudokrytycznym. Krytyka powinna demistyfikować przesądy, bałamutne popędy, złudne nadzieje zakodowane w ikonach kapitalizmu, konsumpcji i popkultury. Koons natomiast „remistyfikuje” iluzoryczną nadzieję, że możliwa będzie przewrotna gra z przemysłem erotycznym i kulturalnym. Z pop- i postpolityką. W rzeczywistości jednak rezultat gry okaże się nie tyle wywrotowy, ile oportunistyczno-konformistyczny. Aktorzy, zamiast skutecznie zanegować spektakl, w finale wykorzystają okazję, by ulec jego regułom. Prokreacja i reprodukcja zwyciężą. Na pobojowisku zostanie bezradny bękart: cyniczny defetyzm w ironicznej pozie (H. Foster, Powrót realnego).

Nie było spisku, była polityka [rozmowa z Adamem Leszczyńskim]

Podobne zarzuty można kierować przeciw Cicciolinie. Z okruchów progresywnych intencji ulepiła siebie jako „idolkę” ideologiczną. Przez moment epatowała analnością, ale ostatecznie nie zainspirowała żadnego ruchu, który dążyłby do radykalnej samoorganizacji, do upartyjnienia analności. Powinna była metodycznie infiltrować układ rozrodczy systemu lontem antysystemowo partyjnym. Ale okazała się kapiszonem. Jedną z efemerycznych ciekawostek potwierdzających monotonię żelaznej reguły.

Jak zauważył Marks, neofeudalna pstrokacizna jest w istocie szarzyzną. Materialista historyczny obserwuje spektakl „nużący z powodu ustawicznego powtarzania się tych samych napięć i odprężeń”. Sprzeczności? Niby istnieją, ale nie skutkują radykalizacją tendencji realnie antysystemowych. To „przeciwieństwa zaostrzające się periodycznie jak gdyby po to jedynie, żeby stępić się i stuszować” (18 brumaire’a…).

W takim układzie jaskółki radykalizacji i mściwości antyustrojowej muszą być Cicciolinami. Dlatego gasną w szarzyźnie jak niedopałki rewolucji, która nigdy nie rozgorzała.

Podobnie można postrzegać polską transformację. Ludzie protestujący przeciw budowie i konsekracji piramidy wydają się „cieniami, które utraciły swe ciało” (18 brumaire’a…). Albo gorzej, to cienie, które zmarnowały szansę na materializację – lub jej nigdy nie miały. Jednym z nich jest Anastazja. Przez chwilę sugerowała, że wystartuje w wyborach. Marzyła o tym, by upartyjnić zemstę na takich jak Kern. Chciała, żeby skazano ich na niebyt, by zgnili na „wypłowiałych kanapach” (Anastazja P. raz jeszcze…). Ale sama przepadła w niebycie.

Happy endu brak? Zostaje nam Marksowskie memento, wycelowane w całą transformację. „Jeżeli istnieje karta historii namalowana w szarych tylko barwach, to jest nią ta właśnie” (18 brumaire’a…).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij