Kraj

Nie będzie zielonej rewolucji bez uczciwości

Dopiero wtedy, gdy komisje eksperckie wypracują szczegółowe dokumenty, te zatwierdzą ministrowie i podpiszą wszystkie państwa, będziemy mogli powiedzieć, na jakiej faktycznie trajektorii jesteśmy i który z polityków na COP26 mówił prawdę – twierdzi Małgorzata Tracz, przewodnicząca partii Zieloni, w rozmowie o wnioskach z COP26 w Glasgow.

Paulina Januszewska: Zbliżamy się powoli do końca szczytu klimatycznego w Glasgow. Padło sporo wielkich deklaracji, które w ocenie ekspertów nie są jednak tak ambitne, jak wymaga tego kryzys. Nikt też nie spodziewa się przełomu, choć spotkanie w Szkocji miało być ostatnią szansą na międzynarodowe przebudzenie. Podzielasz tę chłodną recenzję?

Małgorzata Tracz: Jest jeszcze zbyt wcześnie na ocenę COP-u, bo rządzi się on swoimi prawami i porządkiem obrad. Na oficjalnym rozpoczęciu przemawiają światowi liderzy w randze prezydentów i premierów, co oczywiście jest okazją do wykazania się ambicjami w przedstawieniu krajowych celów redukcji emisji i osiągnięcia neutralności klimatycznej, a także innych idei dotyczących tego, jak i dlaczego należy walczyć z kryzysem klimatycznym. Tak naprawdę jednak wydarzenia z pierwszych dni, choć są najbardziej medialne, niekoniecznie okazują się kluczowe i wiążące.

Dlaczego?

Bo dopiero później zaczynają się prace zespołów eksperckich, które przygotowują konkretne rozwiązania. Każda delegacja państwowa składa się z od kilkudziesięciu do kilkuset osób wysyłanych na szczyt z nadania m.in. ministerstw.

To nie są politycy?

Nie, to negocjatorzy, których zadaniem jest przeanalizowanie oraz opracowanie szczegółów i technicznych aspektów kwestii podejmowanych na szczycie. Każda z grup musi przyszykować kilka wariantów umów dotyczących np. budżetu na adaptację do zmian klimatu czy mechanizmów przyznawania środków pomocowych dla krajów dotkniętych skutkami globalnego ocieplenia. Po tygodniu na konferencję przyjeżdżają decydenci, czyli najczęściej uprawnieni do tego ministrowie poszczególnych krajów. I to oni wybierają, jaka wersja ustaleń przechodzi dalej.

To straszne, że bliższa jest nam idea wyższego muru niż dłuższego stołu

Gdzie w tym wszystkim są składane i podpisywane przez liczne kraje deklaracje?

Na marginesie. Nie stanowią głównego nurtu samych negocjacji klimatycznych, co jednak może nie być dla wszystkich oczywiste, patrząc na to, jak szeroko i głośno dyskutuje się o nich w mediach. Przystąpienie do podpisania takiego pisma nie oznacza, że sygnatariusz wywiąże się ze swoich obietnic, ale może sygnalizować pozytywne zmiany. Czasem działa to tylko PR-owo, czasem faktycznie. Mnie cieszy to, że na arenie międzynarodowej pojawiły się wreszcie zobowiązania do zatrzymania wylesiania i zmniejszenia emisji metanu o 30 proc. do 2030 roku. Ale jednocześnie, choć to istotne i pożądane ruchy, nie wystarczą one, by poradzić sobie z katastrofą klimatyczną w pełni.

Skoro to nie są żadne gwarancje zmian, to o co było tyle krzyku z podpisaniem przez Polskę sojuszu antywęglowego?

Kontrowersje wzbudza nie sam podpis, ale jego interpretacja w wykonaniu polskich władz. W tej deklaracji padły konkretne daty odejścia od węgla – w latach 30. mają to zrobić państwa rozwinięte, a w latach 40. – rozwijające się. Blamaż polskiej delegacji polegał na tym, że wprowadziła wszystkich, którzy spodziewali się wreszcie jakiegoś kroku naprzód w naszej polityce klimatycznej, w błąd. Państwo, które przynależy do OECD i jest jedną z najważniejszych światowych gospodarek, trudno nie uznać kraj rozwinięty. Należałoby więc oczekiwać, że dekarbonizacyjne aspiracje będzie mieć wysokie. Ale strona polska, w tym ministra klimatu Anna Moskwa, stwierdziła, że chodzi o rok 2049. Za tę nieudolną dyplomację i brak klimatycznych ambicji Polskę mianowano „Skamieliną” już czwartego dnia COP-u. Osobiście uważam, że dużo aktywniejsza jest alternatywna, a przede wszystkim wiarygodniejsza delegacja, która udała się do Glasgow.

Polska nie jest klimatycznym niewiniątkiem

Ale jaką ma siłę przebicia i wpływ na politykę klimatyczną?

Aktywiści i eksperci uczestniczą w tzw. side events tworzonych przez organizacje pozarządowe, na których głos zabierają ważni przedstawiciele świata polityki, wielkiego biznesu i nauki. Poza tym wszystkie marsze i protesty, na których demonstranci domagają się klimatycznej sprawiedliwości i ambitnej polityki, są główną siłą napędzającą COP-y i prowadzącą do zmian społecznych. Nie sądzę, by klimat był aż tak ważną częścią debaty publicznej, gdyby nie strajki klimatyczne.

Niektóre raporty mówią, że cel zatrzymania skoku globalnej temperatury do 1,5 stopnia Celsjusza nie jest już możliwy. Dlaczego wciąż się do niego odnosimy?

Bo takie wytyczne stawia porozumienie paryskie, a dokładniej: zakłada ono dążenie do tego, by temperatura w najgorszym wypadku nie przekroczyła 2 stopni Celsjusza, a w najlepszym do nieco niższej granicy 1,5 stopnia Celsjusza. Na podstawie deklaracji i wystąpień na World Leaders Summit w pierwszych dniach COP26 Międzynarodowa Agencja Energetyczna wyliczyła, że po wdrożeniu przedstawionych celów redukcji w życie znajdziemy się na ścieżce 1,8 stopnia Celsjusza. Ale znów – jest zbyt wcześnie, by uznać, że decydenci urzeczywistnią te plany. Dopiero wtedy, gdy komisje wypracują szczegółowe raporty i dokumenty, zatwierdzą je ministrowie i podpiszą wszystkie państwa, będziemy mogli powiedzieć, na jakiej faktycznie trajektorii jesteśmy i który z polityków mówił prawdę.

Ważą się też kwestie finansowania adaptacji do zmian klimatu i wsparcia dla krajów globalnego Południa. Jak pod tym względem oceniasz działania oficjalnej polskiej delegacji i wystąpienie premiera Morawieckiego, który wprawdzie słowo „solidarność” odmienił przez wszystkie przypadki, ale domagał się jej wobec naszego kraju.

Zacznijmy od tego, że reprezentująca nas grupa jest bardzo skromna – to około 40 osób. Poza tym uzyskanie informacji, kto będzie jechał do Glasgow, okazało się dużym problemem, zwłaszcza w kontekście dymisji ministra klimatu Michała Kurtyki, który miał przewodzić tej delegacji. Tak naprawdę nie wiemy nawet, czy nowa ministra Anna Moskwa ostatecznie wybierze się do Szkocji. W pierwszych dniach skupiona była raczej na konflikcie wokół Turowa. Właśnie zakończyła się pierwsza rozprawa TSUE. Wiemy już, że wyrok zapadnie na początku 2022 roku. Wracając jednak do COP – zgadzam się, że obszar finansowy jest bardzo istotny również z uwagi na założenia porozumienia paryskiego.

Chodzi o to, że cele krajowe państw rozwijających się są zależne od pomocy międzynarodowej, czyli środków uzyskanych od rozwiniętych gospodarek?

Tak. Te pieniądze są potrzebne na transformację, adaptację do zmian klimatu i bezpośrednią pomoc w zmaganiach ze skutkami zmian klimatu, które już teraz powodują zagrożenie i zniszczenia. Mowa przede wszystkim o kataklizmach. Niestety przyszłość tych krajów jest silnie uzależniona od decyzji globalnej Północy. Kluczowe jest tutaj obiecane już wcześniej 100 miliardów dolarów rocznie, będące jedną z największych pul negocjacyjnych.

Ursula von der Leyen w imieniu UE zadeklarowała przekazanie tych środków – 23 miliardy dolarów.

I pod tym względem należy uznać, że Wspólnota stanęła na wysokości zadania, nie tylko zbierając środki, ale także dopracowując prawo klimatyczne, jak i cały pakiet Fit for 55. Przydałyby się wprawdzie jeszcze ambitniejsze zapisy, ale bez wątpienia można uznać UE za jedną z globalnych liderek w walce z kryzysem klimatycznym. Martwi mnie jednak coś innego.

Co dokładnie?

Wszyscy skupiają się na tych głównych celach – do kiedy państwa ogłoszą neutralność klimatyczną, jakie ogłoszą redukcje emisji, ale cel ogólny, który jest wypracowywany w ramach szczytu, to zebrane cele krajowe, czyli National Determined Contributions. Aby państwa rozwijające się i zależne od pomocy międzynarodowej mogły je przedstawić wiarygodnie, muszą znać plany zamożniejszych gospodarek. Przykładowo Indie ogłosiły neutralność klimatyczną do 2070 roku.

Trochę późno.

Rzeczywiście, to jest dość daleka perspektywa czasowa, ale miejmy świadomość, że ten kraj jest na innym poziomie rozwoju niż państwa UE. Tymczasem nasz rząd nadal nie podał konkretnej daty osiągnięcia neutralności klimatycznej. Niejako przez przypadek podpisaliśmy porozumienie o odejściu od wydobywania węgla, z zaznaczeniem, że najwcześniej do 2049 roku. To pokazuje, że polskiemu rządowi brak jest myślenia długofalowego, co nie jest w zasadzie zaskoczeniem, patrząc na to, jak do tej pory była prowadzona, niemal nieistniejąca polityka klimatyczna czy energetyczna, która przez kolejne dekady ma opierać się w dużej mierze na węglu.

Od aktywistek klimatycznych usłyszałam, że sukcesem COP26 jest przede wszystkim zmiana narracji o katastrofie klimatycznej, która nie dopiero nastąpi, ale trwa, a od kilku dekad dewastuje kraje Południa. Zgadzasz się z tą tezą?

Tak. W negocjacjach sprawiedliwość klimatyczna też wydaje się wyraźnie wybrzmiewającym wątkiem. Ale jednocześnie boli hipokryzja, którą zaprezentował polski premier, porównując naszą sytuację do tej w krajach ciężko doświadczonych skutkami zmian klimatu. Mamy więcej niż one środków finansowych, technologie, know-how, a nawet tak kluczowe w obecnej chwili zasoby jak dostęp do szczepionek. Musimy zrozumieć, że poniesienie globalnej odpowiedzialności w walce z kryzysem to nieunikniona konieczność. Słusznie państwa rozwijające się podkreślają, że on trwa tu i teraz. Wystarczy spojrzeć choćby na małe kraje wyspiarskie, które są regularnie zalewane, a prognozuje się, że niektóre z nich bezpowrotnie znajdą się pod wodą. Do tego dodajmy tornada, trąby powietrzne, susze w Afryce przyczyniające się do ogromnych migracji.

Skutki odczuwamy bezpośrednio na granicy z Białorusią.

Owszem. Ale cierpią uchodźcy. Uważam, że ogromną niesprawiedliwością historii jest fakt, że bogate państwa Północy wyemitowały najwięcej gazów cieplarnianych, a w najmniejszym stopniu odczuwają konsekwencje tych procesów. I tu faktycznie potrzebna jest solidarność, której polski premier najwyraźniej nie rozumie właściwie. Ale nie tylko on.

To znaczy?

Problemem okazuje się też brak dostępu do stołu negocjacyjnego. Mniej zamożne państwa mają mniej liczne delegacje rządowe, co oznacza, że nie mogą brać udziału we wszystkich rozmowach, które się toczą często w różnych salach, na różne tematy, ale w tym samym czasie. Są na straconej pozycji również z uwagi na pandemię – po pierwsze z uwagi na niemożność zaszczepienia się na Południu, a po drugie – dlatego że COVID-19 i straty gospodarcze, jakie wywołał, staje się wymówką dla państw rozwiniętych w dokładaniu się do pomocy mniej zamożnych.

Wróćmy na chwilę do migracji. UE w kwestii Zielonego Ładu wykonała sporo pracy, ale zdaje się, że wobec kryzysu na polsko-białoruskiej granicy umywa ręce. Jak to się w takim razie ma do tej sprawiedliwości, o której mówią oficjele organów Wspólnoty?

Nie wydaje mi się, żeby UE dopuściła się tutaj bezczynności. Polski rząd nie chce współpracy międzynarodowej w tym zakresie, odrzuca pomoc Frontexu, rozmowy na forum europejskim i poziomie NATO. Obóz Zjednoczonej Prawicy wyraźnie sobie z tym kryzysem nie radzi, lecz cynicznie wykorzystuje go do siania strachu, zamiast przestrzegać procedur i po prostu ludziom na granicy pomóc.

Jak w tym wszystkim należy traktować pogłoski o polexicie?

O tych sprawach, które dotyczą klimatu, dyskutowało się w UE od lat. Bodźcem do działań było przecież porozumienie paryskie sprzed sześciu lat. Klimatyczne polityki europejskie nie są zaskoczeniem, ale też niespodzianką nie jest konieczność przestrzegania praworządności. Polski rząd tak naprawdę zamyka nam drzwi do zielonej rewolucji, ale i wsparcia popandemicznego. Nie wykazuje się uczciwością w komunikowaniu zmian, nie rozmawia ze stroną społeczną. Prezydent Macron odrobił tę lekcję i po protestach „żółtych kamizelek” zwołał ogólnokrajową debatę – panel obywatelski, w którym 1,5 miliona mieszkanek i mieszkańców Francji dyskutowało o politykach klimatycznych. A nasze władze robią coś zupełnie przeciwnego. Zaogniają kryzysy, czego najlepszym przykładem jest Turów.

Czy miliard złotych przejdzie Zgorzelcowi koło nosa?

Co jest szczególnie niepokojące oprócz wymiaru finansowego w konflikcie z Czechami?

Dążenie do polaryzacji, nastawianie ludności mieszkającej w okolicach Bogatyni przeciwko Czechom. Rząd nie przyznaje się, że ignorował apele naszych sąsiadów od trzech lat, i przedstawia ich w złym świetle, podobnie jak Komisję Europejską i TSUE, jak gdyby wina leżała po stronie wszystkich dookoła, tylko nie Polski. To nieprawda, którą niestety obóz prawicy karmi mieszkańców rejonu zgorzeleckiego. Zieloni wraz ze stowarzyszeniem EKO-Unia domagają się, żeby PGE opublikowała harmonogram wygaszenia kompleksu w Turowie, bo to jest potrzebne do przygotowania terytorialnego planu sprawiedliwej transformacji i starania się o środki z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. To dokument, do którego dostęp musi mieć rząd, KE i opinia publiczna. Ludzie powinni wiedzieć, jak będzie wyglądać ich przyszłość. PGE nie chce jednak spełnić tego warunku, mimo że w przypadku Bełchatowa nie robiła problemów.

Kto jednak zapłaci za transformację? Przy tym, co dzieje się obecnie, wygląda na to, że najbiedniejsi. Czy Zieloni poparliby większe opodatkowanie najbogatszych i największych emitentów po to, by zrzucili się na ten cel?

Z pewnością system podatkowy oparty na zasadzie, że zanieczyszczający płaci, jest czymś, do czego powinniśmy dążyć. Finalnie konsumenci i odbiorcy usług nie mogą ponosić kosztów bogacenia się wielkich korporacji. Zwróciłabym uwagę na to, że potrzeba szeroko zakrojonej rozmowy na temat rozwiązań z Fit for 55. Wyjaśnienia, z czym będzie się wiązać wdrożenie tej strategii, a przede wszystkim polski rząd musi przestać negować unijne polityki klimatyczne i wysyłać sprzeczne sygnały. Czas na uczciwą dyskusję ze społeczeństwem. Nie mamy żadnej strategii dojścia do neutralności klimatycznej. Rząd nie wie, na co postawić. Mówią o spalaniu węgla, innym razem o atomie, a jednocześnie w 2016 roku dobijają OZE ustawą antywiatrakową. Mało tego, tydzień temu w Sejmie to samo stało się z fotowoltaiką, która bardzo się w Polsce rozwinęła, a teraz czeka nas regres.

Jaką receptę mają na to Zieloni?

Stawianie na energetykę odnawialną ze źródeł rozproszonych. Nie ma innego wyjścia. Zmiany globalne się dzieją i będą oddziaływać na Polskę, więc bez jasnego przejścia na OZE, modernizacji sieci przesyłowych, tworzenia ułatwień i dofinansowań w tym zakresie oraz prawa, które pomoże rozwijać obywatelską, prosumencką energetykę odnawialną, znajdziemy się w bardzo trudnej sytuacji. Bardzo dużo mówimy o energetyce i transporcie, a mało o rolnictwie, a ten sektor ma olbrzymie znaczenie dla klimatu i moim zdaniem to, jak ma on sprostać transformacji, wytycznym unijnym, strategii „od pola do stołu”, okaże się najtrudniejszym i generującym najwięcej tarć wyzwaniem. Pracuję w komisji rolnictwa i przyznaję, że osie podziałów nie są wcale takie oczywiste. Komisarz Wojciechowski z nadania PiS-u przedstawiał strategię Europejskiego Zielonego Ładu, która będzie dotyczyć także polskiego rolnictwa i przeciwko której byli nie tylko niektórzy członkowie Zjednoczonej Prawicy, ale i proeuropejskich ugrupowań.

Czyli nie ma innego wyjścia, jak czekać na zmianę władzy? Czy opozycja nie może bardziej naciskać na rząd? Czy chce to w ogóle robić? W mediach społecznościowych posłów Platformy prawie nic na ten temat nie znalazłam.

Nie zgodzę się. Dla KO i całej opozycji klimat jest istotną kwestią, co pokazuje choćby nasze zaangażowanie podczas komisji sejmowych. W Polsce PiS w ogóle nie podnosiłby moim zdaniem tego tematu, gdyby nie polityki unijne, które trzeba omówić, ale i presja opozycji. I tu partie pozostające poza rządem mówią jednym, zdecydowanym głosem, który popiera kierunek nadany przez Europę. My jako Zieloni próbujemy inicjować taką debatę o klimacie.

W jaki sposób?

15 listopada w Senacie organizujemy wysłuchanie Polski Szczyt Klimatyczny. Co po Glasgow? To będą wystąpienia m.in. aktywistek i aktywistów, którzy byli w alternatywnej delegacji na COP, a także naukowców i ekspertów. Zaprosiliśmy również przedstawicieli wszystkich ugrupowań opozycyjnych. I będziemy wspólnie dyskutować o kierunkach polityki klimatycznej, jak i tym, co działo się na szczycie, który wprawdzie kończy się 12 listopada, ale rozmowy na temat akceptacji ustaleń w poszczególnych ministerstwach będą jeszcze trwały. Mamy nadzieję, że to wydarzenie będzie odbywać się cyklicznie, zwłaszcza że przed nami kolejne ważne wydarzenia związane z klimatem, jak choćby publikacja kolejnych części raportu IPCC.

Z administracji Bidena więcej wycisnąć się nie da

Czy przy następnych wyborach należy się spodziewać, że klimat będzie ważnym kryterium decyzji przy urnach?

Mam wrażenie, że kryzys klimatyczny jest i będzie coraz ważniejszy dla Polek i Polaków. Duże zmiany warunków pogodowych, susze rolnicze i idące za nimi podwyżki cen żywności to nie są zjawiska, wobec których da się przejść obojętnie. Wydaje mi się, że ten temat jest nieco spóźniony i powinien dużo wcześniej wybrzmieć w debacie publicznej. Ale jednocześnie widzę, jak ogromną pracę wykonały tu ruchy społeczne, aktywistyczne, które wprowadziły klimat do naszej codzienności. To pokazuje, że oddolne działania mimo apatii rządu przynoszą pożądane skutki.

Wobec czego szybciej się mobilizujemy: katastrofizmu czy optymistycznej wizji szans, jakie daje transformacja?

Myślę, że potrzebne są różne narracje. Jednych bardziej może zmartwić coraz bardziej widoczny zanik bioróżnorodności, innych widmo kataklizmu, a znajdą się i tacy, co z nadzieją będą patrzeć na zieloną rewolucję. Tylko szeroka debata prowadzona wieloma kanałami ma szansę zadziałać na ogół społeczeństwa. To widać zresztą po różnorodności metod stosowanych przez aktywistów i naukowców. Musimy bowiem pamiętać, że w ratowaniu planety nie chodzi o napychanie kieszeni producentom paneli fotowoltaicznych, zadowalaniu polityków albo ekologów, lecz o nasze szanse na przetrwanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij