Kraj, Michał Sutowski

To nie stan wyjątkowy, to poligon polskiej przyszłości

Autostrada A4 w okolicach Zgorzelca. Fot. Jakub Szafrański

Być może w najbliższych miesiącach zrozumiemy, że nie można mieć skandynawskiej ochrony zdrowia za polskie składki i wynagrodzenia, a etos nie zastąpi masek ochronnych. Być może załapiemy, że pozbawieni z dnia na dzień źródeł dochodów i opieki nad dziećmi pracownicy przy każdym kryzysie ciągną gospodarkę na dno. Ale czy wyciągniemy z tego wnioski? Pisze Michał Sutowski.

Ulice wyludnione, galerie i knajpy pozamykane, szczęściem Żabki działają. Siedzimy po domach, jeśli możemy, boimy się o bliskich, o dochody i o PKB, o siebie trochę mniej, zwłaszcza jeśli jesteśmy poza grupą ryzyka. Gospodarka dołuje, całe branże padają lub zaraz zaczną, tyle dobrego, że razem z nimi spada emisja smogu i CO2.

Jedni mówią, że to jakaś apokalipsa, inni, że pewnie spisek (amerykański przeciw Chińczykom albo Chińczyków przeciw nam), że kryzys, co wszystko odmieni, albo że stan wyjątkowy, który – jak uczy włoski filozof – towarzyszyć nam będzie już permanentnie. Ale ja sobie myślę, że tu, u nas, w Polsce, to po prostu poligon niedalekiej przyszłości. Takie jutro, co zbiegiem okoliczności przybyło do nas już dziś. Raczej Czarne lustro z Netfliksa czy Rok za rokiem z HBO niż stary Mad Max czy inny Robocop.

Koronawirus w Polsce, czyli cztery praktyczne testy państwa teoretycznego

Po prostu to, co wyczytujemy od kilku lat z analiz trendów, raportów think tanków i słyszymy na spotkaniach z ciekawymi ludźmi, że się wydarzy, że nas czeka za lat kilka–kilkanaście, że będzie „wielkim wyzwaniem dla każdego rządu” itp. – właśnie rozgrywa się na naszych oczach. Oczywiście w wersji demo, przynajmniej w momencie, gdy piszę te słowa, a w Polsce liczba zgonów z powodu koronawirusa jest wciąż jednocyfrowa. A co to jest konkretnie?

Wielomilionowa grupa ryzyka

Po pierwsze zatem: starzejące się społeczeństwo w warunkach niedofinansowanej ochrony zdrowia. Już w tym roku 75 lat – wtedy zaczyna się naprawdę intensywnie chorować – kończy pierwszy rocznik powojennego, licznego wyżu demograficznego. Wszyscy eksperci od służby zdrowia i demografii wskazywali od lat, że lada chwila zaczniemy odczuwać koszty naszego niedostosowania kompetencji i środków do potrzeb; malejących składek na NFZ i rosnących kosztów leczenia. No to zaczynamy odczuwać już dziś.

Jak uniknąć apokalipsy, czyli wszystko, czego nie chcecie wiedzieć o polskim zdrowiu, choć powinniście

Za sprawą korelacji między zjadliwością koronawirusa a wiekiem mamy dziś bowiem w Polsce wielomilionową grupę ryzyka. To seniorzy i seniorki, dla których wkrótce zabraknąć może miejsc w szpitalach, którzy chorują nieproporcjonalnie ciężko i których potrzeby zdrowotne nie mogą być dobrze zaspokojone. Bo po prostu nie ma zasobów – od lekarzy odpowiednich specjalności, przez opiekunów, aż po twardy pieniądz – potrzebnych, by otrzymali stosowną pomoc i opiekę.

A to wszystko, dodajmy, w warunkach dotykającego ich cyfrowego wykluczenia i częstej (teraz jeszcze pogłębionej przez kwarantannę) społecznej izolacji – ze względu na migracje, ale też rozdźwięk oczekiwanej długości życia podług płci. Mówiąc krócej: ludzie starsi są często samotni. Na to wszystko nakłada się jeszcze osobliwa relacja pokoleń: młodym koronawirus nie szkodzi aż tak bardzo, ale łatwo go roznoszą; aby nie zrobić krzywdy seniorom, muszą ponosić ciężar samoizolacji.

7 doskonałych internetowych inicjatyw na czas epidemii

Dialektykę relacji międzypokoleniowych, solidarności i separacji, widzimy już dziś w wersji mikro – na razie chyba przeważa solidarność, bo wciąż oferujemy się z pomocą starszym sąsiadom. Jak długo jednak wystarczy do tego energii, przy świadomości, że to raczej młodzi, raczej z dziećmi, przymusowo zamknięci w domach, ponoszą koszty ochrony seniorów? Oto więc wirus zarysował nam szkic przyszłego konfliktu pokoleń – tego o składki i emerytury, o pracę opiekuńczą, o konkurujące wydatki na przedszkola i na domy spokojnej starości.

Ostatni przelew

Druga rzecz to prekariat w czasach dekoniunktury. To niby też wiemy od dawna: ludzie na śmieciówkach i własnej działalności częstokroć nie uzbierają na emeryturę. Nie mając ubezpieczenia lub drżąc o dalsze zatrudnienie, nie korzystają ze zwolnień i zasiłków chorobowych. Żyją od przelewu do przelewu, nie mają zdolności kredytowej, nikt nie broni ich praw jako pracowników itd., itp. To wszystko jest trudne do zniesienia nawet w warunkach niezłej koniunktury i niskiego bezrobocia, bo nawet przy rosnących – także za sprawą stawki godzinowej – zarobkach, życiem takiej osoby rządzi ciągła niepewność i lęk o jutro. Ani z niej stabilny i pewny konsument, ani zaangażowany obywatel; ani właścicielka oszczędności, ani szczególna innowatorka. Słabo, co nie?

Koronawirus. Oto jedyny sensowny plan antykryzysowy dla polskiego rządu

W kolejnych miesiącach przekonamy się, co brak siatki bezpieczeństwa socjalnego i powszechnie dostępnych dobrej jakości usług publicznych znaczy w warunkach tąpnięcia koniunktury. Kiedy ci ludzie tracą zlecenia, a jeśli nawet nie – to miejsce opieki nad dzieckiem w przedszkolu. Dzieckiem, dodajmy, którego nie można odesłać do dziadków, bo oni sami wymagają opieki lub kwarantanny. Kiedy ich pójście z gorączką i kaszlem do pracy nie grozi już grypą sezonową, lecz chorobą grożącą zwłóknieniem płuc, a w grupach ryzyka – także śmiercią. Prekariusze w warunkach epidemii koronawirusa – a obok nich całe społeczeństwo – znów, doświadczą „wersji demonstracyjnej” tego, co czekałoby ich i nas wszystkich w czasie „normalnego” kryzysu gospodarczego czy dłuższej fali dekoniunktury.

Sprawa zysku

Po trzecie, wypaczona, by nie powiedzieć: postawiona na głowie wycena dóbr i usług. I nie, nie chodzi o pięciokrotną zwyżkę ceny żelu antybakteryjnego czy renegocjacje kontraktów na maseczki ochronne dla szpitali. Chodzi o to, że najcenniejsi dla nas, najbardziej – sorry za sformułowanie – użyteczni społecznie ludzie zarabiają u nas psie pieniądze.

W sieciach społecznościowych viralowo rozszedł się (fejkowy) obrazek z hiszpańską biolożką sugerującą, by ludzie zwrócili się o pomoc nie do jej kolegów, którym płaci się 1800 euro, lecz do Leo Messiego, który zarabia dziesiątki milionów. Bo skoro tyle zarabia, to znaczy, że to on musi być dla społeczeństwa najbardziej użyteczny, nieprawdaż? Czy ktoś to faktycznie powiedział czy nie, rzecz drugorzędna. Klika się nie bez powodu.

Fejfer: Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo macierzyństwo różnicuje szanse na rynku pracy

I znowu: od lat czytamy, że średnia wieku pielęgniarki to 51 lat, że lekarz rezydent musi brać nadgodziny, żeby przeżyć w dużym mieście, że ratownik medyczny pracuje niemal wyłącznie na umowach śmieciowych itd. Ale dopiero teraz, a najpewniej za kilka tygodni okaże się, jak dramatycznie potrzebujemy fachowych i zaangażowanych kadr w tych miejscach i tych akurat zawodach, gdzie nie chcemy – jako wspólnota – zapłacić im często nawet mediany dochodów. Mimo horrendalnej odpowiedzialności, jaka na nich ciąży.

To w najbliższych tygodniach przekonamy się, jak mało skuteczne są frazesy o „służbie” czy „misyjnym” charakterze danego zawodu i jak szkodliwe były słowa polityczki „niech jadą” w kierunku strajkujących lekarzy – tym bardziej przy braku realnego wsparcia pieniędzmi i sprzętem. Nie trzeba czekać – patrz punkt pierwszy – aż nam za kilka lat przybędzie chorych seniorów, a kolejne bataliony absolwentów medycyny i pielęgniarstwa zasilą szpitale Szwecji i Niemiec.

Promujemy akcję „Jeden lekarz, jeden etat”, żeby lekarze nie musieli już biegać z miejsca na miejsce

Braki lekarzy i całego personelu, dotąd zgłaszane w raportach i skargach pacjentów – możemy w wersji ekstremalnej ujrzeć wszyscy, na własne oczy, już za kilka dni lub tygodni. I nie będziemy mieli wystarczających argumentów, by ci ludzie jednak z nami zostali, ryzykowali i angażowali się w pełni.

Ostatni dzwonek

Nasz polski poligon koronawirusa niesie jeszcze więcej zjawisk i trendów, które w „normalnych” warunkach zobaczylibyśmy w pełni dopiero za jakiś czas. Eksplozja narodowych egoizmów w warunkach skrajnej współzależności krajów od siebie? Nie musimy czekać na rozpad Unii Europejskiej i „koncert mocarstw”. Inflacja podażowa, wynikająca z czynników od nas niezależnych, połączona ze stagnacją gospodarczą? Przychodzi szybciej, niż wynikałoby to z rosnących cen emisji dwutlenku węgla. Zalew fake newsów i teorii spiskowych, dotąd ograniczony raczej do antyszczepionkowców, turbolechitów i tropicieli smoleńskiego zamachu? Najwyraźniej zaczynamy doganiać awangardę z amerykańskiego alt-rightu.

Koronawirus: Katastrofa wywołana przez kapitalizm

Ale żeby było jasne – pandemia COVID-19 to nie szklana kula, pokazująca przyszłość, to raczej ostatni dzwonek alarmowy. Może ostatni moment, w którym te katastrofalne trendy i zjawiska możemy jeszcze powstrzymać. Odwrócić lub przynajmniej ograniczyć. Obok apokaliptycznych wieści dochodzących nas z włoskich szpitali czy spod amerykańskich sklepów z bronią są przecież promyki nadziei.

Hiszpanie czasowo nacjonalizują prywatną służbę zdrowia w imię dobra publicznego; Hongkong stosuje wyklęty przez dekady instrument „pieniędzy z helikoptera”; Francuzi zawieszają obywatelom spłaty czynszów i mediów; nawet polscy liberalni profesorowie mówią, że słowo „deficyt” należy teraz odłożyć na półkę.

Czyli jednak da się porwać z publiczną motyką na prymat komercyjnego zysku. Skojarzyć (znowu!) wydatki pracowników z dochodami pracodawców. Przypomnieć sobie, że stabilność cen to nie fetysz, dla którego warto pognębić całą gospodarkę. I wreszcie: odkurzyć stare przekonanie, jeszcze z czasów wojny, że państwo jednak też coś potrafi.

Państwo dobrobytu? To nie luksus, to warunek rozwoju

Czy w najbliższych miesiącach zrozumiemy, że nie można mieć skandynawskiej ochrony zdrowia za polskie składki i wynagrodzenia? I że powoływanie się przez władzę na „etos” czy „etykę służby” nie zastąpi dostaw masek ochronnych i dobrej organizacji pracy? Czy załapiemy, że pozbawieni z dnia na dzień źródeł dochodów i opieki nad dziećmi pracownicy przy każdym kryzysie ciągnąć będą gospodarkę na dno? Że chorujący w pracy z ekonomicznego musu zagrażają życiu i zdrowiu całego społeczeństwa? I przypomnimy sobie, że senior też człowiek, nie tylko przy wypłacie trzynastej emerytury, lecz wtedy, gdy będziemy na nowo wyceniać usługi publiczne?

Otwierają się okna możliwości. To, co na tym dzisiejszym poligonie przećwiczymy, może stać się nową ortodoksją, wyznaczyć na nowo granice tego, co słuszne, a może wręcz oczywiste. Nie spierdolmy tego, bardzo nas wszystkich proszę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij