Kraj

Wakacje od pracy, wakacje od koronawirusa

Fot. Lee Simpson/flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Lockdown, wstrzymane loty, odwołane pociągi i ograniczenia w korzystaniu z transportu miejskiego na chwilę pokazały nam świat w bezruchu. Życie z koronawirusem to miało być życie „bliżej” i też tkwiła w tym „bliżej” jakaś obietnica naprawy. A potem nadeszły wakacje...

Kiedy w marcu zaczynał się lockdown, wydawało się, że koronawirus przyniesie rewolucję. Najambitniejsi wieszczyli wręcz koniec kapitalizmu lub przynajmniej cofnięcie globalizacji i odwrót znad przepaści bezmyślnego konsumpcjonizmu pozbawionego granic. Bardziej ostrożni mieli nadzieję, że przynajmniej część z nas wykorzysta czas kwarantanny na refleksję, zatrzyma się, zacznie rozumieć, co w życiu ważne, przemyśli swój styl życia. To „zatrzymanie” było w kontekście epidemii dosłowne, bo w końcu przemieszczanie się to główny sprzymierzeniec wirusa.

Lockdown, wstrzymane loty, odwołane pociągi i ograniczenia w korzystaniu z transportu miejskiego na chwilę pokazały nam świat w bezruchu. Życie z koronawirusem to miało być życie „bliżej” i też tkwiła w tym „bliżej” jakaś obietnica naprawy. W końcu jeszcze przed pandemią wielu z nas zdawało sobie sprawę, że zbędne podróże, w tym służbowe, oraz turystyka masowa oznaczają gigantyczną konsumpcję energii, przyczyniają się do zanieczyszczenia środowiska, wywołują też poważne reperkusje natury ekonomicznej i kulturowej.

Czego nie mówią nam władze, kiedy znoszą lockdown

W Gdańsku czy Krakowie widoczna była pustka po tłumie turystów przylatujących regularnie co weekend tanimi liniami. Gdańska „Wyborcza” porozmawiała nawet z…  ostatnimi mieszkańcami tamtejszego śródmieścia, a materiał wydźwiękiem przypominał epitafium. Turystyczna gentryfikacja dzielnicy przez usługi typu Airbnb wypchnęła bowiem z historycznego centrum zwykłych ludzi, w efekcie przy pustych ulicach całą wiosnę straszyły puste, ciemne budynki. Dla nielicznych już mieszkańców był to argument przeciwko zawłaszczaniu miasta przez turystów. Dla branży turystycznej, gastronomicznej i właścicieli mieszkań na wynajem krótkoterminowy te same ciemne ulice w centrach miast były argumentem za czymś przeciwnym – jak najszybszym powrotem turystów. Prezydentka Gdańska też stwierdziła, że bez turystów jest smutno.

Turyści jeżdżą do miejsc turystycznych

Tymczasem przyszły pierwsze i być może nie ostatnie koronawakacje w cieniu epidemii. Wydawało się, że będą inne niż wszystkie, i właściwie trudno się nie zgodzić, że faktycznie tak jest. Z drugiej strony w mediach pojawiają się znajome obrazki: ludzie stłoczeni na plaży we Władysławowie, tłumy na szlakach w Tatrach i wielogodzinne kolejki do wyciągu na Śnieżkę.

– W tym roku intensywnie rozwija się turystyka krajowa, mimo lęków przed infekcją – mówi dr Marta Derek z Katedry Geografii Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie Warszawskim. – Popyt na usługi turystyczne w kraju jest w oczywisty sposób bardzo duży, bo wiele osób nie wyjechało na wakacje za granicę, tak jak miało w zwyczaju w poprzednich latach.

Morawski: Dla gospodarki to bardziej jak wojna niż trzęsienie ziemi

Ciekawsze jest jednak to, że nie zmieniają się zasadniczo kierunki wyjazdów wewnątrz kraju. Dobrze ilustrowała to mapa przygotowana przez prof. Mariusza Kowalskiego z PAN-u, która pokazywała, gdzie głosowano w drugiej turze wyborów prezydenckich z zaświadczeniem. Najwięcej takich głosów oddano w tradycyjnych regionach turystycznych, czyli nad morzem i w górach.

Polacy w większości uprawiają turystykę w sposób klasyczny, czyli jadą do tych miejsc, które są powszechnie uważane za turystyczne. Wydawałoby się, że tegoroczne lato mogłoby zmienić te trendy, że ludzie odkryją możliwości rekreacji bliżej miejsca zamieszkania, ale tak się nie stało. Choć na obszarach podmiejskich czy nieodległych od miast terenach wiejskich jest mnóstwo możliwości spędzania wolnego czasu, uprawiania turystyki pieszej lub rowerowej czy po prostu wypoczynku – wolimy jechać gdzieś daleko, do miejsc powszechnie uznanych za atrakcyjne turystycznie.

Gdzie Polacy odpoczywają w lipcową, wakacyjną niedzielę? Możemy się tego dowiedzieć dzięki statystykom wyborczym,…

Opublikowany przez Mariusza Kowalskiego Wtorek, 21 lipca 2020

Nie zmieniło się również to, że jak co roku fejsbuki i instagramy zapełniają się wakacyjnymi kadrami. W tym roku dominują swojskie klimaty: morze, jeziora, lasy, góry. Rzadziej za to wyskakują popularne w poprzednich sezonach zdjęcia z knajpek, w gronie znajomych za stołami zastawionymi kolorowymi drinkami. W tym roku bardziej wypada być samotnym włóczykijem niż duszą towarzystwa, ale jednak ze smartfonem w kieszeni i ciągłym poszukiwaniem kadrów, które są instagramable, czyli warte wrzucenia na insta.

– Nie mogę się oprzeć na badaniach, bo jeszcze takich nie ma, ale z bieżących obserwacji wynika pewien trend wyjazdów raczej w obszary atrakcyjne przyrodniczo niż kulturowo – wyjaśnia Marta Derek. – Bierze się on zapewne z tego, że ludzie szukają odosobnienia, jadą w miejsca, które postrzegają jako mniej eksplorowane. Po przyjeździe okazuje się jednak, że jest tam tłum ludzi. Bieszczady to dobry przykład.

Co tradycja, to tradycja

Nie każdy jednak potrafi odmówić sobie wyjazdu na południe. Polska, jak wiadomo, jest krajem labilnym pogodowo, do tego część liberałów z Polski A solennie zarzekła się, że nie pojedzie nigdy na wakacje do Polski B. Odpadają więc Podlasie i Podkarpacie z wyjątkiem Bieszczad – niemiła stała się Małopolska z Tatrami.

Mój znajomy, którego można zaliczyć do liberalnego establishmentu, publikuje na insta zdjęcia z Chorwacji. Pojechali całą rodziną, bo może i ten rok jest wyjątkowy, ale tradycja to tradycja. Inny znajomy, jak co roku, wygrzewa się w Grecji. Strach przed podróżowaniem, który wywołała pandemia, trwał ledwie ułamek sekundy. Przemysł turystyczny po wiosennej zapaści stara się utrzymać na powierzchni i wychodzi naprzeciw lękom. Kraje, które mają znaczący udział turystyki w PKB, starają się przekonać turystów, że wakacje u nich są corona-safe.

Polaków chyba nie trzeba jednak specjalnie przekonywać, bo z pobieżnych obserwacji i doniesień medialnych wynika, że mimo rekordowej od początku epidemii liczby zachorowań w Polsce strach przed nią właściwie zniknął. Normy sanitarne najbardziej obchodzą właścicieli obiektów turystycznych, bo narażają ich na wysokie kary w przypadku kontroli. Sami turyści zachowują się tak, jakby byli nie tylko na wakacjach od pracy, ale też na wakacjach od koronawirusa. Proszeni o zakrywanie ust i nosa reagują nerwowo, a czasem agresywnie. Nie boją się ludzkich skupisk i chętnie nawiązują kontakty z letnikami z innych części kraju.

Najlepszą być może ilustracją urlopowej mentalności Polaków doby epidemii jest wypowiedź prof. Simona, ordynatora oddziału zakaźnego z Wrocławia, który – choć postąpił jak wszyscy i urlop spędził na plaży w Kołobrzegu – oburzał się, że turyści nad Bałtykiem nie noszą maseczek i nie zachowują dystansu, że w knajpach panuje tłok.

Brudno jak w polskich rzekach

– Turystyka stała się w ostatnich latach elementem ogólnie przyjętego stylu życia – dodaje dr Marta Derek. – Trudno nam sobie wyobrazić, że nie jedziemy nigdzie na wakacje, że spędzamy urlop w domu. Pandemia tego nie zmieniła, mam wrażenie, że zamiast zastanowić się nad sensem i celowością niektórych podróży, każdy czeka, aż znowu będzie można wsiąść w samolot i polecieć na koniec świata.

Mimo letniego turystycznego hajpu nie zapominajmy, że jest jedna grupa, która na wakacje nie pojechała, bo naprawdę się boi. Nie tylko wyjazdu do obleganych kurortów, ale też powrotu swoich dzieci i wnuków z wakacyjnych wojaży. Zwłaszcza jeśli te ostatnie nie będą mogły pójść do szkoły. To seniorzy.

Wciąż miejscami, w których dochodzi do największej liczby zakażeń, są zakłady pracy i wesela. Na razie brak informacji o większych turystycznych ogniskach koronawirusa. Tegoroczne koronawakacyjne wyjazdy mają w sobie coś z guilty pleasure, ale może jest to jednak przyjemność zasłużona, tym bardziej że perspektywy na jesień rysują się mgliście.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij