Świat

Postturyści, czyli jak podróżować, żeby nie kolonizować

Wyobraźmy sobie, że codziennie przez miasteczko Globalnego Południa przejeżdża jeden autobus i każdy turysta daje dzieciakom kilka cukierków. Co będzie po trzech latach, jeżeli nigdzie w pobliżu nie ma dentysty?

Patrycja Wieczorkiewicz: Współcześni turyści uprawiają neokolonializm?

Paweł Cywiński: Poniekąd. Termin „neokolonializm turystyczny” pojawia się w debacie o turystyce od lat 80. i oznacza relację pomiędzy światem turystów a światem mieszkańców danego kraju czy regionu, w której mieszkańcy albo są uzależnieni od świata turystyki, albo są przez ten świat marginalizowani.

Kiedy możemy mówić o uzależnieniu?

Na przykład, gdy dany region lub państwo ma tak wielu zagranicznych turystów, że wpływy z turystyki stanowią 20 procent PKB. Wystarczy, że coś się wydarzy – wybuchnie bomba, nastąpi katastrofa ekologiczna lub naturalna albo po prostu dany kierunek przestanie być modny – i znacznie zmniejszy się liczba turystów, by państwo bardzo szybko popadło w kryzys finansowy. Branża turystyczna musi w takim wypadku iść na znaczne ustępstwa, na przykład dopłacać liniom lotniczym. Wyobraź sobie, że duża, europejska linia lotnicza wycofa ze swojej oferty Malediwy. Tak mały, uzależniony od turystyki kraj nie ma w takiej sytuacji innego wyjścia, jak dopłacić przewoźnikowi.

A na czym polega zjawisko marginalizacji mieszkańców?

Przejawia się na mnóstwo różnych sposobów. Kilka lat temu robiłem badania w Indonezji, między innymi w Borobudur, największej buddyjskiej świątyni na świecie. Mogłoby się wydawać, że naturalnym gospodarzem tego miejsca są buddyści. Tymczasem z wyjątkiem jednego dnia w roku nie mogą oni nawet odprawiać tam swoich rytuałów grupowych. Jeżeli chcą wejść do świątyni pojedynczo, muszą, tak jak turyści, kupić bilet. Świątynia została zamieniona w muzeum, niemal zupełnie pozbawione wymiaru religijnego. Zwiedzającym mówi się o niesamowitej pracy włożonej w rekonstrukcję budowli, stylu architektonicznym, ale wątek religijny jest niemal zupełnie pomijany. To przykład klasycznej marginalizacji mieszkańców, gospodarzy, którzy stracili coś bardzo dla siebie istotnego na rzecz przemysłu turystycznego. Takie przykłady można mnożyć.

Jak w takiej rzeczywistości odnajduje się postturysta?

Przedrostek „post” jest przedrostkiem głęboko krytycznym i analitycznym. Z jednej strony wskazuje, że należy zastanowić się nad miejscem, które zamierzamy odwiedzić, nad jego historią, kulturą, aktualną sytuacją społeczną i polityczną, a także nad kształtem przemysłu turystycznego. Z drugiej strony każe nam pochylić się nad własną rolą w tej rzeczywistości, nad naszym wpływem na jej kształtowanie, nad tym, jak jesteśmy przez mieszkańców danego kraju odbierani. Postturysta to ktoś, kto zastanawia się nad swoją rolą w świecie, nad tym, kim jesteśmy jako turyści. Jednak postturystą nie można być. Można się zachowywać jak postturysta w określonej chwili, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że świat jest dziś tak skonstruowany, tak skomplikowany, że nie da się zawsze być bohaterem. Nie jesteśmy w stanie uniknąć sytuacji moralnie dwuznacznych.

Czyli, krótko mówiąc, etyczne podróżowanie nie istnieje.

W pełni etyczne na pewno nie, to utopia. Jednak utopie są piękne, bo wyznaczają cele, które choć nigdy nie zostaną zrealizowane, to droga do nich może być szalenie wartościowa. Tak jest również w tym przypadku. Prawdopodobnie nie zmienimy świata ani kształtu współczesnej turystyki, ale istnieje duża szansa, że próbując, zrobimy coś dobrego na lokalną skalę lub przynajmniej unikniemy zrobienia czegoś, co mogłoby mieć negatywne konsekwencje.

Wyobraź sobie, że wyjeżdżasz do ubogiego, azjatyckiego kraju. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele pieniędzy z turystyki wycieka poza jego granicę i zależy ci, by jak najwięcej faktycznie zostawić na miejscu. Uznajesz, że nie będziesz spała w wielkich ośrodkach należących do zagranicznych sieci, tylko w małych hostelikach położonych w lokalnych dzielnicach turystycznych. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pieniądze rzeczywiście zostaną w kraju. Jednak z drugiej strony warto mieć świadomość, że z ekologicznego punktu widzenia takie miejsca są koszmarem. Pod względem infrastruktury, dostępu do prądu, wód głębinowych, które się pobiera, przez co obniża się poziom wód gruntowych, czy ich regularnego zanieczyszczania, takie miejsca są o wiele większą bombą ekologiczną niż przystosowane do współczesnego, wielomilionowego przemysłu turystycznego kurorty. W chwili, gdy się nad tym zastanawiasz, jesteś już postturystką.

Migrants welcome – tourists go home. Fot. screen YouTube

Od czego postturysta zacząłby przygotowania do dwutygodniowych wakacji w Laosie, o którym nie wie zupełnie nic?

Przede wszystkim spróbowałby dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, które zamierza odwiedzić, i nie korzystać wyłącznie ze źródeł wiedzy, które powstały poza Laosem, bo w ten sposób obcina mieszkańcom język. Może choćby posłuchać laotańskiej muzyki, obejrzeć tamtejsze teledyski na youtube, poszukać książki napisanej przez Laotańczyka, pobrać materiały ze strony tamtejszego ministerstwa turystyki. Najważniejsze jest, byśmy potraktowali mieszkańców na serio. Pozwolili im mówić własnym głosem, opowiedzieć o własnej historii, o tym, co chcieliby nam pokazać, co jest dla nich ważne, co ich boli.

Turystyka w ogóle ma to do siebie, że obcina lokalne języki. Nawet Polakom. Brytyjczyk, który zamierza odwiedzić nasz kraj, korzysta ze źródeł powstałych poza Polską. Zazwyczaj są to źródła komercyjne, których jedynym celem jest zarobić, a nie przekazać rzeczywistą wiedzę i obraz danego kraju.

Turystyka w ogóle ma to do siebie, że obcina lokalne języki.

Głosów tubylców nie słyszymy zwykle nawet będąc już na miejscu. Interakcje pomiędzy turystami a mieszkańcami – zwłaszcza, zupełnie obcych nam kulturowo krajów – zazwyczaj są bardzo ograniczone. Jeżeli już wychodzimy z hotelowego kurortu, spiesząc się, by zdążyć na kolację w pakiecie all inclusive, obserwujemy mieszkańców z ciekawością, fascynacją, czasem z podejrzliwością, robimy zdjęcia z ukrycia i rzadko nawiązujemy jakikolwiek kontakt.

Współczesna turystyka w skali globalnej generuje antyspotkania z obcą kulturą. Są obserwujący i obserwowani, a między nimi ogromna przepaść ekonomiczna, statusowa, kulturowa. Mieszkańcy, którzy utrzymują się z turystyki, widzą w turystach jedynie chodzące bankomaty. Turyści również nie dążą do nawiązania dialogu, nierzadko traktując tubylców jak zwierzęta w ZOO. Normą jest robienie zdjęć z ukrycia, a nawet błyskanie fleszem prosto w twarz, bez pytania o zgodę. A przecież we własnym kraju byśmy tego nie zrobili. Takie zdjęcia, bez zgody osób, których twarze są na nich widoczne, są później publikowane w internecie. Wyjeżdżamy do egzotycznego kraju i nagle zachowania, które we własnym państwie uznalibyśmy za niedopuszczalne, wydają się nam zupełnie normalne.

Kolejnym zjawiskiem, które utrudnia nam partnerskie i podmiotowe relacje, jest orientalizacja mieszkańców egzotycznych krajów, jak również autoorientalizacja. Bardzo często tubylcy sami dopasowują się do stereotypów na swój temat. Sztucznie pogłębiają różnice kulturowe, dopasowując się do obrazu, który funkcjonuje w głowie turysty. Chyba każda kobieta, która wyjechała na wakacje do któregoś z państw arabskich, spotkała się z ofertą wymiany jej na kilka wielbłądów. A przecież takie transakcje od dawna nie są realizowane w większości państw Afryki Północnej.

Jest popyt, jest podaż. Jedna strona płaci drugiej za odgrywanie roli dzikusa z dzidą, by móc później chwalić się zdjęciami znajomym, druga spełnia te oczekiwania, by mieć się z czego utrzymać. Tak działają np. wszystkie wioski etnologiczne – w Etiopii, Kenii. Bywa, że ma to swoje dobre strony. W RPA przyniosły one tak dużą rozpoznawalność i niezależność finansową pewnym grupom etnicznym, że stały się one realnym graczem w rozmowach z rządem, dotyczących ich ziem i statusu.

Warto jednak zdać sobie sprawę, że naszą wyobraźnię turystyczną kształtują narratorzy – czasopisma, przewodniki, programy telewizyjne, a wyobraźnia kształtuje oczekiwania. Oczekiwania są w przemyśle turystycznym najważniejsze. Trzeba umieć je zaprojektować i spełnić, by na nich zarobić.

Wróćmy do dylematów moralnych. Kiedy wraz z innymi turystami jechałam drogą wzdłuż marokańskich wiosek, autobus zatrzymał się, byśmy mogli wręczyć podarunki ubogim miejscowym dzieciakom. Każdy mógł przez kilka minut poczuć się jak Madonna w Malawi czy Angelina Jolie w Kambodży. Dzieciaki były do tego przyzwyczajone, wyczekiwały kolejnych autobusów. Dostawały długopisy, zabawki i worki pełne słodyczy. Dla turystów to była prawdziwa atrakcja. Z jednej strony dzieci były zadowolone, z drugiej było to klasyczne spotkanie mieszkańców Globalnej Północy i Globalnego Południa. Hojni panowie i afrykańska biedota.

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co najlepiej i najbardziej etycznie byłoby zrobić w podobnej sytuacji. Jedni uznają, że ważne jest nawiązywanie choćby tych krótkich, chwilowych relacji, kiedy można coś komuś dać, porozmawiać, uśmiechnąć się do siebie i obie strony są zadowolone. Inni powiedzą, że to niedopuszczalne, że na metapoziomie takie zachowania pogłębiają przepaść w relacjach pomiędzy światem bogatych i biednych, wychowują ludzi w poczuciu bycia hojnym dawcą i wdzięcznym biorcą. Istnieją też konkretne argumenty – załóżmy, że codziennie przejeżdża tamtędy co najmniej jeden taki autobus, każdy turysta daje dzieciakom kilka cukierków. Co będzie po trzech latach, jeżeli nigdzie w pobliżu nie ma dentysty? W postturystyce chodzi o to, by się nad tym w ogóle zastanawiać. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym większa jest szansa, że podejmiemy bardziej odpowiedzialne decyzje.

Załóżmy, że codziennie przejeżdża tamtędy jeden autobus i każdy turysta daje dzieciakom kilka cukierków. Co będzie po trzech latach, jeżeli nigdzie w pobliżu nie ma dentysty?

Zwykle wszelką odpowiedzialność za kształt naszej podróży przerzucamy na wielkie korporacje turystyczne. To źle?

Niekoniecznie. Nie jestem fanem wielkich korporacji turystycznych, ale coraz częściej dbają one o spełnienie pewnych norm etycznych. Nie tak dawno największe sieci turystyczne świata podpisały pakt dotyczący wykorzystywania dzieci w seksturystyce, który rzeczywiście działa. Polega na tym, że korporacja, podpisując umowę z podwykonawcami, zobowiązuje ich do przeszkolenia pracowników w zakresie wykrywania podejrzanych sytuacji i reagowania na nie. Wystarczy, że taksówkarz nie zareaguje, kiedy do samochodu wsiądzie starszy pan z dzieckiem – które bynajmniej nie wygląda na jego wnuczka – i zażyczy sobie kurs do hotelu. Jeżeli kierowca nie powiadomi o takim zdarzeniu policji, a sprawa wyjdzie na jaw, umowa pomiędzy siecią a podwykonawcą wygasa automatycznie. Kodeks przeciwdziałania podobnym sytuacjom przyjęła m.in. Światowa Organizacja Turystyki, w Polsce podpisał go niedawno Orbis. Możemy nie lubić wielkich korporacji, ale to one mają realny wpływ na to, jak wygląda kształt przemysłu turystycznego.

Benhabib: Jestem rzeczniczką nieszczelnych granic

Z drugiej strony wyprowadzanie podatków na Kajmany, które zazwyczaj praktykują, może przyczyniać się do tego, że kolejni obywatele i obywatelki stratnych państw będą zmuszeni do pracy seksualnej. Jednak sama świadomość tego i umiejętność dokonania wyboru wraz z własnym sumieniem świadczy o tym, że wyrobiliśmy sobie pewną wrażliwość.

A może lepiej, to znaczy bardziej etycznie, jest zrezygnować z zagranicznych wakacji i spędzić część lata np. w Puszczy Białowieskiej?

Nie wiem czy odpowiedź jest taka jednoznaczna. Wyobraźmy sobie, że nagle decyzje taką podejmie kilkaset tysięcy ludzi więcej, niż zwykle. Po kilku takich latach może okazać się, że taki tłum siać będzie większe spustoszenie, niż minister Szyszko. Aby turystyka szkodziła jak najmniej należy z jednej strony edukować turystów, na przykład jeszcze w szkołach, z drugiej prowadzić ciągłe badania i dość mocną kontrolę sektora na poziomie państwowym i samorządowym. Do tego należy współpracować przy wprowadzaniu zmian z biznesem i mieszkańcami. Zrównoważona turystyka to taka turystyka, gdy zarówno przedsiębiorca, jak i mieszkaniec oraz turysta odnoszą realne i zadowalające ich zyski. Jeżeli dodamy do tego jeszcze odpowiedzialność za przyrodę, krajobraz, tradycję itd., to jesteśmy na dobrej drodze ku tej utopii, o której rozmawialiśmy.

***
Paweł Cywiński – orientalista, kulturoznawca i geograf. Absolwent Stosunków Międzykulturowych Azji i Afryki na Wydziale Orientalistycznym UW i Studiów o Krajach Rozwijających się na Wydziale Geografii UW, na którym obecnie pracuje. Członek redakcji magazynu „Kontakt”. Współtwórca portalów www.post-turysta.pl i www.uchodzcy.info

Nie rzucim puszczy skąd nasz ród

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij