Kraj

W takiej formie Kaczyński nie pociągnie PiS

Można zgadywać, że w sytuacji wzbierającego wielokryzysu polityka zogniskowana wokół fiksacji prezesa PiS będzie zniechęcała do rządowego obozu nawet wyborców bardzo konserwatywnych, podzielających wiele jego ideologicznych przekonań, ale oczekujących od władzy także minimalnego wyczucia rzeczywistości i odpowiedzialności za państwo.

Prezes Kaczyński wielokrotnie składany był do politycznego grobu przez swoich przeciwników i komentatorów. Nieraz ogłaszano, że jest już zbyt wiekowy, zbyt zmęczony, zbyt oderwany od problemów współczesnej Polski, by móc poprowadzić swój polityczny obóz do kolejnego zwycięstwa. Jak dotąd Kaczyński za każdym razem był w stanie udowodnić swoim przeciwnikom, że nie mają racji, stawiając na nim polityczny krzyżyk. Choć pod koniec poprzedniej kadencji PiS często sprawiał wrażenie rozkojarzonego i zużytego przez władzę, to w 2019 roku przebudził się. W obu kampaniach z tamtego roku – zwłaszcza w parlamentarnej – wykazał się wielką energią. Objeżdżając jesienią Polskę i wygłaszając czasem po dwa wystąpienia dziennie, naprawdę pociągnął kampanię swojej partii.

Choć do wyborów pozostał jeszcze ponad rok, PiS uznał, że już teraz musi zacząć mobilizującą swoich wyborców prekampanię. Od miesiąca lider rządzącego obozu co weekend pojawia się w kolejnych miejscowościach, gdzie przemawia do zwolenników. Każda jego wizyta jest potem szeroko omawiana przez media. Jednak chyba nie w taki sposób, w jaki PiS mógłby sobie życzyć. Kaczyński na przedkampanijnej trasie w lecie 2022 r. jest bowiem bladym cieniem samego siebie sprzed trzech lat. Nie ma w zasadzie spotkania, które nie zawierałoby gaf, chaotycznych i nieprzemyślanych wypowiedzi, które coraz bardziej skłaniają do pytań o to, jak dalece lider Zjednoczonej Prawicy ciągle potrafi komunikować się ze współczesną Polską.

Kaczyńskiego wizyty duszpasterskie w Polsce

Niemcy, Tusk i moda na transpłciowość

W tegorocznej trasie Kaczyńskiego można wyraźnie wyróżnić kilka stale powracających motywów. Po pierwsze, prezes regularnie straszy Niemcami. Niemcy nie rozliczyły się z II wojną światową i nazizmem, ciągle prowadzą imperialną politykę jak w czasach Bismarcka, plany pogłębienia integracji Unii Europejskiej to ściema, bo tak naprawdę chodzi w nich o dominację Berlina nad Polską – tak można streścić narrację Kaczyńskiego w tej sprawie. W jego wystąpieniach w terenie dostaje się też nieustannie Unii Europejskiej: chcieliśmy się porozumieć, ale Unia nie wywiązuje się z umów, stawia Polsce pozatraktatowe warunki, trzeba powiedzieć „dość tego dobrego” – mówi.

Równie wiele miejsca prezes PiS poświęca opozycji, przez którą rozumie prawie wyłącznie Platformę (bo nawet nie Koalicję Obywatelską), a szczególnie kierującego nią Tuska. Innej opozycji prezes PiS albo nie zauważa albo ostentacyjnie okazuje jej lekceważenie, pokazując, że tak naprawdę się nie liczy. W sobotę w Kórniku pod Poznaniem przekonywał sympatyków, że PiS „robi dokładnie to, co powinna robić uczciwa władza”, a opozycja jest tej uczciwości zaprzeczeniem „niezależnie od tego, co mówi ten wskakujący ciągle na mównicę, ten taki długi…” – tu prezes zrobił wymowną pauzę, jakby zapomniał nazwiska – „Kosiniak-Kamysz”. Gdyby ktoś z opozycji w podobny sposób odniósł się do wzrostu Kaczyńskiego, pisowskie media przez dwa tygodnie pisałyby o pełnym agresji „przemyśle pogardy”.

Pomijanie innej opozycji niż PO, biorąc pod uwagę niechęć elektoratu PiS do tej formacji i Tuska, jest jakoś zrozumiałe – trudniej byłoby Kaczyńskiemu zmobilizować swój elektorat przeciw, dajmy na to, Hołowni. Kaczyński stara się przy tym maksymalnie skupić nienawiść swoich zwolenników wobec PO. Opozycja z formacji Tuska jest bowiem w wypowiedziach Kaczyńskiego nie tylko „totalna”, ale też wroga polskiemu interesowi narodowemu. „PO to partia zewnętrzna” – mówił w sobotę – zarzucając partii Tuska, że „realizuje interesy Niemiec”.

Wreszcie nie ma praktycznie spotkania, gdzie Kaczyński nie poruszałby tematu osób transpłciowych albo strasząc nim swoich wyborców, albo dość prymitywnie sobie z niego żartując. W narracji Kaczyńskiego transpłciowość jest bowiem przede wszystkim dziwaczną, przychodzącą z Zachodu modą, która jest jednocześnie groteskowa i stwarza zagrożenie dla polskich dzieci, mieszając im w głowach w kwestii płciowości. Choć prezes PiS przyznaje, że są skrajne, jednostkowe wypadki, ludzi, z „zachwianą osobowością”, w przypadku których konieczne jest dokonanie zabiegu korekty płci, to jednocześnie nazywa go „pewną fikcją”. „A to, że mamy do czynienia z tym, że mężczyźni się przebierają w sukienkę, no to wolno im, nie ma takiego zakazu. Ale czy w związku z tym ja muszę uznawać, że pan o posturze i rękach boksera wagi ciężkiej, który kiedyś był w Sejmie, to kobietą był?” – mówił w niedzielę w Gnieźnie, odnosząc się do Anny Grodzkiej. Zaznaczmy dla porządku, że w świetle polskiego prawa – wyjątkowo nieprzyjaznego osobom transpłciowym – Anna Grodzka jak najbardziej jest kobietą, niezależnie od tego, co na ten temat uważa prezes Kaczyński.

W 2015 uchodźcy, w 2019 geje, dziś – osoby trans

W Polsce są grupy elektoratu, do których podobne komunikaty docierają. Ciągle żyje pokolenie wychowane w pamięci II wojny światowej, obawiające się siły Niemiec w Europie. Jak mówił Przemysław Sadura, najnowsze badania fokusowe pokazują, że są starsi ludzie, których wojna na wschodzie straumatyzowała i wyzwoliła stare historyczne lęki, w tym antyniemieckie. Jest też prawicowy elektorat, który da się zmobilizować pod sztandarem „ochrony polskich dzieci przed wmawianiem im transpłciowości”.

Są to jednak nisze, większość Polaków zajmuje co innego: drożyzna, obawy związane z wojną, lęki przed możliwym kryzysem energetycznym zimą. A w tych sprawach Kaczyński nie ma do powiedzenia niczego, co uspokajałoby przeciętnego wyborcę, co sprawiałoby wrażenie, że lider rządzącej formacji i jej nadpremier wie, co się dzieje w kraju, kontroluje sytuację i ma praktyczne pomysły, jak ją poprawić.

Czy prezes Kaczyński wie, co mówi?

Gdy prezes PiS wypowiada się o inflacji, na ogół mówi nie na temat: wychwala gospodarcze osiągnięcia swoich rządów, atakuje opozycję, zwala winę na Putina, przypomina, jak było za PO. Ludzi w obliczu drożyzny czy kryzysu energetycznego nie interesują jednak opowieści o tym, że za PO było biedniej – podobnie (przy zachowaniu proporcji) jak w czasach małej stabilizacji Polaków nie interesowały tyrady Gomułki na temat tego, jak tragiczna bieda panowała za sanacji. Nawet jeśli faktycznie panowała.

Kaczyński chwalił się dokonaniami PiS. Sprawdziliśmy i oceniliśmy

Kaczyński w dodatku coraz częściej mówi rzeczy, które zmuszają do zadania sobie pytania, czy wie, co chce powiedzieć, i zna temat, który porusza. Weźmy sobotnie wypowiedzi lidera PiS o tym, skąd biorą się problemy z węglem. „Mamy porty, ich moc przeładunkowa jest duża i ciągle rośnie, ale ogromna część nabrzeży została sprzedana. Kto je sprzedał? PO. To jest w tej chwili w obcych rękach. To nie jest tak, że ci właściciele nam to uniemożliwiają, ale jest to dużo trudniejsze, niż gdyby to było tylko nasze” – mówił prezes. Konto PiS na Twitterze błędnie podało, że Kaczyński oskarżył PO o „sprzedaż portów” – co nie jest prawdą, żaden port nie został sprzedany za rządów tej partii. Nabrzeży zresztą też nie, sprywatyzowano nie infrastrukturę, ale zarządzanie nią. Politycy PO twierdzą, że z korzyścią dla jej funkcjonowania. Jak w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” mówi zasiadający w komisji gospodarki morskiej poseł PO Tadeusz Aziewicz: „Dzięki dzierżawie terminali operatorom zewnętrznym wzrosła ich wydajność, zyskaliśmy inwestycje, nowe technologie i dostęp do światowych rynków”. Jak nie wyglądałyby szczegóły, Kaczyński przeciętnemu wyborcy jawi się jako ktoś, kto, zamiast oferować rozwiązania w sprawie podaży i odpowiedniej dystrybucji węgla, mnoży usprawiedliwienia, dlaczego niewiele może z tym problemem zrobić – mimo że rządzi ponad siedem lat i miał dość czasu, by usunąć problemy wynikające z tego, kto zarządza portową infrastrukturą.

Wrażenie bezradności sprawia też wypowiedź o „kontrakcjach”, jakie PiS zamierza podjąć, by przeciwdziałać temu, że młodzież „pod wielkim wpływem smartfonu” nie popiera PiS. Oczywiście, media i komentatorzy chłoszczący Kaczyńskiego za te słowa może trochę zbyt łatwo wpadają w stary schemat mówienia o liderze PiS jako o starym człowieku, który nie rozumie XXI wieku, nie ma konta w banku, każe sobie drukować internet, a teraz narzeka na smartfony.

Czy możliwa będzie solidarność społeczna po PiS?

Problem w tym, że jeśli wsłuchamy się w recepty na dotarcie do młodzieży, które Kaczyński przedstawił w niedzielę w Gnieźnie, to naprawdę widać zupełny brak orientacji. Mówił między innymi: „Motyw patriotyczny, ten przykład Ukrainy może też na część młodzieży oddziaływać. Może niektórych doprowadzić nawet do poczucia wstydu, bo tam ci młodzi ludzie pokazują, że można walczyć i być bohaterem. To zawsze w kulturze europejskiej, rycerskiej było wysoko cenione, i oni tymi rycerzami są. Ale to oczywiście nie jest jedyny motyw, do którego będziemy się odwoływali. Mamy ogromny program, jeżeli chodzi o dzietność”. Innymi słowy, Kaczyński ma dla młodych dwie propozycje: walczyć i ginąć za ojczyznę – co może być trudne, biorąc pod uwagę, że Polska chwilowo nie toczy żadnej wojny – albo rodzić jej nowych obywateli. Jak z nacjonalistycznych ideologii sprzed mniej więcej wieku.

Trudno uwierzyć, by PiS przekonał tym do siebie młode pokolenie. Nawet konserwatysta Michał Szułdrzyński, w zachowawczej „Rzeczpospolitej” komentując te i podobne wypowiedzi prezesa, stwierdził, że Polską rządzi dziś nie tyle PiS, co FSP – Fiksacje Starszego Pana, „którego los postawił na czele partii rządzącej”. Można zgadywać, że w sytuacji wzbierającego wielokryzysu polityka zogniskowana wokół fiksacji prezesa PiS będzie zniechęcała do rządowego obozu nawet wyborców bardzo konserwatywnych, podzielających wiele jego ideologicznych przekonań, ale oczekujących od władzy także minimalnego wyczucia rzeczywistości i odpowiedzialności za państwo.

Rozmawiając tylko z przekonanymi, PiS przegra

Między 2019 a 2022 rokiem jest jeszcze jedna różnica: ludzie są po prostu wkurzeni na władzę. I są gotowi dawać temu wyraz. Prezes PiS tymczasem nie chce słuchać. Objeżdża całą Polskę, ale mentalnie nie robi kroku poza ideologiczny kokon Nowogrodzkiej. Nie rozmawia z realnymi ludźmi, tylko z sympatykami własnej partii. Spotkania są zamknięte, dostępne dla wybranych, pytania z kartek czytają ich organizatorzy.

Ludzie próbują więc wykrzyczeć swój gniew na Kaczyńskiego tam, gdzie jest do tego okazja: na ulicy, przed miejscami, gdzie odbywają się spotkania, na trasie drogi prezesa PiS do jego limuzyny. W Gnieźnie Kaczyńskiego witały okrzyki „będziesz siedział!”. W Kórniku musiał wychodzić ze spotkania tylnym wyjściem w asyście policji, w tym konnej. Nawet jeśli uznamy, że niektórzy protestujący przesadzili, rzucając jajkami, to obrazy nie są korzystne dla PiS: widzimy lidera rządzącej partii, który odmawia rozmowy i odgradza się od ludzi kordonem policji, działającej jak prywatna straż lidera PiS – a jest on przecież znów szeregowym posłem.

Na protesty obóz władzy reaguje w sposób paranoiczny. Zbigniew Ziobro obwinia o nie Tuska, Kaczyński przekonuje, że demonstrujący zostali zmanipulowani przez media na czele z TVN, a wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński stwierdził, że protesty to „zjawisko mające na celu zdestabilizować sytuację polityczną w Polsce”. Ludzie nie lubią, gdy w ten sposób władza próbuje im ograniczyć ich prawa do wyrażania niezadowolenia i odbiera im podmiotowość, robiąc z nich kukły Tuska albo TVN. Tym bardziej gdy robi to partia, która już w swoich poprzednich wcieleniach, czy to jako Porozumienie Centrum, czy Liga Republikańska Mariusza Kamińskiego, była zawsze w awangardzie sił przesuwających granice agresji i brutalności w życiu publicznym i jego ulicznych przejawach.

Radykalny język trafia do garstki i zniechęca większość

Można się spodziewać, że napięcie wokół zamkniętych spotkań z Kaczyńskim będzie narastać. Pewnego dnia policja, nadgorliwie wychodząc naprzeciw niewypowiedzianym oczekiwaniom władzy, może przekroczyć swe uprawnienia, użyć realnej siły wobec demonstrantów – dla rządzącej partii to będzie poważny polityczny problem.

Nie widać, by objazd Kaczyńskiego po Polsce pomógł PiS odbić się w sondażach. Wręcz przeciwnie, przed weekendem pojawił się sondaż Kantaru, gdzie rządząca partia spada na drugie miejsce. W demokracji bardzo rzadko wygrywa wybory ten, kto rozmawia tylko z przekonanymi do siebie. Kaczyński wyraźnie dziś nie tylko nie zamierza, ale i nie potrafi rozmawiać z nikim innym. Posługuje się językiem elektryzującym twardy elektorat, który jednocześnie coraz bardziej utrudnia mu komunikację z resztą społeczeństwa. W 2015 roku prezes PiS zrozumiał, że by przekonać do siebie większość Polaków, musi trochę schować się za Andrzejem Dudą i Beatą Szydło. Czy zrozumie to przed przyszłymi wyborami? Jeśli nie, to z pewnością nie pociągnie w nich PiS, jak zrobił to trzy lata temu – nie w tej politycznej formie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij