Historia, Kraj

Polska prawica niewiele zmieniła się od czasu nagonki na Narutowicza

Gabriel Narutowicz

Polska prawica ciągle, tak jak w 1922 roku, nie potrafi zdefiniować wspólnoty politycznej, narodu politycznego w inkluzywnych, republikańskich, obywatelskich kategoriach. Naród nie jest dla prawicy wspólnotą wszystkich obywateli, ale ludzi, którzy spełniają pewne esencjalne kryteria bycia Polakami – o których decyduje oczywiście prawica.

Po katastrofie w Smoleńsku Marcin Wolski napisał wiersz inspirowany Pogrzebem prezydenta Narutowicza Tuwima. Zamiast Narutowicza jest Lech Kaczyński, zamiast endecji i katolickiej prawicy („Krzyż mieliście na piersi, a brauning kieszeni”), którą Tuwim obwinia wyraźnie o śmierć prezydenta – liberalne media. Wolski dedykuje im swój wiersz i oskarża:

Bo pamięta poeta, zapamięta też naród
wasze jady sączone, bez ustanku dzień w dzień.
Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru…
Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień!

Na końcu podmiot liryczny domaga się:

Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!

Porównanie Gabriela Narutowicza i Lecha Kaczyńskiego nie ma oczywiście żadnego sensu. Kaczyński nie został zamordowany, tylko zginął w katastrofie. Najwięksi przeciwnicy prezydenta Kaczyńskiego nigdy nie organizowali przeciw niemu nagonki z udziałem przemocy ulicznej, która miałaby na celu zmuszenie go do dymisji i podważała prawomocność jego wyboru. Lech Kaczyński bywał atakowany czy wyśmiewany w części mediów, ale to normalny los każdego demokratycznego polityka.

Wiersz Wolskiego jest jednak ciekawy z innego powodu: próbuje podłączyć on prawicę i kluczowy dla niej, rodzący się wtedy mit smoleński pod symbol, jakim w polskiej historii jest Narutowicz. Postać, z którą współczesna polska prawica ma ciągle problem.

„Nie będziecie nas wiecznie szantażować Narutowiczem!”

Problem ten ma nie tylko prawica najbardziej skrajna czy wprost utożsamiająca się z tradycją endecką, jak Konfederacja, której posłowie wyszli w środę z sali sejmowej, gdy odczytywana była uchwała upamiętniająca Narutowicza. Dwóch z nich – Grzegorz Braun i Konrad Berkowicz – zagłosowało chwilę później przeciw uchwale, pięciu zaś wstrzymało się od głosu.

Ciągle reprezentujący główny nurt prawicy, choć coraz bardziej skręcający ku prawej ścianie, tygodnik „Do Rzeczy”, piórem Rafała A. Ziemkiewicza pisze o „micie Narutowicza”, który nazywa „hucpą stulecia”. Zdaniem publicysty Narutowicza zabił „człowiek obłąkany”, a nie żadna „prawica”, to lewica wbrew faktom wykorzystała tragiczną śmierć prezydenta, by obrzydzić Polakom endecję i zdobyć w Polsce rząd dusz. Mit ten w dodatku używany jest do ataków na prawicę do dziś.

Sądzi tak nie tylko Ziemkiewicz. Pamiętam, jak na samym początku obecnych rządów PiS, w przejmowanej właśnie przez desant z mediów ojca Rydzyka i Telewizji Republika TVP prowadzący program znany prawicowy publicysta o pretensjach do roli intelektualisty, gdy podniosłem argument z Narutowicza, odpowiedział z wyraźną złością „nie będziecie nas wiecznie szantażować Narutowiczem!”.

Idee zamachowca po latach zwyciężyły – 95. rocznica zabójstwa Prezydenta RP

Niechęć do tłumaczenia się za śmierć pierwszego polskiego prezydenta jest zrozumiała, argument „to nie prawica jest winna, tylko szaleniec Niewiadomski” jest jednak bardzo słaby i trudno uwierzyć, by wysuwany był w dobrej wierze. Pomija on to, że jeszcze przed morderczym atakiem Niewiadomskiego prawica świadomie rozpętała przeciw prezydentowi nagonkę i towarzyszące jej akcje uliczne, które miały zastraszyć Narutowicza i zmusić go do odmowy przyjęcia wyboru.

Uruchomiona przez endecką prawicę werbalna i uliczna przemoc przyniosła ofiary śmiertelne jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami 16 grudnia w Zachęcie. 11 grudnia, w dniu zaprzysiężenia prezydenta, prawica atakowała posłów lewicy i ludowców zmierzających do sejmu na uroczystość. Poseł Zygmunt Żuławski został pobity, premier rządu lubelskiego Ignacy Daszyński i nestor polskich socjalistów senator Bolesław Limanowski musieli kryć się przed prawicowym tłumem w bramie jednej z kamienic koło sejmu. Gdy uwolnili ich stamtąd robotnicy zmobilizowani przez posła Rajmunda Jaworowskiego, manifestanci endeccy sięgnęli po broń. Kilka osób zostało rannych, zginął Jan Kłuszewski, niosący sztandar PPS robotnik zatrudniony w rzeźni.

Trzecia RP jest państwem znacznie spokojniejszym niż druga. Partyjne bojówki nie ścierają się ze sobą na ulicach, nikt posłów konkurencyjnych partii ani nie bije, ani nie próbuje im fizycznie uniemożliwić obecności w Sejmie, nie mówiąc o strzelaniu. Niemniej jednak problem z prawicą i Narutowiczem polega na tym, że nawet w głównym nurcie polskiej prawicy ciągle żywe jest myślenie, jakie stało za wymierzoną w Narutowicza endecką kampanią.

Sutowski: Czego powinna nas nauczyć śmierć Narutowicza?

Wy nie jesteście narodem!

Spór, jaki roznieciła endecja w grudniu sto lat temu, dotyczył na najbardziej fundamentalnym poziomie tego, kto ma prawo do pełnoprawnego udziału we wspólnocie politycznej odrodzonego cztery lata wcześniej państwa. Czy tylko etniczni Polacy, czy też wszyscy jego obywatele? Endecja jednoznacznie udzieliła tej pierwszej odpowiedzi, domagając się, zupełnie nieprzewidzianego w konstytucji, kryterium „polskiej większości” przy wyborze prezydenta. Ponieważ na większość Narutowicza składały się też głosy mniejszości narodowych, to jego wybór był zdaniem prawicy nieważny – choć konstytucja przyznawała posłom i senatorom mniejszości dokładnie takie sama prawa jak przedstawicielom „polskich partii”. Główną mniejszością, której odmawiano przy tym prawa do pełnoprawnego obywatelstwa, była mniejszość żydowska.

Antysemityzm taki jak z roku 1922 nie jest już dziś możliwy, głównie ze względu na międzynarodowe koszty, jaka prawica zapłaciłaby za przyjęcie takiego języka. Co nie zmienia faktu, że żydowska karta pojawiała się w kolejnych wyborach po roku 1989. Jako kandydaci „żydowscy” atakowani byli Tadeusz Mazowiecki i Aleksander Kwaśniewski. Spotkania Kwaśniewskiego z wyborcami w 1995 roku przerywały okrzyki „wypierdalaj do Izraela”, a gdy raz Kwaśniewski próbował wyprosić ludzi wznoszących podobne hasła z sali, usłyszał, że oni są u siebie. Żywa była pozbawiona podstaw plotka, że ojciec Kwaśniewskiego tak naprawdę nazywał się Stolzman i był szefem ubecji na Pomorzu Zachodnim.

W 2015 roku Andrzej Duda zaatakował w telewizyjnej debacie prezydenta Komorowskiego za jego przeprosiny za zbrodnię w Jedwabnem. Dwa lata temu Wiadomości TVP przypominały kilkukrotnie widzom, że Rafał Trzaskowski jest zwolennikiem poglądów „żydowskiego filozofa Spinozy” i uczestnikiem spotkań klubu Bilderberg.

Zaremba Bielawski: Antysemityzm Dmowskiego jako projekt integracyjny

Niezależnie od tego typu zagrań polska prawica ciągle, tak jak w 1922 roku, nie potrafi zdefiniować wspólnoty politycznej, narodu politycznego w inkluzywnych, republikańskich, obywatelskich kategoriach. Naród nie jest dla prawicy wspólnotą wszystkich obywateli, ale ludzi, którzy spełniają pewne esencjalne kryteria bycia Polakami – o których decyduje oczywiście prawica.

W efekcie z polskości, narodu politycznego prawica na różne sposoby próbuje wykluczyć całe grupy społeczne, z którymi jej nie po drodze, kierowana wiarą, że prawdziwym narodem jest tylko ta jego część, którą ona reprezentuje. W okresie podziału postkomunistycznego (1989–2005) wykluczaną grupą była ta związana z władzami PRL. W najbardziej barwnych postaciach dyskurs antykomunistyczny przybierał formy kojarzące się z tym, co Michel Foucault w swoich analizach piśmiennictwa politycznego z czasów rewolucji angielskiej z XVII wieku nazywał „dyskursem wojny ras”. Stronnicy angielskiego parlamentu uzasadniali wtedy jego spór z monarchią Stuartów opowieścią o organicznych wolnościach anglosaskiego kudu, które zostały pogwałcone przez podbój normański w XI wieku i przyniesione przez Normanów instytucje.

Analogicznie w polskim dyskursie antykomunistycznym ustanowienie nowego ustroju w 1945 roku przedstawiane jest często jako podbój Polski przez zasadniczo obcych jej komunistów, którzy panowali nad Polakami nieprzerwanie do 1989, a nawet do 2015 roku. Walka ze wszystkim, co nawet w bardzo odległy sposób związane z „komuną”, jest więc walką Polaków o wyzwolenie się spod narzuconego im jarzma – ten argument stosowany był jeszcze całkiem niedawno, choćby w sporze o reformy sądów, które wedle propagandzistów PiS miały nieprzerwanie od 1945 roku być opanowane przez „komunistów i ich potomków”. Bo spór polityczny w Polsce jest sporem „trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB”.

Oczywiście najbardziej entuzjastycznie wymachujące antykomunistycznymi sztandarami środowiska dokooptowywały osoby wywodzące się z dawnego systemu do swoich szeregów, jeśli tylko były dla nich politycznie użyteczne. Podział postkomunistyczny, mimo retorycznych fajerwerków, okazał się też dość stabilny, potrafił się samoograniczyć, budował konsensus w ważnych sprawach – takich jak atlantycki i europejski kierunek polityki.

Po 2007 roku wydawało się, że dawny podział zastąpi znacznie nowocześniejsze starcie dwóch populizmów: liberalnego PO i prawicowo-ludowego PiS. Zmienił to jednak Smoleńsk. Prawica znów wraca do praktyki wykluczania swoich przeciwników z polskości i wspólnoty politycznej. Platforma staje się nagle partią zdradziecką, w jakiś tajemniczy sposób współodpowiedzialną za Smoleńsk. Gdy ten model wykluczenia nie zadziałał, prawica stara się przedstawić konkurentów jako „partię niemiecką”, zewnętrzną, realizującą polecenia Berlina – ogólnie spoza polskiej wspólnoty politycznej.

Gdula: Smoleńsk jest dla mnie ważny symbolicznie, jako stracona szansa na naprawę źle funkcjonującego państwa

Jeśli przegraliśmy, to musiał być spisek

Drugą rzeczą łączącą prawicę z 2022 roku z tą sprzed stu lat jest przekonanie, że jeśli przegrała ona wyborcze starcie, to nie stało się to uczciwie, musiał za tym stać jakiś spisek albo fałszerstwo.

W 1922 roku prawica o klęskę swojego kandydata Maurycego Zamoyskiego obwiniała spisek mniejszości, które przeciągnęły na stronę Narutowicza posłów PSL „Piast”. Przyczyna takiego, a nie innego głosowania „Piasta” była jednak inna: Zamoyski był największym posiadaczem ziemskim w Polsce i jako taki był trudny do zaakceptowania dla wyborców chłopskich, czekających na reformę rolną. Gdyby prawica wystawiła mniej elitystycznego, bardziej strawnego dla partii ludowych kandydata, najpewniej bez problemu wygrałaby wybory prezydenckie w Zgromadzeniu Narodowym.

O Narutowiczu, kompromisach i nienawiści

czytaj także

Dziś prawica zachowuje się podobnie. W 1995 roku nie jest w stanie zaakceptować zwycięstwa Kwaśniewskiego, pojawiają się absurdalne zarzuty, że wybory są nieważne, bo prezydent skłamał w sprawie swojego wykształcenia. Po 2010 roku propaganda smoleńska przedstawia prezydenta Komorowskiego jako uzurpatora, który skorzystał politycznie na zamachu w Smoleńsku i zajął miejsce „należne” Lechowi Kaczyńskiemu. „Bronisław Komorowski został prezydentem dzięki śmierci Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku” – powtarzał mi w 2015 roku pewien prominentny publicysta prawicy na antenie TV Republika, gdy próbowałem go przekonać, że jednak dlatego, że wygrał w 2010 roku wybory.

Gdy PiS, wbrew swoim oczekiwaniom, przegrał wybory samorządowe, Jarosław Kaczyński bez żadnych dowodów grzmiał z sejmowej mównicy, że „te wybory zostały sfałszowane”. Sądząc po tym, co mówi teraz o konieczności budowy „korpusu ochrony wyborów”, jeśli przegra w 2023 roku, to będzie tłumaczył swoją klęskę w podobny sposób co w 2014 roku. Z tego, co prezes opowiada na swojej trasie politycznej, wynika też, że jest przekonany, że miałby o wiele większe poparcie, gdyby Polakom nie „mąciły w głowach” wrogie, zewnętrzne siły, głównie media z zagranicznym kapitałem.

Polityka z nagonką

Wreszcie ponad przestrzenią wieku prawicę łączy gotowość do retorycznej przemocy, podkręcania politycznego sporu i polaryzacji do maksymalnych intensywności, bez żadnego poczucia odpowiedzialności za państwo i dobro publiczne. Polityka prawicowa często przybiera po prostu postać nagonki, czy to na określone osoby, czy grupy.

W grudniu sto lat temu tą osobą był Narutowicz, grupami lewica, mniejszości narodowe, w mniejszym stopniu ludowcy. W III RP możemy wskazać wiele nazwisk i grup: Wałęsy w okresie po rozstaniu z Kaczyńskim, Kwaśniewskiego, Tuska, społeczność LGBT+.

Ojciec narodu i Polacy jak dzieci

Polityka demokratyczna jest oczywiście sportem kontaktowym. Czasem spór polityczny bywa ostry, jeśli ktoś tego psychicznie nie wytrzymuje, to polityka nie jest jego powołaniem. Ale też polityczna rywalizacja powinna trzymać się pewnych cywilizowanych ram. Prawicowe nagonki, mające na celu demonizację przeciwnika – bądź grupy, którą prawicowe siły postanowiły straszyć elektorat – psują demokratyczną politykę. Zamiast prowadzić demokratyczny spór, musimy się mierzyć z działaniem propagandowej machiny próbującej przedstawić Wałęsę jako agenta, Tuska jako Niemca, a społeczność LGBT+ jako zagrażającą polskim dzieciom siłę dokonującą „inwazji” na kraj, walczącą tak naprawdę o legalizację pedofilii – jak przekonywał wyemitowany w TVP przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku film Inwazja.

Na całe szczęście współczesna prawica nigdy nie wywołała takiego kryzysu jak ten z 1922 roku, który omal nie skończył się wojną domową i pogrzebaniem polskiej demokracji już po czterech latach, a nie dopiero w roku 1926. Napięcie cały czas jednak rośnie. Co będzie, gdy PiS przegra następne wybory? Nie wierzę, by partia mogła, a nawet chciała realnie próbować utrzymać się przy władzy siłą. Ale odchodząc, może wyzwolić chaos i demony, jakie ostatnio widzieliśmy sto lat temu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij