Kraj

Ojciec narodu i Polacy jak dzieci

Zobaczmy, jak Kaczyński urządził rzeczywistość, na którą miał niemal zupełnie suwerenny wpływ – własną partię. Przypomina ona rodzinę tak zdominowaną przez figurę patriarchy, że przedstawiciele młodszych pokoleń nigdy nie mieli szansy stać się naprawdę dorosłymi ludźmi – nawet jeśli przekroczyli pięćdziesiątkę.

Kolejne przemówienia wygłaszane przez prezesa Kaczyńskiego w trakcie objazdu po 100 okręgach senatorskich kraju nieustannie dostarczają materiału komentatorom. Nie inaczej było z wystąpieniami z ostatniego weekendu, gdy prezes odwiedził cztery miasta w północno-zachodniej Polsce.

Największym echem odbiły się jego słowa z Ełku, gdzie winą za polskie problemy demograficzne obarczył między innymi to, że kobiety do 25. roku życia „dają sobie w szyję” z taką samą intensywnością jak ich koledzy. Dla pań kończy się o wiele gorzej, bo o ile mężczyzna potrzebuje 20 lat picia, by uzależnić się od alkoholu, o tyle kobiecie wystarczą dwa – przynajmniej według doktora Kaczyńskiego.

Jednak poza tą specyficzną diagnozą prezes powiedział w weekend jeszcze mnóstwo rzeczy – warto, by nie zginęły one w oburzeniu na demograficzne rozważania lidera PiS. Zapytany w sobotę w Suwałkach o to, czemu partia odpuściła sobie dokończenie sprawy z lex TVN, odpowiedział, że „TVN jest stacją chronioną przez naszego największego i jedynego realnego sojusznika”, czyli Stany Zjednoczone. Prezes nie wie, czemu Amerykanie to robią, bo TVN „został stworzony przez zwykłą agenturę ubecką czy wręcz sowiecką w Polsce”, ale się upierają i nic z tym nie da się zrobić. Innymi słowy, gdyby Amerykanie odpuścili, PiS dawno by już TVN „zrepolonizował”.

Z kolei w niedzielę w Ostródzie Kaczyński, komentując transparent trzymany przez jednego z protestujących przeciw jego wizycie i mówiący o „Kaczorze dyktatorze”, stwierdził, że jako dyktatora mogą postrzegać go tylko osoby cierpiące na „oligofrenię”, czyli patologiczne obniżenie inteligencji. Kaczyński znów więc zasugerował, że osoby, które się z nim nie zgadzają, są po prostu chorobliwie głupie. Trudno sobie wyobrazić, jaka byłaby reakcja, gdyby „oligofrenię” zarzucił zwolennikom PiS polityk opozycji lub sympatyzująca z opozycją osoba publiczna.

PiS mówi do mężczyzn: zachowajcie władzę w rodzinie, nie będziemy wam przeszkadzać

Najciekawszą rzecz prezes PiS powiedział jednak w Suwałkach: „Władza powinna być ciepła dla ludzi. Kto jest lepszym rodzicem? Ten, który traktuje ciepło swoje dzieci? Czy ten, który chowa je zimno? Nie traktujemy obywateli jako dzieci. Ale uzyskaliśmy dwukrotnie legitymację, by rządzić w kraju. Cieplejszej władzy dotąd w Polsce nie było”. Abstrahując od oceny tego, jak ciepła jest władza PiS, cały problem z nią polega na tym, że wbrew zaprzeczeniom Naczelnika traktuje ona Polaków jak dzieci, a nie podmiotowych dorosłych. Z czego zresztą wynika wiele autorytarnych głupot, jakie nie tylko w trakcie tournée po Polsce opowiada prezes Kaczyński.

Wspierający surowy ojciec

Metafora władzy jako rodzica i państwa jako rodziny nie jest podnoszona wyłącznie przez Jarosława Kaczyńskiego, ale nieustannie wraca w dyskusjach o demokratycznej polityce.

Zdaniem George’a Lakoffa spór pomiędzy amerykańskim konserwatyzmem a liberalizmem jest sporem między dwiema metaforami: państwa jako surowego, konserwatywnego ojca – wyznaczającego dzieciom granice, karzącego za ich przekraczanie i przygotowującego do życia w trudnym, twardym świecie, gdzie przetrwać mogą tylko silne i moralnie poukładane jednostki – i państwa jako rodziny wspierającej, dostarczającej dziecku opieki, pozwalającej w pełni rozwinąć jego potencjał, a przynajmniej nauczyć szeregu umiejętności – zwłaszcza interpersonalnych – umożliwiających zmienianie świata na lepsze.

Dwa są również problemy z tym, jak prezes PiS wydaje się rozumieć tę metaforę. Po pierwsze, PiS po swoim zwrocie socjalnym z 2015 roku przedstawia się jako władza realizująca model „rodziny wspierającej”, przez szereg świadczeń socjalnych dostarczającej Polkom i Polakom wsparcia, jakiego odmawiał bezduszny ojciec z PO, stosujący wobec swoich dzieci „zimny wychów”, wrzucający je bez żadnego wsparcia na głębokie wody rynkowej konkurencji. Rzecz w tym, że gdy pogrzebie się trochę głębiej, to okazuje się, że PiS to rodzina tylko pozornie wspierająca. Za wspierającą fasadą kryje się głęboki społeczny autorytaryzm, postać surowego ojca, który w zamian za wsparcie domaga się posłuszeństwa bliskim sobie wartościom, normom społecznym i stylom życia.

Co więcej, w model państwa jako rodziny wspierającej w wersji PiS wpisane wydaje się też założenie, że dzieci nigdy tak naprawdę nie dorosną. Że nigdy nie staną się dojrzałymi podmiotami, zdolnymi podejmować istotne życiowe decyzje, zasługującymi na to, by poważnie traktować ich wybory i stojące za nimi wartości.

W filozofii PiS społeczeństwo ma raz na cztery lata udzielić władzy demokratycznego mandatu, ale potem ma już wyłącznie słuchać władzy-rodzica. Komunikacja jest jednostronna, idąca z góry do dołu. Władza słucha społeczeństwa i koryguje swoje plany tylko wtedy, gdy spadki sondażowych słupków zagrażają odnowieniu mandatu, na co dzień programowo gardzi jakimkolwiek dialogiem. Wymagałby on bowiem potraktowania obywateli jako dorosłych, świadomych ludzi, a to się w filozofii PiS po prostu nie mieści.

Zobaczmy zresztą, jak Kaczyński urządził rzeczywistość, na którą miał niemal zupełnie suwerenny wpływ – własną partię. Przypomina ona rodzinę tak zdominowaną przez figurę patriarchy, że przedstawiciele młodszych pokoleń nigdy nie mieli szansy stać się naprawdę dorosłymi ludźmi – nawet jeśli przekroczyli pięćdziesiątkę. Wszystkie rytualne upokorzenia, jakim Kaczyński uwielbia publicznie poddawać osoby ze swojego środowiska politycznego – na czele z prezydentem i premierem – mają służyć ich infantylizacji, przypomnieniu, że jedyną dorosłą osobą w pisowskim domu jest prezes.

Biejat: Zakaz aborcji to nie zasłona dymna. PiS odbiera kobietom prawa świadomie, kawałek po kawałku

Dziecię, ja cię uczyć każę

Traktowanie Polaków jak wieczne dzieci przejawia się też w tym, jak bardzo pedagogiczna jest władza PiS. Żaden rząd po roku ’89 nie miał tak wyraźnej ambicji, by wychowywać Polaków zgodnie ze swoimi wartościami. Nie jest przypadkiem, że kultura, jaka szczególnie podoba się partii władzy i jej medialno-intelektualnemu zapleczu – filmy, literatura, teatr – jest przede wszystkim kulturą z pokoju dziecięcego i szkolnej klasy. Nawet jeśli odrzuca ona konserwatywne, tradycyjne formy, to tylko po to, by jeszcze skuteczniej działać jako narzędzie społecznej pedagogiki; jako połączenie wychowania patriotycznego (udającego lekcję historii) z katechezą.

Cała sfera publiczna pod rządami PiS kształtowana jest tak, jakby miała za zadanie głównie wychowywać dzieci. Dziecinna jest panująca polityka historyczna z topornymi czarno-białymi podziałami, brakiem niuansów i prymitywnym naginaniem historycznej prawdy. Propaganda i oferta kulturowa TVP krojone są tak, jakby miały zinfantylizować odbiorcę.

Sejm po wecie prezydenta Dudy po raz drugi zabiera się za lex Czarnek, które władza przedstawia swoim wyborcom jako środek konieczny do tego, by chronić niewinne dzieci przed zgubnymi wpływami „seksedukatorów” i innych wrogich sił, wbrew wiedzy i woli rodziców rzekomo próbujących „spenetrować” polską szkołę i zdemoralizować jej uczniów. Ten sam schemat – konieczności ochrony społeczeństwa przed wrogimi, korumpującymi je treściami – wraca także wtedy, gdy obóz władzy mówi bynajmniej nie o dzieciach.

Lex Czarnek: reaktywacja. Co jest nie tak z nową wersją ustawy?

Pracuje on choćby w osłabionej koncepcji Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego (MaBeNa) jednego z trzech czołowych intelektualistów obozu władzy, Andrzeja Zybertowicza. MaBeNa miałaby zapewniać Polsce narracyjne i kulturowe bezpieczeństwo na zewnątrz i wewnątrz. Na zewnątrz – chroniąc Polskę przed wymierzonymi w nią wrogimi narracjami, np. przypisującymi Polakom winę za zagładę Żydów, wewnątrz zaś – przed destabilizującymi społeczeństwo obcymi wpływami kulturowymi.

Znów wraca tu obraz państwa jako surowego rodzica, nakładającego dziecku filtr rodzinny na internet i starannie dobierającego filmy, jakie może oglądać na Netfliksie – tylko tym dzieckiem są wszyscy dorośli Polacy. Oczywiście nie chodzi o to, że Zybertowicz czy PiS chcą dosłownie blokować Polakom internet – choć w Sejmie znalazł się niedawno projekt ustawy w imię ochrony dzieci wprowadzający rejestr użytkowników pornografii, który dostawcy internetu mieliby co roku przekazywać władzy – chodzi o sposób myślenia, który nie potrafi przyznać obywatelom podmiotowości dorosłego człowieka. Takiego, który sam może decydować o sobie, o tym, na jakich wartościach chce opierać swoje życie.

Z tego samego odruchu bierze się to, co Kaczyński mówi o Kościele i chrześcijaństwie. Kilka tygodni temu w Częstochowie prezes PiS stwierdził, że także niewierzący „muszą przyjąć chrześcijański system wartości”. Abstrahując od tego, czy jest w ogóle jeden „chrześcijański system wartości”, za tym żądaniem znów kryje się przekonanie, że społeczeństwo jest jak dzieci, które, jeśli nie będzie ich prowadził za rączkę ksiądz katecheta, stoczą się i zrobią sobie krzywdę.

Zamiast płakać nad TVN-em, stwórzmy obywatelskie media publiczne

Kobiety pod specjalnym nadzorem

Specjalne miejsce w tym pedagogicznym języku rządzącej prawicy zawsze zajmowały kobiety. Prawicowi politycy i intelektualiści traktowali je jak dzieci, którym dla ich własnego dobra nie można pozwolić decydować o sobie samych.

Widać to szczególnie dobrze, gdy prześledzi się, co prawicowe media społecznościowe piszą o aborcji. Wraca tam często podobny obraz: jeśli pozwolimy kobietom przerywać ciążę „na życzenie”, to zamiast zakładać rodziny, rzucą się w wir przygodnego seksu, wiedząc, że w razie czego bez problemu dostępny będzie zabieg. W konsekwencji obudzą się, gdy będzie już za późno, by zostać żoną i matką, samotne i głęboko nieszczęśliwe, skazane na starość, gdzie „nie ma im kto podać szklanki wody”.

Podobnie protekcjonalny język wraca, gdy czytamy prawicowe diagnozy polskiego kryzysu demograficznego, skupiające się na kwestiach kulturowych. „Idź i pracuj, jeźdź na traktorze, na kombajnie, ucz się, rób karierę. Kariera w pierwszej kolejności, a później może dziecko. Prowadzi to do tragicznych konsekwencji. Pierwsze dziecko rodzi się nie w wieku 20–25 lat, tylko w wieku 30 lat. Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile tych dzieci można urodzić? To są konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez Pana Boga powołana” – mówił w jednym z wywiadów minister edukacji Przemysław Czarnek.

Ze słów Czarnka przebija przekonanie, że współczesne kobiety same nie wiedzą, co dla nich dobre, do czego tak naprawdę „zostały powołane”. Władza, na ogół w postaci mężczyzny w co najmniej w średnim wieku, musi się więc zachować jak odpowiedzialny rodzic wobec dziecka i różnymi sposobami „zachęcić” kobiety, by postępowały tak, jak powinny. Zgodnie z wyrokami Boga i natury.

Kaczyński kiedyś potrafił się zdystansować od nostalgii reakcyjnego skrzydła polskiej prawicy za czasami sprzed emancypacji kobiet. „Nie jestem zwolennikiem tego, co proponują konserwatyści z ZChN, czyli powrotu do rodziny tradycyjno-patriarchalnej, z ostrym podziałem zadań między współmałżonków, z niepracującą żoną otoczoną masą dzieci. To nie jest model możliwy do zaproponowania współczesnemu społeczeństwu. Nawiasem mówiąc, szczególnie w Polsce, gdzie co drugi mężczyzna jest mizernym pijaczyną i stawianie na niego jest nierokującym powodzenia przedsięwzięciem” – mówił 1993 roku. Dziś, próbując rozkręcić panikę moralną wokół „dających w szyję” kobiet, Kaczyński idealnie wpisuje się w antykobiece obsesje prawicy. Jego wypowiedź nie jest wypadkiem przy pracy, ale wypływa z poglądu, nakazującego traktować społeczeństwo jako gromadę dzieci – zwłaszcza kobiety.

PiS chce zaglądać Polkom do brzuchów i kart medycznych

Dydaktyką też można się udławić

W Polsce jest pewnie kilka milionów osób, które podzielają coraz bardziej reakcyjny konserwatyzm PiS i jego prezesa, którym podoba się władza trzymająca społeczeństwo krótko, jak surowy rodzic swoją rodzinę. Ale nie ma ich dość, by wygrywać wybory z takim elektoratem. PiS rządzi, dlatego że był w stanie przyciągnąć ludzi mniej lub bardziej obojętnych na jego dydaktykę, głosujących portfelem. Największy błąd, jaki może zrobić rządzący obóz, to zapomnieć, że poparcie dla niego nigdy nie oznaczało poparcia dla jego ideologicznych krucjat.

Im więcej w mediach będzie Kaczyńskiego pouczającego niewierzących, młode kobiety i kolejne grupy, co jest tak naprawdę dla nich dobre, tym bardziej cała pisowska dydaktyka może wyjść partii bokiem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij