Kraj

Przedsiębiorcy, przestańcie już kłamać z tym waszym długim czasem pracy

Parafrazując słynny fejkcytat z Lema: dopóki nie było social mediów, nie wierzyłem, że jest tylu leniwych przedsiębiorców, którzy dosłownie całe miesiące spędzają na Twitterze na pyskówkach o niczym.

Znowu, znowu, znowu. Znowu słyszymy to samo. O kulcie zapierdolu, o leniwych i roszczeniowych młodych, o tym, jak „było nas jedenaścioro i mieszkaliśmy w jeziorze”. Tym razem boomerską pałeczkę od Matczaka przejęła miliarderka Grażyna Kulczyk, która zaczęła narzekać, jak to młodzi chcą przestrzegać kodeksowego czasu pracy. Tymczasem ona, Kulczykowa, kiedyś to pracowała nawet i 20 godzin.

O tym, dlaczego (zwłaszcza) młodzi nie chcą już spędzać całego życia w pracy i mają to za geriatryczną patologię, która doprowadza do traum, rozwodów, alkoholizmu i odpuszczania obowiązków rodzicielskich, napisano już wiele. Wciąż natomiast za mało się mówi o jednym wielkim kłamstwie, jakim jest opisywanie owego 16- czy 20-godzinnego dnia pracy polskiego przedsiębiorcy. O ile bowiem narzekania na młodych są już wyjaśniane, o tyle polscy przedsiębiorcy, zatrudniający po kilka–kilkanaście osób, uwielbiają opowiadać, jak to długo harują.

Możemy zapierdalać 16 godzin dziennie, ale do wygrania jest co najwyżej nagroda pocieszenia

Pierwszą manipulacją są zwykle same liczby. Otóż coś tak wyjątkowego jak praca po 20 godzin dziennie przedstawiane jest jako zdarzenie regularne. I to nie w sensie pracy zmianowej, dyżurów, które, owszem, potrafią tyle trwać, ale pracy niemal codziennej po 16, 20 godzin. Tymczasem oczywiste jest, że organizm ludzki nie wytrzyma takiej pracy na dłuższą metę, bo po 20 godzinach zostają tylko cztery na sen i jedzenie. Praca po 20 godzin zazwyczaj polega więc na tym, że jest to jednorazowe, wyjątkowe zdarzenie, po którym zwykle jest jakiś dłuższy odpoczynek, więc gdy się zsumuje kilka dni, to nagle okazuje się, że średnio wychodzi po 8–10 godzin. No ale 20 godzin w pracy i dzień wolny nazajutrz nie brzmi tak kombatancko jak to, że ktoś haruje po 20 godzin dziennie.

Drugą manipulacją z czasem pracy jest jego liczenie, czyli określenie tego, co wchodzi w jego zakres. Przy etatowcach jest to dość łatwe, inaczej jest z przedsiębiorcami. Tak jak w koszty uzyskania przychodu, czyli „na fakturkę”, wliczają, co mogą, tak analogicznie niemal wszystko wliczają do swojego czasu pracy. Gdy przedsiębiorca jedzie z domu do klienta, to jest to jego czas pracy, ale gdy etatowiec jedzie pociągiem do miejsca pracy, to już tak nie jest. Obiad, zwany lunchem biznesowym, też jest czasem pracy, bo przecież wtedy nawiązuje się „networking”. W przypadku etatowca jest to zwykle „opieprzanie się w pracy”, zwłaszcza gdy taki obiad je urzędnik albo, o zgrozo, pije sobie „kawusię”.

Nawet czytanie newsów jest czasem pracy przedsiębiorcy, bo w ten sposób analizuje „otoczenie gospodarcze” i „minimalizuje ryzyko”. Przecież musi znać kursy walut, gdy ma zagranicznych kontrahentów! Co prawda otoczenie gospodarcze i kursy walut śledzi też etatowiec, bo ma kredyt złotówkowy albo frankowy, ale to już zupełnie inna sprawa.

Czasem pracy jest więc niemal wszystko, co jest robione po wyjściu z domu. Wszak firma żyje non stop. Kupowanie ubrań, zmiana opon w aucie, załatwianie prywatnych spraw urzędowych – tak, to też praca przedsiębiorcy. Wszak beze mnie firma się zawali, więc każda załatwiona sprawa prywatna powoduje, że firma działa lepiej! Mało tego, gdy przedsiębiorca myśli o swoim biznesie, to też jest jego czas pracy. Nawet na urlopie „jestem pod telefonem” oraz „cały czas myślę o swojej firmie” – słyszymy od polskich przedsiębiorców.

Jak wiadomo, o swojej pracy etatowcy nie myślą, nie boją się zwolnień, braku podwyżek albo nie roztrząsają, że szefostwo, na przykład w postaci właścicieli przedsiębiorstwa, znowu wymyśliło coś kretyńskiego. Etatowiec, jak myśli o pracy, to nie pracuje. Przedsiębiorca owszem, pracuje, a nawet intelektualnie haruje. Przy tak szerokim zakresie czas pracy rzeczywiście może wynosić i 18 godzin.

Trzecią manipulacją jest pomijanie okienek. Owszem, trzeba czasami wcześnie wstać i coś zrobić (tak jakby wcześnie wstawać nie musieli etatowcy). Ale po tym, jak przedsiębiorca się ogarnie wcześnie rano i po prostu zleci pracę podwładnym, jest cała masa wolnego czasu do kolejnego spotkania, rozmowy telefonicznej czy maila. Te okienka są jednak traktowane jako czas pracy przedsiębiorcy. To nic, że w tym czasie pan przedsiębiorca siedzi na Facebooku czy Twitterze i kłóci się z innymi o masę pierdół. On tyra, bo przecież wstał rano i późno wieczorem poszedł spać. Ładnie wychwycił to Tomasz Markiewka.

Parafrazując słynny fejkcytat z Lema: dopóki nie było social mediów, nie wierzyłem, że jest tylu leniwych przedsiębiorców, którzy dosłownie całe miesiące spędzają na Twitterze na pyskówkach o niczym. Gdy Markiewka podniósł zarzut, że niektórzy przedsiębiorcy mają, jak widać po liczbach, masę wolnego czasu, zaczęła się awantura. Jak można wyliczać czas pracy przedsiębiorcom? Czas pracy można wyliczać „leniwej, roszczeniowej lewicy”, biurwom i urzędasom, ale gdy jeden pan albo pani, co mają własny biznes, non stop siedzą w smartfonie, to już im liczyć godzin nie można. Wszak siedząc na Twitterze, też przecież pracują, dogłębnie analizując „nastroje społeczne potencjalnych klientów”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij