Gospodarka

20 lat skręcania w lewą stronę

Opowieści o tym, że państwo ma być tanie, podatki jak najniższe, a biedni muszą się tylko wziąć do roboty, nie padają już na tak podatny grunt jak kiedyś. Ten postęp w dyskusji o gospodarce to zasługa nowej fali lewicowych polityczek i polityków oraz wielu lewicowych organizacji, między innymi Krytyki Politycznej.

Chociaż okno Overtona w Polsce jest wyraźnie przesunięte w prawą stronę, a klasycznie socjaldemokratyczne partie miewają nad Wisłą łatkę „rozszalałego lewactwa”, to trudno nie zauważyć, że przez ostatnie 20 lat Polska stała się krajem bardziej znośnym do życia.

Pomimo że od 2005 roku Polską rządzą partie nominalnie prawicowe, a wcześniejszą władzę SLD można by określić co najwyżej lewicą w stylu blairowskim albo schroederowskim (a i to wyłącznie przy ogromie dobrej woli, na którą Leszek Miller nie zasługuje), to lewicowe postulaty i tematy ekonomiczne przebijały się stopniowo do głównego nurtu polskiej debaty publicznej i narracji politycznej. Symbolem tej zmiany może być Kaczyński polecający w Klubie Ronina lekturę książki Piketty’ego oraz Morawiecki piszący wstęp do polskiego wydania Przedsiębiorczego państwa Mazzucato.

Stopniowe przenikanie lewicowych idei do polskiego dyskursu opiera się jednak nie na symbolach, ale na faktycznej zmianie rzeczywistości. Z tego punktu widzenia lewica nie powinna uznawać ostatnich dwóch dekad za stracone.

Płaca coraz mniej niegodna

Być może największe zmiany zaszły w kwestii płacy minimalnej. Godna płaca za pracę to absolutnie kluczowy postulat ekonomiczny lewicy, jednakże przez wiele lat pensje polskich pracowników godności urągały. W mediach głównego nurtu przekonywano, że podwyższanie wynagrodzeń najmniej zarabiającym będzie skutkować jedynie wzrostem bezrobocia, gdyż nikt ich rzekomo nie będzie chciał zatrudnić. W największych mediach liberalnych wciąż można napotkać tę łopatologiczną narrację.

Ikonowicz: Świat na opak

Na szczęście poparcie dla wysokiej płacy minimalnej rosło w samym społeczeństwie, zmęczonym głodowymi stawkami. Żelazny argument „jesteśmy dopiero na dorobku” trafiał coraz słabiej, za to postulaty związków zawodowych – nie zawsze ideowo lewicowych – były odbierane coraz poważniej. Rząd dusz wolnorynkowych macherów wyraźnie słabł, a propracownicze postulaty były coraz rzadziej wyszydzane, gdy ludzie przekonywali się na własnej skórze, jak bardzo sprzeczne są ich interesy z interesami tak zwanych pracodawców.

Według Eurostatu w 2001 roku, czyli już w czasach drugiego rządu SLD, polska płaca minimalna wynosiła 197 euro miesięcznie, licząc po kursie rynkowym. Była więc niższa od tureckiej (224 euro), dwukrotnie niższa od portugalskiej (390 euro) i aż ponad pięciokrotnie od francuskiej (1083 euro). Postkomunistyczna lewica nie była chętna do jej podnoszenia; w 2004 roku płaca minimalna w Polsce była nawet jeszcze niższa, wyniosła ledwie 175 euro. Za taką płacę na Zachodzie można było kupić markowe buty. Od tamtego czasu jednak minimalne wynagrodzenie stopniowo rosło i na początku 2015 roku wynosiło już 410 euro.

W ostatnich latach prawicowy rząd PiS wszedł w sojusz z jednym z największych polskich związków zawodowych, NSZZ Solidarność. Można utyskiwać na to polityczne umoczenie związkowców, jednak są też dobre strony tego mariażu – chociażby takie, że wzrost pensji minimalnej po 2015 roku był bardzo szybki. W połowie 2022 roku polska płaca minimalna sięgnęła 642 euro, a więc była prawie dwukrotnie większa od tureckiej i już „tylko” o jedną piątą niższa od portugalskiej oraz dwa i pół razy od francuskiej.

Polska wciąż jest jednym z najtańszych krajów UE, więc po przeliczeniu na krajową siłę nabywczą płaca minimalna w Polsce robi już znacznie lepsze wrażenie. W lipcu tego roku wynosiła 1,1 tys. euro, a więc była znacznie wyższa od greckiej, portugalskiej, czeskiej, a nawet… amerykańskiej. We wszystkich tych państwach minimalne wynagrodzenie było realnie warte mniej niż tysiąc euro. Według parytetu siły nabywczej traciliśmy już tylko 150 euro do Hiszpanii i 400 euro do Francji.

Praca trochę mniej śmieciowa

W kontekście wynagrodzenia minimalnego nie należy zapominać o wprowadzonej w 2017 roku minimalnej stawce godzinowej, która znacznie utrudniła omijanie przepisów w tym zakresie. Chociaż w pierwszej dekadzie XXI wieku umowy cywilnoprawne były przedstawiane jako nowoczesne rozwiązanie problemu bezrobocia, to z biegiem czasu dyskurs przesuwał się w stronę ich krytyki. Zaczęto je nazywać „umowami śmieciowymi” i to określenie przylgnęło do nich na dobre.

Polski prekariusz patrzy na Kodeks pracy

Głośny był raport Katarzyny Dudy na temat wykorzystywania umów pozakodeksowych przez instytucje publiczne – urzędy, sądy czy uniwersytety. Zatrudnieni tam przez firmy zewnętrzne ochroniarze i sprzątaczki zarabiali po kilka złotych na godzinę. Oburzenie na głodowe stawki rosło, podobnie jak poparcie dla minimalnej płacy godzinowej. Według CBOS w 2016 roku wprowadzenie minimalnej godzinówki na poziomie 12 złotych popierało aż 82 proc. ankietowanych, a przeciw było ledwie 9 proc. maruderów.

W przyszłym roku minimalna stawka godzinowa wyniesie już 23 złote. Dzięki jej wprowadzeniu i systematycznemu podnoszeniu znacznie poprawiła się sytuacja nadwiślańskiego prekariatu. W 2008 roku zagrożonych ubóstwem było 13 proc. polskich pracowników zatrudnionych na umowach czasowych. W 2017 roku odsetek ten spadł do 9 proc., a w ubiegłym roku już do ledwie 5 proc. Średnia unijna wyniosła 13 proc. Pozakodeksowe formy zatrudnienia stają się też coraz mniej popularne. Według GUS w 2021 roku 80,4 proc. pracujących zatrudnionych było na podstawie stosunku pracy. Dekadę wcześniej było to 73,8 proc.

Nierówności nieco wygładzone

W drugiej dekadzie tego wieku w Polsce zaczęto wreszcie na poważnie dyskutować o nierównościach. Piętnowane zaczęły być nie tylko głodowe stawki, ale również niemałe rozpiętości dochodowe. Lewicową optykę na sprawy ekonomiczne zaczął prezentować w „Dzienniku Gazeta Prawna” Rafał Woś, którego wywiady i teksty publicystyczne ukształtowały niemałą liczbę obecnych lewicowców, nawet jeśli dzisiaj trudno im się do tego przyznać. Temat nierówności wszedł do głównego nurtu również dzięki wydaniu w Polsce przez Krytykę Polityczną Kapitału XXI wieku, a wcześniej głośnej książki Ha-Joon Changa 23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie, która w doskonale przejrzysty sposób obaliła wiele ekonomicznych mitów wyznawanych w naszym kraju.

A jednak nie przepijają. Alchemia 500+

W tej atmosferze znacznie łatwiej było wprowadzać ambitne programy socjalne, które nie kojarzyły się już z utrzymywaniem bezrobotnych, ale z inwestycją w przyszłość. Wprowadzony w 2016 roku program „Rodzina 500+”, będący sztandarowym projektem dochodzącego do władzy PiS, był również owocem wyżej opisanej zmiany percepcji społecznej. Szczególnie w pierwszym okresie obowiązywania programu, gdy świadczenie na pierwsze dziecko przypadało tylko najmniej zarabiającym, zanotowaliśmy bardzo wyraźny spadek nierówności dochodowych. Według GUS w latach 2015–2017 wskaźnik Giniego spadł z 30,6 do 27,8. W ciągu całej ubiegłej dekady nierówności dochodowe mierzone wskaźnikiem Giniego zmniejszyły się z 31,1 do 27,2.

Podatki trochę mniej liniowe

Jedną z przyczyn tego, że wciąż nie zniwelowaliśmy nierówności dochodowych do poziomu państw nordyckich, jest brak realnej progresji podatkowej. Najzamożniejsi nadal mają możliwość korzystania ze stawki liniowej i ryczałtowych składek na ZUS. Lewica próbuje jednak przebijać się z postulatem wprowadzenia progresywnych podatków, czego najgłośniejszym przykładem był (nie najlepiej trafiony) pomysł partii Razem, by opodatkować najwyższe dochody stawką 75 proc. Kilka lat temu Krytyka Polityczna wydała przewodnik po podatkach, który, wbrew dominującej narracji, pokazywał dobrą stronę danin publicznych. W 2021 roku partia Lewica przedstawiła swój nowy program podatkowy, który zawierał progresywny PIT.

Progresja podatkowa weszła więc do głównego nurtu i obecnie wyższe opodatkowanie bogatych nie jest już uznawane za pomysł z poprzedniej epoki. Poparcie społeczne dla tego rozwiązania również wydaje się powoli rosnąć. Co prawda progresję podatkową w 2021 roku popierało jedynie 37 proc. badanych przez CBOS, jednak według niedawnego badania PIE Polacy oczekują systemu podatkowego, w którym najzamożniejsi płacą PIT o 14 pkt proc. wyższy niż najmniej zarabiający. Gdy PiS wprowadzało daninę solidarnościową (4 proc. podatku od dochodów powyżej miliona rocznie), CBOS zbadał poparcie dla tego rozwiązania. Opowiedziało się za nim 57 proc. ankietowanych.

W Polsce nawet podatki zwiększają nierówności [rozmowa]

Ostatnie dwie dekady nie przyniosły nam systemu podatkowego na miarę państwa UE, jednak pewne pozytywne zmiany nastąpiły. Wprowadzono wymienioną już wyżej daninę solidarnościową, którą płacą wszyscy zarabiający powyżej miliona złotych rocznie, niezależnie od formy zatrudnienia. Poza tym od tego roku wszyscy płacą wreszcie składkę zdrowotną proporcjonalną do dochodów. Co prawda najzamożniejsi wywalczyli sobie preferencyjną stawkę 4,9 proc., jednak to i tak postęp w stosunku do tego, co było – czyli stawki ryczałtowej. Wprowadzono też progresję „od dołu” – dzięki obniżeniu podstawowej stawki PIT do 12 proc. system stał się nieco mniej liniowy.

Mężczyźni częściej przy garach

W Polsce dokonują się także stopniowe zmiany w postrzeganiu ról kobiet i mężczyzn. Według CBOS w 2004 roku tylko 30 proc. ankietowanych twierdziło, że aktywność zawodowa kobiet przynosi rodzinie więcej korzyści niż strat; 19 proc. twierdziło odwrotnie. W 2018 roku już według 40 proc. pytanych aktywność zawodowa kobiet jest dla rodziny korzystna, a przeciwnego zdania było tylko 9 proc.

W 2006 roku 58 proc. kobiet zrezygnowałaby z pracy, gdyby partner zarabiał wystarczająco dużo, żeby utrzymać rodzinę. W 2018 roku z pracy zrezygnowałoby 42 proc. kobiet. Wbrew niektórym opiniom, nie mówimy tu wciąż o rewolucyjnych zmianach – następuje jednak wyraźna ewolucja w stronę większego równouprawnienia.

Rozwadowska: Wszyscy jesteśmy frajerami, póki prezes korporacji płaci 19 proc. podatku

Widać to także w twardych danych. Przede wszystkim ogromnie wzrosła liczba dzieci uczęszczających do żłobka lub objętych inną formą opieki instytucjonalnej. W 2011 roku było ich 4,4 proc., w ubiegłym roku już 29 proc. To zasługa między innymi uruchomionego za rządów PO-PSL i rozwijanego przez PiS programu Maluch. Dzięki temu wskaźnik zatrudnienia kobiet z najmłodszym dzieckiem w wieku do lat pięciu wzrósł do najwyższego poziomu w historii i wynosi dziś 69 proc. Dekadę temu zatrudnionych było 65 proc. matek najmłodszych dzieci. Mamy też obecnie najwyższy wskaźnik zatrudnienia kobiet w historii III RP – w ubiegłym roku pracowało 48,5 proc. kobiet w wieku 15–89 lat. Dekadę wcześniej pracowało 41,5 proc.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat Polska powoli skręcała więc w lewo, nawet jeśli u władzy przez niemal cały ten okres były partie prawicowe. Jeśli prawica podejmuje lewicowe tematy, a nawet czasem je wdraża, należy to uznać za pewien sukces, chociaż osiągnięty kuchennymi drzwiami. Przecież w działalności publicznej przede wszystkim chodzi o zmianę rzeczywistości, a nie nominalne piastowanie stołków.

Ken Loach: Jeśli nie rozumiemy walki klas, nie rozumiemy zupełnie nic

Ten stopniowy postęp to w dużej mierze zasługa nowej fali polityczek i polityków lewicowych oraz wielu lewicowych organizacji – między innymi Krytyki Politycznej – które nagłaśniały niepopularne tematy i wrzucały do debaty publicznej nowe wątki. Być może kiedyś doczekamy się lewicowych rządów nad Wisłą, które przyspieszą progresywne zmiany. Jak na razie trzeba lubić, co się ma, co oczywiście nie znaczy, że należy się tym zadowolić.

**
Wspieraj Krytykę Polityczną we wspólnej skutecznej pracy na rzecz Polski otwartej, solidarnej, zielonej. Podziel się swoją energią. Potrzebujemy jej. Wpłać teraz dowolną kwotę z okazji dwudziestej rocznicy KP lub zacznij nas wspierać regularnie. Liczy się każda złotówka. Dla wspólnego dobra pojedynczego człowieka. Dla ludzi takich jak Ty. Przepisujemy idee na rzeczywistość. Krytyka Polityczna.

Czas przeszły teraźniejszy

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij