Kraj

Zero aborcji z powodu gwałtu to dowód, że ofiary nie mogą liczyć na państwo

Ministerstwo Zdrowia udostępniło niedawno dane dotyczące liczby aborcji w polskich szpitalach w 2022 roku. Zrobiono ich 161, w tym ani jednej w przypadku ciąży będącej wynikiem gwałtu. Czy to oznacza, że przesłanka dotycząca czynu zabronionego jest niepotrzebna?

Brak aborcji w przypadku ciąży z gwałtu to, zdawałoby się, woda na młyn dla środowiska Konfederacji, Ordo Iuris i Kai Godek. Skoro nie ma aborcji, to po co taka przesłanka w ustawie? Aborcje jednak są. Problem w tym, że dzieją się poza systemem. I trudno się dziwić – po co osoba, która doświadczyła koszmaru zgwałcenia, miałaby dokładać sobie kolejne traumy, jakimi są najpierw zderzenie z polskim wymiarem sprawiedliwości, a potem szukanie placówki, która łaskawie zgodziłaby się pomóc (w 2022 roku w 9 województwach nie przeprowadzono ani jednego zabiegu aborcji)?

Aborcje są – tylko poza systemem

Polki czytają wiadomości, oglądają telewizję. Słyszą o takich sytuacjach, jak sprawa pani Joanny z Krakowa, która zadzwoniła do lekarki po pomoc, a w pakiecie dostała asystę czterech policjantów, czy pani Oli z Warszawy, która poroniła w łazience, a podczas pobytu w szpitalu dowiedziała się, że prokuratorka chce wypompowywać szambo, by sprawdzić, czy nie doszło do aborcji.

Nic dziwnego, że wolą zadzwonić do aktywistek czy wyjechać do Czech, by tam zostać potraktowanymi z szacunkiem i troską. Według danych Aborcji Bez Granic, między październikiem 2021 r. i tym samym miesiącem w 2022 r. aktywistki pomogły przerwać ciążę 44 tysiącom osób. Bez policji, bez stygmy, bez oceniania, czy ich powody są ważne. Poza szpitalem.

Zdejmij mundur, przeproś Joannę i podziękuj queerom

Nawet gdyby polskie państwo jednak nie miało obsesji na punkcie ścigania aborcji, jaką rozwinęło od czasu przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, tego typu zabiegów wynikających z przesłanki o czynie zabronionym byłoby wciąż mało.

Wystarczy spojrzeć na dane historyczne. W 2001 roku ogólna liczba aborcji w Polsce wyniosła 124. To, poza rokiem 2021, czyli już po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, najmniejsza liczba od 1956, kiedy to wprowadzono ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (znacznie bardziej liberalną niż dzisiejsza, zakładającą m.in. możliwość przerwania ciąży ze względu na trudną sytuację życiową kobiety). Wśród tych 124 przypadków aborcji w przypadku gwałtu było zaledwie 5. Ta liczba nie zmieniała się znacząco przez kolejne 20 lat – wzrastała do 11 w 2006 roku, jednak zarówno w 2008, 2010, 2011, 2017 czy 2021 wyniosła 0.

Wniosek? Kobiety nie zwracają się o pozwolenie na zabieg aborcji w przypadku zgwałcenia, niezależnie od tego, kto rządzi. Dlaczego tak jest?

Zmiana definicji gwałtu

Polskie prawo stanowi: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”. Taka definicja gwałtu nie uwzględnia jednak sytuacji, gdy ofiara nie protestowała, bo na przykład była nieprzytomna, pod wpływem alkoholu czy narkotyków lub zbyt wystraszona, by się sprzeciwić. A takich sytuacji jest wiele, bo według badań organizacji pozarządowych aż w 80 proc. przypadków kobiety znają sprawcę – to często ich partner, były partner, członek rodziny, kolega. Do gwałtów najczęściej dochodzi nie w ciemnych alejkach, ale w domach, a za ścianą nierzadko są dzieci, rodzice lub współlokatorzy.

Działaczki na rzecz praw kobiet od lat zabiegają o zmianę definicji zgwałcenia, argumentując, że paraliżujący strach lub pozostawanie pod wpływem substancji psychoaktywnych nie może być podstawą do tego, by uznać, że gwałtu nie było. Taką zmianę rekomenduje również Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, podpisana przez Polskę w 2012 roku (choć, o czym warto wspomnieć, ratyfikowana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego dopiero w 2015 roku, tuż przed końcem jego kadencji). Od objęcia władzy przez PiS nic się jednak w tej sprawie nie zmieniło, choć odpowiedni projekt, złożony przez Lewicę, leży w sejmowej zamrażarce od ponad dwóch lat.

Większość gwałtów w Polsce jest legalna. Czy jutro się to zmieni?

Niechęć do zgłaszania zgwałcenia

Drugi powód braku legalnych aborcji w przypadku ciąży z gwałtu to zwyczajny strach przed zgłoszeniem sprawy na policji. Według danych Fundacji Feminoteka, aż od 50 do 90 proc. gwałtów ostatecznie pozostaje niezgłoszonych.

Polki, regularnie czytające w sieci komentarze o tym, że „sama była sobie winna”, „trzeba było nie pić alkoholu” albo „po co rozkładała nogi”, boją się tego, jak zostaną potraktowane na komisariacie. Boją się policjantów, którzy będą pytać je o to, jak były ubrane albo czy flirtowały wcześniej ze sprawcą. Boją się tego, że będą musiały w kółko powtarzać obcemu mężczyźnie, co się wydarzyło, podczas gdy inni ludzie w pokoju będą załatwiać swoje sprawy (choć od 2015 roku funkcjonuje odpowiednia procedura, która w teorii ma zapobiegać takim sytuacjom). Boją się udziału w długim i wtórnie traumatyzującym procesie, który prawdopodobnie i tak nic nie da – bo większość gwałcicieli nigdy nie trafia za kratki (a jeśli już są skazani, to bardzo często są to wyroki w zawieszeniu).

Boją się też tego, że procedury będą trwały zbyt długo – przerwanie ciąży może nastąpić wg polskiego prawa jedynie do 12. tygodnia, a uzyskanie zaświadczenia od prokuratora oraz znalezienie placówki, która zdecyduje się wykonać zabieg, trwa, nie wspominając już o tym, że często ofiara zgwałcenia potrzebuje czasu, by dojść do siebie i w ogóle pomyśleć o tym, że może być w ciąży.

Mając świadomość tego wszystkiego, trudno się dziwić, że kobiety wolą wyjechać za granicę lub zamówić tabletki poronne i samodzielnie przerwać ciążę. W statystykach wychodzi wtedy zero, a politycy prawicy mogą dalej udawać, że wprowadzili doskonałe prawo i zapobiegli tak wielu aborcjom. W rzeczywistości oznacza to tylko jedno – państwo postanowiło udawać, że ten problem nie istnieje, a ofiary gwałtów mogą liczyć tylko na siebie.

**

Martyna Jałoszyńska – koordynatorka projektów w zespole Krytyki Politycznej. Absolwentka filologii polskiej i gender studies. Feministka, działaczka społeczna. Członkini partii Razem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij