Gospodarka

Czy może być coś gorszego od podwyżki podatków?

Co mogłoby być gorsze od podwyżki podatków albo składki zdrowotnej? Może tysiące zgonów, których moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy płacili wyższe składki zdrowotne, a pielęgniarki zarabiałyby nieco więcej?

„Podwyżka podatków dla klasy średniej, jeśli byłaby prawdą, byłaby najgorszą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić” – mówił dla Money.pl Wojciech Kostrzewa, prezes Polskiej Rady Biznesu. Słowa te padły w kontekście mglistych wciąż propozycji podatkowych PiS. „To klasa średnia jest fundamentem i stabilizuje każdą gospodarkę rynkową i każdy system polityczny” – dodał Kostrzewa.

Od kilku tygodni pojawiają się informacje na temat propozycji zmian w systemie podatkowym, które rząd ma wprowadzić w ramach pakietu pokryzysowych reform, nazwanego już Nowym Ładem. Problem w tym, że na chwilę obecną nic nie wiemy na pewno, a rządzący komunikują się z nami w formie (zapewne kontrolowanych) przecieków do prasy.

Kaczyński kusi lewicę obietnicą progresywnych podatków. Nie powinniśmy dać się na to nabrać

Co z nich wiadomo? Po pierwsze, PiS zamierza podnieść kwotę wolną od podatku do 30 tys. zł. Oznaczałoby to, że dochód do tej właśnie kwoty nie byłby obciążony żadnym podatkiem. Następstwem tego z kolei byłoby m.in. zwolnienie z podatków emerytur do 2,5 tys. zł miesięcznie. Rząd sprzedaje to jako dwa oddzielne postulaty (kwota wolna w wysokości 30 tys. oraz emerytura bez podatku), jednak w rzeczywistości jedno wynika z drugiego, bo dwanaście miesięcy razy 2,5 tys. zł daje właśnie 30 tys. zł. Minister finansów Tadeusz Kościński w jednym z wywiadów mówi jednak, że kwota wolna będzie nieco niższa, na poziomie 15–20 tys. zł. Nie wiemy jeszcze, który wariant zwycięży.

Inną propozycją związaną z Nowym Ładem jest podniesienie drugiego progu podatkowego. Dzisiaj jest on umieszczony na poziomie nieco ponad 85 tys. zł rocznie. I wynosi 32 proc. Oznacza to tyle, że osoby zarabiające ponad 85 tys. zł (i nieuciekające przed opodatkowaniem w działalność gospodarczą, o czym za chwilę) płacą od każdej złotówki powyżej tej kwoty 32 proc. (czyli 32 grosze) podatku.

Próg 85 tys. obowiązuje w Polsce od wielu lat. Jako że płace niemal wszystkich Polaków (również tych zarabiających najmniej) od lat dość szybko rosną (np. średnia pensja w 2010 wynosiła 3224 zł, w 2020 już 5167 zł, to wzrost o 60 proc.; nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę inflację, to okaże się, że nasze pensje w ciągu dekady wzrosły mniej więcej o połowę), coraz więcej osób łapie się na ów drugi próg. Znacznie więcej pracujących zarabia ponad 85 tys. zł rocznie dzisiaj niż np. osiem lat temu. Rząd zamierza więc próg podwyższyć – tak by obejmował zarobki od 120 tys. zł, czyli 10 tys. zł brutto miesięcznie.

Jakiś czas temu przetoczyła się przez polskie media dyskusja na temat tego, czy owe 10 tys. zł brutto to naprawdę dużo. Była ona związana z sondażem „Super Expressu”, który zapytał respondentów, czy uważają za słuszne wprowadzenie progu podatkowego w wysokości 50 proc. dla dochodów powyżej 120 tys. (nieco więcej pytanych opowiedziało się za takim podatkiem niż przeciwko). Obecnie owe 120 tys. rocznie zarabia około 3–5 proc. pracujących.

Po realizacji tych planów jednak w budżecie pojawiłaby się dziura, którą trzeba byłoby czymś zalepić. Warto mimo wszystko powiedzieć, że reforma – oczywiście tylko według wstępnych doniesień – miałaby „wyjść na zero” – budżet miałby na niej ani nie zyskać, ani nie stracić. I tu pojawia się kwestia podwyższenia podatków dla części pracujących. Właśnie tej podwyżki tak obawia się cytowany już wyżej Wojciech Kostrzewa z Polskiej Rady Biznesu. Kto więc miałby zapłacić za odciążenie najbiedniejszych? Odpowiedź jest dość skomplikowana, choć w sporym uproszczeniu brzmi ona: bogatsi.

W obecnym systemie płacimy podatek dochodowy oraz składki. Jedną z nich jest składka zdrowotna, której część odliczamy później od podatku PIT. To odliczenie miałoby zniknąć.

Obecnie dla części osób prowadzących działalność gospodarczą tak zwaną podstawą wymiaru składki na ubezpieczenie zdrowotne (tzn. kwotą, z której wylicza się składkę) nie jest całkowity osiągany dochód, ale 75 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. „Business Insider” wylicza wysokość składki płaconej przez przedsiębiorców następująco: „W 4 kw. 2020 średnie wynagrodzenie wynosiło 5 656,51 zł, a składka na ubezpieczenie zdrowotne stanowi 9 proc. od 75 proc. tej kwoty, czyli prawie 382 zł miesięcznie”. Po wprowadzeniu nowego rozwiązania składka byłaby proporcjonalna dla całego dochodu, a nie była wyliczana jako część przeciętnego wynagrodzenia. Jako że osoby prowadzące działalność gospodarczą zarabiają średnio więcej niż pracownicy etatowi, to również płaciłyby więcej.

Chcecie lepszej ochrony zdrowia? Składki zdrowotne muszą wzrosnąć (spojler: najbogatszym)

PiS próbuje więc zwiększyć progresję podatkową bez wprowadzania kolejnego progu podatkowego (a przynajmniej nic o takich planach nie wiemy). Choć rozwiązanie nie jest może idealne, to idzie zdecydowanie w dobrym kierunku. Oznacza ono po prostu: biedni płacą – proporcjonalnie do dochodów – znacznie mniej niż zamożni.

Na takim właśnie rozwiązaniu trzyma się pewien konsensus społeczno-gospodarczy państw dobrobytu. Nie jest to więc żadna „najgorsza rzecz, jaka mogłaby się zdarzyć”, jak wspominał Wojciech Kostrzewa. To rzecz naturalna w krajach, do których grona aspirujemy.

Podkreślmy jeszcze raz: projekt PiS nie zakłada zwiększenia opodatkowania (co Polsce zapewne by nie zaszkodziło), a jedynie inne rozłożenie ciężaru opodatkowania. Tymczasem nawet zwiększenie udziału podatków w PKB wcale nie musi być czymś złym. Ba, z badań referowanych przez Polski Instytut Ekonomiczny wynika, że jest w zasadzie odwrotnie. Obywatele państw, w których ów udział jest większy, mają z reguły wyższe, a nie niższe, tak zwane morale podatkowe, czyli wewnętrzną motywację do płacenia podatków. To oznacza, że tam, gdzie podatki są wyższe, obywatele chętniej je płacą.

W Polsce nawet podatki zwiększają nierówności [rozmowa]

Dlaczego tak się dzieje? PIE przytacza kategorię tak zwanego „kontraktu fiskalnego” między społeczeństwem a państwem. Płacąc wyższe podatki, otrzymujemy w zamian wysokiej jakości usługi publiczne: lepszą ochronę zdrowia, lepszą edukację dla dzieci, lepsze boiska i ładniejsze parki. Właśnie dlatego pomysł nie tylko progresji (czyli innego rozłożenia obciążeń fiskalnych), ale również wyższego opodatkowania jest korzystny również dla klasy średniej: pozwala on bowiem finansować wysokiej jakości usługi publiczne, na których zakup na wolnym rynku wielu średniaków po prostu nie byłoby stać.

W przypadku Nowego Ładu i połączenia realnej progresji ze składką zdrowotną oznaczałoby to większy napływ środków do systemu ochrony zdrowia. Skorzystałyby na tym więc chronicznie niedofinansowane szpitale i pracownicy sektora zdrowotnego. Istnieją badania, które pokazują np. silny związek między liczbą pielęgniarek i przeżywalnością po zakażeniu COVID-19. Im więcej tych pierwszych na 100 tys. mieszkańców, tym mniejsza liczba zgonów. Od podwyższenia podatków za „straszniejsze” uważam te dodatkowe tysiące zgonów, których moglibyśmy uniknąć, gdybyśmy płacili wyższe składki, a pielęgniarki zarabiałyby nieco więcej.

Warto jednak zauważyć, że głosy takie jak opinia prezesa Polskiej Rady Biznesu są coraz bardziej odosobnione. Wielu ekspertów, również strony probiznesowej, pytanych przez „Business Insider” o opinię na temat nieoficjalnych propozycji rządu, ma do nich raczej pozytywny stosunek.

Nie zmarnujmy cywilizacyjnej szansy [polemika z Leszczyńskim]

Znam zdanie Adama Leszczyńskiego, który twierdzi, że lewica nie powinna popierać Nowego Ładu, ponieważ ma on być środkiem dla PiS, aby kontynuować rządy przez kolejną kadencję. I że partii rządzącej szczególnie nie interesuje sprawiedliwość podatkowa, a jedynie synekury i kolejne miliardy złotych przewalane dla swoich. Nie jestem szczególnie dobrym analitykiem politycznym, nie znam się na politycznych grach. Częściowo zgadzam się z Leszczyńskim.

Obawiam się jednak tego, że jeżeli progresja podatkowa nie pojawi się teraz, to może zostać odwleczona na wieczne nigdy. Nie będąc politykiem, nie muszę na szczęście rozstrzygać politycznych kalkulacji. Wiem natomiast, że państwa, w których dzisiaj jest wysokie morale podatkowe, progresywne podatki wprowadziły w momencie swojego rozwoju, kiedy były znacznie biedniejsze, niż my jesteśmy obecnie, a jakość usług publicznych jest tam nieporównanie lepsza. Miejmy wreszcie w Polsce uczciwą progresję podatkową, bo to jest właściwe rozwiązanie, nawet jeśli zostanie wprowadzone rękami PiS.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
Publicysta ekonomiczny
Publicysta zajmujący się rynkiem pracy i tematyką ekonomiczną. Autor książek: „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód”.
Zamknij