Ceniona redaktorka i dziennikarka Ewa Wanat wrzuciła na fejsbuka informację o tym, że ma do wynajęcia mieszkanie w Warszawie. Post pisze publicznie, więc zgłosić się może każdy, no chyba że ma dzieci lub zwierzęta, których właścicielka w swoim domu nie chce. Jedni bronią jej prawa do decydowania o swoim majątku, inni, jak Piotr Wójcik, przypominają, że „wolnoć, Tomku, w swoim domku” to typowo polskie przyzwolenie na dyskryminację, przebrane za święte prawo własności.
Powstrzymywanie się od dyskryminowania innych bywa trudne i nie zawsze jest przyjemne. Wymaga otworzenia się na tak zwanego Innego, który, jak sama nazwa wskazuje, może nieco się różnić. Państwa cywilizowane walczą z dyskryminacją nie dlatego, żeby ułatwić życie uprzywilejowanym, gdyż ci zwykle dodatkowych uprawnień już nie potrzebują, lecz żeby chronić osoby, które z różnych względów nie są traktowane sprawiedliwie i w sposób równy wobec prawa. Bycie dyskryminowanym jest nieskończenie bardziej nieprzyjemne niż powstrzymywanie się od dyskryminacji.
O powyższych truizmach najwyraźniej zapomniała dziennikarka Ewa Wanat, gdy zaoferowała swoje warszawskie mieszkanie pod wynajem. Wanat lekką ręką wykreśliła z listy potencjalnych najemców dwie ogromne grupy: osoby z dziećmi oraz właścicieli zwierząt.
Prawdopodobnie sama czuła, że coś z jej ofertą jest nie tak, gdyż uwagę o zakazie posiadania dzieci okrasiła zwrotem „niestety” oraz smutną buźką.
Osoby z dziećmi – między innymi samotne matki – musiały się poczuć podniesione na duchu tym porywem serca Ewy Wanat. Co prawda za nic w świecie nie wynajęłaby im mieszkania, ale przynajmniej jest jej z tego powodu przykro.
czytaj także
Inaczej mówiąc, Ewa Wanat dyskryminuje, ale się nie cieszy. Dla osoby spoza stołecznych układów środowiskowo-towarzyskich zawsze sporym zaskoczeniem jest odkrywanie standardów, którymi kieruje się część przedstawicieli liberalnej elity.
Człowiek jak ja siedzi w tych Katowicach i jest przekonany, że ci wszyscy światli ludzie, których się czyta, słucha i ogląda w czołowych warszawskich mediach, naprawdę żyją swoimi deklarowanymi wartościami, a tu niespodzianka za niespodzianką niczym na mundialu w Katarze.
W Kodeksie pracy już to jest
Od podejścia Ewy Wanat do potencjalnych najemców smutniejsza jest jednak postawa komentujących jej ofertę na Facebooku, którzy w większości jej bronili. Powoływali się przy tym na jakieś paleokonserwatywne rozumienie własności prywatnej i wolności gospodarowania swoim majątkiem.
Otóż według komentujących Wanat ma pełne prawo dysponować swoim mieszkaniem pod wynajem wedle własnego, nieskrępowanego niczym uznania, a krytykowanie jej za to jest wyrazem zaściankowości, ewentualnie „typowo polskiej” zawiści. Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Typowo polskie to jest przeświadczenie, że „wolnoć, Tomku, w swoim domku”, i nikomu nic do tego.
czytaj także
Niestety w obecnych warunkach Ewa Wanat tak skonstruowanym ogłoszeniem nie łamie przepisów ustawowych, a jedynie ogólne zasady cywilizowanych relacji z bliźnimi. W Polsce przepisy o najmie wciąż są w powijakach, a polskie prawo, ogólnie rzecz biorąc, nie nadąża za rzeczywistością. Dotyczy to zarówno praw osób LGBT, równości płci, regulacji domeny cyfrowej, przepisów podatkowych, jak i mieszkalnictwa właśnie. Oraz wielu innych.
Obecnie w naszym kraju chronieni przed dyskryminacją są właściwie wyłącznie potencjalni najemcy lokali komunalnych, gdyż ustawa reguluje zasady przyznawania lokali, którymi powinny kierować się gminy. Tak zwani ludzie dobrze wychowani powinni jednak zdawać sobie sprawę, że brak zakazu jakiegoś działania nie oznacza jeszcze, że takie działanie jest w porządku.
Przecież nikogo już nie dziwi, że w Kodeksie pracy istnieją przepisy antydyskryminacyjne. Według nich „pracownicy powinni być równo traktowani w zakresie nawiązania i rozwiązania stosunku pracy, warunków zatrudnienia, awansowania oraz dostępu do szkolenia w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych, w szczególności bez względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, rasę, religię, narodowość, przekonania polityczne, przynależność związkową, pochodzenie etniczne, wyznanie, orientację seksualną”.
Prywatny przedsiębiorca, szczególnie prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, również gospodaruje swoją własnością i majątkiem. Mimo to dla każdego jest oczywiste, że realny dostęp do rynku pracy nie może być ograniczany przez uprzedzenia właścicieli firm, gdyż w takiej sytuacji fundamenty demokracji, takie jak wolność słowa i poglądów, byłyby pogrzebane. Skoro oparliśmy gospodarkę na działalności prywatnych podmiotów, to muszą one stosować się do wspólnych zasad.
Konstytucja tak, ale gdy nam pasuje
Co więcej, pracodawca nie powinien też pytać o sytuację rodzinną kandydata, bo zakres danych, których może żądać, jest ściśle określony. Kobieta, która chciałaby mieć dzieci i z tego powodu nie otrzymałaby pracy, mogłaby ubiegać się o odszkodowanie. Oczywiście musiałaby tę dyskryminację jeszcze udowodnić w sądzie, co jest niezwykle trudne, a często niemożliwe. Praktyczne stosowanie praw pracowniczych w Polsce to jednak już inny temat.
To samo powinno dotyczyć też mieszkalnictwa. Skoro sprywatyzowaliśmy dostęp do mieszkań, a dach nad głową można zdobyć, jedynie kupując lokal lub go wynajmując na rynku – mieszkania komunalne są dostępne dla garstki osób – to rynek mieszkaniowy powinien być otwarty dla wszystkich. I to realnie, a nie teoretycznie.
czytaj także
Tym bardziej że istnieje również art. 32 konstytucji, który w punkcie drugim mówi, że „nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Życie „społeczne lub gospodarcze” bez wątpienia obejmuje też wynajem mieszkań na rynku.
Oczywiście artykuł ten w wielu obszarach nie doczekał się konkretyzacji w formie przepisów ustawowych. Tylko że obóz liberalno-demokratyczny wielokrotnie domagał się stosowania polskiej konstytucji bezpośrednio, na przykład w kontekście wyboru Krajowej Rady Sądownictwa.
W państwie, w którym własność prywatna jest traktowana niezwykle poważnie, czyli w Stanach Zjednoczonych, stosowne przepisy antydyskryminacyjne w mieszkalnictwie już istnieją. Ustawa Fair Housing Act zakazuje wszystkim podmiotom zaangażowanym w rynek mieszkaniowy ograniczania dostępu do mieszkań ze względu na rasę i kolor skóry, wyznanie, płeć, grupę etniczną oraz sytuację rodzinną.
Ustawa ta obejmuje nie tylko prywatnych właścicieli mieszkań, ale też banki czy firmy ubezpieczeniowe. Przepisy te wprost zakazują odmowy wynajmu lub sprzedaży lokali rodzinom z dziećmi poniżej 18. roku życia, a nawet zabraniają nakładania na nie dodatkowych wymagań. Nie pozwalają także na nieuzasadnione ograniczanie liczby lokatorów w danym mieszkaniu.
Kiedy polska wersja mieszkaniowego prawa antydyskryminacyjnego?
Podobne przepisy znajdziemy też w Human Rights Code kanadyjskiej prowincji Ontario. Także w tym przypadku niezgodne z prawem jest dyskryminowanie ze względu na sytuację rodzinną, stan cywilny czy na przykład ciążę. Podczas wyboru najemców właściciel może pytać jedynie o historię najmu, referencje kredytowe lub ewentualnie informację o dochodach. Przy czym powinna wystarczyć jedynie informacja, że dochody najemcy zapewnią pokrycie czynszu. Niezgodne z prawem jest stosowanie kryterium maksymalnego stosunku czynszu do dochodu.
Najwyższy czas, by w Polsce również wprowadzić podobne przepisy.
czytaj także
W nadchodzących latach kredyt będzie znacznie droższy niż przed 2021 rokiem, więc rola najmu na rynku mieszkaniowym będzie rosnąć. Tym bardziej że kryzys uchodźczy szybko się nie skończy. A oferty najmu zawierające wprost dyskryminacyjne ograniczenia, takie jak „nie dla Ukraińców” lub „niestety nie dla rodzin z dziećmi :(” to nie jest przecież rzadkość.
Skoro nawet liberalne elity nie potrafią się powstrzymać od nierównego traktowania potencjalnych najemców, to trudno tego oczekiwać od statystycznego Kowalskiego. Dlatego potrzebna nam jest polska wersja Fair Housing Act. Dzięki temu Ewa Wanat i jej podobni będą przynajmniej wiedzieć, w jaki sposób po ludzku i zgodnie z prawem traktować interesantów.