Kraj

Dobra armia i godne pensje dla nauczycieli? Da się, ale nie w Polsce przed wyborami

Budżetówka zanotuje drugi rok z rzędu ze spadkiem płac realnych. Nic dziwnego, że ze sfery budżetowej ewakuuje się, kto może, a rotacja przypomina budkę z fast-foodem. Tymczasem bezpieczeństwo opiera się nie tylko na czołgach i haubicach, ale też sprawnym aparacie państwa.

Po 24 lutego przekonaliśmy się, że wojsko służyć ma nie tylko do sierpniowych parad, zapewniania wcześniejszej emerytury czy służenia jako tło do zdjęć z ważnymi politykami. Będzie musiało także nas bronić – i to nie przed grupką zdesperowanych migrantów z Azji, ale regularnymi oddziałami ze Wschodu, które nie cofają się przed popełnianiem zbrodni wojennych oraz ostrzeliwaniem obiektów cywilnych.

W sprawie KPO PiS na własne życzenie zaplątał się w węzeł gordyjski

Polscy politycy uruchomili więc staropolski tryb „zrywu narodowego” i zaczęli na cito modernizować armię. Zresztą nie tylko Warszawa obudziła się z ręką w nocniku. Gdy przyszło zbroić Ukrainę, okazało się, że także magazyny wojskowe naszych zachodnich przyjaciół nie są – oględnie mówiąc – wypełnione po sufit. Rozpoczęły się więc wielkie zbrojenia, które wymagać będą równie wielkich pieniędzy – bo kupowanie na ostatnią chwilę wiąże się zwykle z przepłacaniem.

Przyszłoroczne wydatki na polską armię robią wrażenie. Wydamy na wojsko kwotę, którą jeszcze nie tak dawno wydawaliśmy rocznie na całą ochronę zdrowia. No i świetnie, w naszym rejonie świata niestety nie możemy sobie pozwolić na komfort posiadania symbolicznej armii, która jedynie pomaga przy powodziach i dobrze prezentuje się podczas świąt narodowych. Szkoda tylko, że ceną za te zbrojenia będzie pauperyzacja budżetówki i dalsza degradacja naszego systemu ochrony zdrowia.

Rekord goni rekord

Sejm przyjął ustawę budżetową na przyszły rok i będzie ona pod wieloma względami rekordowa. Dzięki podwyższonej inflacji oraz wciąż jeszcze wysokiemu wzrostowi gospodarczemu nasze państwo otrzyma niespotykany wcześniej zastrzyk gotówki. Dochody budżetu w 2023 roku wyniosą rekordowe 604,5 mld złotych. „Rekordowe” to mało powiedziane – w stosunku do obecnego roku mówimy o wzroście o przeszło jedną piątą. Na bieżący rok prognozowano dochody wysokości 492 mld zł, chociaż finalnie będą one zapewne większe.

Jeszcze bardziej wzrosną wydatki. Sięgną niecałych 673 mld zł, czyli jest całkiem prawdopodobne, że na koniec roku zbliżą się do 700 miliardów. Wszak rząd w ustawie budżetowej prognozuje inflację na poziomie 10 proc., chociaż według ekonomistów będzie kilka punktów procentowych wyższa. Według planu w przyszłym roku wydatki budżetowe mają wzrosnąć o niecałe 30 proc.

Prawda o IV Rzeszy, której nie dowiesz się od Wujka Samo Zło

Pomimo rekordowych wpływów w naszym przyszłorocznym budżecie zionąć będzie więc całkiem spora dziura. Deficyt budżetowy państwa wyniesie 68 mld złotych, a całego sektora finansów publicznych ok. 4,5 proc. PKB. Komisja Europejska prognozuje deficyt nawet o punkt procentowy większy. To poziom porównywalny z okresem pandemii.

Tym razem tej góry pieniędzy nie władujemy jednak w pomoc przedsiębiorstwom, lecz w wojsko. Na całą obronę narodową w 2023 roku przeznaczymy kwotę 97 miliardów złotych. Niemała jej część pójdzie na emerytury żołnierzy (9,5 mld zł), na ich ochronę zdrowia oraz szkolnictwo wyższe. Kwota przeznaczona stricte na utrzymanie armii wciąż jest jednak olbrzymia – mowa o 85 mld złotych. Rok temu było to dwa razy mniej. Gdyby nie dodatkowe wydatki na utrzymanie sił zbrojnych, to nasz przyszłoroczny deficyt budżetowy spadłby o dwie trzecie.

A trzeba pamiętać, że to nie wszystko. Powstał przecież Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który został wyciągnięty poza budżet. Zostanie on sfinansowany przez obligacje emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego. W przyszłym roku FWSZ zasili naszą obronę narodową kwotą około 40 miliardów złotych. Ta kwota nie obciąży wyniku budżetu, ale zostanie doliczona do naszego długu publicznego liczonego według metodologii unijnej. Stanie się tak, o ile BGK uda się ściągnąć z rynku zaplanowaną kwotę, co nie jest pewne. W tym roku zdarzały się już przypadki odwołania przetargu z powodu – najprawdopodobniej – braku chętnych lub zbyt wygórowanych oczekiwań potencjalnych „mecenasów” naszych sił zbrojnych.

Nie te sześć procent

Polskie siły zbrojne otrzymają więc potężny zastrzyk gotówki. Niestety, pozostałe obszary domeny publicznej wciąż będą w najlepszym wypadku tkwić w marazmie. Nakłady na szkolnictwo wyższe i naukę wyniosą 36 mld złotych i wzrosną o 3 miliardy, czyli ok. 9 proc. Listopadowa inflacja była niemal dwukrotnie wyższa. Średniorocznie w całym 2022 roku wzrost cen wyniesie ok. 15 proc., a w przyszłym kolejne 13 proc.

Taki wzrost nakładów na szkolnictwo wyższe oznacza więc realne zbiednienie pracowników i wykładowców uniwersytetów. Mowa szczególnie o doktorantach, których stypendium w przyszłym roku wyniesie ledwie 2,7 tys. zł brutto (4,1 tys. zł po ocenie śródokresowej). Wynagrodzenia na uczelniach w tym roku wzrosły o 4,4 proc., a w przyszłym wzrosną o niecałe 8 proc. Realnie więc w ciągu tych dwóch lat spadną o kilkanaście procent. Asystenci na uczelniach zarabiają nieco więcej, niż wyniesie przyszłoroczna pensja minimalna.

Berkeley–Warszawa, wspólna sprawa. Trwa największy akademicki strajk w historii USA

Niedawno Sejm uchwalił ustawę, która zobowiązuje rządzących do zwiększenia nakładów na zdrowie do 7 proc. PKB. Będzie się to odbywać stopniowo – w przyszłym roku powinny one wynieść 6,1 proc. PKB. Po zsumowaniu wydatków zdrowotnych z przyszłorocznego budżetu, planu finansowego NFZ oraz innych źródeł finansowania, przyszłoroczne wydatki na ten cel wyniosą niecałe 160 mld zł. Problem w tym, że w 2022 roku polskie PKB przekroczy 3 bln zł. Czyli przyszłoroczne wydatki na zdrowie wyniosą 5,3 proc. tegorocznego PKB.

Co najlepsze, wszystko to będzie zgodne z prawem. Ustawodawca zabezpieczył się, żebyśmy przypadkiem za dużo na to zdrowie nie wydawali. Do obliczania ustawowego poziomu nakładów bierze się PKB sprzed dwóch lat, a w 2021 roku wyniosło ono 2,6 bln zł. Dzięki temu te 160 mld zł spełni zobowiązania ustawowe nawet z lekką nawiązką. Jednakże realnie przyszłoroczne nakłady na zdrowie w Polsce wyniosą 4,8 proc. PKB. Czyli właściwie tyle co w poprzednich latach.

Za pomocą tego sprytnego triku nasza ochrona zdrowia będzie nadal co roku niedofinansowana na tle innych krajów Europy, ale polski rząd będzie mógł przekonywać, że tę Europę systematycznie dogania. Jak wiadomo, w Polsce chodzi o to, żeby gonić króliczka, a nie dogonić. Gdybyśmy porównywali bieżące wydatki na zdrowie do PKB sprzed dziesięciu lat, tobyśmy wylądowali nawet na pierwszym miejscu w UE. Ale może lepiej nie podpowiadać.

Drugi rok z rzędu

Na swojej stronie rząd informuje, na co przeznaczy przyszłoroczne rekordowe wpływy budżetowe. Wśród licznych celów, takich jak „zwiększenie wydatków w obszarze szkolnictwa wyższego i nauki” (sic!), znajduje się również „zwiększenie funduszu wynagrodzeń dla pracowników państwowej sfery budżetowej”. Gdybym był pracownikiem budżetówki – na szczęście już nie jestem – tobym się delikatnie wściekł, że rządzący w ogóle mają czelność przedstawiać przyszłoroczną częściową waloryzację marnych pensji w urzędach jako „osiągnięcie”.

Gdula: Wyczerpuje się kontrakt państwa z obywatelami w wersji PiS i III RP. Jest miejsce na nowy

Według ustawy budżetowej wynagrodzenia w sferze budżetowej wzrosnąć mają o 7,8 proc., a więc znacznie mniej nie tylko od realnej inflacji, ale nawet od zaniżonego wskaźnika wzrostu cen, który założył sobie sam rząd. O taką samą wartość wzrosną też wynagrodzenia nauczycieli, którzy domagali się podwyżek o jedną piątą. I nic dziwnego, zarabiają niemal najmniej w UE – więcej pedagogom płaci także biedniejsza od Polski Rumunia. Subwencja oświatowa w przeliczeniu na ucznia (tak zwany standard A) pójdzie do góry nieco bardziej, bo o 14,2 proc., ale to także mniej, niż wynosi obecny wzrost cen.

Budżetówka zanotuje więc drugi rok z rzędu ze spadkiem płac realnych. Nic dziwnego, że ze sfery budżetowej ewakuuje się, kto może, a rotacja przypomina budkę z fast-foodem. Tymczasem bezpieczeństwo opiera się nie tylko na czołgach i haubicach, ale też sprawnym aparacie państwa. Wysoki poziom bezpieczeństwa zależy nie tylko od komandosów i agentów wywiadu, ale też pracowników inspekcji budowlanej, inspektorek pracy, pielęgniarek i ratowników medycznych.

Rekordowy poziom nakładów na zbrojenia nie musi wykluczać się z solidnym dofinansowaniem usług publicznych. Przykładem może być Estonia. Według Eurostatu w 2020 roku Tallinn wydał na armię 2,5 proc. PKB, co było najwyższym wynikiem w UE (wspólnie z Łotwą) – Polska wydała wtedy na wojsko 1,7 proc. Równocześnie wydatki na zdrowie w Estonii wyniosły 6,7 proc. PKB, czyli znacznie więcej niż w Polsce (5,4 proc.).

Estonia była też na drugim miejscu po Szwecji pod względem wydatków na edukację, które osiągnęły poziom 6,6 proc. PKB – w Polsce było to 5,2 proc. Mimo to estońskie wydatki publiczne w relacji do PKB i tak były o 2 pkt proc. niższe niż nad Wisłą. Estończycy w mniejszym stopniu wspierają krajowe przedsiębiorstwa publicznymi pieniędzmi (różnica przeszło 3 pkt proc.) i mniej hojnie finansują świadczenia pieniężne (także 3 pkt proc.).

Sierakowski: Nie chcę wojny z takim rządem

Przykład Estonii pokazuje więc, że Polska mogłaby mieć i czołgi, i dobrze opłacanych nauczycieli. Rząd musiałby jednak dokonać gruntownej przebudowy polityki społecznej i ekonomicznej, zaprzestając finansowania zamożnych gospodarstw domowych i przedsiębiorców. To oczywiście „nie miało prawa” się wydarzyć w roku wyborczym, więc sfinansujemy zbrojenia za cenę głodzenia budżetówki.

Tyle tylko, że to klasyczna kwadratura koła, gdyż sektor budżetowy także jest elementem krajowego systemu bezpieczeństwa. Nawiasem mówiąc, rząd ma do wyboru jeszcze jedną, bardzo sensowną opcję – zamiast ciąć świadczenia, mógłby po prostu podwyższyć podatki lepiej zarabiającym. Niestety, na to przed wyborami także się nie odważy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij