Kraj

W sprawie KPO PiS na własne życzenie zaplątał się w węzeł gordyjski

Andrzej Dida i Mateusz Morawiecki

Wszystko wskazuje, że w kluczowej dla Polski sprawie środków z KPO, porozumienia z Komisją Europejską i kryzysu w wymiarze sprawiedliwości w PiS panuje kompletny bałagan. Partia sama nie wie, czego chce, nie wiadomo, kto w niej właściwie podejmuje decyzje i jaki jest pomysł na wyjście z impasu.

Nowa ustawa o Sądzie Najwyższym, która miała odblokować środki z KPO, nie przetrwała nawet 48 godzin. We wtorek w nocy projekt wpłynął do laski marszałkowskiej, w środę, 14 grudnia, premier Morawiecki i marszałkini Witek prowadzili negocjacje z opozycją, którą usiłowali przekonać, że ustawę trzeba przyjąć jak najszybciej, „bez zmieniania nawet przecinka”, nie minął jednak czwartek, a ustawa została wycofana z obrad Sejmu – wszystko dlatego, że prezydent Duda niedwuznacznie zasugerował na konferencji prasowej, że w tej formie ustawę zawetuje, gdyż umożliwia ona podważanie prawomocności nominowanych przez niego sędziów.

Sejm do ustawy wróci najwcześniej w styczniu, w pałacu prezydenckim toczą się wokół niej negocjacje. Wiele wskazuje jednak na to, że do Sejmu trafi wersja ustawy bardzo odmienna od tej, jaka została złożona we wtorek – jeśli w ogóle obóz władzy porozumie się na tyle, by przedstawić Sejmowi jakąś jej nową wersję.

Sam lider Zjednoczonej Prawicy, Jarosław Kaczyński, stwierdził w opublikowanym w sobotę fragmencie wywiadu, który ma się ukazać w przedświąteczną środę w „Gazecie Polskiej”, że „uchwalenie ustawy [o Sądzie Najwyższym] prawdopodobnie, ale nie na pewno, byłoby uznane za […] wypełnienie [kamieni milowych], ale skutki w Polsce mogłyby być skrajnie destrukcyjne, nie tylko dla sądownictwa, lecz także całego aparatu państwowego”. Sugerowałoby to, że ustawa, przynajmniej w tej formie, jest już politycznie martwa, choć chwilę później pojawił się następny, łagodzący wymowę tych słów przeciek z wywiadu dla „Gazety Polskiej”, w którym Kaczyński mówi, że ustawa „wymaga dalszych prac i konsultacji” – co sugerowałoby z kolei, że jednak niekoniecznie zupełnie idzie do kosza.

Wokół KPO PiS puszy się i miota od dwóch lat

Idzie czy nie, ocena Kaczyńskiego jest druzgocąca dla jego własnego obozu politycznego. Bo prezes PiS powiedział, że jego własna partia złożyła projekt ustawy mogącej przynieść krajowi „skrajną destrukcję”, a do jej przyjęcia przekonywali premier i marszałkini Sejmu.

W tej chwili wszystko wskazuje, że w kluczowej dla Polski sprawie środków z KPO, porozumienia z Komisją Europejską i kryzysu w wymiarze sprawiedliwości w PiS panuje kompletny bałagan. Partia sama nie wie, czego chce, nie wiadomo, kto w niej właściwie podejmuje decyzje – rekomendowany przez Morawieckiego projekt blokują nie tylko Ziobro z prezydentem, swój dystans do niego podkreśla też Kaczyński – i jaki jest pomysł na wyjście z impasu. Partia sama wplątała się w węzeł gordyjski, który tylko jeszcze bardziej zasupłuje z każdym swoim ruchem, każdą zmianą kierunku w sprawie kompromisu z Europą.

By wyplątać się z tego węzła, PiS musi znaleźć sposób, by zaspokoić dwa na pierwszy rzut oka sprzeczne ze sobą żądania. Z jednej strony żądania prezydenta, który domaga się niepodważalności swoich sędziowskich nominacji, z drugiej – żądania KE dotyczące ustawy kagańcowej.

Co prawda w przyjętym kilka miesięcy temu prezydenckim projekcie nowelizacji ustawy o SN wprowadzono „test niezależności sędziego”, ale tamten test mogły inicjować wyłącznie strony procesu, nie jedni sędziowie wobec drugich. Złożony we wtorek projekt rozszerzał tę formułę i pozwalał inicjować badanie niezależności sędziego także składom sędziowskim. Prezydent, Solidarna Polska i duża część PiS odrzucają jednak pryncypialnie wszystkie rozwiązania, które pozwoliłyby „jednym sędziom podważać status drugich”. Z kolei Komisja Europejska domaga się, by zgodnie z wyrokami TSUE polscy sędziowie mogli badać niezależność sędziów powołanych przez nową KRS. Być może da się tu znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie, ale wydaje się to niezwykle trudne.

Polska prawica niewiele zmieniła się od czasu nagonki na Narutowicza

Nikogo, kto uważnie obserwował europejską politykę rządzącego obozu, nie zaskakuje to, że PiS tak się zamotał. W sprawie KPO PiS puszy się i miota od dwóch lat, odbija się od ściany do ściany jak osoba w stanie ciężkiego upojenia alkoholowego heroicznie próbująca pokonać drogę z windy do swojego pokoju hotelowego.

Raz słyszymy, że KPO jest wielkim sukcesem i szansą rozwojową dla Polski, chwilę później, że te pieniądze są nam w zasadzie niepotrzebne i spokojnie poradzimy sobie bez nich, po czym rząd znów zmienia zdanie i przekonuje, że europejskie pieniądze wzmacniają naszą suwerenność, co jest szczególnie ważne w obliczu współczesnych geopolitycznych wyzwań. PiS najpierw ogłasza porozumienie z Unią i obiecuje, że środki za chwilę popłyną do Polski, po czym przechodzi do totalnej wojny retorycznej z Brukselą i odgraża się, że niezależnie od tego, jakimi pieniędzmi będzie szantażowała nas Unia, nie oddamy za nie suwerenności.

To miotanie się jest nie tylko efektem chaosu w ramach Zjednoczonej Prawicy, słabości przywództwa czy nieudolności rządu – choć wszystkie te czynniki odgrywają swoją rolę. PiS zaplątał się tak głęboko w spór o KPO z trzech powodów: swojej filozofii wymiaru sprawiedliwości, braku pomysłu na Polskę w Europie i nieprzejrzystej, głęboko wadliwej struktury układu władzy zbudowanego po 2015 roku przez to środowisko.

Brak pieniędzy z KPO to ekonomiczna zdrada stanu. Policzyliśmy, ile Polska traci przez PiS

PiS nie zauważył, że atakuje europejskich sędziów

Obecny chaos jest przede wszystkim efektem zderzenia się PiS-owskiego rewolucyjnego pomysłu reformy wymiaru sprawiedliwości z rzeczywistością. Nikt nie zaprzecza, że przed 2015 rokiem wymiar sprawiedliwości nie działał w Polsce idealnie, ale pomysł PiS na reformę był od początku fundamentalnie błędny.

PiS niesłusznie założył, że głównym problemem sądów w Polsce jest zbyt duża autonomia „korporacji sędziowskiej”, która w ramach projektu ustrojowego Kaczyńskiego powinna zostać – tak jak wszystko w państwie – podporządkowana „centralnemu ośrodkowi woli politycznej”. By to podporządkowanie społecznie zalegitymizować, PiS rozpętał przeciw sędziom kampanię hejtu, przedstawiając ich jako ostatni relikt postkomunistycznego układu i skorumpowaną kastę stawiającą się ponad prawem.

Nic dziwnego, że otwierając w ten sposób dyskusję o reformie, rządzący obóz od początku zraził do niej sędziów i zepchnął ich na opozycyjne pozycje. Sędziowie mieli przeciw czemu protestować, wiele rozwiązań, jakie PiS wprowadzał przy okazji swoich reform wymiaru sprawiedliwości, stwarzało zagrożenie dla sędziowskiej niezawisłości, niejedno było konstytucyjnie wątpliwe.

Najbardziej destrukcyjnym rozwiązaniem było utworzenie nowej KRS. To stąd bierze się większość dzisiejszych problemów z KPO, na czele ze sporem o „kwestionowanie powołań sędziów” – sporni sędziowie zostali powołani właśnie z rekomendacji nowej Rady. By ją powołać, PiS skrócił określoną w konstytucji kadencję poprzedniej KRS, a reguły wyłaniania nowej ustalił tak, by wybrać ją mogła sejmowa większość. Jak w uzasadnieniu orzeczenia rozstrzygającego skargę polskiej spółki Advance Pharma sp. z o.o. napisał Europejski Trybunał Praw Człowieka, przy powoływaniu nowej KRS nastąpiły „naruszenia prawa krajowego wynikające z nieprzestrzegania rządów prawa, zasady podziału władzy i niezawisłości sądownictwa”.

Komisarze europejscy nam mówili: nawet Węgrzy zachowują się rozsądniej od Kaczyńskiego

Przy tym wszystkim PiS popełnił jeden zasadniczy błąd: nie wziął pod uwagę tego, że polscy sędziowie są też sędziami europejskimi i jako tacy podlegają ochronie europejskich instytucji. Rządząca partia uwielbia grzmieć na konferencjach prasowych, że organizacja wymiaru sprawiedliwości jest prerogatywą krajów członkowskich. To prawda, ale jednocześnie w każdym kraju członkowskim musi on spełniać pewne minimum niezawisłości sądów i rządów prawa – gdyż wymaga tego sprawne działanie europejskiego wspólnego rynku i ochrona interesów operujących na nim ponad granicami państw narodowych podmiotów.

PiS, konstruując legislacyjnego potworka w postaci nowej KPO, próbując uciszyć sędziów ustawą kagańcową czy wcześniej bez sukcesu usiłując wprowadzić do systemu neosędziowską Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, przekroczył granicę tego minimum, skazując się na konflikt z Komisją Europejską.

Polska – awanturujący się pasażer na gapę w Unii Europejskiej

Ten konflikt pogłębia jeszcze to, że PiS nie ma żadnego spójnego, długoterminowego pomysłu na przyszłość Polski w europejskim projekcie. Od 2015 roku Polska zachowuje się w Unii jak pasażer na gapę, który nie dość, że odmawia zakupu biletu u konduktora, to jeszcze awanturuje się i uprzykrza innym podróż swoim antyspołecznym zachowaniem. Taktyka ta bywa skuteczna krótkoterminowo, ale na dłuższą metę kończy się tak jak teraz.

Rządzący obóz domaga się od Brukseli sprzecznych rzeczy. Z jednej strony chce maksymalnej finansowej solidarności dla Polski – od funduszy spójności, przez dopłaty dla rolników i fundusz popandemiczny, po pomoc w związku z przyjęciem przez nasz kraj ukraińskich uchodźców – z drugiej wszędzie tam, gdzie nie wiąże się to bezpośrednio z krótkoterminowym interesem finansowym Polski, histerycznie reaguje na wszelkie głębsze próby integracji, nawet gdy jest ona konieczna, by Europa mogła realnie odpowiadać na stojące przed nią wyzwania.

Węgry i Turcja: gra na wielu fortepianach kończy się źle

Ten sprzeczny stosunek do Europy może być zresztą jednym z powodów, dla których rządzący obóz nigdy nie „przetrawił” KPO. O ile Solidarna Polska konsekwentnie od początku była przeciw, występując ze spójnym eurosceptycznym stanowiskiem, o tyle PiS zachowywał się tak, jakby nie do końca rozumiał, jak tak naprawdę działa KPO i na co właściwie zgodził się premier Morawiecki. Prominentni posłowie PiS wydawali się szczerze zaskoczeni zarówno działaniem mechanizmu warunkowości, jak i tym, że pieniędzy z KPO nie można wydać na wozy strażackie w gminach, gdzie partia walczy o głosy, bo cele, na jakie mają być wydatkowane środki z KPO, ściśle określają kamienie milowe.

Fundusz pandemiczny – nie tylko poprzez to, że Unia wspólnie zaciąga dług – wzmacnia moment integracyjny Europy, a więc coś, przeciw czemu PiS od siedmiu lat wymachuje pięścią, krzycząc „państwo narodowe, Europa narodów, suwerenność”. Nic więc dziwnego, że partia w sprawie KPO zachowuje się tak niespójnie.

Będzie jak z Polskim Ładem?

Ten impas pogłębiła jeszcze specyficzna, głęboko nieprzejrzysta i fundamentalnie wadliwa konstrukcja obozu władzy, w którym rząd administruje, ale nie jest ośrodkiem przywództwa politycznego, a ośrodek przywództwa politycznego znajduje się poza rządem.

Morawiecki jako premier nie jest liderem swojego obozu politycznego i nie jest go w stanie przekonać do swoich europejskich pomysłów. Premier przez dwa lata nie zdołał poradzić sobie z rebelią Solidarnej Polski, podkopującej jego europejską politykę, bo nie miał takiego autorytetu w rządowym obozie, by na przykład móc próbować wyrzucić krnąbrnego koalicjanta i poszukać innego. Ta prerogatywa należy wyłącznie do Jarosława Kaczyńskiego, któremu rebelia Ziobry nie tylko nie przeszkadza, ale też pozwala potwierdzić pozycję najwyższej władzy w obozie Zjednoczonej Prawicy, arbitra rozstrzygającego konflikty między jego mniej znaczącymi liderami.

Europa 2035: Ziobro spogląda w palantir i widzi zagładę

Morawiecki, w przeciwieństwie do większości, jeśli nie wszystkich szefów europejskich rządów, negocjując z Brukselą, musi jednocześnie negocjować z Nowogrodzką, własnym zapleczem politycznym, a jak przypomniał w ubiegły czwartek Andrzej Duda, także prezydentem. Sądząc po wydarzeniach z ostatniego tygodnia, komunikacja w tym układzie całkowicie się załamała.

Można więc mieć poważne wątpliwości, czy PiS uda się wyplątać z impasu wokół KPO. Bardzo możliwe, że skończy się podobnie jak z Polskim Ładem czy Mieszkaniem Plus. Fakt, że rząd nie potrafi sięgnąć po przysługujące mu pieniądze, wypełniając warunki, które sam wcześniej wynegocjował, jest dowodem kosmicznej wprost niekompetencji. Zwłaszcza jeśli pamiętamy, że Morawiecki zastąpił na stanowisku premiera Beatę Szydło, bo Kaczyński wierzył, że były prezes banku lepiej sobie będzie radził w Europie od byłej burmistrzyni Brzeszcz.

Nawet jeśli gabinet Morawieckiego ostatecznie odblokuje środki z KPO, to nikt nam nie zwróci miesięcy zmarnowanych na szarpaninę z Komisją, w trakcie których europejskie pieniądze mogłyby już pracować na rzecz polskiej gospodarki. Nie wspominając o miliardowych karach za ignorowanie wyroku TSUE w sprawie ustawy kagańcowej i innych kosztach. Przyszłe pokolenia politologów, historyczek i polityków latami będą dyskutować o tym, jak KPO można było tak spieprzyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij