Podręcznik „Historia i teraźniejszość” zawiera wiele haniebnych treści. Ale dobitnie pokazuje, jak przebrzmiały jest sposób myślenia polskiej prawicy o nauce, kulturze czy ideologii. Wojciech Roszkowski pisze o świecie z tak niedzisiejszej perspektywy, że trudno nawet wdać się z nim w polemikę.
Jest taki utwór Boba Dylana, Ballad of a Thin Man. Opowiada o typowym, uprzywilejowanym Amerykaninie z klasy średniej – panu Jonesie – konfrontującym się tym, jak przeobraża się świat wokół niego. Mężczyzna nie potrafi nazwać tego, co obserwuje, a jego zdziwienie miesza się z pogardą, ekscytacją i przerażeniem. Każda zwrotka kończy się pytaniem: „Coś tu się dzieje, a pan zupełnie nie wie co, prawda, panie Jones?”. Wojciech Roszkowski do złudzenia przypomina tego pana Jonesa, który nie potrafi pogodzić się ze zmieniającym się społeczeństwem. Wspólne jest nawet źródło ich obaw, czyli rewolucja seksualna.
Jednak problem w tym, że Bob Dylan swój tekst pisał w 1965 roku, czyli wiele, wiele lat temu, a podręcznik właśnie się ukazał i ma wejść do użytku w polskich szkołach. Treść Historii i teraźniejszości pokazuje, jak bardzo polska prawica ma nieprzepracowane nie tylko czasy współczesne, ale także to, co wydarzyło się kilka dekad temu.
czytaj także
Przyznam, że lektura Historii i teraźniejszości wywołuje we mnie chęć jednoznacznego stanięcia w obronie dziedzictwa rewolucji seksualnej. To, co pisze o niej autor jest bowiem tak płytkie i tak niemądre, że chęć znalezienia się po drugiej stronie jest niemal odruchowa. Jednak nie czułbym się komfortowo w roli bezrefleksyjnego obrońcy rewolucji seksualnej (a z dzisiejszego punktu widzenia raczej „tak zwanej rewolucji seksualnej”) – bliżej mi do modnej ostatnio w nauce perspektywy dekonstruującej to dziedzictwo i pokazującej, jak wiele grup zostało wówczas pominiętych albo wspartych tylko pozornie.
To zresztą dyskusja, w której uczestniczą całe społeczeństwa. Za ruchami #MeToo czy Black Lives Matter stoi przecież przeświadczenie, że przyniesione wraz z rewolucją seksualną rozwiązania były niewystarczające. Zwłaszcza młodsze pokolenia, żyjące w świecie zglobalizowanej komunikacji, świetnie wiedzą, jak często te wątki dziś wybrzmiewają. Czytają o tym w internecie, rozmawiają ze znajomymi, oglądają seriale, omawiają na uczelniach. Pozytywna ocena rewolucji seksualnej nie jest czymś niepodważalnym. Można o tym dyskutować, a w ostatnich latach, wbrew wyobrażeniom autora podręcznika, robi się to wyjątkowo intensywnie.
Zamiast wziąć udział w tej debacie Wojciech Roszkowski pisze o rewolucji seksualnej w taki sposób, że momentami naprawdę trudno uwierzyć, że czyta się podręcznik, a nie wypowiedzi ojca Kevina Arnolda z Cudownych lat, który miał symbolizować obskurantyzm „największego pokolenia” okresu II wojny światowej.
czytaj także
Rewolucja seksualna zepsuła nasz świat – naszą „cywilizację”, bo to słowo szczególnie lubi autor – co rusz przekonuje Historia i teraźniejszość. Zapoczątkowanym w latach 60. zmianom Roszkowski poświęca kilka osobnych rozdziałów: jeden jest poświęcony rewolucji seksualnej w Stanach Zjednoczonych, drugi tejże w Europie, jeszcze kolejny dotyczy przemian obyczajowych, czyli tak naprawdę znów mówi o tym samym. Ten wątek powraca również w innych miejscach, bardzo często, wręcz kompulsywnie. „Przeszło już przez świat wiele rewolucji. Ludzkość jednak w najmniejszym stopniu nie przybliżyła się dzięki nim do szczęśliwości” – pisze w pewnym momencie Wojciech Roszkowski. Ta obsesja sama w sobie mogłaby nie być czymś złym, gdyby po pierwsze nie był to podręcznik szkolny, a po drugie – gdyby Roszkowski miał cokolwiek interesującego do powiedzenia.
Ten brak autor kompensuje sobie stanowczością ocen. Tak autor opisuje na przykład Studentów na Rzecz Demokratycznego Społeczeństwa oraz Deklarację z Port Huron: „Grono niedojrzałych młodych ludzi uwierzyło w swą misję zbawienia ludzkości”. Te słowa naprawdę padają w książce, chwilę dalej jest zresztą znacznie gorzej:
„W przypadku rewolucji obyczajowej i społecznej z lat sześćdziesiątych jej skutki były w dużej mierze opłakane. Można to było przewidzieć, po pierwsze oceniając bez emocji cel, który chciano osiągnąć, czyli niczym nieskrępowaną wolność, po drugie oceniając metodę wiodące do tego celu: sex, drugs and rock and roll. Przy czym muzyka rockowa, sama w sobie najczęściej do zaakceptowania, stanowiła w tym zestawieniu rodzaj parawanu dla pierwszych dwóch członów hasła” (str. 330).
Do tych „opłakanych skutków” jeszcze za moment wrócimy, ale warto zatrzymać się przez chwilę na tym, że Wojciech Roszkowski naprawdę ocenia rewolucję seksualną poprzez popkulturowe hasełko „sex, drugs and rock and roll”, które nie ma z nią nic wspólnego (trudno, żeby miało, skoro buntowano się właśnie przeciwko rock and rollowi), a spopularyzowane zostało przez nowofalowy utwór z końca lata 70. Ten wątek powraca wielokrotnie: rewolucja seksualna to tylko seks, narkotyki i muzyka, gdzie seks jest zły, narkotyki potworne, a muzykę przy pewnych zastrzeżeniach można ścierpieć.
Na temat muzyki Wojciech Roszkowski ma całkiem sporo do powiedzenia, zwłaszcza jak na autora podręcznika do historii i teraźniejszości. Pisze między innymi: „Stale przesuwano granicę wrażliwości w muzyce rockowej, w której popularność zdobywały zespoły grające coraz głośniej. To oczywiście też jest rzeczą gustu, ale co gorsza zaczęto manipulować warstwą tekstową, używając coraz bardziej dosadnych słów. To zaś wykraczało już poza obręb muzyki jako takiej” (str. 331). Fascynujący jest sposób, w jaki autor opowiada o muzyce: uroczo naiwne „granie coraz głośniej” miesza się z „manipulowaniem warstwą tekstową”, które z urokiem nie ma już nic wspólnego.
Roszkowski uwielbia wymieniać rockowych muzyków i muzyczki, cytować teksty. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że robi to, żeby zaimponować tym, którzy będą go czytali. Wielokrotnie miałem wrażenie, że metodą autora na napisanie tego podręcznika było pokazanie, że jest równym gościem, który lubi muzykę, zna teksty Melanie Safki i T. Rexa. I z tej pozycji w wiarygodny sposób powie niedoświadczonej młodzieży, co jest jeszcze dobre, a co już złe.
czytaj także
Wszystkie te próby są żałosne, ponieważ Roszkowskiemu tylko wydaje się, że w jakikolwiek sposób nadąża za światem. Tak naprawdę mija się z nim w spektakularny sposób. Jestem przekonany, że jego przekaz jest nudny i niezrozumiały nie tylko dla pokolenia dzisiejszych nastolatków i nastolatek, ale także dla zdecydowanej większość ich babć i dziadków, którzy są mniej więcej rówieśnikami autora.
Roszkowski na każdym kroku pokazuje, że nie szanuje podmiotowości ruchów społecznych ani tworzących je osób. Ciągnący się na wiele akapitów opis ruchu hippisowskiego jest zbiorem banałów i półprawd, czego kwintesencją jest opis pod zdjęciem: „W tworzonych przez siebie komunach tzw. wyzwolona młodzież, którą nazywano dziećmi-kwiatami, praktykowała wolną miłość i konsumpcję narkotyków. Nosili długie włosy, opaski na głowach, naszyjniki ze znakiem pacyfy i brudne, podarte stroje” (str. 338). Na każdej stronie podręcznika czuć intelektualną powierzchowność tego, o czym pisze autor.
HiT i podręcznik prof. Roszkowskiego to nie problem, tylko symptom
czytaj także
Główną tezą, która wyłania się z Historii i teraźniejszości jest to, że współczesny świat wygląda tak źle właśnie na skutek rewolucji seksualnej. I znów, przemyślenia autora na ten temat są okropnie – naprawdę okropnie! – miałkie. Szokuje, że naukowiec ani na chwilę nie zatrzymał się i nie zastanowił nad tym, co wypisuje – oraz że nikt mu tego nie doradził w procesie wydawniczym. Roszkowski jednoznacznie powiązuje szereg mniejszych i większych zmian społecznych z rewolucją seksualną, bez żadnej refleksji, że mówimy o procesach znacznie szerszych. Stąd zdania tak idiotyczne jak: „Wyrazem upowszechnienia swobodnych wzorców obyczajowych młodego pokolenia była moda na minispódniczki zapoczątkowana w połowie dekady oraz coraz częstsze publiczne obnażanie biustu (topless) od końca lat sześćdziesiątych” (str. 334).
czytaj także
Podobnie jest z wątkiem, który kilkukrotnie przewija się w treści podręcznika: jak bardzo rewolucja seksualna zepsuła relacje międzyludzkie, przede wszystkim rodzinne. Wojciech Roszkowski pisze: „Od lat sześćdziesiątych XX w. rewolucja seksualna podkopywała także fundamenty życia rodzinnego na Zachodzie. Z czasem codzienną praktyką stały się rozwody i współżycie bez zobowiązań. Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie »inkluzywny« model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi” (str. 225).
Po raz kolejny brakuje tutaj jakiejkolwiek refleksji. Roszkowski z kapelusza wyciąga wizję współczesnego społeczeństwa jako wyjątkowo rozpasanego seksualnie i nawet nie próbuje spojrzeć na to z innej perspektywy. Oczywiście, że liczba rozwodów w wielu społeczeństwach jest największa w historii (co do „współżycia bez zobowiązań” nie byłbym już taki pewien), ale obecnie związki oparte są na uczuciach zdecydowanie częściej niż kiedykolwiek wcześniej. We współczesnych społeczeństwach zachodnich niemal nie zdarzają się związki, których podstawy nie byłyby romantyczne, a jeszcze dwa pokolenia temu ekonomiczny charakter małżeństwa był czymś powszechnym. Ta idylliczna wizja świata sprzed rewolucji seksualnej jest charakterystyczna – jestem ciekawy, czy Roszkowski naprawdę chciałby być zamężną chłopką żyjącą w dwudziestoleciu międzywojennym.
czytaj także
Na kolejnych stronach Roszkowski potępia absolutnie wszystko, co tylko skojarzy mu się z rewolucją seksualną. Motywem przewodnim są różne odnogi seksualności, ale autor nie próbuje nawet zastanowić się na przykład nad rolą ruchów studenckich w kontekście zwiększenia świadomości ekonomicznej społeczeństw, sprzeciwu wobec powszechnej komercjalizacji. Ten aspekt także przekreśla i podsumowuje go jednym zdaniem: „miała [rewolucja] się dokonać przez wyzwolenie z narzuconych rzekomo przez kapitalizm ról społecznych”. Równie bezpardonowa jest ocena Herberta Marcusego: „Tego rodzaju ideologia jest niestety popularna i w dzisiejszym świecie. Może ona trafiać do osób nierozumiejących potrzeby pewnej dyscypliny społecznej i obowiązku. Dojrzałość polega jednak na zrozumieniu, że są to rzeczy konieczne”. Przykre, ponieważ wydaje mi się, że wątek ekonomiczny jest istotniejszy niż pornografia, krótkie spódniczki i odsłanianie piersi, o których tak chętnie rozpisuje się Roszkowski.
Stosunek autora do rewolucji seksualnej jest zaskakująco niekonsekwentny. Z jednej strony pisze o niej z nieskrywaną pogardą, wielokrotnie podkreślając jej naiwność i nieskuteczność. Z drugiej strony z jakiegoś powodu umieszcza ją w centrum swojego podręcznika. Między innymi to właśnie sprawia, że trudno z powagą traktować to, o czym pisze Roszkowski. Nie czytamy podręcznika, nie czytamy tekstu naukowego, nie czytamy nawet publicystki, ale czyjąś prywatną krucjatę, w której brakuje podstawowej refleksji, kompetencji, a niestety także uczciwości.
czytaj także
Przyznam szczerze: zaskoczył mnie aż tak niski poziom tekstu. Autor przeskakuje z tematu na temat, poszczególne zjawiska nie są w żaden sposób pogłębione, a jeśli są – ma to funkcję wyłącznie ideologiczną, najczęściej wzmocnienia negatywnej oceny. Są w tekście takie momenty, gdy wydaje się to całkiem niedorzeczne, ponieważ Roszkowski opisuje coś, co po prostu jest złożone, a i tak skutecznie unika jakichkolwiek niuansów. Warto przytoczyć, jak jednowymiarowo podsumowany jest skutek rewolucji seksualnej:
„Z wielkich planów o rewolucji pozostało często uzależnienie od narkotyków, zagubione dzieci z rozbitych związków, upodobanie do różnych odmian Wiedzy Tajemnej, Ery Wodnika, neopogaństwa czy religijny wręcz stosunek do środowiska naturalnego, a przede wszystkim egocentryzm w pogoni za przyjemnościami. Pojęcia szlachetności, lojalności, męstwa i innych przymiotów ducha znikały z języka publicznej debaty. […] Rewolucyjne idee z lat sześćdziesiątych zatruwały i zatruwają nadal kolejne pokolenie. Istotą ich jest ułuda i zakłamanie”.
Historia i teraźniejszość będzie bardzo trudna w odbiorze, zwłaszcza dla uczniów i uczennic, którzy będą się z tym podręcznikiem mierzyć. Od wielu lat rośnie świadomość dotycząca społeczeństwa obywatelskiego, w tym także ruchów społecznych. Tę rozbieżność zresztą dobrze widać w momentach, gdy Wojciech Roszkowski pisze o sprawach, które są ważne dla młodszych pokoleń: Black Lives Matter („ruch BLM w obronie osób czarnoskórych zawiązany został w 2013 r. w USA i w efekcie cechuje się dziś dużą niechęcią, o ile nie nienawiścią, do białych”) czy prawach osób LGBT+ („młodzieżowa rewolta lat sześćdziesiątych przyniosła początek ruchu zrównania praw homoseksualistów z prawami normalnej rodziny”).
Sposób myślenia współczesnych nastolatków i nastolatek jest całkiem inny – nie tylko ze względu na inne poglądy, ale także odmienną wrażliwość. Roszkowski kilkakrotnie daje do zrozumienia, jak negatywnie ocenia współczesną moralność (a raczej jej brak). Dobrze pokazuje to cytat: „Ktoś, kto z dumą niesie torbę z napisem »No Rules«, jest wrogiem cywilizacji – nawet jeśli sam nie zdaje sobie z tego sprawy – i naprawdę nie wiadomo, czego się po nim (lub po niej) spodziewać”. Tak toporne oceny i mocno zarysowane kontury podręcznika są wyjątkowo niespójne ze współczesnym nastrojem i będą działać wyjątkowo odstręczająco. To zresztą całkiem intrygująca metoda pedagogiczna: obrażać tych, których chce się kształcić.
czytaj także
W zdobyciu sympatii uczniów i uczennic nie pomoże też to, o czym już wspomniałem: Roszkowskiemu wydaje się, że posługuje się „wspólnym językiem” z pokoleniem, które obecnie chodzi do szkoły. Z każdą kolejną próbą zaimponowania znajomością kultury („gwoli sprawiedliwości warto dodać, że oprócz prymitywnych i wulgarnych nurtów punkowych rozkwit przeżywał rock symfoniczny, dużo jednak ambitniejszy”), Roszkowski pokazuje, jak bardzo nie ma pojęcia, czym interesują się dzisiejsi nastolatkowie i nastolatki. Nie ma tutaj żadnych współczesnych odniesień kulturowych.
Wyobrażam sobie, że lektura tego podręcznika jest dla szesnastolatka czy szesnastolatki jak przydługa wizyta u nudnego wujka, który chwali się swoją kolekcją płyt winylowych. Co więcej, Roszkowski chyba zupełnie serio myśli, że obecni uczniowie i uczennice kształtowani są bezpośrednio przez rewolucję seksualną, tak jakby nie dzieliło ich od niej kilka pokoleń. Ten podręcznik jest dobrym przykładem tego, jak głęboki jest ideowy problem polskiej prawicy. W 2022 roku zajmuje się rewolucją seksualną – i to nie wykorzystując którąś z oferowanych przez naukę rekonstrukcji, ale marudząc pod nosem, że kiedyś (czyli co najmniej pół wieku temu!) to, panie, były czasy, a nie to, co teraz.
Odrodzić przeszłość, której nie było. Paranoiczna nostalgia Trumpa i Putina
czytaj także
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby prawica miała wyraźny program historyczny i społeczny. Bez problemu potrafię wyobrazić sobie konserwatywną krytykę rewolucji seksualnej czy współczesnego społeczeństwa, która byłaby dobrym punktem wyjścia zarówno do konfrontacji, jak i poszukiwania sojuszy. Ale jeżeli tym programem jest: żołnierze wyklęci są fantastyczni, a rewolucja seksualna paskudna, to trudno nie przejść obok tego obojętnie. I zapewne tak zrobi zdecydowana większość uczniów i uczennic na lekcjach historii i teraźniejszości.
Zacząłem – trochę jak Wojciech Roszkowski – cytatem z Boba Dylana, więc skończę w ten sam sposób. W pewnym momencie piosenki Ballad of a Thin Man pan Jones pyta z przerażeniem: „Boże, czy ja tu jestem całkiem sam?”. I tak właśnie jest z prawicą. Z wytworzonymi przez siebie lękami mierzy się całkiem sama.
**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.