Kto tu jest radykałem? Kto jest przestępcą? Ci, którzy usiłują zapobiec katastrofie ludzkości i całej planety, czy ci, którzy robią wszystko, by tej katastrofy nie dało się uniknąć?
Co jeszcze musi się wydarzyć? Jak daleko musimy się posunąć, aby ostrzec innych o skali kryzysu, w którym się znaleźliśmy? Tylko jedna odpowiedź jest oczywista: dalej niż do tej pory.
Coraz szybciej zbliżamy się do punktów krytycznych dla planety – progów, po przekroczeniu których załamią się systemy życia na Ziemi. Konsekwencje tego procesu są niewyobrażalne. Żadne, nawet największe tragedie, z powodu których cierpiała dotąd ludzkość, nie są w stanie choćby zbliżyć się do skali, z jaką mierzymy się obecnie.
Co rusz spotykam się ze stwierdzeniem, że „radykalne” metody aktywistów klimatycznych sprawią, że ludzie „przestaną ich słuchać”. Czy da się jednak jeszcze mniej słuchać ostrzeżeń naukowców, aktywistów i poważanych komitetów? Zwracać jeszcze mniej uwagi na wyważony sprzeciw „kulturalnych” demonstrantów wobec niszczenia jedynej nadającej się do życia planety? Coś musi przecież wyrwać nas z tego otępienia.
czytaj także
Reakcja mediów i rządu na akcję oblania zupą Słoneczników van Gogha w londyńskiej National Gallery przez dwie aktywistki z ruchu Just Stop Oil mówi sama za siebie. Zalanie szkła chroniącego obraz zupą pomidorową (samemu obrazowi, zgodnie z zamysłem protestujących, nic się nie stało) wydaje się przerażać niektórych bardziej niż planetarna katastrofa, której próbują zapobiec wspomniane aktywistki.
Na łamach The Mail ministra spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii Suella Braverman stwierdziła: „Istnieje powszechna zgoda co do tego, że musimy chronić środowisko, niemniej demokracje podejmują decyzje w sposób cywilizowany”. Ach tak? Jakie więc są demokratyczne środki zaskarżenia decyzji rządu o przyznaniu ponad 100 nowych licencji na wydobycie ropy i gazu w Morzu Północnym? Kto dał ministrowi ds. energii Jacobowi Rees-Moggowi demokratyczny mandat na łamanie prawnych zobowiązań rządu w ramach ustawy klimatycznej, gdy zlecił urzędnikom wydobycie „ostatniego centymetra sześciennego gazu”?
Jak rozśmieszyć nafciarza? Łatwizna. Powiedz mu, że walczysz o klimat
czytaj także
Kto głosował za strefami inwestycyjnymi, które ustanowiła była szefowa rządu Liz Truss, a które łamią przepisy planowania przestrzennego i dewastują objęte ochroną krajobrazy? Albo za jakimikolwiek istotnymi zarządzeniami, które chciała nam narzucić, po objęciu swojej funkcji głosami 81 tys. członków Partii Konserwatywnej, stanowiących zaledwie 0,12% ludności Wielkiej Brytanii? Za pomocą jakich środków przekuwa się ową „powszechną zgodę” co do potrzeby ochrony środowiska w czyny? Co jest „cywilizowanego” w przedkładaniu zysków spółek paliwowych nad przetrwanie życia na Ziemi?
W 2018 roku rząd Theresy May poparł wzniesienie na Parliament Square pomnika brytyjskiej sufrażystki Millicent Fawcett trzymającej płachtę z napisem „Odwaga wzywa do odwagi wszędzie”. Sto lat to już bezpieczna odległość, z której można pochwalić radykalne działania. Od tego czasu konserwatyści zdążyli wprowadzić brutalne, represyjne przepisy, aby stłumić głos odwagi. Poprzez ustawy dotyczące policji, kryminalizacji, kar i sądownictwa, które pospiesznie przepchnęła przez parlament była ministra spraw wewnętrznych Priti Patel, oraz projekt ustawy o porządku publicznym, któremu przewodziła Suella (Cruella) Braverman, rząd zachowawczo uznaje za niezgodne z prawem wszystkie skuteczne metody protestu w Anglii i Walii, pozostawiając nam jedynie autoryzowane pochody, odbywające się niemal w całkowitej ciszy, oraz listy do parlamentarzystów, które są w równej mierze ignorowane przez media, co ustawodawców.
Projekt ustawy o porządku publicznym jest rodzajem prawodawstwa, którego można spodziewać się po Rosji, Iranie czy Egipcie. Projekt definiuje nielegalny protest jako działania powodujące „poważne zakłócenia dla dwóch lub więcej osób lub dla organizacji”. A ponieważ ustawa o policji zmieniła definicję „poważnego zakłócenia” tak, aby uwzględnić hałas, w praktyce oznacza to każdy sensowny protest.
Za przykucie lub przyklejenie się do innego demonstranta, barierki lub dowolnego innego obiektu grozi 51 tygodni pozbawienia wolności – a więc dwukrotność maksymalnego wyroku za napaść. Za siedzenie na jezdni lub blokowanie maszyn szczelinujących, rurociągów i pozostałej infrastruktury naftowej i gazowej, lotnisk lub pras drukarskich (Rupert Murdoch lubi to!) można dostać rok. Za wykopanie tunelu w ramach protestu grożą trzy lata.
Jeszcze bardziej złowrogo brzmią „środki zapobiegawcze przeciwko poważnym zakłóceniom”. Każdy, kto wziął udział w proteście w Anglii lub Walii w ostatnich pięciu latach, niezależnie od tego, czy osoba ta została skazana za przestępstwo, może otrzymać dwuletni zakaz uczestniczenia w dalszych protestach. Jak więźniowie na zwolnieniu warunkowym, osoby te mogą być zobowiązane zgłaszać się do „wyznaczonej osoby w wyznaczonym miejscu o […] wyznaczonych godzinach w wyznaczone dni”, „pozostać w wyznaczonym miejscu w wyznaczonych przedziałach czasowych” i nosić elektroniczny identyfikator. Nie będą mogły zadawać się „z określonymi osobami”, wchodzić „do wyznaczonych obszarów” ani używać internetu, aby nawoływać innych do protestów. Za złamanie tych przepisów grozi do 51 tygodni więzienia. To tyle, jeśli chodzi o „cywilizowane” i „demokratyczne” sposoby.
Kto tu jest radykałem? Kto jest przestępcą? Ci, którzy usiłują zapobiec katastrofie całej planety, czy ci, którzy ściągają nam tę katastrofę na głowy?
Przeciw apokaliptycznej retoryce: straszenie zagładą nie uratuje świata
czytaj także
Zawsze gdy odwiedzam National Gallery, zastanawiam się, ile miejsc przedstawionych na bezcennych pejzażach zostało zniszczonych przez rozwój cywilizacyjny lub rolnictwo. Tego typu zniszczenia, które brytyjski rząd zamierza przyspieszyć, nawet w parkach narodowych, usprawiedliwia się zazwyczaj „ceną postępu”. Jednak gdyby ktoś chciał spalić lub pociąć same obrazy, byłby to odrażający akt wandalizmu. Jak wyjaśnić te podwójne standardy? Dlaczego życie ma mniejszą wartość niż jego przedstawienie na obrazie?
Czasami napięcie między jednym a drugim jest bardzo wyraźne. John Constable malował idylliczny, wiejski spokój w czasach ogromnych konfliktów i zniszczeń, gdy społeczności i krajobrazy rozdzierał proceder ogradzania się właścicieli ziemskich. Constable lamentował nie nad stratą „niezmiennych” miejsc, które malował, ale nad ludową reakcją na tę kradzież. Ubolewał nad zamieszkami i paleniem stogów siana, przez co nie było „nocy bez pożaru gdzieś bardzo blisko albo w oddali”. W późniejszych latach odpowiedzią Constable’a na zniszczenia było malowanie pejzaży zapamiętanych, czyli unicestwionych. Tak samo jak były już rząd Liz Truss, Constable wychwalał dawną świetność, jednocześnie atakując działania, takie jak ustawy o reformie prawa wyborczego z 1832 roku, które miały na celu poprawić życie w czasie teraźniejszym.
Nie mam zamiaru odmawiać sztuce wartości ani konieczności jej ochrony. Przeciwnie: chcę, aby te same środki ochrony objęły planetę Ziemię, bez której nie ma żadnej sztuki, kultury ani życia. I chociaż kulturalne kołtuństwo budzi odrazę, ekologicznego kołtuństwa broni się za pomocą opresyjnych przepisów.
czytaj także
Oblewanie zupą i podobne bulwersujące, acz nieszkodliwe akcje, wywołują tak wielkie wzburzenie częściowo dlatego, że zmuszają nas nie do tego, aby przestać, lecz aby zacząć słuchać. Dlaczego, ciśnie się na usta pytanie, młodzi ludzie ryzykują w ten sposób utratę wolności i widoków na przyszłość? Odpowiedź jest prosta i nieunikniona: dlatego że ich wolności i przyszłości zagraża o wiele poważniejsze niebezpieczeństwo, a oni próbują go uniknąć.
**
George Monbiot jest dziennikarzem i działaczem ekologicznym. Publikuje w „Guardianie”. W przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się jego książka Regenesis. Feeding the world without devouring the planet.
Artykuł ukazał się na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.