Unia Europejska

Katargate pokazuje, że wbrew propagandzie PiS w Europie działa państwo prawa

Państwo prawa nie polega na tym, że nie ma w nim nigdy żadnych zachowań korupcyjnych, ale na tym, że nawet gdy się pojawią na najwyższym szczeblu, to wkraczają odpowiednie służby i winni ponoszą konsekwencje. Tym różni się Belgia i inne zachodnie państwa prawa np. od Węgier, gdzie premier stworzył korupcyjny ustrój nazywany przez badaczy „państwem mafijnym”. Lub od Polski PiS.

Wiadomości z Parlamentu Europejskiego nieczęsto przebijają się do opinii publicznej. W Polsce najczęściej wtedy, gdy Parlament debatuje o sytuacji w naszym kraju, a posłowie i media PiS mogą głośno wyrazić oburzenie na „ataki na Polskę” dokonywane przez nierozumiejących sytuacji w naszej ojczyźnie eurokratów oraz współpracującą z nimi opozycję. W ostatnich tygodniach, choć nie brakowało innych ważnych wydarzeń, wiadomości z PE przebiły się jednak na czołówki europejskich gazet i portali. Niestety z zupełnie innych powodów, niż chcieliby tego europosłowie.

W sprawie KPO PiS na własne życzenie zaplątał się w węzeł gordyjski

Powodem zainteresowania była bowiem afera korupcyjna z udziałem osób powiązanych z europarlamentem, w tym Evy Kaili – jednej z jego wiceprzewodniczących, greckiej deputowanej, związanej do niedawna z frakcją Socjalistów i Demokratów. Polityczka przebywa w tej chwili w areszcie, jej i trzem innym osobom związanym z PE postawiono zarzuty korupcji, prania brudnych pieniędzy i działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Konkretnie chodzi o przyjmowanie „opłat” za lobbowanie na rzecz Kataru w Brukseli i Strasburgu.

Eurosceptycy mają używanie. Europejskie elity obawiają się, że afera może zaciążyć na wizerunku całej Unii Europejskiej – niechętne głębszej integracji siły polityczne z pewnością wykorzystają ją w kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego wiosną 2024 roku. W Polsce politycy i media obozu władzy powtarzają: „jak Parlament Europejski śmiał w ogóle pouczać Polskę na temat rządów prawa, to Unia ma problem z praworządnością, a nie Polska pod rządami PiS”.

Eurosceptycy nie mają racji. Bo choć afery nie należy lekceważyć, a Unia Europejska powinna z niej wyciągnąć wnioski, to jednocześnie pokazuje ona, że w Europie mechanizmy państwa prawa zadziałały.

Kto kogo korumpował i w jakim celu

Centrum afery, jak można wnioskować z doniesień prasowych, jest działająca w Brukseli organizacja pozarządowa Fight Impunity, oficjalnie zajmująca się międzynarodową walką o prawa człowieka. Na jej czele stoi Pier Antonio Panzeri, centrolewicowy włoski deputowany PE w latach 2004–2019. W jego domu w Brukseli belgijskie służby znalazły 600 tys. euro w gotówce, we Włoszech aresztowane zostały żona i córka byłego eurodeputowanego, Belgia domaga się ich ekstradycji.

W europarlamencie asystentem i najbliższym współpracownikiem Panzeriego był Francesco Giorgi, dziś pracujący jako doradca europarlamentu ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Jest on obecnie życiowym partnerem Kaili, para mieszka razem i wspólnie wychowuje córkę. W ich mieszkaniu znaleziono 150 tys. euro w gotówce. Kaili tłumaczy, że to pieniądze jej partnera, że ona nic o nich nie wiedziała, i zaprzecza, by była zaangażowana w jakąkolwiek korupcyjną działalność.

Aresztowano jeszcze jednego byłego pracownika Fight Impunity, obecnie zatrudnionego jako asystent parlamentarny belgijskiej europosłanki z frakcji S&D Marie Areny. Zatrzymany też został szef Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych (ITUC) Luca Visentini, który otrzymał od Fight Impunity około 50 tys. euro dotacji, głównie na swoją kampanię na szefa Konfederacji. Zaprzecza on, by pieniądze miały cokolwiek związanego z lobbowaniem na rzecz Kataru.

Przełomowe porozumienie w Brukseli

czytaj także

Panzeri jeszcze jako europoseł był częścią delegacji europarlamentu ds. relacji z krajami Afryki Północnej, znany był ze szczególnie serdecznych relacji, jakie nawiązał z władzami Maroka. To państwo także ma się pojawiać w aferze obok Kataru – Panzeri i jego wspólnicy mieli lobbować na rzecz obu.

Co właściwie Katar albo Maroko mogłyby chcieć kupić od europejskich deputowanych? PE nie jest przecież w systemie politycznym UE kluczową instytucją, gdzie zapadałyby strategiczne decyzje. Parlament zajmuje się jednak stanowieniem prawa europejskiego i może mieć wpływ na jego istotne szczegóły. Jest też wielkim międzynarodowym forum, znaczącym dla wielu państw z wizerunkowych powodów.

Wydaje się, że w wypadku Kataru chodziło przede wszystkim właśnie o kwestie wizerunkowe. Kaili była znana w PE i grupie S&D jako „rzeczniczka” monarchii znad Zatoki. Broniła Katar przed głosami krytykującymi go za naruszenia praw człowieka, warunki pracy przy budowie infrastruktury na mundial czy korupcję. Zachwalała zmiany, jakie dokonały się w monarchii przed mistrzostwami świata.

Gdy w listopadzie w PE dyskutowano nad rezolucją potępiającą naruszenie praw człowieka w Katarze, o jej złagodzenie miał lobbować partner Kaili, Giorgi. Chodziło przede wszystkim o to, by z rezolucji zniknął fragment oskarżający Katar o to, że „kupił” sobie prawa do organizacji mistrzostw dzięki korupcji. Oskarżenie faktycznie zniknęło z rezolucji. Po przejęciu władzy w ITUC przez Isentiniego organizacja ta złagodziła swoje krytyczne stanowisko w sprawie naruszeń praw pracowniczych przy okazji przygotowań do piłkarskich mistrzostw świata.

Katar stara się także o liberalizację ruchu wizowego z Unią dla swoich obywateli. Również w tej sprawie Kaili wypowiadała się publicznie po myśli arabskiej monarchii. Maroku z kolei ma przede wszystkim zależeć na kwestiach związanych z dostępem do europejskiego rynku.

Śmierć w Katarze. „Jeśli możecie, pomóżcie nam”

Państwo prawa zadziałało

Wszystko to nie wygląda dobrze dla europarlamentu. Nawet jeśli Katar ostatecznie nie dostał za swoje pieniądze nic więcej niż kilka mów broniących go na forum PE, to i tak jest to skandal. Nie można tolerować tego, że surowcowa autokracja kupuje sobie europosłów tak, jak ambasadorzy sąsiednich mocarstw kupowali sobie posłów zrywających sejmy w Rzeczpospolitej w czasach saskich.

Jednocześnie wydarzenia z ostatnich tygodni pokazują, że państwo prawa w Belgii zadziałało. Podejrzani są w areszcie, nie uchroniły ich znajomości i najwyższe stanowiska. Kaili straciła funkcję w PE, została też wykluczona ze swojej parlamentarnej frakcji. Państwo prawa nie polega na tym, że nie ma w nim nigdy żadnych zachowań korupcyjnych – bo te mogą się zdarzyć wszędzie – ale na tym, że nawet gdy się pojawią na najwyższym szczeblu, to wkraczają odpowiednie służby i winni ponoszą konsekwencje.

Tym różni się Belgia i inne zachodnie państwa prawa od Węgier, gdzie premier stworzył korupcyjny ustrój nazywany przez badaczy „państwem mafijnym”, a interesów fideszowskiej oligarchii pilnuje podporządkowana politykom prokuratura. Czy też od Polski PiS, gdzie rząd może bezkarnie wyrzucić w błoto 70 milionów złotych na wybory, które się nie odbyły, i dla każdego jest oczywiste, że mimo zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez NIK ziobrowska prokuratura nic z tym nie zrobi. Podobnie jak z wieloma innymi aferami z udziałem notabli rządzącej partii, o których donoszą media. W Polsce sytuacja, gdy prokuratura aresztuje kogoś stojącego w układzie władzy PiS podobnie wysoko jak Kaili w PE, i to jeszcze zanim media jako pierwsze ujawnią aferę, jest zwyczajnie nie do wyobrażenia. Co jest kolejnym przykładem na to, jak fatalnie jest w Polsce z praworządnością.

W Belgii wyciągnięcie afery na światło dzienne zawdzięczamy nie ziobrowskiemu modelowi prokuratury podporządkowanej politykom, ale działalności niezależnego sędziego śledczego Michela Claise. Jest on znany z głośnych spraw, dotyczących główne korupcji i przestępstw finansowych. Wcześniej udało się mu m.in. zmusić bank HSBC do zapłaty rekordowej kary w wysokości blisko 300 milionów euro za unikanie podatków i pranie brudnych pieniędzy. Światem piłkarskim w Belgii wstrząsnęło jego śledztwo pokazujące, jak zorganizowana przestępczość używała klubów piłkarskich do prania brudnych pieniędzy.

Kłopotliwy katarski partner

Claise znany jest tego, że nie boi się wejść w konfrontację z potężnymi i wpływowymi, nie cofa się pod naciskami. Z pewnością przyda się mu to w sprawie Katargate. Afera wybucha bowiem w szczególnie trudnym i delikatnym momencie z punktu widzenia relacji między Europą i Katarem. Bogata w gaz monarchia znad Zatoki stała się bowiem szczególnie znacząca dla państw europejskich w ostatnich miesiącach, gdy niesprowokowana napaść Rosji na Ukrainę wymusiła szukanie innych źródeł gazu niż państwo Putina.

Europa 2035: Ziobro spogląda w palantir i widzi zagładę

W tym roku import skroplonego gazu ziemnego z Kataru stanowił 5 proc. ogólnego importu gazu do UE, ale znaczenie tego źródła dostaw będzie rosnąć. Niemcy podpisały właśnie 15-letnią umowę z Katarem na dostawę dwóch milionów ton gazu rocznie od 2026 roku.

Tymczasem w związku z aferą Unia czasowo odebrała dostęp Katarczykom do PE i zawiesiła pracę nad nowymi przepisami dotyczącymi wiz dla poddanych katarskiej monarchii. Ta w specjalnym oświadczeniu zarzuciła UE „dyskryminacyjne działania oparte na błędnych informacjach”. W tym samym oświadczeniu pojawia się też ostrzeżenie, że działania PE mogą „negatywnie wpłynąć na toczące się dyskusje na temat światowego ubóstwa i bezpieczeństwa energetycznego”. Innymi słowy, Katar sugeruje, że może zawsze przykręcić kurki.

Można spodziewać się, że państwa, którym szczególnie zależy na gazie z Kataru, będą naciskać na Belgów, by śledztwo i sprawa sądowa jak najmniej obciążyły tę arabską autokrację. Cała nadzieja w tym, że reputacja Claise’a jest zasłużona i podobne naciski na niewiele się zdadzą.

Jakie wnioski?

Z całej afery można wyciągnąć kilka wniosków. Po pierwsze, jest ona kolejnym dowodem na to, że surowcowe autokracje nie są dobrymi partnerami. Ich pieniądze korumpują zachodnie demokracje, podmywają standardy rządów prawa, kuszą zachodnich polityków, by zapomnieli o podstawowych europejskich wartościach. Dziś pewnie nie da się uciec od importu gazu z Kataru, ale długoterminowo demokracje muszą zacząć myśleć, jak budować strategiczne relacje gospodarcze w gronie państw podzielających ich wartości.

Po drugie, widać, że wewnętrzne regulacje dotyczące lobbingu w PE są, mówiąc najbardziej oględnie, dalece niewystarczające. Fight Impunity, choć nie zarejestrowało się nawet w rejestrze europejskich lobbystów, było w stanie docierać do europarlamentu, zwłaszcza do Komisji Praw Człowieka. Aktywiści od dawna też wskazują, że sygnaliści pragnący ujawnić nieprawidłowości wewnątrz europejskiej instytucji nie mają odpowiedniej ochrony prawnej. PE musi teraz pokazać, że poważnie potraktował sprawę Kaili, i przeprowadzić reformy zwiększające transparentność procesów, jakie zachodzą w jego środku.

Prawda o IV Rzeszy, której nie dowiesz się od Wujka Samo Zło

Wreszcie ostatnia kwestia: Bruksela jest dziś stolicą nie tylko niewielkiej Belgii, ale także instytucji zarządzających wspólnym rynkiem europejskim, który generuje około jednej szóstej światowego PKB. Czyni to z Brukseli cel działań lobbystów, nie zawsze legalnie działających grup interesów, służb państw często nieprzychylnych Europie. Już wcześniej pojawiały się informacje o tym, jak wpływ na to, co dzieje się w PE, próbują uzyskać takie państwa jak Rosja czy Azerbejdżan, ale też Gruzja.

Służby niewielkiej Belgii nie zawsze są w stanie sobie poradzić ze skalą związanych z tym wszystkich wyzwań – o czym mówił też sędzia Claise. Unia musi zastanowić się prędzej czy później, jakiej odpowiedzi udzielić na to wyzwanie.

To są realne wnioski z Katargate, nad którymi warto pomyśleć – w przeciwieństwie do przekazów polskiej prawicy „to Unia ma problem z praworządnością, a nie my!”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij