Świat

Europejscy faszyści Putina

Kremlowska siatka wpływów w Europie działa trochę jak korporacja sprzedająca kosmetyki. „Widziałem nawet całkiem rozbudowane wnioski o dofinansowanie, które składały różne europejskie skrajnie prawicowe organizacje do rosyjskich służb czy instytucji”. Z ukraińskim politologiem i pisarzem Antonem Szechowcowem rozmawia Przemysław Witkowski.

Przemysław Witkowski: Twoja książka Russia and the Western Far Right: Tango Noir (2017) była przełomem w badaniach relacji między zachodnią skrajną prawicą a Rosją. Jaki był impuls do jej napisania?

Anton Szechowcow: Około 2013 roku Marlène Laruelle, dyrektorka Instytutu Studiów Europejskich, Rosyjskich i Eurazji na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona zaproponowała mi napisanie tekstu o związkach rosyjskiego neofaszysty Aleksandra Dugina z zachodnią skrajną prawicą. To był mój pierwszy artykuł naukowy na temat relacji między rosyjskimi podmiotami a europejską skrajną prawicą.

Dodatkowo w 2014 roku miało miejsce wydarzenie, które skupiło uwagę świata na tych związkach – Euromajdan. Wielu przedstawicieli zachodniej skrajnej prawicy zaczęło zajmować w mediach bardzo prorosyjskie stanowiska. I to byli często ci sami ludzie, których wcześniej badałem! Po Euromajdanie zostałem zaproszony przez wiedeński Instytut Nauk Humanistycznych do napisania o tym zjawisku, ale ostatecznie napisałem Tango Noir.

Czy zaskoczyła cię wielkość tej siatki współpracy?

Tak, zdecydowanie. Szczególnie to, że bardzo przypominało mi to bardzo dawne odsłony tych związków – te z okresu międzywojennego i zimnej wojny.

Traumazone, czyli ekonomia polityczna nihilizmu – krótki kurs

Brzmi to dość zaskakująco. Dobrze znane są związki ZSRR i zachodniej skrajnej lewicy, ale skrajna prawica…

Nie do końca. Było kilka takich momentów zbliżenia. W latach 20. i 30. czy później w 50. Weźmy pakt Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku. Tajne protokoły tej umowy w praktyce dzieliły Europę na komunistyczną i nazistowską strefę wpływów. I zaraz po jego zawarciu doszło do ataku obu stron na Polskę.

Ale zazwyczaj określa się to jako taktyczny sojusz wrogich sobie totalitaryzmów, a nie jakąś większą ideologiczną zbieżnością interesów…

Narodowi bolszewicy. Fot. Wikimedia Commons

Tak, ale był też w tym zbliżeniu aspekt ideologiczny. Jego podstawą była niechęć do demokracji liberalnej, Zachodu i kapitalizmu. Jednocześnie w latach 30. w niemieckim nacjonalizmie, obok NSDAP, istniał także nurt narodowo-bolszewicki. Oni oczywiście byli równie rasistowscy i antysemiccy jak naziści, ale dla odmiany widzieli w ZSRR nie wroga, tylko sojusznika w walce ze starą kapitalistyczną Europą. Ostatecznie zostali zniszczeni przez NSDAP, ale sam koncept pozostał.

Wspominałeś o okresie powojennym…

Po klęsce nazizmu w 1945 roku wydawało się, że ten ruch już nigdy się nie odrodzi. Jednak w latach 50. w RFN znów pojawiły się takie grupki czy nawet partie. W okresie dyskusji o wstąpieniu do NATO wielu z nacjonalistów było temu przeciw, bojąc się, że takie członkostwo dwóch państw niemieckich w różnych blokach polityczno-wojskowych utrwali na zawsze podział ich kraju na dwie części, co uważali za katastrofę.

Oczywiście takie antynatowskie stanowisko było na rękę ZSRR i służby tego kraju starały się wspierać takie głosy, także finansowo. Dodatkowo obecność nazistów miała dyskredytować RFN. Temu służyła też tzw. operacja graffiti, kiedy pod koniec 1959 roku z inspiracji służb radzieckich rozpoczęła się fala kilkuset dewastacji, malowania swastyk na synagogach, grobach i podobnych aktów, których dokonywali neonaziści z Niemieckiej Partii Rzeszy. Także w latach 80. można mówić o takiej współpracy. Nawet sam Putin, kiedy rezydował w Dreźnie jako agent KGB, nadzorował i opłacał neonazistowskie grupki.

Co takiego stało się na przełomie lat 80. i 90., że te luźne kontakty rozrosły się do powstania tak szerokiej prorosyjskiej siatki?

To są w zasadzie dwie równoległe historie. Jedna wynikała z ewolucji europejskiej skrajnej prawicy. Druga to rozwój sytuacji wewnętrznej w Rosji.

W latach 80. skrajna prawica nauczyła się, jak można zarabiać pieniądze na współpracy z autorytarnymi reżimami. Zaczęło się od współpracy z libijskim dyktatorem Mu’ammarem al-Kaddafim. Brytyjczycy z Frontu Narodowego dystrybuowali nawet w Anglii jego Zieloną Książeczkę.

Szczególnie aktywny na tym polu był późniejszy lider neofaszystowskiej Forza Nuova Roberto Fiore. Powstawały takie kurioza jak nazi-maoizm w wykonaniu Claudio Muttiego, w duchu antyradzieckim, ale i antyamerykańskim, czy sojusze skrajnej prawicy z ajatollahem Chomeinim albo Saddamem Hussainem.

Stąd też w tych kręgach wzięło się zainteresowanie Rosją w latach 90. Szczególnie że wówczas nie było pewności, czy kraj ten będzie kiedykolwiek demokracją. Rosyjska Duma była zdominowana przez narodowych bolszewików, czyli komunistów, którzy byli raczej mieszaniną antykapitalistów i nacjonalistów niż klasyczną lewicą. To wtedy pojawiły się też postacie takie jak Aleksander Dugin, który zaczął budować mosty między rosyjską a zachodnią skrajną prawicą. U niego nie chodziło o pieniądze, ale o realizację jego w dużej mierze neofaszystowskiej wizji Rosji.

Długi koniec Imperium. Azja Centralna żegna się z Rosją?

czytaj także

Długi koniec Imperium. Azja Centralna żegna się z Rosją?

Krzysztof M. Zalewski, Jerzy Olędzki

Kto w zachodniej Europie był najbardziej otwarty na te rosyjskie kontakty?

Pierwsze kontakty Dugin nawiązał z hiszpańskimi neonazistami z CEDADE. Kolejni byli neofaszyści z francuskiej nowej prawicy, pod wodzą Alaina de Benoista. Dzięki nim poznał takich ludzi jak Włoch Claudio Mutti czy Belgowie Robert Steuckers i Jean-François Thiriart.

To oni byli pierwszymi łącznikami i gośćmi w Rosji lat 90. Tak więc przede wszystkim byli to neonaziści, neofaszyści, narodowi bolszewicy czy narodowi komuniści.

Jak te rosyjsko-zachodnie kontakty, przede wszystkim jednak marginalnych ekstremistów, zmieniły się w relacje z bardziej pierwszoligowymi politykami?

Oprócz Dugina byli też inni, bardzo zainteresowani kontaktami z zachodnią skrajną prawicą.

Taką postacią był zmarły tego roku Władimir Żyrinowski, przywódca trzeciej siły w Dumie, czyli Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. To zupełnie myląca nazwa, bo ugrupowanie to jest nacjonalistyczną partią skrajnej prawicy. Jego zachodnim kontaktem był przede wszystkim Francuz Jean-Marie Le Pen.

I to Żyrinowski stał się głównym propagatorem konceptu, że Rosja może skorzystać z kontaktów z zachodnią skrajną prawicą, aby mieć większy wpływ na europejską politykę. Jednak w latach 90. władze Federacji nie były tym jeszcze otwarcie zainteresowane. Rozpoczął się jednak stopniowy proces akceptacji takiego pomysłu.

W latach 2005–2007 rosyjskie grupy skrajnej prawicy, które współpracowały przy urządzaniu „wyborów” w uznawanych tylko przez Rosję kraikach, jak Naddniestrze, Abchazja czy Południowa Osetia, zaczęły szukać na zachodzie „obserwatorów” takich wyborów, którzy przymknęliby oko na typowe dla tych samozwańczych republik oszustwa wyborcze i potwierdziliby ich legalność. To w tym okresie z Rosją zaczął współpracować np. Mateusz Piskorski.

Czyli kluczowe dla przeniesienia tych kontaktów na wyższy poziom były te „obserwacje” wyborcze?

Tak. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z prawdziwym sprawdzaniem demokratycznego charakteru wyborów. To były działania typowe dla nieliberalnych reżimów, chcących ukryć fałszerstwa przy urnie wyborczej. Żadne zachodnie organizacje nie brałyby udziału w takich obserwacjach, bo uznają one wybory na terenach okupowanych za nielegalne.

Dlatego w Rosji zaczęły powstawać swego rodzaju „startupy”, próbujące zapewnić władzom Rosji zachodnich obserwatorów, których obecność pozwoliłaby zalegitymizować takie wybory. Te organizacje tworzyli przede wszystkim ludzie z rosyjskiej skrajnej prawicy. I ich kooperanci na Zachodzie wywodzili się także przede wszystkim z tych kręgów. Stąd tak duża obecność skrajnej prawicy w tych „obserwacjach”.

W efekcie doszło do połączenia interesów Rosji z tego typu ludźmi, bo było to po prostu dla Federacji bardzo opłacalne. I tak, po zaproszeniu na wybory pojawiały się kolejne opcje – zaproszenia na konferencje, dyskusje, wizyty studyjne. W ten sposób ci ludzie byli rekrutowani do kolejnych prorosyjskich działań w Europie.

Jak jeszcze przyciągano ich na prorosyjskie pozycje?

Kolejnym wabikiem były rosyjskie media. Od 2008 roku Kreml zaczął przekształcać Russia Today z instrumentu soft power w narzędzie wojny informacyjnej. Dominującym przekazem stało się tam, że może i Rosja nie jest super, ale Zachód jest zły, gnije, kończy się i rozpada.

I do takich mediów Kreml potrzebował zachodnich komentatorów, ekspertów, którzy wsparliby te opinie. Znalazł ich przede wszystkim na skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, pośród izolacjonistów, eurosceptyków i teoriospiskowców. I to był kolejny krok mainstreamizacji tych niszowych środowisk.

Wiel AfD w Kolonii. Fot. strassenstriche.net/flickr.com

Jak udało się Kremlowi przekonać do działania w jednym mechanizmie ludzi z tak różnych środowisk jak komunizujące Die Linke i katoliccy faszyści z Forza Nouva?

Ja nie postrzegam ich jako ideologicznie bardzo sprzecznych. Dla mnie to nie dwa bieguny politycznego spektrum, ale zgodne z zasadą „podkowy”: podmioty umieszczone bliżej siebie niż liberalnego głównego nurtu, z którym walczą.

Dodatkowo ci ludzie często przecież nie występują wcale fizycznie razem. Nigdy nie widziałem ultrakatolika Roberto Fiore na jednej scenie z jakimiś, dajmy na to, komunistami. Mniej skrajni aktorzy polityczni jednak nie mają takich oporów, szczególnie jeśli chodzi o wspólne działania w ramach antyglobalizmu, antyamerykanizmu czy działań na rzecz krajów rozwijających się, w duchu, że przecież one też walczą z neoliberalnym Zachodem o swoją wolność i rozwój.

W wielu przypadkach także pieniądze pozwalają jakoś przełknąć te polityczne różnice z „kolegami” z jednego prorosyjskiego obozu. Innych miło łechce ich ego i daje szansę na autopromocję obecność w rosyjskich mediach. Kolejni zyskują na sieciowaniu się z podobnymi do nich ludźmi z innych krajów, co może przekładać się na wspólne, już pozapolityczne biznesy.

Z czasem powstała z tego całkiem spora prorosyjska siatka. Jakie są jej najważniejsze węzły?

Do niedawna najważniejszymi węzłami tej siatki były: francuski Front Narodowy, Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ), włoska Liga, belgijski Interes Flamandzki, Alternatywa dla Niemiec i węgierski Jobbik.

Od kilku lat sytuacja uległa jednak zasadniczej zmianie. Jobbik i FPÖ zupełnie zmieniły swoje podejście do Rosji. W tej ostatniej partii prorosyjskie skrzydło zostało w praktyce zniszczone wskutek skandalu związanego z nagraniami z Ibizy z 2019 roku, na których lider FPÖ, ówczesny wicekanclerz Austrii Heinz-Christian Strache miał oferować udającej rosyjską agentkę dziennikarce pomoc w uzyskaniu państwowych kontraktów w zamian za wsparcie jego partii przez tabloid, w który kobieta miała zainwestować.

Upadek poster boya europejskiej prawicy

Dziś kluczowe dla Rosji jest francuskie Zgromadzenia Narodowe Marine Le Pen. Tu mamy wyraźny dowód w postaci rosyjskiej pożyczki w 2014 roku dla tej partii w wysokości 9,2 mln euro, która w praktyce została temu ugrupowaniu błyskawicznie umorzona.

„Skrajna prawica z ludzką twarzą”. Le Pen coraz bliżej prezydentury

Drugą taką siłą jest Alternatywa dla Niemiec. W jej szeregach działa kilkudziesięciu pierwszoplanowych prorosyjskich polityków. Włoska Liga jest w kwestii rosyjskiej dość podzielona. Dotyczy to też i innych partii, bo od inwazji Rosji na Ukrainę sympatia zachodnich społeczeństw dla Ukraińców sprawiła, że te populistyczne ugrupowania nie mogły już być tak prorosyjskie jak dawniej. No i oczywiście zostaje węgierski Fidesz.

Co takiego dobrego widzą te partie, poza oczywiście pieniędzmi, jakie otrzymują, w Rosji i jej systemie?

Łączy ich antyamerykanizm, antyliberalizm, sympatia dla tak zwanych „tradycyjnych wartości”, religii, antyglobalizm. To jest ich wspólna platforma. W Rosji widzą awangardę walki o obronę tradycjonalizmu. Tak samo Rosja chce reklamować się krajom globalnego Południa. Jako główna siła w kontrze do konsumpcjonizmu, ateizmu, homoseksualizmu, transpłciowości i amerykańskiej hegemonii.

Mateusz Piskorski. Fot. Réseau Voltaire/Wikimedia Commons

A jaką rolę w tej prorosyjskiej siatce odgrywa Polska?

Rosjanie zdają się postrzegać Polskę jako beznadziejny przypadek. Z racji historii i położenia bardzo trudno budować w tym państwie prorosyjski obóz. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma w Polsce rosyjskich agentów wpływu, lobbystów czy interesów ekonomicznych.

W Polsce Kreml jest najbardziej zainteresowany wzmacnianiem niechęci wobec Ukrainy i Ukraińców. Dużo wiemy o mechanizmach takiego działania z przecieków ze skrzynki mailowej białoruskiego lobbysty Aleksandra Usowskiego, gdzie można było znaleźć bezpośrednie związki takich grup jak narodowo-bolszewicka Falanga czy Obóz Wielkiej Polski z centrum decyzyjnym w Moskwie.

Najważniejszym nazwiskiem jest tu jednak niewątpliwie Mateusz Piskorski, który rozpoczął swoje „podróże” do Rosji już w latach 90. Jego zainteresowanie Rosją wyniknęło najpewniej z jego ówczesnych neopogańskich neofaszystowskich inklinacji. Także z tych środowisk wywodzili się początkowo jego rosyjscy współpracownicy.

Jednak jako osoba bardzo inteligentna, szybko zdystansował się od tych marginalnych ekstremistów i poszukał kontaktów z bardziej głównonurtowymi graczami. Był w tym dużo bystrzejszy i sprawniejszy niż kolejny zatrzymany z zarzutami działania na rzecz Rosji, czyli Janusz Niedzwiecki. Bardzo widoczni w tej prorosyjskiej siatce stali się w ostatnich latach także posłowie Konfederacji Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke.

Służby, mafie i loże vs „szczęść boże”, czyli magiczny świat Grzegorza Brauna

Jak w praktyce budowana jest w Polsce taka prorosyjska siatka?

Trochę podobnie do sieci startupów. Ktoś tworzy grupę i podejmuje różne, w jego mniemaniu korzystne dla Rosji działania, od demonstracji po akcje medialne. W efekcie staje się widoczny. Potem zostaje zaproszony do rosyjskiej ambasady czy jakiegoś rosyjskiego centrum kulturalnego, gdzie sprawdza się, czy nie jest jakimś zupełnie oderwanym od rzeczywistości maniakiem.

Jeśli okazuje się osobą możliwą do kontrolowania, zaczynają się zaproszenia do Kaliningradu, Soczi, Moskwy czy Petersburga i wtedy zaczynają się pojawiać w jego „biznesie” rosyjskie pieniądze. Ten proces dotyczy przede wszystkim polityków.

Jeśli chodzi o aktywistów, to z nimi kontaktują się jednak raczej różnego rodzaju „polityczni przedsiębiorcy”, którzy nie wykonują jakichś bezpośrednich rozkazów rosyjskich władz, ale raczej sprzedają swoje wpływy w politycznych środowiskach kremlowskim służbom.

Brzmisz, jakbyś opisywał działania całkiem profesjonalnej korporacji…

Trochę tak. Widziałem nawet całkiem rozbudowane wnioski o dofinansowanie, które składały różne europejskie skrajnie prawicowe organizacje do rosyjskich służb czy instytucji. Nie bardzo się różniły formalnie od składanych przez normalne organizacje pozarządowe szukające dofinansowania dla swoich projektów.

Marine Le Pen. Fot. Blandine Le Cain/flickr.com, ed. KP

Logika tego procesu jest identyczna. Organizacje wysyłają do Rosji opis projektu, wraz z preliminarzem kosztów. Tam wniosek jest oceniany. Po przyznaniu środków podejmowane są działania. Sukces dokłada się do budowania portfolio takiej organizacji. W efekcie może się ona chwalić, jak bardzo jest skuteczna. Najważniejszy jest odzew mediów. Tak w Rosji mierzą wpływ działania. Bez relacji mediów projekt jest dla Kremla bezwartościowy.

Jak sądzisz, co stanie się z tą prorosyjską siatką w Europie po lutowej inwazji Rosji?

Na twoje pytanie można odpowiedzieć dwojako. W kontekście dawniej prorosyjskich partii, jak już wspominałem, widać pewne zmiany. Francuska skrajna prawica nieco się dystansuje od swoich dawnych stanowisk. Kreml stał się dla niej zbyt toksyczny. Już nie chcą być utożsamiani z Rosją.

Francuski przypadek jest najbardziej spektakularny. Marine Le Pen wspierała przecież Putina aż do samego dnia inwazji. A potem się od niego coraz bardziej dystansowała. Dla Le Pen była to prawdziwie rewolucyjna zmiana. Nie znaczy to oczywiście, że całe Zgromadzenie Narodowe to już antyputiniści, ale widać różnicę.

Dla włoskiej Ligi czy austriackiej FPÖ ich odchodzenie od putinizmu zaczęło się wcześniej.

Terroryści i szpiedzy, czyli płoty lekiem na całe zło

Dlaczego?

Nie zyskiwali za dużo na tym sojuszu. Pozostawali formalnie w kooperacji z putinowską partią Jedna Rosja, ale był to bardziej gest symboliczny.

Inne ugrupowania, takie jak Alternatywa dla Niemiec czy holenderskie Forum na rzecz Demokracji pozostały w dużym stopniu prorosyjskie. Zmienił się jednak w pewnym stopniu punkt widzenia elektoratów skrajnie prawicowych partii. I tu widzimy ogromny spadek poparcia dla Rosji. I dla wielu polityków tej części sceny politycznej może być to istotna kwestia. Raczej będą starać się pozostawać neutralni lub sceptyczni wobec pozycji Rosji, z powodu takiego, a nie innego nastawienia elektoratu ich ugrupowań. Jako populiści po prostu muszą wziąć to pod uwagę.

A pośród tych małych grupek ekstremistów widzisz jakąś zmianę?

Nie, niespecjalnie. Jednak one są politycznie nieistotne. Realnie nie walczą o władzę. To często grupy czysto subkulturowe. One nie liczą się dużej polityce i może w sumie to dobrze.

***
Anton Szechowcow
(ur. 1978) – ukraiński politolog. Jest redaktorem serii książek Explorations of the Far Right w wydawnictwie ibidem-Verlag. Zasiada w radzie naukowej pisma „Fascism: Journal of Comparative Fascist Studies”. Jego najważniejszą książką jest wydana przez wydawnictwo Routledge Russia and the Western Far Right: Tango Noir (2017), w której omawia związki między zachodnią skrajną prawicą a Kremlem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Witkowski
Przemysław Witkowski
Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych
Przemysław Witkowski – poeta, dziennikarz i publicysta; dwukrotny stypendysta Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu; absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim; doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce; opublikował „Lekkie czasy ciężkich chorób” (2009); „Preparaty” (2010); „Taniec i akwizycja” (2017), jego wiersze tłumaczono na angielski, czeski, francuski, serbski, słowacki, węgierski i ukraiński.
Zamknij