Samorządowa porażka Erdoğana. Turcja idzie ku demokratyzacji? [rozmowa]

Gdyby AKP Erdoğana nie kontrolowała większości mediów, sądownictwa i kluczowych instytucji państwowych, pewnie zapłaciłaby za swoje błędy znacznie wyższą cenę przy urnach – mówi Adam Balcer, dyrektor programowy Kolegium Europy Wschodniej.
Recep Tayyip Erdoğan. Fot. Nea Demokratia/flickr.com

Turcja jest państwem silnie scentralizowanym i samorządy nie mają zbyt dużej władzy. Natomiast ważny był polityczny wymiar tych wyborów – bo to był plebiscyt, który AKP Erdoğana przegrała przy frekwencji, która, choć jak na Turcję nie była imponująca, to obiektywnie ciągle pozostawała wysoka – mówi Adam Balcer, dyrektor programowy Kolegium Europy Wschodniej.

Jakub Majmurek: Jak wielka jest skala porażki AKP – Partii Sprawiedliwości i Rozwoju prezydenta Erdoğana, w tureckich wyborach lokalnych z 31 marca? 

Adam Balcer: To na pewno porażka, ale nie nazwałbym jej klęską. W 2015 roku AKP zdobyła prawie 50 proc. głosów w wyborach powszechnych. W tym roku, patrząc na wyniki wyborów do rad prowincji, 32 proc. Spadek jest więc bardzo wyraźny. To najsłabszy wynik AKP w jej historii. W 2002 roku, gdy partia po raz pierwszy doszła do władzy, zdobyła, 34 proc. głosów – wtedy było to zupełnie inne ugrupowanie, od tego czasu zmieniło się zdecydowanie na gorsze.

Węgry i Turcja: gra na wielu fortepianach kończy się źle

W marcu tego roku AKP po raz pierwszy przegrała jako partia. Główna siła opozycji, centrolewicowa Partia Republikańsko-Ludowa (CHP), uzyskała lepszy wynik. Niemniej formacja Erdoğana zdobyła prawie jedną trzecią głosów. W dodatku w 70 proc. prowincji startowała wspólnie z małą, skrajnie prawicową Partią Narodowego Działania (MHP), która wspiera w parlamencie rząd prezydenta. Bez nich AKP by nie rządziła. Wspólnie z MHP AKP ma blisko 40 proc. poparcia. A to już sporo, bo pewnie będą razem startowali w następnych wyborach parlamentarnych. Podsumowując: AKP otrzymała bardzo mocny cios, na pewno się po nim zachwiała, ale nie leży jeszcze na deskach.

Jak głęboko opozycja „wgryzła się” w tereny kontrolowane wcześniej przez AKP?

Partia Sprawiedliwości i Rozwoju straciła np. czwarte miasto w kraju, Bursę, gdzie razem z przedmieściami mieszka ok. 3 mln osób, wcześniej postrzegane jako konserwatywne i tradycyjne. Straciła też kilka średnich miast – od 300 do 700 tysięcy mieszkańców – które wcześniej przedstawiała jako „prawdziwą Turcję”.

W Turcji mamy podobny podział jak w Polsce? Obszary poza dużymi miastami głosują na prawicowo-populistyczną AKP, a miasta na opozycję?

W Turcji wygląda to trochę inaczej. Na południowym wschodzie kraju tradycyjnie dobre wyniki uzyskiwały partie kurdyjskie. CHP miała największe poparcie na wybrzeżu śródziemnomorskim i egejskim, w takich ośrodkach jak Adana, Antalya, Izmir, Mersin. W 2019 roku zdobyła stolicę, Ankarę i Stambuł – a więc miasto, które z przedmieściami liczy 15 milionów mieszkańców, więcej niż niejedno państwo UE.

W tym roku AKP straciła kilka bliskich wybrzeża prowincji w zachodniej części kraju, gdzie wcześniej była mocna, takie prowincje czy miasta średniej wielkości, jak Denizili czy Manisa, skąd pochodzi obecny lider CHP Özgür Özel. Z drugiej strony, w takim mieście jak Şanlıurfa na południowym wschodzie kraju AKP przegrała ze skrajnie prawicową islamistyczno-nacjonalistyczną Partią Nowego Dobrobytu (YRP).

Skąd ona się wzięła na tureckiej scenie politycznej? 

Jej lider Fatih Erbakan to syn byłego premiera, obalonego w wyniku miękkiego zamachu stanu Necmettina Erbakana. Erbakan senior w dużej mierze wychował politycznie Erdoğana. Ten, budując swoją pozycję jako lidera prawicy, zmarginalizował jednak swojego dawnego mentora.

Turcja stała się ważna dla Zachodu. Co to znaczy dla Kurdów i wojny w Syrii?

YRP w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych startowała wspólnie z AKP i popierała Erdoğana jako kandydata na prezydenta. W ciągu roku Fatih Erbakan, polityk znany ze swoich nieprzewidywalnych zachowań, zmienił front, zerwał koalicję, przeszedł do opozycji i zaczął atakować prezydenta z prawej flanki.

Erdoğan jest poniekąd sam sobie winny, on też grał przecież islamistyczną kartą. Ostatnio przy okazji konfliktu w Gazie – choć na początku biernie przyglądał się sytuacji, to z czasem radykalnie podkręcił retorykę. Nic dziwnego, że pojawił się ktoś, kto gotów był sięgnąć po jeszcze ostrzejszy język, atakując Erdoğana jako „zbyt miękkiego”. Swoje dla wzrostu poparcia skrajnej prawicy zrobiła też pandemia, która wzmocniła w Turcji popularność teorii spiskowych, zwłaszcza wśród radykalnych środowisk prawicowych.

Nowa Partia Dobrobytu może w poważny sposób zaszkodzić AKP w dłuższej perspektywie? 

Dziś Partia Erdoğana z pewnością ma z nią problem. W wielu ważnych dla AKP prowincjach w centrum i na wschodzie, gdzie leżą miasta, partia będzie potrzebować YRP jako koalicjanta. Dodajmy, że wspomniana skrajnie nacjonalistyczna MHP w niektórych prowincjach startowała sama, konkurując z AKP, i właśnie tam często radziła sobie lepiej. Nie wiadomo więc, czy nie będzie próbowała budować innych sojuszy niż z formacją Erdoğana na tych terenach.

O co chodzi z Górskim Karabachem? [wyjaśniamy]

AKP ma więc poczucie politycznego oblężenia. Z jednej strony wzrost siły centrolewicowej CHP, z drugiej kłopoty na prawej flance. Do tego, jak zwykle, nie udało się wiele ugrać w regionach licznie zamieszkanych przez Kurdów. Więc gdyby takie wyniki powtórzyły się w wyborach parlamentarnych, to AKP miałaby problem. Prawdopodobnie straciłaby władzę albo aby ją utrzymać, musiałaby szukać porozumienia z radykalnymi islamistami i skrajną prawicą, co osłabia ją w centrum i otwiera pole CHP i mniejszym partiom opozycji.

Co było przyczyną takich słabych wyników AKP? Czemu opozycji udało się teraz, a nie udało się w zeszłym roku, gdy poszła do wyborów zjednoczona przeciw Erdoğanowi?

Nie do końca zjednoczona. Skrajna lewica i partie kurdyjskie poszły osobno w jednym bloku. Mieliśmy też sojusz dwóch małych partii nacjonalistycznych, którego kandydat zdobył 5 proc. głosów.

Dziś dobre wyniki CHP wynikać mogą z tego, że wyborcy uznali, że trzeba było postawić na najsilniejszą partię opozycji. Za taką interpretacją przemawia też słaby wynik Dobrej Partii – która po wyborach w zeszłym roku zerwała sojusz z CHP. Partii Republikańsko-Ludowej pomogła również wymiana lidera w listopadzie. Nowy przywódca, Özgür Özel, jest bardziej dynamiczny od swojego poprzednika, Kemala Kılıçdaroğlu. Pochodzi z „tradycyjnej” tureckiej, sunnickiej prowincji i jest młodszy od Erdoğana o 20 lat. CHP ma w tej chwili kilku mocnych liderów, obok Özela trzeba tu jeszcze wymienić burmistrzów Stambułu i Ankary: Ekrema İmamoğlu i Mansura Yavaşa.

Warto też zwrócić uwagę na wyjątkowo niską jak na Turcję frekwencję, 78 proc. Wiem, że w Polsce „niska frekwencja 78 proc.” brzmi absurdalnie, ale w Turcji jest zupełnie inna kultura uczestnictwa w wyborach. Frekwencja z 31 marca była najniższa od 2004 roku. Jak można przypuszczać, jakaś część wcześniejszych wyborców AKP, mniej zaangażowanych w dzielącą kraj polaryzację polityczną, została w domach.

Dlaczego?

Co może zniechęcić do głosowania na partię, którą wcześniej popierał, mniej zaangażowanego politycznie wyborcę? Przede wszystkim gospodarka. W zeszłym roku inflacja spadała i do wyborów w maju udało się ją zbić do 40 proc. – znów, wiem, że w Polsce zdanie „udało się zbić inflację do 40 proc.” brzmi absurdalnie, ale taka była skala tureckiego problemu z drożyzną. Ludzie liczyli, że po wygranych wyborach AKP jakoś ustabilizuje sytuację gospodarczą, zahamuje wzrost cen. Zbyt długo jednak odkładano reformy i dziś inflacja wynosi w Turcji 67 proc. i wszystko wskazuje, że będzie jeszcze rosnąć.

Gdyby AKP nie kontrolowała większości mediów, sądownictwa i kluczowych instytucji państwowych, które wcześniej nie były tak upolitycznione, pewnie zapłaciłaby za to wszystko znacznie wysoką cenę przy urnach. Ta kontrola utrzymuje ją na ringu. Na korzyść AKP działa to, że do następnych wyborów parlamentarnych i prezydenckich są jeszcze cztery lata. To daje jej czas na wyciągnięcie wniosków, przegrupowanie się i przygotowanie do starcia z opozycją.

A czy AKP nie zapłaciła po prostu ceny za wodzowską strukturę? Za brak silnych lokalnych liderów?

To też. To zawsze była partia wodzowska, ale kiedyś oprócz Erdoğana było tam kilku zawodników wagi ciężkiej. Dziś mamy wodza otoczonego chórem klakierów. Wódz jest w dodatku zużyty jako polityk. Rządzi tak naprawdę od 2003 roku, ma ponad 70 lat. Dla Turków, którzy są młodszym społeczeństwem niż Polacy – średnia wieku wynosi 32 lata – Erdoğan staje się politykiem coraz bardziej anachronicznym, „dziadkowatym”, zwłaszcza na tle jego głównych rywali, mających po 40–50 lat.

Pieniążek: Armenia i Górski Karabach chciały toczyć XX-wieczną wojnę, a Azerbejdżan przyszedł z XXI-wieczną

Samorządy mają istotną władzę w Turcji? Klęska AKP zmienia coś znacząco w rachunku władzy w kraju czy niespecjalnie?

Turcja jest państwem silnie scentralizowanym i samorządy nie mają zbyt dużej władzy. Na pewno znacząco mniejszą niż w Polsce, nie wspominając o państwach federalnych.

Natomiast ważny był polityczny wymiar tych wyborów – bo to był plebiscyt, który AKP przegrała przy frekwencji, która, choć jak na Turcję nie była imponująca, to obiektywnie ciągle pozostawała wysoka.

Jak władza zareaguje na tę porażkę?

Władza ma trzy opcje: kija, marchewki i jakiegoś połączenia obu. Może więc np. zacząć ograniczać kompetencje samorządów albo robić problemy z przekazywaniem pieniędzy tym kontrolowanym przez opozycję. Jeśli AKP będzie próbowała „zjeść przystawki” ze skrajnej prawicy, jeśli sama będzie się przesuwała z tego powodu w prawo, to tym bardziej będzie autorytarna wobec opozycji. Taka polityka „idziemy na rympał” i „za nami tylko ściana” może się jednak odbić na poparciu dla AKP wśród wyborców środka, zwłaszcza tych z dotkniętych w ten sposób miast.

Jest więc opcja marchewki: próba wyciągnięcia gałązki oliwnej do opozycji, pogodzenia się z utratą dużych i części średnich miast oraz wypracowanie jakiegoś modelu współpracy z ich opozycyjnymi władzami. Erdoğan zapowiadał coś takiego po ogłoszeniu wyborów. Mówił, że społeczeństwo przemówiło, partia usłyszała jego głos i teraz to przepracuje. Oczywiście w sytuacji daleko posuniętej polaryzacji tureckiego życia politycznego, gdzie bardzo wielu wyborców opozycji ma poczucie krzywdy wobec rządzącej partii, dla wielu grup te zapewnienia były kompletnie niewiarygodne.

Co w Polsce złe, to ze Wschodu [rozmowa]

czytaj także

Co w Polsce złe, to ze Wschodu [rozmowa]

Karolina Cieślik-Jakubiak

Można też łączyć kij i marchewkę. Istotnym czynnikiem jest gospodarka. Władza wie, że musi uspokoić sytuację gospodarczą, a przykręcanie śruby i rozprawa z opozycją to nie jest coś, co ściąga inwestycje i zadowala rynki oraz sprzyja rozwojowi miejscowego biznesu. Kluczowe jest pytanie, na ile Erdoğan jest dziś zdolny do refleksji nad tym, co znaczyła ta żółta kartka od społeczeństwa.

Porażka z 31 marca nie wyzwoli w partii dyskusji o tym, czy Erdoğan jest przyszłościowym przywódcą?

Jakbyśmy prywatnie porozmawiali z wieloma działaczami AKP, zwłaszcza młodszymi, to pewnie usłyszelibyśmy, że mają wątpliwości. W 2028 roku, gdy odbędą się kolejne wybory, Erdoğan będzie miał 74 lata. On sam ma problem z ponownym kandydowaniem. Wybory musiałyby być przedterminowe, ale taka opcja wymaga samorozwiązania parlamentu, a do tego konieczne jest poparcie 60 proc. wszystkich posłów. AKP z satelitami kontroluje nieco ponad połowę miejsc. Możliwe, że Erdoğan będzie próbował nagiąć prawo, np. odbierając mandaty Kurdom, co może wkurzyć wielu Turków. W najgorszym wypadku wystawi turecką wersję Miedwiediewa, a sam będzie kierował kampanią z tylnego siedzenia. To będzie wielkie wyzwanie dla AKP, bo opozycję poprowadzi do boju kilku charyzmatycznych liderów w średnim wieku.

Imperialne rozgrywki i nacjonalistyczne obsesje

W AKP, partii o bardzo hierarchicznej strukturze, działającej na zasadzie klientelistycznej, jest też wiele osób, które w pewnym momencie kariery zaczęły zderzać się ze szklanym sufitem i czują się sfrustrowane. Więc im słabsze będą sondaże, tym silniejsze staną się głosy wyrażające wątpliwości wobec przywództwa Erdoğana. Mimo to wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, by ktokolwiek inny mógł stać na czele AKP w wyborach w 2028 roku.

Wybory mogą otworzyć drogę do odwrotu Turcji z autorytarnej ścieżki?

Po wymierzonym w Erdoğana nieudanym zamachu stanu z 2016 roku sytuacja w Turcji radykalnie się pogorszyła. Freedom House w swojej klasyfikacji relegował ją nawet do grupy państw niewolnych. W ostatnich latach mamy jednak do czynienia z pewną odwilżą, co też widać w międzynarodowych rankingach. Można więc żywić pewną nadzieję, że Turcja ponownie stanie się krajem częściowo wolnym. Być może ostatnie wybory pokazały, że jest jednak reżimem hybrydowym, łączącym demokratyczne i autorytarne elementy albo tzw. autorytaryzm wyborczy.

AKP może przegrać następne wybory?

Może. Długoterminowy trend jest wyraźny: poparcie dla tej partii spada. Bardzo mało prawdopodobne jest, by dziś AKP była w stanie zdobyć, jak 10 lat temu, blisko połowę głosów. Jest to związane z przemianami społecznymi i demograficznymi. Gdyby wybory odbywały się tylko wśród ludzi do 35. roku życia, porażka AKP byłaby znacząco większa.

AKP ma jednak swój żelazny, tożsamościowy elektorat, który jej nie porzuci, jeśli nie dojdzie do jakichś nadzwyczajnych skandali. Partia w następnych wyborach nie poniesie zupełnej porażki, ale jej poparcie może spaść do 25–30 proc. Jeśli Erdoğan stanie się symbolem tej porażki, to AKP może czekać bardzo głęboka zmiana.

Erdoğan nie będzie odczuwał pokusy, by poradzić sobie z opozycją, idąc dalej w autorytaryzm?

Nie można wykluczyć, że w desperacji sięgnie po podobne środki. Ale sama AKP wie, do jakiego kryzysu może doprowadzić taka polityka w silnie spolaryzowanym kraju, gdzie wielu ludzi ma legalnie lub nie do końca legalnie broń.

Gebert: Za obronę wolności zapłacą Kurdowie

czytaj także

To nie przypadek, ale złożone uwarunkowania społeczne, etniczne, kulturowe itd. sprawiły, że Turcja nie zmieniła się w zamknięty autorytaryzm. W Polsce często porównuje się Turcję z Rosją, a Erdoğana z Putinem. To są nietrafione porównania. Zobaczmy, jak wyglądały ostatnie wybory prezydenckie w Rosji: przecież tam już nawet nie starano się utrzymywać pozorów, że jest jakaś realna demokratyczna minikonkurencja, nie dopuszczono żadnego kandydata, który byłby jakkolwiek realnie opozycyjny wobec Putina. To zupełnie inna sytuacja niż w Turcji.

Czy porażka w wyborach lokalnych jakoś „utemperuje” bardzo asertywną politykę międzynarodową Erdoğana?

Turcję znów porównuje się pod tym względem do Rosji. To prawda, że – podobnie jak Rosja – jest to kraj asertywny, czasem zdolny do interwencji zbrojnych w innych państwach albo wsparcia sojuszników toczących wojnę, jak ostatnio Azerbejdżan. Ale Turcja tyleż potrafi się z kimś pokłócić, co potem pogodzić i z jastrzębia zmienić się w gołąbka. Nie przypadkiem nie znajdziemy w ostatnich dekadach przykładu tureckiej pełnoskalowej inwazji na sąsiada.

Politykę międzynarodową Erdoğana bardziej niż wynik wyborów lokalnych będzie ograniczać sytuacja gospodarcza, konieczność opanowania inflacji i kursu liry.

Natomiast Turcja niewątpliwie jest mocarstwem regionalnym, które rozwija swój przemysł obronny, współpracując z zagranicznymi partnerami. A mocarstwa regionalne grają ostrzej. Jeśli Erdoğana zastąpi inna ekipa, to bardziej demokratyczna, która pewnie będzie prowadziła międzynarodową grę w subtelniejszy sposób, ale nie zrezygnuje z przekonania, że Turcja jest byłym imperium, dziś mocarstwem regionalnym i jej polityka zagraniczna musi to odzwierciedlać.

**

Adam Balcer – dyrektor programowy Kolegium Europy Wschodniej. Prowadzi podcast Babel. Rzeczpospolita Multi-Kulti w radiu Tok FM. Autor licznych artykułów, raportów i książek poświęconych m.in. tematyce islamu w Europie. Jego raport Na Wschodzie bez zmian? Orientalizacja we współczesnej Polsce został opublikowany przez Kolegium Europy Wschodniej przy wsparciu warszawskiego biura Heinrich Boll Stiftung.

**

Finansowane przez Unię Europejską. Poglądy i opinie wyrażone są poglądami autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Dyrekcji Generalnej ds. Sieci Komunikacyjnych, Treści i Technologii. Ani Unia Europejska, ani organ przyznający finansowanie nie ponoszą za nie odpowiedzialności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij