Świat

Turcja stała się ważna dla Zachodu. Co to znaczy dla Kurdów i wojny w Syrii?

Przy okazji targów o przyjęcie Finlandii i Szwecji do NATO Turcja zadbała o to, by stać się ważna dla Sojuszu. Czy na tyle, żeby Zachód nie sprzeciwiał się tureckiej ekspansji w północnej Syrii? Jakub Katulski w rozmowie z Karolem Wasilewskim.

Choć Turcja faktycznie kontroluje dziś północną Syrię, nie nazywa tego okupacją. Tureckie władze traktują to jako „dziejową misję”, która ma polegać na tym, żeby ratować Syryjczyków przed opresją i dostarczać usługi publiczne osobom, które musiały najpierw uciekać przed reżimem Baszara al-Asada, a później – jak głosi turecka propaganda – odzyskały spokój dzięki interwencji Turków.

Gebert: Za obronę wolności zapłacą Kurdowie

czytaj także

Czy w rzeczywistości mówimy o okupacji i tureckim imperializmie? Był taki głośny pomysł, pod którym rzekomo podpisywał się Turgut Özal, bardzo ważna w tureckiej polityce postać. Miał on podobno ideę stworzenia turecko-kurdyjskiego superpaństwa. Wiązało się to z kolejnymi teoriami mówiącymi, że tak naprawdę marzeniem Ankary jest okupacja północnej Syrii i Iraku aż do obszaru Mosulu, ze względu na bogactwo złóż ropy na tych terenach.

Granicą turecko-syryjska w mieście Nusaybin. Fot. William John Gauthier/flickr.com

Turcy w północnej Syrii rzeczywiście dostarczają usługi publiczne, a turecka lira wypierała lokalne waluty, coraz częściej ze względu na powszechną edukację lokalni Syryjczycy posługują się językiem tureckim. Ze strony polityków takich jak minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu padają deklaracje, że Turcja nie powinna ograniczać się wyłącznie do własnych granic.

Rozmawiamy z drem Karolem Wasilewskim, jednym z głównych ekspertów od tureckiej polityki.

Gdyby ta okupacja miała być rzeczywiście zjawiskiem trwałym, a Turcja zdecydowałaby się także na interwencję w północnym Iraku, co stałoby się z Kurdami zamieszkującymi te tereny?

Orientacyjna mapa terytorium etnicznych Kurdów. Fot. Wikimedia Commons

Karol Wasilewski: Terytorium, które obecnie kontroluje Turcja, bywa argumentem w negocjacjach, jeśli chodzi o rozwiązanie konfliktu syryjskiego. Jeśli rozmawiamy o scenariuszu stałej okupacji, to mówimy w dalszym ciągu o political fiction, bo oznaczałoby to przecież zmianę granic. A to musiałoby znaczyć nie tylko rozpad Syrii, ale też Iraku. Turcja szalenie boi się tego typu destabilizacji.

Ale jeśli już w ten scenariusz wejdziemy, to wciąż jesteśmy daleko od zjednoczenia turecko-kurdyjskiego, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę to, co działo się po 2015 roku, czyli bardzo intensywną walkę Turcji z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK). Turcja marzy o tym, żeby być mocarstwem globalnym. Ale aby osiągnąć ten status, musiałaby rozwiązać swój problem kurdyjski – i to raczej nie w sposób militarny.

Zapowiadana przez Erdoğana potrzeba utworzenia 30-kilometrowej przygranicznej strefy buforowej zakłada też „pokonanie terrorystów”, kimkolwiek by oni nie byli, choć domyślam się, że chodzi Turkom właśnie o PKK i Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG).

Tureccy politycy i wojskowi mają obawę – niektórzy nazywają ją wręcz obsesją – że jakiekolwiek ruchy niepodległościowe i autonomiczne w Syrii przedostaną się na teren południowo-wschodniej Turcji i będą stanowiły dla niej zagrożenie terytorialne. Stąd pomysł na strefę buforową, która odsunęłaby YPG od granicy.

Czy takie zagrożenie jest realne? Na pewno w głowach tureckich decydentów realizujących tę politykę. Są o tym tak głęboko przekonani, że inne obrazy zwyczajnie uciekają im z głowy. Jeśli chodzi o wątek polityki wewnętrznej, to nie bez powodu pojawiają się zapowiedzi, że Turcja wkrótce rozpocznie operację. Recep Tayyip i Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) mają gigantyczne problemy, jeśli chodzi o sondaże przed wyborami, które odbędą się najdalej w czerwcu przyszłego roku. Jednym ze sposobów na odwrócenie uwagi społeczeństwa od tego, co stanowi ich główny problem w tym momencie, czyli gospodarki, jest właśnie uderzanie w tony, które mają pokazywać, że Turcy powinni się bać. Że zagrożenie terrorystyczne nie minęło, że jest jeszcze wiele zagrożeń w obszarze bezpieczeństwa.

Syryjskie Siły Demokratyczne SDF, koalicja wspieranych przez Stany Zjednoczone głównie kurdyjskich i arabskich milicji kontrolujących przede wszystkim położony w północno-wschodniej Syrii region Rożawy, zapowiedziały, że jeśli operacja się rozpocznie, to zwrócą się o wsparcie do syryjskiego reżimu. Już teraz słychać, że Baszar al-Asad i Rosjanie wzmacniają pozycje w miejscowościach, które miałyby być celem tureckiej operacji. Czy dla Erdoğana jest akceptowalny scenariusz, w którym SDF i Asad wejdą w sojusz?

Mamy nawet doniesienia o powołaniu wspólnego centrum dowodzenia, w skład którego mieliby wchodzić przedstawiciele Rosji, Syrii, Iranu i właśnie Kurdów z SDF. Czyli te słowa zostały poparte czynami. Czy dla Turcji byłoby to korzystne? Musimy to podzielić na dwa aspekty.

Kto dziś wierzy w siłę NATO? Pozytywny niedosyt po madryckim szczycie

Dla Ankary na pewno niekorzystne jest to, że w sprawę angażuje się Rosja. Turcy liczyli, że dostaną od Moskwy zielone światło, choćby dlatego, że Putin będzie się obawiał, że w przeciwnym wypadku Turcy zemszczą się na innych obszarach. Oczywiście chodzi tu o wsparcie Ukrainy i zacieśnienie stosunków z USA i państwami NATO.

Natomiast trzeba spojrzeć też na drugi aspekt. Dałoby to Ankarze argument skierowany przede wszystkim do Amerykanów: „od początku mówiliśmy, że Kurdowie nie są dobrym sojusznikiem, bo współpracują z Asadem”. Turcja zyskałaby taki argument i nie mam wątpliwości, że by nim grała.

Dlaczego świat nie wspiera Kurdów w walce przeciwko Turkom?

Bez wątpienia ważnym argumentem jest obecność Turcji w NATO i uznanie PKK za organizację terrorystyczną przez członków Sojuszu. Czyli to, że Turcja jest sojusznikiem militarnym państw zachodnich, jest kluczowe.

Wojsko kurdyjskie. Fot. Kurdishstruggle/flickr.com

Czy Turków, jeśli rozpoczęliby operację wojskową, mogą spotkać jakieś konsekwencje? Sekretarz stanu USA Antony Blinken podczas wspólnej konferencji z Jensem Stoltenberiem, sekretarzem generalnym NATO, zaznaczył, że taka ofensywa zaburzyłaby regionalną stabilność. Ale czy Waszyngton jest gotów na realne działania przeciwko Turcji?

USA rzeczywiście wypowiadają się przeciwko tej operacji i te obawy o regionalną stabilność nie wydają mi się przesadzone. Przyzwyczailiśmy się do myślenia o syryjskim konflikcie jako o czymś wygaszonym, w zasadzie rozwiązanym. A tej wojnie daleko do wygaszenia, tli się ona nadal, a w dodatku tego typu konflikty w momentach globalnych przetasowań mają tendencję do odżywania. Nie dziwi mnie więc zaniepokojenie administracji USA.

Natomiast Turcy bardzo inteligentnie mówią o swojej operacji, podając przede wszystkim nazwy obszarów, których zajęcie byłoby problematyczne dla Asada i dla Iranu. Dla Rosji również, ale argumentem Turcji jest to, że ceną za to byłaby większa przychylność Ankary, jeżeli chodzi o wojnę w Ukrainie.

Panorama kurdyjskiego miasta Doğubayazit w południowo-wschodniej Turcji. Fot. Pavel Dobrovsky/flickr.com

Czy Ankara poniosłaby konsekwencje? Wydaje mi się, że przy okazji madryckiego szczytu NATO Turcja zadbała o to, by zaznaczyć swój potencjał destrukcyjny i destabilizujący dla Sojuszu na tyle, żeby sojusznicy Turcji nie sprzeciwiali się jej działaniom w północnej Syrii. Może usłyszymy głosy potępienia, ale realne koszty ze strony Zachodu byłyby dla Turcji niskie.

A możemy określić jakoś główne na ten moment cele SDF? Czy to nadal jest walka z Państwem Islamskim, którą zasłynęli w trakcie wojny domowej, czy głównym celem dzisiaj jest właśnie zwalczanie tureckich operacji?

Mam wrażenie, że podstawowym celem strategicznym jest utrzymanie statusu, który SDF wywalczyły dzięki skutecznej walce z Państwem Islamskim. Drugim wymiarem jest zapobieżenie temu, co stara się robić Turcja, która te zasługi próbuje wymazać z pamięci zbiorowej i polityki, m.in. przez argumentowanie o związkach SDF z PKK.

Reszta to cele podpierające, jak na przykład pokazanie, że ich administracja jest skuteczniejsza niż ta w innych obszarach Syrii, że jest to coś, co ma budować ich legitymację. Jest też kwestia podtrzymania zainteresowania USA.

Ulice kurdyjskiego miasta Diyarbakir w Turcji. Fot. Adam Reeder/flickr.com

Na początku roku podczas amerykańskiej operacji w Idlib, kontrolowanym przez islamistyczny Hajat Tahrir al-Szam, zginął Abu Ibrahim al-Kurajszi, czyli ówczesny przywódca Państwa Islamskiego. Pojawiły się wówczas oskarżenia, że skoro przywódca grupy ukrywał się tak blisko tureckiej granicy, to Ankara musiała o nim wiedzieć, a nawet celowo przymykać oko na jego obecność i aktywność. Czy to możliwe, czy wynika to jedynie z niedopatrzenia lub niekompetencji tureckich służb?

To kolejny przypadek, kiedy w ostatnich latach istotna dla Państwa Islamskiego postać znaleziona została niedaleko tureckich granic. Tych wydarzeń, które dają nam asumpt do podkreślenia, że za dużo dżihadystów ukrywa się pod okiem Turcji, jest zbyt wiele. Turcja sama w ten sposób daje potężne narzędzie do spekulacji, z czego to się bierze.

Erdoğan mówił o uchodźcach, że to bracia. Teraz mu płacimy, by ich nie wypuścił

Zastanawiania się, czy to jest celowa polityka Ankary, czy kwestia tego, że Turcja ma inny priorytet, co sama wielokrotnie potwierdzała, sugerując, że PKK jest większym zagrożeniem dla niej niż Państwo Islamskie.

Jeśli mamy wyciągnąć z tego jakiś pewny wniosek, to raczej taki, że Idlib wcale nie jest pod pełną kontrolą turecką, jak Turcy lubią przedstawiać sytuację i jak mówią też niektórzy analitycy. Że islamistyczny Hajat Tahrir al-Szam nie jest pod kontrolą turecką, tylko prowadzi z Ankarą interesującą grę, która polega na tym, żeby uzyskać tureckie wsparcie, które zapewni utrzymanie tego dżihadystycznego parapaństwa w Idlibie. Natomiast nie jest tak, że Turcja w tej relacji jest stroną, która dyktuje warunki od A do Z. To jest kluczowy wniosek dla nas, bo gdy mówimy o sytuacji w Syrii i że ta wojna wygasa i nie będzie rodzić żadnych problemów, no to spójrzmy na Idlib i na tę relację. To nie jest tak, że mamy nad tym kontrolę.

Syryjska uchodźczyni z rodziną w Gaziantep w Turcji. Fot. Fatma Elzehra Muahaimid/UN Women Europe

Jak więc Turcja reaguje na ostatnie głosowanie Rady Bezpieczeństwa ONZ, w którym Rosja zablokowała przedłużenie korytarza humanitarnego, którym pomoc trafiała przez przejście Bab al-Hawa, właśnie do prowincji Idlib?

Turcja jest żywotnie zainteresowana utrzymaniem tego korytarza humanitarnego, bo boi się, że pogorszenie sytuacji humanitarnej w Syrii poskutkuje napływem kolejnych syryjskich uchodźców do Turcji. Ta nie może sobie pozwolić na ich przyjęcie ze względu na problemy gospodarcze i napięcia społeczne.

Czy uchodźca może jeść banana zbyt prowokacyjnie?

Weto rosyjskie z pewnością zostanie źle odebrane przez Turcję. Byłoby traktowane jako próba wpłynięcia Rosji na politykę Turcji wobec wojny w Ukrainie (przykładowym celem byłoby dalsze przymykanie oka przez Turcję na kradzież i sprzedaż ukraińskiego zboża przez Rosję). Obawiam się jednak, że nie doprowadzi to do realnego zaostrzenia polityki Turcji wobec Rosji.

Czy na wyrost byłoby stwierdzenie, że Turcja przymyka oko na działalność dżihadystów, bo ich walka przeciwko Kurdom jest Ankarze na rękę?

Niedopatrzeń tureckich służb jest na tyle dużo, że trudno nam, zewnętrznym obserwatorom, wysnuć inny wniosek niż taki, że czasem Turcja przymyka oko na wybrane elementy działalności Państwa Islamskiego. Z nieznanych dla nas przyczyn, bo czasem mogą to być kwestie operacyjne, typu obserwacja, która nie przebiegła po myśli tureckich służb.

Obóz dla syryjskich uchodźców w Turcji. Fot. European Parliment/European Union/flickr.com

Czy Turcja będzie chciała normalizować relacje z Syrią?

Jeśli do władzy w Turcji dojdzie opozycja, to z pewnością. Opozycja nie ukrywa, że jej celem będzie normalizacja z reżimem Asada. Natomiast władze Erdoğana ciągle się przed tym opierają. Bardzo trudno będzie Turkom przełknąć tę żabę, bo przecież oni już dawno pogrzebali Asada, a dochodzi do tego zadra osobista. Recep Tayyip nazywał niegdyś Baszara bratem, a ten go zdradził, np. odrzucając, na samym początku konfliktu, tureckie oferty mediacji czy strzelając do cywilów, podczas gdy Turcy łudzili się, że przemówią mu do rozumu. Turecki prezydent jest politykiem pragmatycznym, ale ma też tendencję do niewybaczania takich osobistych zadr.

**
Karol Wasilewski – dyrektor praktyki analitycznej w Bring NEO, ekspert agencji analitycznej NEOŚwiat. Były analityk ds. Turcji i kierownik programu Bliski Wschód i Afryka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij