Świat

Rosja chciałaby należeć do europejskiego klubu wielkich potęg

Rosja od zawsze łaknęła uznania ze strony Zachodu i często czuła się niepewnie. Droga od „Unii Eurazjatyckiej” do „operacji specjalnej” w Ukrainie była wybrukowana rosyjskimi wyobrażeniami o wielkiej potędze i obsesją, że świat, szczególnie Zachód, powinien Rosję uznać za wielką potęgę.

W badaniach nad stosunkami międzynarodowymi (IR) podejście, które wysuwa naprzód kwestię tożsamości narodowej, przed na przykład kwestią interesu narodowego, nazywa się konstruktywizmem społecznym. To podejście można streścić słowami Erika Ringmara: zanim się dowiem, czego chcę, muszę wiedzieć, kim jestem. Postrzeganie „narodowego interesu” zależy na przykład od tego, czy naród chce się widzieć jako imperium, kraik czy po prostu jedno z wielu państw.

Rosjanie od wieków debatowali na temat tego, czy są w Europie, czy poza nią. Iver B. Neumann w latach 90. opublikował książki Russia and the Idea of Europe oraz Uses of the Other, w których dowodzi, że rosyjska tożsamość zawsze była związana z „uinnianiem” Zachodu i przez Zachód. Pisząc o uinnianiu, mamy na myśli przedstawianie jako dziwacznie innego, gorszego lub lepszego, ale zawsze radykalnie różnego.

Korzenie nowego rosyjskiego faszyzmu [rozmowa]

Znany współczesny badacz stosunków międzynarodowych, profesor Wiaczesław Morozow, opracował koncepcję Rosji jako „podporządkowanego imperium”, w tym sensie, że Rosja jest zarówno kolonizatorem, jak i skolonizowanym (podporządkowanym). Nawet jeśli nigdy nie została podbita przez żadną zachodnią potęgę, jej postawa wobec Zachodu to postawa skolonizowanego. Taka postawa cechuje się między innymi mimikrą, czyli pragnieniem skolonizowanego, by stać się takim jak kolonizator.

Ważną rolę odgrywa tu kwestia uznania. Władza uznania lub odmówienia uznania czyjejś tożsamości może być tak samo, a nawet bardziej, istotna jak władza fizyczna. Spostrzeżenia takich badaczy jak Ringmar czy Neumann pokazują, że Rosja od zawsze łaknęła uznania ze strony Zachodu i często czuła się niepewnie. Powodem było położenie na peryferiach Europy Wschodniej i poczucie opóźnienia w technologicznym czy politycznym rozwoju. W XX wieku Rosja spróbowała komunistycznego eksperymentu, którego pomysł narodził się w głowach zachodnich myślicieli takich jak Marks czy Engels, ale eksperyment spalił na panewce, zanim XX wiek dobiegł końca.

Relacje między Rosją a Europą można opisać jako relacje „miłości–nienawiści”. Jest w nich poczucie przybicia z powodu braku uznania, zazdrość, pragnienie i obsesja. Chociaż niekiedy Rosja pozowała na nieeuropejską, kreowała się na niezależną słowiańską albo „eurazjatycką” cywilizację, w istocie niewiele elementów rosyjskiej kultury nie zostało zapożyczonych z Zachodu, a rosyjska postawa pozostała głęboko eurocentryczna. Rosja skolonizowała samą siebie, wybiórczo importując pewne zachodnie modele: od czasów panowania Piotra Wielkiego (1682–1725), poprzez bolszewizm, aż do transformacji lat 90.

Ostolski: Rosję Putina wyhodowało szacowne centrum zachodnioeuropejskiej polityki

Zawsze też pożyczała słowa i idee z Zachodu. I kiedy odpowiadała Europie, używała języka, którego pożyczyła: mógł to być język absolutyzmu (w XVIII i XIX wieku) albo język marksizmu. W czasach Putina władcy Rosji próbowali przywłaszczyć nowy język interwencji humanitarnych i odpowiedzialności za ochronę (ang. responsibility to protect, R2P) albo język europejskiej integracji ekonomicznej, aby promować i uzasadniać swoją politykę.

Unia Eurazjatycka

Mówienie to ważna czynność, a wybór słów jest szczególnie istotny. Dobór słów – formalnych albo nieformalnych, wyszukanych albo prostych, slangowych albo literackich – zależy od roli, jaką próbujemy odgrywać. Nasze słowa wskazują na to, kim chcemy być albo jak chcemy być postrzegani, i w tym sensie mają potwierdzać naszą społeczną rolę i status. W różnych społeczeństwach dobór słów może służyć za wyraźny znak różnicy między grupami społecznymi. Co wolno jednym, niekoniecznie wolno drugim.

Użycie konkretnego języka wskazuje więc na pragnienie należenia do pewnej grupy. Dla Rosji użycie „zachodnich słów” pełniło właśnie tę funkcję.

W 2011 Putin ogłosił stworzenie „Unii Eurazjatyckiej”, która miała stać się jedną z wielu regionalnych wspólnot integracyjnych, obok Unii Europejskiej, Unii Afrykańskiej czy Mercosur w Ameryce Łacińskiej. Rosyjscy politycy i komentatorzy mówili: „planujemy zbudować coś takiego jak Unia Europejska” albo „będziemy podążać ścieżką Europejczyków – ale zrobimy to lepiej, ponieważ nauczyliśmy się na ich błędach”. Przed aneksją Krymu w 2014 roku i pierwszą wojną rosyjsko-ukraińską w Donbasie Moskwa zainwestowała wiele starań w to, żeby Bruksela i inne europejskie stolice zaakceptowały tę narrację i uznały Unię Eurazjatycką za partnera równego Unii Europejskiej.

Oczywiście, pod tą retoryką krył się neoimperialistyczny projekt Putina, który niewiele miał wspólnego z ideą europejskiej integracji, bazującej na niemiecko-francuskim powojennym pojednaniu, stworzeniu wspólnego europejskiego rynku i bezpiecznej wspólnoty. Ale te szczegóły nie były ważne dla Moskwy. Użycie języka „europejskiej integracji” znaczyło po prostu, że Rosja pozostała w stanie głębokiej obsesji i pożąda „europejskości” – rozumianej na rosyjski sposób.

Rosja chciała należeć do europejskiego klubu wielkich potęg. W wyobraźni Kremla o to właśnie chodziło: Europa to zawsze były wielkie potęgi, nigdy średnie i małe kraje i nigdy zasady i instytucje, na których faktycznie zbudowano europejską integrację. Z perspektywy Rosji europejskie zasady i instytucje zawsze były tylko przykrywką dla wielkich układów między wielkimi krajami. UE musiała być „czyimś” projektem: niemieckim, francuskim, może nawet amerykańskim. To nie mógł być „projekt pokojowy” ani gospodarczy „wspólny rynek”, to musiała być czyjaś „strefa wpływów”. I Rosja chciała mieć własną „strefę wpływów”, wzorowaną na rosyjskich wyobrażeniach na temat istoty UE.

Zachód chce nam objaśniać świat. Czego nie wie o Europie Wschodniej?

W tym kontekście nie było ważne, że rosyjska „bliska zagranica” mało przypominała Europę i że wielu ludzi śmiało się, kiedy porównywano „Unię Eurazjatycką” do Unii Europejskiej. Użycie europejskiego języka było po prostu sposobem na zwrócenie się do Europy z prośbą: przyjmijcie mnie do swojego klubu wielkich potęg. A rosyjskie rozumienie tego, czym był ten „klub”, było bardzo specyficzne, z powodu tego, jak Rosja postrzega relacje międzynarodowe w ogóle. Na Kremlu wierzono, że skoro UE jest zachodnią strefą wpływów, to Zachód powinien także uznać rosyjską strefę wpływów w postsowieckim, „eurazjatyckim” świecie. Rosja próbowała rozmawiać z Zachodem w jego własnym języku – czy raczej w tym, co w Rosji rozumiano jako zachodni język.

Nie należy jednak robić błędu i przypisywać Rosji żałosnego nieudacznictwa. W rosyjskim przyswajaniu zachodniego języka jest tyleż autentycznego niezrozumienia, co celowego przekręcania. Rosja dokonuje manipulacyjnego nadużycia europejskiego języka. Ale z rosyjskiego punktu widzenia takie nadużycie nie jest problemem. Właściwie dla Kremla zdolność naginania i łamania zasad, zmieniania definicji kluczowych pojęć i tego, jak są one używane, to „naturalny” przywilej wielkich mocarstw.

Odpowiedzialność za ochronę i rosyjska wojna pięciodniowa z Gruzją

W sierpniu 2008 roku, w czasie tak zwanej wojny pięciodniowej, rosyjskie dowództwo ujmowało sytuację w gruzińskich separatystycznych prowincjach jako przypadek R2P, czyli odpowiedzialności za ochronę, analogiczny do Kosowa 1999.

Chociaż zasada odpowiedzialności za ochronę narodziła się w ramach ONZ, Rosja postrzegała ją jako przede wszystkim zachodnią, jako następczynię doktryny humanitarnego interwencjonizmu, którą Zachód często wykorzystywał wbrew interesom Rosji. R2P zostało uchwalone w czasie, kiedy pozycja Rosji była słaba po rozpadzie Związku Radzieckiego i Rosja postrzegała jej uchwalenie jako zachodnią próbę podminowania swojego mocarstwowego statusu.

Rosja krytykowała to prawo i przypadek Kosowa nie tylko dlatego, że NATO uniknęło wtedy odpowiedzialności za pogwałcenie suwerenności Jugosławii, do którego doszło nielegalnie, bez zgody ONZ – NATO udało się wtedy przedstawić tę interwencję jako umotywowaną normatywnymi zasadami ochrony albańskiej ludności Kosowa.

Rosja poczuła się zmarginalizowana przede wszystkim dlatego, że nikt jej nie uwzględnił przy podejmowaniu decyzji o tej wojnie. Przypadek Kosowa przyczynił się do rozwinięcia nowej doktryny, która wysuwała prawa człowieka i odpowiedzialność za ochronę na plan pierwszy. Myślenie „co dzieje się wewnątrz państwa, to wewnętrzna sprawa” odchodziło w niepamięć. To wszystko mocno niepokoiło Rosję: a jednak w końcu znalazła sposób, by przejąć ten język i wykorzystać go do własnych celów.

Rosja bezsprzecznie była i jest wielką potęgą w kwestii materialnych możliwości, ale jej wielkość nie była uznana. W sierpniu 2008 poszukała więc sposobu, aby zademonstrować swoje prawo do używania dominującego języka na własny sposób, aby opisać sytuację w swoim sąsiedztwie. Przyswojenie tego języka miało oznaczać przynależność Rosji do klubu wielkich potęg.

Rosyjska wojna pięciodniowa była przedstawiana jako operacja „zmuszania Gruzji do przywrócenia pokoju”. Moskwa utrzymywała, że sytuacja w separatystycznych prowincjach Gruzji była czystką etniczną i ludobójstwem, które wymagało interwencji militarnej. Ujmowano ją w terminach obrony rosyjskich sił pokojowych, obywateli i rodaków i szerokiego utrzymania porządku międzynarodowego. Rosja próbowała ukazać wojnę jako odpowiedzialność za ochronę Rosjan, „gdziekolwiek się znajdują”. Rosyjska polityka miała ugruntowanie także w rosyjskiej konstytucji, która pozwalała na jednostronną akcję w wypadku, jeśli to rosyjska ludność będzie uciskana w innym państwie. Grunt pod wielką wojnę w Ukrainie został przygotowany zawczasu.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

W miarę eskalacji konfliktu w Gruzji rosyjscy oficjele czynili znaczące wysiłki, aby ukazać, że Rosja użyła siły zgodnie z zasadą R2P, czyli jako ostatniej deski ratunku, w czystej intencji, zastosowała proporcjonalne środki i miała znaczące perspektywy powodzenia. W dodatku Rosja wskazywała, że jej zaangażowanie w Gruzji jest w pełnej zgodzie z międzynarodowym prawem w przeciwieństwie do zachodniej bezprawnej interwencji w Jugosławii.

Rosjanom nie udało się przedstawić wystarczających dowodów na uzasadnienie interwencji w Gruzji. Raport IIFFMCG, niezależnej międzynarodowej misji badającej konflikt w Gruzji (Independent International Fact-Finding Mission on the Conflict in Georgia), wykazał, że rosyjskie oskarżenia o ludobójstwo i czystki etniczne były przesadzone. Właściwie raport wykazał, że czystki etniczne były dokonywane w Osetii Południowej na ludności gruzińskiej – tak podczas wojny pięciodniowej, jak i po niej.

Wojna w Ukrainie

Aktualna wojna w Ukrainie to kolejny przykład rosyjskiego żądania uznania. Rosyjskie uzasadnienia krążą wokół R2P, praw „supermocarstw” i walki z nazizmem. Rosja utrzymuje, że chroni Rosjan i rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, używając sloganów „Nie porzucamy swoich”. Pojawiają się też głosy wspominające inwazje na Afganistan albo Irak i utrzymujące, że „tak postępują wielkie potęgi”.

Rosja odwołuje się też do mitu walki i wygranej z nazizmem. Dla niej walka z nazizmem była przejawem kulturowego i politycznego oporu wobec Zachodu. Rosyjska propaganda przedstawia nazizm jako zachodni wytwór, a Wschód, szczególnie Rosję, jako siłę, która mu się przeciwstawiła dla dobra ludzkości. Pomija się udział zachodnich państw, takich jak USA czy Wielka Brytania, istnienie frontu zachodniego podczas II wojny światowej i oczywiście początkowe porozumienie między ZSRR a III Rzeszą, czyli pakt Ribbentrop-Mołotow.

Urojona potęga Rosji

A jednak cała ta rosyjska retoryka o II wojnie światowej i Rosji jako pogromczyni hitleryzmu potrzebuje zachodniego uznania. Rosja potrzebuje, aby Zachód uznał jej rolę chwalebnego pobieditiela. Co więcej, rosyjska krytyka tego, co uważa za „reżimy faszystowskie”, opiera się na zachodnich pojęciach człowieczeństwa, wolności i tolerancji. Pojęciach szeroko krytykowanych, a jednak w jakiś sposób zaadaptowanych przez rosyjską propagandę.

Poszukiwanie uznania Zachodu jest cechą wszystkich krajów Europy Wschodniej. Polska i Rosja od zawsze rywalizowały o to, kto jest bardziej zachodni. „Zachodniość” była narzędziem dominacji nad bardziej wschodnimi krajami i narodami: w Azji czy na Środkowym Wschodzie. W końcu ojciec Stasia Tarkowskiego z W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza kolonizuje Egipt i Sudan pod brytyjskim przywództwem.

Większa „zachodniość” mogła też być narzędziem dominacji w stosunkach z innymi krajami Wschodniej Europy. Dlatego Rosja i Polska kłóciły się o to, kto jest bardziej zachodni przez większość epoki nowożytnej. I oczywiście w tej kłótni potrzebowały zachodnich popleczników. Wolter wziął stronę Rosji i uważał carycę Katarzynę za cywilizatorkę dzikich ziem Europy Wschodniej. Rousseau wziął stronę Polski. W okresie rozbiorów polska inteligencja żaliła się w paryskich kręgach, że Polska, jako bardziej cywilizowana, nie powinna znajdować się pod okupacją barbarzyńskiej Rosji.

Szczerze mówiąc, w polsko-rosyjskich sporach nikt nie brał pod uwagę Ukrainy. Domyślnie była ona mniej zachodnia niż każda ze stron. Była przedmiotem sporu o posiadanie. Juliusz Słowacki i inni polscy romantycy tacy jak Antoni Malczewski czy Seweryn Goszczyński mieli „polską Ukrainę”. Mikołaj Gogol opisał „rosyjską Ukrainę”. Niewiele miejsca właściwie zostawało dla „ukraińskiej Ukrainy”.

Po polsku mówiliśmy „w Ukrainie”, albo „na Ukrainie”. Przyimek „na” zwykle jest używany w stosunku do regionów (na Mazurach, na Mazowszu, na Kujawach). Użycie „na” w stosunku do Ukrainy (a także Białorusi, Litwy czy Łotwy) kojarzy się z jej historycznym statusem prowincji Polski. Niedawno Rada Języka Polskiego zachęcała więc, żeby „biorąc pod uwagę szczególną sytuację i szczególne odczucia naszych ukraińskich przyjaciół, którzy wyrażenia »na Ukrainie«, »na Ukrainę« często odbierają jako przejaw traktowania ich państwa jako niesuwerennego”, stosować składnię „w Ukrainie” i „do Ukrainy”.

Według etymologii popularnej wśród ukraińskich lingwistów słowo „Ukraina” pochodzi od słowa krayati (краяти – ciąć, odciąć). W tym sensie oznacza odcięte, czyli oddzielne terytorium. Słowo może też pochodzić od staroruskiego kray, oznaczającego (nasz) kraj. Natomiast rosyjscy lingwiści wywodzą je od słowa okraina (окраина – obrzeża). Tak więc w języku rosyjskim i w rosyjskim językoznawstwie „Ukraina” została językowo włączona w obręb rosyjskiego imperium jako jego peryferium. Nie trzeba już nawet wspominać o rosyjskiej teorii Wielkiej Rusi, Małej Rusi i Białej Rusi, której hołdował nawet autor Archipelagu Gułag, Aleksander Sołżenicyn. Zresztą polska idea „polskich” Kresów, obejmujących w istocie terytoria Litwy, Białorusi i Ukrainy jest bliska teorii okrainy.

Nijakowski: Rosji może chodzić o prymitywną zemstę

W czasie ZSRR Ukraina wciąż nie bardzo liczyła się w rosyjsko-zachodnim konflikcie. Ewa Thompson w swojej książce Trubadurzy imperium zauważyła, że Rosjanie mieli kompleks niższości wobec „zachodnich” krajów satelickich, takich jak Polska czy Węgry, a nawet wobec radzieckich republik Litwy czy Łotwy, ale nigdy wobec Ukrainy.

Na głębokim poziomie społecznej podświadomości wojna rosyjsko-ukraińska była wywołana poczuciem zagrożenia, że teraz Ukraina staje się bardziej zachodnia niż Rosja. To ma oczywiście swój ekonomiczny, polityczny i wojskowy wymiar: Ukraina dąży do dołączenia do zachodnich struktur takich jak Unia Europejska czy NATO. Ale całą sprawę można też przetłumaczyć na prosty język symboli. Oto kolonia na wpół zwesternizowanego imperium staje się bardziej zachodnia niż to imperium. Tym samym imperium traci „prawo”, by nią zarządzać.

Mafie, służby i petrodolary – jak ludzie Putina przejęli Rosję i skorumpowali Zachód

Trzonem konfliktu pozostaje więc żądanie uznania, rywalizacja o to, kto jest bardziej, a kto mniej zachodni. Współczesna Ukraina, taka jak XIX-wieczna, nieistniejąca na mapie Polska, wysyła na Zachód apele, w których wykazuje, że jest do Zachodu podobna, że jest bardziej cywilizowana, że nie powinna być okupowana przez barbarzyńską Rosję.

Nasza obsesja

Rosja może Zachód kochać albo nienawidzić, ale nie może zbudować swojej tożsamości bez niego. Wszyscy w Europie Wschodniej i Środkowej mamy obsesję na punkcie Zachodu. Europa Środkowa to zresztą projekt kilku państw Europy Wschodniej, które chciały oddzielić się od reszty, a przysunąć bardziej do Zachodu. Kolejne desperackie wołanie o uznanie. Można odnieść wrażenie, że w końcu został ono usłyszane.

Dzisiaj Zachód wydaje się w końcu uznawać różnicę między Europą Środkową a Wschodnią, różnicę, którą niektóre kraje tak bardzo starały się wytworzyć. A może i nie uznaje? Może tak jak w XVIII i XIX wieku Polska wraz z innymi krajami samozwańczej Europy Środkowej i Rosja są dla Zachodu po prostu dwoma twarzami jednego niezrozumiałego zjawiska, jakim jest Europa Wschodnia? Regionu, gdzie wiecznie trwają konflikty, a granice wciąż mogą się przesunąć – co nie dzieje się nigdzie indziej w Europie? Regionu, który, jak wyraził się reporter BBC w porywie szczerości wywołanej szokiem początku wojny: jest „względnie cywilizowany, względnie europejski” – ale wciąż tylko „względnie”?

Koszmarna Rosja Przyszłości

A Rosja? Walczy o uznanie jak odrzucony kochanek-prześladowca. I jako taki jest nieprzewidywalna. Ale w jakimś perwersyjnym sensie już osiągnęła cel: Zachód na nią patrzy. Być może Rosji nie udało się zostać uznaną za równą partnerkę w gronie zachodnich supermocarstw. Ale, po raz kolejny w historii, uzyskała pozycję głównego potwora w oczach Zachodu. Być może to najwyższa forma „uznania”, na jakie może liczyć.

**

Danijela Čanji – słowacka politolożka i europeistka. Doktorantka Instytutu Studiów Europejskich i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie. Autorka artykułów na temat Rosji i jej stosunków międzynarodowych.

Aliaksei Kazharski – białoruski badacz stosunków międzynarodowych, doktor studiów europejskich, wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze i Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie, pracownik platformy Visegrad Insight. Autor publikacji na temat Rosji, Europy Wschodniej i Centralnej (Eurasian Integration and the Russian World, 2019; Central Europe Thirty Years after the Fall of Communism, 2022).

Patrycja Pichnicka-Trivedi – kulturolożka, antropolożka, badaczka kultury i zjawisk społecznych. Doktorantka Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka artykułów na temat narracji kulturowych i przemian XXI wieku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij