Świat

Urojona potęga Rosji

Mit Rosji opierał się na wyzwoleniu ludów Europy od faszyzmu, na haśle „Spasibo diedu za pobiedu”. Nic po nim nie zostało. Niezależnie od wyniku tej wojny putinowska Rosja nie pozbędzie się już znamienia kraju faszystowskiego. A hasła #zanaszych i #zapobiedu, których upiornym symbolem stała się litera „Z”, już zawsze będą kojarzone z rozpętaniem tej bezsensownej wojny.

Wojna w Ukrainie nie jest reklamą rosyjskiej armii. To zupełna odwrotność tego, co możemy oglądać na moskiewskiej paradzie z okazji Dnia Pobiedy. I choć nie chce się w to (nadal) wierzyć, to każdy kolejny dzień dowodzi, że jedna z najpotężniejszych armii świata jest pokazuchą. Bo jak myśleć o żołnierzach, którzy z opancerzonych transporterów walą do czołgów-pomników z wojny afgańskiej? Co przychodzi człowiekowi na myśl, kiedy czyta, że dron tego imperialnego mocarstwa można zbić słoikiem kiszonych pomidorów?

Można też powiedzieć, że Ukraińcy dostają od Rosjan dotacje w postaci wojennej techniki, którą albo znajdą porzuconą gdzieś w polu z powodu braku paliwa, albo odbiorą najeźdźcom. Wiejskie traktory ciągną więc pozbierane czołgi, wyrzutnie rakiet czy inne urządzenia. Potem trzeba je dostosować do swoich potrzeb: zamazać rosyjskie znaki, naprawić, nalać paliwo. Gotowe.

Putin stworzył nową architekturę bezpieczeństwa. Ale zupełnie inną, niż chciał

Z ciągle aktualizowanych raportów serwisu Oryx wynika, że stosunek strat rosyjskich do ukraińskich w sprzęcie wynosi 3:1. Trudno więc mówić o sukcesach ogromnej – bo w czasach pokoju liczącej ponad 900 tysięcy żołnierzy – armii rosyjskiej, która mogłaby połknąć ukraińską, liczącą (bez obowiązkowej mobilizacji) 200 tysięcy.

Mit padł. Rosyjska armia szła na Ukrainę, w której nikt na nią nie czekał, nikt jej nie witał, nie rozwijał rosyjskich flag. Nie tego się spodziewała. Zająć kraj to jedno, ujarzmić – drugie. Coś nie poszło zgodnie z planem.

Wyśmiewany przez lata w rosyjskich mediach prezydent Zełenski nie tylko nie uciekł z kraju, nie schował się w bunkrze, ale siedzi w stolicy i zagrzewa do walki. Nie poddają się Kijów, Charków, Sumy. Ukraina stawia opór, jakiego nie spodziewał się chyba nikt. Odrobiła lekcje po 2014 roku. Odrobili je nie tylko wojskowi, ale też cywile, którzy głośno wyrażają swoją opinię o „wyzwolicielach”. Z gołymi rękoma rzucają się na czołgi i stawiają opór tak, że Rosjanie nie są w stanie zapanować nad społeczeństwem.

Na popularne od początku tej wojny pytanie: „gdzie byliście przez ostatnie osiem lat?” odpowiedź po stronie ukraińskiej wydaje się więc oczywista: przygotowywali się do wojny. A po rosyjskiej? Trochę trudniej trafić w klucz, ale coraz częściej słychać głosy, że przez ten czas dobrze kradli kasę przeznaczoną na stworzenie piątej kolumny, choćby w najbardziej prorosyjskim Charkowie. Nakradli, jak widać, skutecznie, bo roboty nie wykonali.

Mimo to Rosjanie zapewniają w swoich mediach, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ale przecież nie idzie i coraz trudniej to ukryć, choć starają się za wszelką cenę. O żadnym spektakularnym sukcesie zupełnie nie ma mowy. W Rosji, mimo blokady mediów, zagłuszania, spowalniania internetu i niemalże do granic możliwości rozkręconego zamordyzmu, czuć panikę.

Nawet u naczelnego kremlowskiego propagandzisty, Władimira Rudolfowicza Sołowjowa, zaproszony do programu gość, były dyplomata rosyjski i politolog, Jakow Kedmi, wyraził powątpiewanie w sens prowadzonej „specopreacji”. Stwierdził, że cele, które podaje strona rosyjska, są niejasne, a na pewno nie zostały osiągnięte. Dziwił się, że rosyjska armia, która potrafi zdobywać miasta, z jakieś przyczyny drepcze wokół ukraińskich już ponad dziesięć dni. Jednak opanować miasto to przecież nie wszystko. Najważniejsze to przejąć w nim władzę – a to nie udaje się Rosjanom zupełnie.

Próbują więc różnych metod. Zastraszają, bombardują szpitale, przedszkola, szkoły i budynki mieszkalne. Zabijają cywilów. W Melitopolu porwali mera, Iwana Fiodorowa, i aktywistkę, Olgę Hajsumową, ale nawet to nie zatrzymało mieszkańców i nie zmusiło ich do poddania się nowej władzy. Ukraina nie chce przejść na drugą stronę. To, co się dzieje, tylko wzmacnia opór.

Będzie jeszcze jeden straszny bilans tej wojny – „ładunek 200”, trumny z trupami rosyjskich żołnierzy. Mogą wzbudzić w narodzie rosyjskim daleko większe niezadowolenie niż sankcje, które nie zdążyły jeszcze dopiec wszystkim obywatelom imperium. Rosyjscy żołnierze użyźniają sobą ukraińską ziemię, a dowództwo nie za bardzo interesuje się ich ciałami, choć jedno z haseł tej „specoperacji” to #swoichniebrosajem, swoich nie porzucamy.

Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej uspokaja i mówi, że straty w ludziach wynoszą niecałe pół tysiąca. Rosjanie chwalą się, że ubili blisko 3 tysiące „ukrofaszystów”. Nijak się to ma do danych, które płyną ze Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy. Te podają, że zginęło już ponad 12 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Wiadomo, jest wojna, każdy gra do swojej bramki, więc na ten moment pewnie i jedne, i drugie dane są przekłamane.

Akt oskarżenia przeciwko Federacji Rosyjskiej

A Zachód czeka i okłada Rosję takimi sankcjami, jakich w ciągu ostatnich 70 lat nie widziała ani Kuba, ani nawet Korea Północna. Zachodnie koncerny masowo wychodzą z rynku i za chwilę nie tylko nie będzie nowej generacji laptopów czy telefonów, ale zaczną się kłopoty z dostępem do części samochodowych i leków. Za kilka miesięcy półki w rosyjskich sklepach opustoszeją z coca-coli i wielu innych produktów. Zniknie choćby seria mlecznych wyrobów marki „Kubańska burionka”, bo przecież burionka (jałówka) nie była wcale z Kubania, ale z amerykańskiego PepsiCo. Czy więc Rosjanie odczują, co się wydarzyło, dopiero wtedy, kiedy na sklepowych półkach będzie tylko sok brzozowy i musztarda?

Jest jeszcze inna opcja – kolektywizacja majątku, który zostawiły zachodnie korporacje. Przewodniczący Dumy Wiaczesław Wołodin powiedział, że taki na przykład McDonald’s powinien od razu zmienić nazwę na „U diadi Wani” i po sprawie, bo przecież to wszystko i tak było przygotowywane z rosyjskich produktów. Można pewnie też przejąć Ikeę i zezwolić na produkowanie podróbek każdej innej marki. Można. Ale Rosja nie jest odcinana tylko od dóbr konsumpcyjnych. Wypada też z międzynarodowej kultury i sportu.

Rosjanom jednak trudno jest się pogodzić z utratą zachodnich marek. Zwłaszcza tym z Petersburga i Moskwy, które w całej swej ruskości były niekiedy bardziej europejskie niż Europa. Dowodem na to, że im ciężko, są choćby kilometrowe kolejki po wieśmaki i royalburgery w macu i batalistyczne sceny z ostatnich dni otwarcia Ikei. Symbolem tęsknoty za Zachodem jest też rozpacz rosyjskich influencerek nad zakazem Instagrama. No cóż, skoro wódz mówi, że to firma terrorystyczna, to znaczy, że terrorystyczna. Czas odkurzyć konta na portalu vkontakte, rosyjskim odpowiedniku fejsa.

Rosja to nie ja! Jak się dziś czują Rosjanki i Rosjanie w Polsce

Kurtyna opada coraz szybciej. Czy będzie aż tak szczelna, że za pięć lat pojawi się pokolenie Rosjan, które nigdy nie miało kontaktu z kimś z zagranicy? Które nie będzie znało smaku coca-coli, nie założy konta na Facebooku czy nie posmaruje kiełbasy keczupem Heinza? To brzmi niewiarygodnie. Myślę, że mniej więcej tak, jak w 1989 roku brzmiała prognoza, że rozpadnie się ZSRR.

A przecież się rozpadł. I niektórzy po nim płaczą. Na przykład sam prezydent Federacji Rosyjskiej, który zresztą uspokaja swoich grażdan, że ZSRR było państwem, któremu ciągłe sankcje nie przeszkadzały w rozwoju. Przeciwnie, Żyt’ stało lekcze. Żyt’ stało wiesieleje: żyć zaczęło się lżej, żyć zaczęło się weselej – jak mawiał Stalin.

Niewiarygodne jest też to, że do takiego stanu rzeczy mógł doprowadzić jeden człowiek. Winnych nie należy jednak szukać tylko w biernej postawie Rosjan. Nikt, w tym też Zachód, nie przeszkadzał Putinowi w rozkręcaniu spirali represji – i warto o tym pamiętać, kiedy z miękkich kanap modnych kawiarń wypisujemy na fejsie: Rosjanie, obudźcie się! Tak, to też wina Rosjan, ale nie tylko. Nie jest przecież łatwo obalić dyktatora. My w Polsce też nie umiemy tego zrobić.

Bendyk: Chwała i trwoga. Dwa tygodnie wojny

Nie zmienia to faktu, że nikt nie upokorzył Putina tak, jak zrobiła to Ukraina. Właśnie dogorywa mozolnie od 77 lat budowany mit, na którym Rosja opiera swoją wielkość – kraju, który olbrzymim poświęceniem wyzwolił Europę spod jarzma faszystów. Dziś putinowskie „Z” stało się dla świata faszystowskim symbolem.

Razem z tym mitem pada idea wielkiej, niezwyciężonej armii i kraju, który wstał z kolan. Rosja wizerunkowo już przegrała tę wojnę. Jest krajem, z którego armii szydzi chyba cały świat i której symbolem stał się czołg na holu ukraińskiego traktora.

Tego nie da się już odzobaczyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij