– Kto w tym pokoju uważa, że jest biedny? – zapytał prelegent. To chyba miał być żart. Nikt nie podniósł ręki. Kiedy jednak przeszedł do frazesów w stylu „wszystko to wina krwawego Stalina”, podniosłam się z kanapy i wyszłam.
Kilka tygodni temu skontaktował się ze mną Michael Hogan, prezes organizacji, która nazywa się California Arts and Science Institute (CASI). Jej motto brzmi „Inspiring the Planet’s Youth”, czyli wspieranie i rozwój młodzieży, jakoby na całym świecie. Hogan wydał mi się poważnym naukowcem, z doktoratem z Uniwersytetu Stanforda – obecnie na emeryturze. Jako fizyk doradzał kilku krajowym agencjom w kwestiach związanych z energetyką. Hogan zapewnił mnie, że choć organizacja ma kwaterę główną w Kalifornii, członkowie CASI mieszkają na całym świecie.
Sprawdzając w internecie członków i współzałożycieli CASI, znalazłam – rzecz dzieje się na półwyspie Monterey, w Kalifornii – grono znanych w okolicy artystów, filmowców i emerytowanych profesorów. Zauważyłam też, że wstęp na spotkania i coroczne gale CASI mają wyłącznie członkowie organizacji i osoby specjalnie zaproszone.
Rewolucja obcinała panom głowy. Piketty wierzy, że wystarczy ich opodatkować
czytaj także
Właśnie tak tam trafiłam, bo Hogan zaprosił mnie jako przedstawicielkę mediów na „ekskluzywny” wykład o nierównościach ekonomicznych do prywatnej posiadłości w Carmel Highlands, tuż nad oceanem. Miałam duże oczekiwania; spodziewałam się, że może poznam mieszkającego niedaleko Francisa Fukuyamę. No i chciałam się dowiedzieć, co z tą młodzieżą, którą organizacja rzekomo się zajmuje, jak planeta długa i szeroka.
W kompletnych ciemnościach znalazłam odpowiednią rezydencję, położoną tuż nad oceanem, zapukałam i weszłam. W salonie siedziało około trzydziestu gości – zdążyli już nanieść sporo błota na luksusowy, kremowy dywan. Panowała cisza, bo wykład właśnie się zaczynał. Widownia siedziała z kieliszkami w rękach: sporo starszych osób, sporo par, dwóch albo trzech cudzoziemców. Jedną ze ścian zajmowało okno z imponującym widokiem na Pacyfik.
Wykład prowadził występujący w garniturze i adidasach David Henderson, często przedstawiany jako bliski przyjaciel Miltona Friedmana. Oprócz lat pracy w prestiżowej Naval Postgraduate School w Monterey Henderson, też już na emeryturze, był związany z największymi prawicowymi think tankami – CATO i Hoover Institution.
Zaczął od przedstawienia wyliczeń (podobno własnych), które miały pokazać, że nierówności ekonomiczne w ogóle nie są problemem ani w USA, ani na świecie, bo wszystkim, od pucybuta do milionera, żyje się dziś lepiej niż paręset lat temu. Niesłusznie więc lewica piętnuje jeden procent najbogatszych, bo w tych rodzinach „zwykle obie osoby ciężko pracują” – podkreślił Henderson. Podczas gdy w klasie robotniczej najbardziej go dziwi to, jak młodzi mówiący o nierównościach mają w dłoniach iPhone’y.
czytaj także
Dla kontekstu: półwysep Monterey zamieszkują dwie osobne społeczności. Jedna z nich to ludność rdzenna, która od XVII wieku wymieszała się z hiszpańskimi kolonizatorami. W miasteczkach takich jak Salinas czy Seaside wciąż mieszka hiszpańskojęzyczna klasa robotnicza, potrzebna na wielkich polach uprawnych – ten region jest znany z masowej uprawy sałaty i truskawek, a dziś także winogron. Ale półwysep jest także luksusowym letniskiem dla bogaczy z położonego półtorej godziny na północ San Francisco i z niedalekiego Los Angeles. Jest tu nawet miasteczko, do którego nie można wjechać bez płacenia za wstęp – Pebble Beach. Klasy pracującej oczywiście nie stać na to, żeby mieszkać w okolicy; stoi tu natomiast wiele pustych domów, które służą bogaczom przez tydzień w roku.
– Kto w tym pokoju uważa, że jest biedny? – zapytał Henderson zgromadzonych. To chyba miał być żart. Nikt nie podniósł ręki, ja też nie.
Przedstawiwszy wstępne uwagi na temat nierówności, Henderson wydobył z kufra Kapitał w XXI wieku Thomasa Piketty’ego i zapytał, czy ktoś tę książkę czytał. Dłonie trzymające kieliszki nawet nie drgnęły – na szczęście dla Hendersona, bo przecież Kapitał został wydany i był dyskutowany dokładnie dekadę temu.
Henderson wyjaśnił, że zdaniem Piketty’ego nierówności majątkowe, już teraz ogromne, będą tylko rosnąć i że z tego powodu należy podnieść podatki bogaczom. – Jego analiza statystyczna jest przekonująca – ciągnął – ale mam z nią poważne problemy. A jeśli nawet analiza jest słuszna, nie zgadzam się z postulatami.
Przede wszystkim, dlaczego Piketty koncentruje się na dystrybucji przychodu, zamiast na samym przychodzie, chce wiedzieć Henderson. Dlaczego nie mówi o tym, że klasa średnia ma się świetnie, posiada oszczędności i inwestuje na giełdzie? Dlaczego skupia się wyłącznie na kapitale? – Oczywiście, że mam więcej pieniędzy, niż kiedy byłem młody – tłumaczył Henderson tonem, który miał znaczyć, że takie są po prostu prawa natury. – Moja żona i ja oszczędzamy 15–20 procent naszego przychodu przed podatkami.
Piketty: Bez drastycznego ograniczenia nierówności nie pojawi się rozwiązanie kryzysu klimatycznego
czytaj także
Henderson chwalił rosnącą siłę nabywczą amerykańskich obywateli i ogólny rozwój światowej gospodarki; zapewniał, że wciąż istnieje duża mobilność między klasami społecznymi w Ameryce (nic prócz jego opinii tego nie potwierdza).
Podatki od kapitału mogą skończyć się tylko tym, przestrzegał, że nie będzie ekonomicznej motywacji (czytaj: ludzkiej chciwości) do kreowania kapitału, z którego bogactwo skapuje niżej, na poziomy zwyczajnych pracowników.
– Podatki proponowane przez Piketty’ego uderzą w samą klasę robotniczą – grzmiał Henderson. – Nie dajmy się podporządkować kartelowi podatkowemu jak w Europie!
Po kilku minutach tych intelektualnych popisów Henderson przeszedł do cytowania fragmentów gorącej dyskusji, w jakiej po opublikowaniu Kapitału brały udział „The Economist” i „Financial Times”. Kiedy jednak przeszedł do frazesów w stylu „a wszystko to wina krwawego Stalina”, podniosłam się z kanapy i wyszłam. Hogan chyba zrozumiał, bo nigdy więcej do mnie nie zadzwonił. Zaczęłam za to czytać o Hendersonie. Bez trudu znalazłem w internecie ten sam wykład, który nam zaserwował – opublikowany już dziesięć lat temu.
czytaj także
Na eleganckich parach zebranych w salonie wykład nie robił wrażenia. Najwyraźniej Piketty nie dotarł pod kalifornijskie strzechy, choć jest dobrze znany na dużych uniwersytetach, takich jak Berkeley.
Słuchali z kamiennymi twarzami. Czy ich to w ogóle obchodziło? Zrozumiałam, że jednoprocentowcy będą bronić swoich łupów do końca, ale też, że uważają sami siebie za wybranych i słusznie nagrodzonych za swoją ciężką pracę. Jedyne, co zapamiętają z tamtego weekendu, to że byli na wykładzie i że wino było pyszne.