Świat

Petersburg. Błękitna stolica Rosji

Był niedawno flash mob, puszczaliśmy bańki mydlane. Przyszła milicja i nas rozpędziła. Bańki, rozumiesz. Jeśli nie wolno nam puszczać baniek, co dopiero myśleć o normalnym życiu? – pyta Ira.

Trwa środowe przedstawienie w najlepszym petersburskim teatrze dramatycznym, a one są najpiękniejszymi dziewczynami na widowni. Julia wielkooka, o długich kruczych włosach i ostrym semickim nosie. Ira o delikatnych, regularnych rysach twarzy i krótkich lokach ciemnoblond. Obie drobne i wiotkie. Przyciągają spojrzenia kobiet i mężczyzn. Wyróżniają się.

Całować zaczęły się w czasie antraktu, w foyer, pod fotosami z legendarnych przedstawień Małego Dramatycznego. Nikt się specjalnie nie zdziwił.

– Przecież to błękitna stolica Rosji – wyjaśniają same.

Błękitna – czyli homoseksualna. Dziewczyny nazywają ją też „miastem kobiet”.

Bo w Rosji to geje mogą czuć się grupą dyskryminowaną wewnątrz grupy dyskryminowanej. Dziewczynom uchodzi więcej, zwłaszcza młodym. Do tego jeszcze wrócimy.

Putin wyznał Oliverowi Stone’owi, że nie jest kobietą

Na razie kończy się spektakl, Julka i Ira wskakują do beżowej łady i natychmiast puszczają na cały regulator Nocnych Snajperów, petersburski zespół założony przez dwie lesbijki. Julka, wczuwając się, nuci słowa.

Trydciat’ pierwaja wiesna z toboj!

Ira, bardziej powściągliwa, starsza, prowadzi przez nocny Newski Prospekt.

– Tu w bramie jest sklep Indygo – przekrzykuje Julka Snajperów i wskazuje kamienicę za stacją metra Majakowskaja. – Nasz jedyny sklep w mieście. Przedtem mieścił się na tyłach kościoła katolickiego, ale go stamtąd wyrzucili. Kup tam koniecznie książki Jaszki Kazanowej, poetki lesbijki. To też jedna z nas i też z Petersburga. Teraz mieszka w Moskwie.

Dalej jedziemy w stronę Newy.

– O, a tu podkowa. Zbierają się dziewczynki czternasto­, osiemnastoletnie, na randki, na podryw i picie. Takie małe grube dresiary – charakteryzuje bezlitośnie piękna Julia.

Podkowa, skwer na tyłach soboru Kazańskiego, to trzy dęby, dwa klony i modrzew, w których cieniu nastolatki siedzą na trawie, piją piwo, palą i flirtują. Jakaś niewtajemniczona para hetero przyszła na randkę z różą.

– Kluby mamy poukrywane – włącza się Ira. – Do największego, przy stacji metra Brama Moskiewska, nie trafisz, jeśli go nie znasz. Idzie się zaułkami, kluczy, z bramy do bramy. Trudno trafić skinom, ale i nam czasem strach.

Błękitny Petersburg dziewczyny nazywają tiemnym. Od rzeczownika tiema – temat, a raczej byt’ w tiemie – być w temacie, wiedzieć, o co chodzi, i należeć do jednego środowiska. Ty w tiemie? – zagadują, gdy nie są pewne czyjejś orientacji. Kto jest w temacie – zrozumie. Przed obcym nie ma blamażu.

Ale tiemny Petersburg kojarzy się też z ciemnością, z mrokiem.

– Trzymamy się razem – mówi Julka. – Zresztą nie tylko w mieście: moskiewscy tiemni ostrzegają piterskich, gdy zbliża się rajd.

– Nie słyszałaś o rajdach? – dziwią się obie dziewczyny. Zaczynają opowiadać jedna przez drugą. Rajd to taki najazd skinów. Przyjeżdżają do liberalnej stolicy Rosji z całego kraju, żeby zrobić porządek. Najwięcej jedzie z Moskwy, dlatego można ostrzec. Przetaczają się przez Piter gromadą, po pięćdziesiąt osób, po sto. Idą Newskim, zaułkami, podwórzami. Julka wtedy nie wychodzi na ulicę, bo ma semicki nos. Ira też siedzi w domu, bo kolczyk w języku.

Miłość nie jest mięsem – LGBTQ w Rosji

Zresztą kiedy idzie rajd, tak naprawdę oberwać może każdy.

– A co robi wtedy milicja? – No, jak to co. Ucieka! Dziewczyny milkną. Dojechały już nad Newę i gapią sie na rozwodzone mosty. Newa przyciąga jak magnes. – Tu nie da się zorganizować nawet Parady Równości. Był niedawno flash mob, puszczaliśmy bańki mydlane. Przyszła milicja i nas rozpędziła. Bańki, rozumiesz. Jeśli nie wolno nam puszczać baniek, co dopiero myśleć o normalnym życiu? – pyta Ira. – Jeśli ktoś z nas dojrzeje do stałego związku, często wyjeżdża z Rosji.

– Ale my i tak nie wyjedziemy – mówi porywczo Julia. – Nie mogłabym żyć z dala od Petersburga. Gdyby tak wziąć Piter i przenieść go w inne miejsce na ziemi. Prawda, Ira? Jeśli już uciekać, to z całym miastem. […]

Walerij. Nie ucieka i nie będzie uciekał

– Wychod zajmuje się monitorowaniem tych incydentów, dlatego tam się tyle o nich mówi. Ale to może wypaczyć obraz Petersburga – uspokaja Walerij Sozajew. – Nie powiedziałbym, że panuje homofobia. Dużo mniej tu zagrożeń i aktów przemocy niż w Moskwie i reszcie kraju. Poza tym w związku z nowym prawem nabiera sił nasz ruch. Każda akcja budzi reakcję. Polityczna kampania propagandowa, rozpętana, gdy wprowadzano nowe zapisy, sprawiła, że ujawniło się mnóstwo naszych sojuszników. To cenne – przekonuje.

Sozajew bada, w jaki sposób Petersburg stał się błękitną stolicą Rosji. Robi to, gdy akurat nie działa na rzecz uświadamiania młodych, jak ustrzec się przed HIV, albo gdy nie walczy o miejsce homoseksualistów w chrześcijaństwie, bo jest głęboko wierzący.

W skrócie: Petersburg stał się błękitną stolicą, bo był stolicą państwa. A pozostał nią dlatego, że przestał być stolicą państwa.

Zanim Petersburg przeobraził się w miasto kobiet, przez ponad dwa wieki był miastem mężczyzn. Stacjonowali w garnizonach, uczyli się w szkołach kadetów, szkołach marynarki wojennej – zamkniętych monoseksualnych społecznościach. Przyjeżdżali pracować na budowach i w fabrykach. Do pierwszej wojny światowej było ich więcej niż kobiet.

– A w dodatku zawsze było to najbardziej swobodne, liberalne miasto kraju, zorientowane na wartości europejskie. To tu narodziła się rosyjska subkultura gejowska – mówi Sozajew. Mógłby wygłosić cały wykład na temat dziejów rosyjskiego homoseksualizmu.

Pierwsza regulacja w tej sprawie pojawia się w dokumentach cerkiewnych z 1551 roku, w związku z rozprzestrzenieniem grzechu sodomii w monastyrach.

Cerkiew nakazuje pokutę i poprawę. Surowiej traktuje grzech pijaństwa.

Zachodnich dyplomatów i podróżników od XV do XVII stulecia zadziwia rosyjskie liberalne podejście do mężołóstwa. Dopiero za Piotra I, w kodeksie wojskowym (zapożyczonym zresztą od Szwedów), przewiduje się za to karę spalenia na stosie. Nigdy jednak nie padł taki wyrok, a po dekadzie Piotr łagodzi sankcję do kary cielesnej. Zapisy dotyczą zresztą tylko żołnierzy.

Karę dla cywili za mężołóstwo wprowadził dopiero Mikołaj I (gdy już uporał się z powstaniem listopadowym). Przewidział za to przestępstwo pięć lat zsyłki na Sybir. Kobiety nie podlegały temu prawu, w zasadzie nie dotyczyło ono również wyższych sfer.

Środowisko homoseksualne rozkwita pod koniec XIX wieku, głównie w Petersburgu. Wpływowi prawnicy zabiegają o dekryminalizację homoseksualizmu; jednym z jej najzagorzalszych zwolenników jest Władimir Dmitrijewicz Nabokow, ojciec pisarza.

Złotym wiekiem kultury homoseksualnej w Rosji staje się czas między 1905 a 1917 rokiem. Po rewolucji październikowej kultura dostaje sierpem i młotem, ale na homoseksualistów początkowo nie ma paragrafów. Zmienia się to w 1930 roku. Wówczas geje stają się wrogami i agentami burżuazyjnej ideologii. W 1933 roku wchodzi w życie słynny artykuł 121, w którym za „pederastię” przewiduje się dla mężczyzn karę łagru. Nie wiadomo do dziś, ilu skazano. Sześćdziesiąt tysięcy? Dwieście pięćdziesiąt tysięcy? Nie wiadomo też, ilu popełniło samobójstwo. Kto by to liczył.

Kobiety, znów, nie podlegają temu zapisowi. Ale lesbijki w Związku Radzieckim kieruje się na przymusowe leczenie psychiatryczne.

– Najbardziej pilnują ludzi w Moskwie. Tam każde jawne wystąpienie kończy się zatrzymaniem. W Leningradzie uchodzi więcej, bo stał się „miastem prowincjonalnym” – mówi Sozajew.

Pod koniec lat osiemdziesiątych w Leningradzie rozkwita kultura LGBT. Olga Krauze zakłada Klub Niezależnych Kobiet, który wspiera nie tylko lesbijki, ale i mężczyzn – ofiary artykułu 121. W 1989 roku wychodzi pierwsza gejowska gazeta, „Tiema”. W 1991 roku w Leningradzie sąd rejestruje pierwszą rosyjską organizację LGBT – Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek Skrzydła.

W 1993 roku Rosja znosi artykuł 121.

– Od tej pory w Moskwie i w Petersburgu nasz ruch rozwija się tak samo prężnie. Ale to tu powstają pierwsze silne organizacje. Silniejsza tradycja, wciąż więcej swobody – podsumowuje Sozajew.

I w Petersburgu od tej pory mogą tulić się do siebie w metrze, chodzić, trzymając się za ręce, po ulicach, siedzieć przytuleni w kinie, nawet całować się w teatrze. Beztroscy, wszędzie widoczni.

I tak to trwa dwie dekady, w czasie których z chaosu przebija się nowa władza.

Trzynaście lat po zdobyciu władzy i zwycięstwie w wojnie domowej komunićci wprowadzili artykuł 121.

Trzynaście lat po objęciu prezydentury przez Putina Jedna Rosja wprowadziła prawo o zakazie propagandy LGBT.

A w 2014 roku Walerij Sozajew pisze do środowiska list otwarty:

Właśnie dowiedziałem się, że kolejny rosyjski aktywista LGBT poprosił o azyl w kraju zachodnim.

Postanowiłem wypowiedzieć się na ten temat. W ciągu ostatniego pół roku ludzie pytali mnie, czy ja też wyjadę. Uważam, że jeśli ktoś decyduje się wyjechać z jakiegoś kraju (w tym z Rosji) do innego, to jest to jego osobista sprawa. Ma prawo wyboru i nikomu nie wolno tego osądzać. […] Nie wierzę też w koncepcję Ojczyzny, szczególnie przez wielkie O.

Jeśli jednak chodzi o kolejnych aktywistów proszących o azyl, mam mieszane uczucia.

Moja droga zaczęła się od aktywizmu online, w 2000 roku. Aktywizm offline zaczął się w roku 2005. W 2009 roku zacząłem pracować na pełen etat w organizacji, którą wspólnie założyliśmy: w Wychodzie.

Pamiętam czasy, gdy w całym Petersburgu było tylko pięcioro aktywistów. Nie tak dawno temu: w 2008 roku.

Pamiętam czas, gdy staraliśmy się znaleźć organizację LGBT w innych regionach Rosji – i nie było ani jednej. Nie było też nigdzie żadnych innych aktywistów. […]

W ciągu sześciu lat sytuacja się zmieniła. […] I gdy piszę „istnieje ruch”, nie wiem, czy nie powinienem napisać „teraz istnieje ruch” lub „wciąż jeszcze istnieje ruch”.

To jasne, że dziś rosyjskie społeczeństwo żyje w czasach surowych represji. To jasne, że jeśli ktokolwiek w naszym kraju domaga się szacunku, stale będzie się znajdował pod presją; będzie mu się odmawiać praw i wolności i poniżać właśnie za wzywanie do szacunku. To sprawi, że znajdziemy się w getcie, albo zmusi nas do opuszczenia tego kraju.

I nie mówię tylko o LGBT. Mówię o wszystkich.

W latach 1922–1923 w całym Związku Radzieckim Lenin prowadził operacjęę znaną jako „Statki filozofów”. Przymusowe zesłanie wykładowców, doktorów i pisarzy, którym przypięto łatkę „wrogów ideologicznych”, do odległych zakątków Związku Radzieckiego. […].

Było to trzynaście lat przed 1937 rokiem.

Czy nastąpi nowy 1937 rok w Federacji Rosyjskiej? Nie wiem. Dla mnie jednak jest oczywiste, że dzisiejszy klimat polityczny, praktyki społeczne i tematy dyskusji przypominają coraz bardziej czasy Związku Radzieckiego […].

I widzę, jak ludzie stają się z dnia na dzień coraz bardziej nerwowi, nie tylko w środowisku LGBT. Widzę, jak pakują manatki i wyjeżdżają. […]

Mimo to zostaję.

Nie wiem… W szkole nauczyłem się pewnej zasady życia mimo przeciwności. Ta zasada pomogła mi uczyć się od nauczycieli, od których nie można było się uczyć. Ta zasada pomogła mi przetrwać jako homoseksualnemu mężczyźnie. Ta zasada pomaga mi jako aktywiście LGBT.

Nie chodzi o walkę z systemem czy światem. To przede wszystkim działanie osobiste. Chodzi o to, abym stawał się lepszą osobą od tej, którą byłem poprzedniego dnia. Uczy mnie tego wiara chrześcijańska.

Zostaję w Rosji na przekór szaleństwu, które nas otacza. To samo szaleństwo sprawia, że muszę pracować ciężej – dla rozwoju społeczności i ruchu LGBT.

Smutno mi, gdy aktywiści LGBT wyjeżdżają, ale nie oceniam ich. Wiem, że to oznacza tylko, że będę musiał ciężej pracować za tych, którzy wyjechali. Nie będzie czasu na odpoczynek. Ale problem braku ludzi do pracy to nic nowego. Tak samo było przedtem. Nowi się pojawią. Już się pojawiają.

Nie wyjeżdżam, bo zastanawiam się, co by się stało, gdyby zachodni aktywiści LGBT lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wybrali wyjazd, a nie walkę, i założyli gdzieś, powiedzmy, „małą osadę LGBT”. Nie byłoby emancypacji LGBT, jaką dziś znamy. No i oni nie mieli dokąd wyjechać. Ten brak wyjścia stał się gwarancją zmian, które przeprowadzili.

Założenie: „jeżeli zdarzy się X, to wyjeżdżam”, demoralizuje. Bo cały aktywizm staje się grą i traci na autentyczności. […]

Czy jest jakaś granica tego, ile mogę znieść, zanim powiem: „to koniec, wyjeżdżam”? Nie wiem. Prawdopodobnie tak. Nie chcę robić z siebie bohatera. Nie jestem bohaterem. Ale do tej pory nie zdarzyło się nic, co pokazałoby mi moje granice.

Dlatego wciąż tu jestem. I robię wszystko, co mogę.

Walerij nadal nie dotarł do tych granic. Pracuje w Petersburgu.

Julka i Ira już nie są razem.

Sasza wyjechała do Budapesztu. Wala do Czarnogóry.

Organizacja Wychod została wpisana do rejestru „zagranicznych agentów”. Polina wciąż koordynuje jej prace.

***

Fragment książki Joanny Czeczott, Petersburg. Miasto snu, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij