Peronizm kontra wolnościowcy, czyli wyborcza dogrywka w Argentynie

Nadchodzące wybory będą kluczowe dla określenia kierunku, w którym podąży pogrążona w kryzysie finansowym Argentyna. Obecnie 40 proc. jej mieszkańców żyje w biedzie, a szalejąca inflacja sięga niemal 140 proc. rok do roku.
Daniel Brusiło
Sergio Massa. Fot. Ministerio de Cultura de la Nación/Wikimedia Commons

Dla wielu Argentyńczyków, zwłaszcza ze starszych pokoleń, wychowanych w duchu peronistycznego kultu robotników i pracy, polityczna walka bliższa jest religijnej pasji czy oddaniu dla klubu piłkarskiego niż racjonalnym wyborom.

W głosowaniu sprzed 1,5 tygodnia wyborcy nie zapewnili zwycięstwa żadnemu z pięciu kandydatów do prezydenckiej buławy, w związku z czym 19 listopada Argentyńczycy ponownie ruszą do urn. O zwycięstwo w drugiej turze zawalczy kandydat peronistycznej koalicji Sergio Massa oraz libertariański lew Javier Milei.

Nadzieja odchodzi ostatnia. Jak Argentynki wywalczyły prawo do aborcji

Zwycięzcą pierwszej tury wyborów został Sergio Massa – obecny minister ekonomii. Kandydat rządzącej Unión por la Patria zdobył 36,68 proc. głosów, o prawie trzy miliony więcej niż w ostatnich wyborach. Pomimo licznych problemów gospodarczych i afer korupcyjnych, które wybuchły w trakcie kampanii, jego partia zdobyła prawie 9 mln głosów i zwyciężyła w 13 województwach.

Drugie miejsce Javiera Mieli i jego partii La Libertad Avanza było nie lada zaskoczeniem. Jego zdecydowane i niejednokrotnie kontrowersyjne plany dotyczące przyszłości Argentyny, m.in. delegalizacja aborcji, liberalizacja dostępu do broni palnej czy negowanie zmian klimatycznych, sprawiły, że zdobył przewagę w 10 prowincjach kraju.

Ameryka Łacińska: rok kryzysów i przełomów

Z wyborczego wyścigu odpadli Patricia Bullrich, Juan Schiaretti i Myriam Bregman. Przez najbliższe tygodnie będzie toczyć się zaciekła walka o głosy ich elektoratu. Już trzy dni po ogłoszeniu wyników z powyborczej kurzawy wyłonił się niespodziewany sojusz. Pomimo zażartych starć pomiędzy Javierem Mileiem i Patricią Bullrich, która uzyskała prawie 24 proc. głosów, plasując się na podium, liderzy zdecydowali się połączyć siły i wspólnie odsunąć peronistów od władzy. Szefowa partii Juntos por el Cambio oświadczyła: „Kiedy kraj jest w niebezpieczeństwie, wszystko jest dozwolone, z wyjątkiem odmowy jego obrony”. Cytat generała San Martina, jednego z wielkich bojowników o wolność Ameryki Łacińskiej, brzmi nieco ironicznie w sytuacji, w której dzisiejsi sojusznicy jeszcze kilka tygodni temu wyzywali się od terrorystów podrzucających bomby do przedszkoli w latach 70.

Dolaryzacja czy drukowanie pieniędzy

Frekwencja wyborcza sięgnęła 77,65 proc., co oznacza konsekwentny spadek w stosunku do wyborów z 2019 i 2015 roku – wówczas wyniosła ponad 80 proc. Jest najniższa od czasów obalenia dyktatorskich rządów wojskowej junty i powrotu demokracji 40 lat temu.

W Argentynie udział w głosowaniu jest obowiązkiem każdego obywatela, a jego niedopełnienie wiąże się z serią konsekwencji, takich jak niemożność pełnienia funkcji państwowych przez okres do trzech lat, problemy przy odnowieniu paszportu i prawa jazdy oraz mandat w wysokości od 50 do 500 pesos. Z roku na rok rośnie liczba osób, które odmawiają stawienia się przy urnach, argumentując, że są zmęczone głosowaniem w ramach skorumpowanego systemu.

Argentyna, czyli jak uniknąć globalnej katastrofy finansowej

Nadchodzące wybory będą kluczowe dla określenia kierunku, w którym podąży pogrążona w kryzysie finansowym Argentyna. Obecnie 40 proc. jej mieszkańców żyje w biedzie, a szalejąca inflacja sięga niemal 140 proc. rok do roku. By zapobiec postępującemu upadkowi, rząd zamroził ceny ponad 1300 produktów oraz zorganizował system dopłat, m.in. do komunikacji miejskiej czy domowych mediów. Wiąże się to z ciągłym dodrukiem pieniądza, co dodatkowo napędza inflację. Zapobiec temu miała ogłoszona przez Javiera Mileia dolaryzacja gospodarki. Pozbawiłoby to rząd możliwości drukowania pieniędzy, a jednocześnie wiązałoby się z utratą niezależności finansowej i spekulacyjnym tsunami na rynku drugiej co do wielkości gospodarki Ameryki Południowej. Milei orzekł także, że „nie paktuje z komunistami” i zapowiedział ograniczenie relacji handlowych z jednymi z największych partnerów biznesowych kraju – Brazylią i Chinami.

„Wiem, że wielu z tych, którzy na nas głosowali, cierpi najbardziej” – powiedział Sergio Massa po ogłoszeniu wyników. „Nasz kraj znajduje się w złożonej, trudnej sytuacji, pełnej wyzwań, którym trzeba stawić czoła. Nie zawiodę ich” – dodał. Kandydat rządzącej obecnie koalicji zapowiedział utrzymanie sieci programów wsparcia i subsydiów dla najuboższych Argentyńczyków. Zapewniło mu to głosy milionów mieszkańców, których byt uzależniony jest od rządowej pomocy.

Będzie źle albo gorzej

Czy ta polityka jest w stanie wyciągnąć kraj z największego kryzysu ostatnich dwóch dekad? Cena dolara na rynku nieustannie rośnie. Stały, ustalony przez rząd przelicznik wynosi 350 pesos za dolara. W przededniu wyborów na ulicy można było dostać nawet trzy razy więcej. Zwycięstwo Massy w pierwszej turze sprawiło, że czarnorynkowa cena amerykańskiej waluty unormowała się na poziomie 900 pesos, co świadczy o absolutnym braku stabilizacji na argentyńskim rynku finansowym.

Dla wielu Argentyńczyków, zwłaszcza ze starszych pokoleń, wychowanych w duchu peronistycznego kultu robotników i pracy, polityczna walka bliższa jest religijnej pasji czy oddaniu dla klubu piłkarskiego niż racjonalnym wyborom. Dlatego w kraju od kilkudziesięciu lat istnieje dualistyczny podział na peronizm i jego przeciwników. Z kolei młodzi są zmęczeni ciągłym kryzysem. Skłania ich to do szukania alternatyw dla systemu, który od dziesięcioleci nie potrafi poradzić sobie z upadającą gospodarką.

Alternatywą tą miał być właśnie Milei, który ogłosił, że odwieczny dług Argentyny w międzynarodowych instytucjach finansowych da się spłacić (kraj jest obecnie największym dłużnikiem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, kumulując trzecią część wszystkich pożyczek świata), inflację zlikwidować, a nieudolną, polityczną kastę odsunąć od rządów. Jednak kolejne punkty jego programu, czyli dolaryzacja gospodarki i odcięcie milionów Argentyńczyków od kroplówki państwowych subsydiów, z pewnością pogłębi nierówności społeczne i wpędzi w ubóstwo tysiące obywateli, którzy już dziś ledwo wiążą koniec z końcem.

Koronacud w Argentynie

W listopadowych wyborach zarówno Massa, jak i Milei, będą walczyć o ponad 8 milionów głosów, które zostały wcześniej oddane na ich politycznych przeciwników. Jednak dla wielu Argentyńczyków wybór pomiędzy kandydatami startującymi w wyborczej dogrywce to – jak często można usłyszeć na ulicach Buenos Aires – głosowanie na Draculę lub Frankensteina.

Wizja przyszłości kraju mało kogo napawa optymizmem, ale jak głosi stare argentyńskie przysłowie: trzeba zmienić coś, żeby nie zmieniło się nic.

**

Daniel Brusiło – fotograf, antropolog kulturowy, podróżnik. Zafascynowany krajami Ameryki Łacińskiej i relacją, która łączy teraźniejszość z ich przeszłością.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij